Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2012, 17:37   #113
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
*** Obiad ***

*** Robert - Przybysz ***

Zebedeusz pochylił się do Detlefa i mruknął:
- Kurwa.. - gdy tylko nowy gość się pojawił
Detlef nawet mrugnięciem nie zareagował na słowa świadczące o tym, że Zebedeusz jest, delikatnie mówiąc, na bakier z kulturą. Najwyraźniej nie nabył jej w tych swoich szkołach.
Przywitał nowo przybyłego, pozostawiając przedstawienie Arabelli żakowi.
Arabella spojrzała wpierw na jednego, a później na drugiego ze swych towarzyszy. W jej oczach dało się wyczytać nieme pytanie.
Jako że Zebedeusz najwyraźniej zapomniał o swym obowiązku w stosunku do osoby mu towarzyszącej, Detlef powiedział:
- Pozwoli pan przedstawić, panna Arabella Figelermann.
Robert – młodzieniec wstał na moment robiąc ukłon w stronę Arabelli, gdy usiadł zwrócił się w kierunku mężczyzn – Widzę pan poeta jest - skinął w kierunku Zebedeusza - …i pan również - tym razem skiną do Detlefa -… a gdzie macie waszego miłego kompana, krasnoluda?
- Proszę nam wybaczyć jego zachowanie, panie Robercie - powiedział Detlef. - Ostatnio biedak miał ciężkie przejścia. A niedawno, na dodatek, ktoś usiłował go ograbić. Mam nadzieję, że niedługo ten stan, polegający na negatywnym stosunku do każdego, kto się do niego odezwie, minie. Na szczęście za broń nie chwyta, jak to na początku bywało, a trudno było go powstrzymać.
Oby…oby się to zmieniło, bo mi wizja śmierci z razu przed oczyma stanęła – odpowiedział uczony – No nic całe szczęście, że dotarłem tu cały i zdrów. Mam nadzieję, że się tylko nie natknę na niego gdzieś tu, wieczorem, w ciemnej uliczce – podsumował z lekkim uśmiechem nakładając na swój talerz kawał mięsa.

Dalsza rozmowa była luźna. Robert najwyraźniej nie żywił urazy do Zebedeusza, czy Detlefa. Udało mu się dotrzeć do wioski całemu i zdrowemu i to było dla niego najważniejsze.

*** Nargond - Latarnia ***

Zebedeusz chciał poznać historię wieży, bowiem jako uczony był zaintrygowany historią tego miejsca. Spytał więc o nią Nargonda. Ten chętnie mu ją opowiedział, wcześniej poznając już młodzieńca. Mieli wspólne tematy, gdyż o dziwo krasnolud też interesował się nauką, czy teorią magii. Opowiedział więc Zebiemu.

Przed kilkoma laty miał miejsce tu atak bardzo licznej grupy nieumarłych. W tym czasie w wiosce był mag kolegium światła, który odegnał napastników. Dokładniej to odprawił rytuał na szczycie wieży. Sprawił, że zapalenie tam starego, sygnalizacyjnego ogniska, odgania nieumarłych, więzi duchy, demony itp. Nieumarli właśnie zostali tam zwabieni, po czym zapalono magiczne ognisko. W ten sposób powstrzymano atak. Mag, by nie nadużywać mocy zaklętej w palenisku, nakazał zamknąć i zabezpieczyć wejście na szczyt. Jak i stworzył tylko jedną zaklętą pochodnię, którą można odpalić stos. Wszystkim tym opiekuje się właśnie Nargond, który przyrzekł wszystko chronić.

Gdy Nargond skończył, na chwilę wtrącił się Thomas, dodając że to nie przypadek, że właśnie mag kolegium światła tam był. Wszystkimi tymi wydarzeniami pokierował Morr i dlatego w wiosce jest właśnie świątynia i takie poszanowanie tego boga.

- I pochodnia nadal się pali ? - zapytał z niedowierzaniem żak (ma to wyglądać jakby nie wierzył że moc magii może tak długo działać)
- Nie, nie, to zwykła pochodnia. To znaczy zwykle wyglądająca, niczym nie różniąca się od innych. Tak by nikt jej nie rozpoznał. Gdy będzie potrzeba można ją zapalić.
- Na Sigmara..toż to prawdziwa magia, czy pan Nargond pozwoli mi ją obejrzeć. Ciekawość uczonego, nie da się nad nią zapanować, a mówię państwu.. to może być to czego poszukiwałem do zwieńczenia mej pracy - rzekł
- Oj nie mój drogi, przykro mi. Niestety nie, rozumiem twą ciekawość, ale nie mogę. Szczególnie że...ostatnio zginął mi jeden z kluczy do bramy na szczyt. Nie mogę ryzykować, by ktoś wiedział, gdzie magiczna pochodnia jest.
- Jeden z kluczy? - spytał Detlef. - Czy jeden z zapasowych, czy też jest tam po prostu kilka różnych zamków?
- Po prostu klucz. - odpowiedział, wyraźnie nie mając zamiaru bardziej się rozwodzić nad rodzajem zabezpieczeń w wieży.
- Czyżby teraz, by się tam dostać, trzeba było rozwalić drzwi? - zdumiał się Detlef. - To prawie tak, jakby tej pochodni nie było - dokończył.
- Wciąż, całe szczęście, da się tam dostać. Nie ma więc obaw.
- A czy chociaż w nocy da się zaobserwować światło wydobywające się z tej “latarnii”? - drążył żak
- Już od dawna nie było potrzeby płomienia zapalać. - odpowiedział latarnik
-A jak nazywał się ów mag jeśli można wiedzieć? - zapytał - być może jak wrócę do Altdorfu to może bym go odnalazł
- Z całą pewnością, Friedrich Herrault, nigdy nie zapomnę tego imienia.
- A czy poza tamtym przypadkiem trzeba było jeszcze korzystać z właściwości latarni? - spytał Detlef. - Ona działa na nieumarłych... Na demony również?
- Nie, całe szczęście, od tamtego czasu nie było potrzeby, ale w gotowości jest. Na demony również działa, odpędza wszystko co nie żyje.

*** Greta - Winiarnia ***

Zebi zaczął również dopytywać się o słynne Heisenburskie wino. Chciałby także, jeśli można, zwiedzić tą słynną winnicę, którą ludzie sławią aż w Altdorfie...a jego Uczony Mistrz Teofilus Dalbinus wychwalał ją…
Greta, rozmawiająca właśnie z żakiem, odpowiedziała:
- Oczywiście, wiadomo że to atrakcja, szczególnie że komuś tak smakuje nasze wino, jak Tobie.
- To może jutro by mnie urocza pani oprowadziła, po niej ?
- Oczywiście, z przyjemnością - odpowiedziała Greta
- Będzie mi bardzo miło - Zebedeusz uśmiechnął się słodko do długowłosej blondynki, której włosy opadały na plecy. Greta był średniego wzrostu a pierwsze co rzucało się w oczy to jej duże usta. Wyglądały ponętnie i kusząco. Kobieta na pierwszy rzut oka wyglądała na kogoś, kogo nie sposób nie lubić, tym bardziej że z jej twarzy nie znikał uśmiech.
- Czy na degustację też mnie panno Greto zaprosisz ? - zapytał Zeb figlarnie
- I owszem Panie Zebedeuszu, owszem - uśmiechnęła się - zawsze oprowadzanie połączone jest z degustacją
- Będę niezwykle szczęśliwy i rad z Pani towarzystwa.. może także dowiem się co nie co o samej procesie powstawania wina oraz jak kosztować i smakować tak znamienite trunki - uśmiechnął się żak
Zebedeusz rozpoztarł się na krześle wygodniej, a jedna z dłoni powędrowała do dołu. Zeb delikatnie dotknął ramienia Bell, licząc że zrozumie ona jego intencje.
Arabella, której uśmiech faktycznie nieco przyblakł, skinęła tylko lekko głową nie odwracając się jednak w jego stronę. To, że rozumiała konieczność zdobycia jak największej ilości informacji nie znaczyło że podoba się jej pomysł Zebedeusza sam na sam z Gretą, na dodatek degustującego to, co kobieta mu poda jako wino. Oczywiście myśli te były owocem troski o zdrowie i życie żaka, a przynajmniej tej wersji postanowiła się trzymać.
Gdy jednak zadała swoje pierwsze pytanie, kartka z nim przesunięta została w stronę Detlefa.
* Czy mógłbyś panie zapytać o ten spalony dom? *
Odczekała, aż szlachcic znajdzie chwilę by sprostać jej prośbie, po czym całą swą uwagę skupiła na wysłuchaniu opowieści. Nie była zazdrosna... Oczywiście, że nie...

*** Wieśniak – Spalony dom ***

- Kiedy spłonął ten dom? - spytał Detlef, spełniając prośbę dziewczyny. - I jak to się stało? - dodał.
- Budynek spłonął niedawno, świeża sprawa. Mieszkał w nim małomówny facet - Adam. Większość czasu spędzał w Kuflu i Świątyni. Jednej nocy, nagle budynek stanął w płomieniach. Mieszkańcy ruszyli na pomoc, ale gdy pożar został ugaszony Adama nie odnaleziono. Nie znaleziono go żywego, ale martwego do tej pory także.
Jedni mówią, że ktoś się chciał go pozbyć i Adam uciekł po całej tej sytuacji.
Drudzy, że mężczyzna nie miał szans wyjść z tego cały i jego ciało doszczętnie spłonęło.
- Nigdy tak się nie dzieje - stwierdził Detlef. - Zawsze coś zostaje. Trzeba się Bardzo, ale to bardzo namęczyć, żeby został sam popiół. Zwykły pożar nie spowodowałby zniknięcia resztek ciała.
- I właśnie tak też ci pierwsi gadają. Ale choroba wie, nieraz się słyszy ten zniknął, tamten znikną, inny przepadł bez wieści.
- Różne są powody - powiedział Detlef. - Ten przed dłużnikami ucieka, tamten przed żoną czy narzeczoną niedoszłą, a jeszcze innego mąż ściga, któremu uciekający rogi przyprawił. Tamten na podatkach oszukiwał, ów okradł wspólnika lub w przemyt się bawił. A są też tacy, którym nagle wolności się zachce czy podróży zakosztować i w obce strony nagle ruszy, nic nikomu nie mówiąc.
- Obawiał się kogoś ten cały Adam? - spytał. - Baczył na nowo przybyłych? Zachowywał się dziwnie? Skoro w karczmie bywał, jak i w świątyni, to normalne całkiem.
- Normalnie, mruk z niego, ale to można o większości tu powiedzieć. Nic nie mówił, by problemy miał mieć.
- Smutków w winie nie topił? To widać w końcu, gdy kto pije
- Ano w karczmie to zwykle sam siedział i popijał. Jakby słuchał i obserwował, sam niewiele mówił. Ciężki to on do poznania był.
- Takich to wielu na całym świecie - mruknął szlachcic. - Pewnie coś jednak zrobić musiał, że zniknął. Chyba, że dom sam się zapalił. Lampa źle postawiona, kominek bez nadzoru. Ponoć tak też bywa.
- Tak, tak, też tak myślę. Że on zasnął gdzie przy ogniu. I go spaliło całego, jak leżał i tylko popiół z niego został - odpowiedział wieśniak w lekkiej zadumie.
Adam. Ciekawe, które z imion jest prawdziwe, pomyślał Detlef. Pewnie się okaże, że żadne.

*** Łowca – Wisielcy ***

- Z jakim kultem mamy do czynienia? - Detlef zwrócił się do łowcy. - Bo różne są w końcu, i niekiedy nawet się zwalczają.
- Ci dwaj? Co wiszą? Z demonami się kontaktowali. Od razu się przyznali! - odpowiedział mu łowca
- Złota chcieli? Władzy nad światem? Co taki demon dać może? - spytał Detlef. - Mścić się na kimś? Dla mnie to głupota jakaś. Jak można demonom wierzyć?
- Nic dobrego...Śmierć im dał, z mojej ręki. Głupców wielu na tym świecie. A ja ich znajdę ile tylko mogę - odrzekł zapytany zaciskając pięści.
- Kogo czeka pętla, a kogo stos? - zainteresował się Detlef.
- Pętla, dla tych mniej groźnych, by odstraszyć kolejnych. Stos by skończyć raz na zawsze z parszywym pomiotem - opowiedział żarliwie łowca.

Tym akcentem zakończył również swoje uczestnictwo na obiedzie. Wstał od stołu, podziękował za zaproszenie. Przeprosił, za to że wychodzi wcześniej, ale jak wiedzą, zaraz odbędzie się egzekucja. Trzeba to załatwić szybko, by od razu tego wieczora pochować wszystkich. Co jak co, ale wisielcy nie bardzo komponowali się w świąteczny wystrój miasteczka. I nawet sam łowca zdawał sobie z tego sprawę.

Pozostali zostali goście zostali. Rozmowy były żywe, jedzenia i popitki w dostatku. Dopiero, gdy nadeszła godzina egzekucji, wszyscy równo się zebrali i ruszyli na rynek.


*** Knut i Albert ***


Knut z Albertem ruszyli w drogę powrotną do wioski. Złodziejami, czy włamywaczami nie byli, więc latarnia Nargonda pozostała nietknięta. Droga powrotna przebiegła równie spokojnie, jak w tą stronę. Gdy dotarli do wioski, jej mieszkańcy byli już zebrani na głównym placu.

Knut spostrzegł Martina, który stał z tyłu. A także swoich kompanów stojących niedaleko. Podeszli najpierw do Hilperta. Knutowi dopiero po pewnym czasie naszły pytania do głowy, które postanowił teraz zadać. Jednakże słysząc odpowiedzi, przypomniało mu się, czemu ich nie zadał wcześniej. Nie lubił bełkotu, nie lubił opowieści ludzi żyjących w innym świecie, poszukiwaczy skarbów, pogromców smoków, czy innych tego typu bajkopisarzy. Po tej wątpliwej przyjemności podeszli do pozostałych. Egzekucja powoli miała się zaczynać…

*** Wszyscy ***

Zebrali się na głównym placu. Byli obecni tutaj chyba wszyscy mieszkańcy Heisenburgu. Tłum był, jak na taką osadę, duży. Kilkadziesiąt osób zebrało się i czekało na egzekucję.

W końcu wkroczył też i łowca. Szedł w otoczeniu strażników, prowadząc skazańca. Stanęli na przygotowanym podwyższeniu. Kat, który był miejscowym strażnikiem, założył delikwentowi pętle na szyję. Łowca stanął obok i zwrócił się w kierunku tłumu. I donośnym głosem zaczął mówić.
- Erik Schluss, targnął na życie… – nie dokończył, padł na ziemię chwytając się za bok. Wystawał z niego bełt, a rana zaczynała coraz obficiej krwawić.

Tłum wpadł w panikę i zaczął się rozbiegać w popłochu. Greta ruszyła do Ludwiga, strażnicy rozglądali się zdezorientowani. Thomas krzyczał i biegał przerażony, a niedoszły wisielec stał zadowolony, że najwidoczniej jego wyrok został odroczony. Aczkolwiek zadowolenia z twarzy skazańca z pewnością wyczytać nie dało rady, gdyż wciąż stał z zawieszoną na szyi liną. Jedynie skrytobójcy, który dokonał ataku, nie było widać.
 
AJT jest offline