Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2012, 18:36   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Pathfinder] Gra Cieni



Gra Cieni


Wprowadzenie



Oto jest Golarion, zielony, przyjazny życiu świat zawieszony gdzieś w mgławicy alternatywnych wymiarów i tajemniczych obcych planów. Planeta na pierwszy rzut oka całkiem niepozorna, gdzie wielkie wojny bogów są od dawna przeszłością, a o ogromnych rzeźbiących kontynenty kataklizmach świadczą już tylko wyżłobione w skorupie, dawno zalane morzami wyrwy.



Jedną z takich zatopionych starożytnych blizn jest Morze Wewnętrzne, jest to nazwa zbiornika wodnego, a zarazem regionu - grupy krain ułożonych wokół stworzonej przez meteoryt wyrwy, która tysiące lat temu podzieliła jeden ogromny kontynent na północny Avistan i południowe egzotyczne krainy Garundu. Jeśli wierzyć mędrcom, to właśnie wokół tego morza rozwinęły się jedne z pierwszych starożytnych cywilizacji, które dały początek współczesnym królestwom.



Najpotężniejszym z nich, a zarazem miejscem rozpoczęcia naszej przygody jest Cheliax, rozległe ludzkie mocarstwo będące kulturowym spadkobiercą starożytnego Imperium Taldani, rozciągającego się setki lat temu nad całym północnym brzegiem Morza Wewnętrznego. To właśnie Cheliax przez stulecia było centrum ludzkości, to ten lud wydawał na świat najznakomitszych ludzkich wodzów i myślicieli, i to tu sto lat temu spodziewano się powrotu boga Arodena - patrona rasy ludzi. Bóg jednak, wbrew starożytnej przepowiedni, zamiast zjawić się i poprowadzić swój lud do nieśmiertelnej chwały, w niewyjaśnionych okolicznościach poniósł śmierć, rozpoczynając stulecie wojen, zbrodni i niepokojów. Ludzkość w jednym momencie została osierocona, a Cheliax jako centrum jej potęgi odczuło to najmocniej. Jednak mieszkańcy tego kraju przetrwali. Znaleźli nowych patronów. Mimo że cena była wysoka...

To wszystko dla naszego bohatera obecnie nie miało jednak większego znaczenia, jego świat chwilowo zamykał się w obrębie parudziesięciu akrów otaczających skromne, przytulne gospodarstwo Handwicków - prostej pary chłopów, która parę tygodni temu odnalazła go ciężko rannego na skraju pobliskiego lasku. Sprzed tego wydarzenia nie pamiętał absolutnie nic, poza własnym imieniem.

Rozdział I: Złociste wzgórza


David zmrużył oczy, spoglądając przez okno na pomarańczowy owal zachodzącego powoli nad polami słońca. Usiadł wygodniej przy ławie, zauważając z prawdziwą ulgą, iż rwący ból, który odczuwał od... Od kiedy tylko pamiętał wreszcie przestał utrudniać mu poruszanie. Od wschodu powiał ciepły, letni wiatr, spłynął ze wschodnich wzgórz tworząc na zbożu szerokie, rozchodzące się leniwie fale. Chłopską kuchnię wypełniał zapach świeżo wypieczonego chleba i gorącego jeszcze jabłkowego musu. Na stopie czuł rozpłaszczony, mokry pysk Tacka - handwickowego kundla, który najlepsze lata miał już dawno za sobą i z niewyjaśnionych powodów wyjątkowo upodobał sobie nieznajomego, co było nie lada ewenementem. Reszta inwentarza nie wiedzieć czemu do łotra pałała niemal otwartą wrogością.

Tego dnia mógł sobie pozwolić na odpoczynek, zasłużył bowiem na niego z nawiązką, od wielu dni pomagał staruszkom w ich codziennych obowiązkach, znosząc cierpliwie ich grzeczne marudzenie i ciągłe pouczanie. W sumie im się nie dziwił, rolnik z niego był żaden, co przynajmniej potwierdzało, iż tym fachem raczej w przeszłości się nie zajmował. Słaby rolnik był jednak lepszy niż żaden, a staruszkowie częstokroć nie mieli siły, by w ogóle zabrać się za robotę, cieszyli się więc z każdej, nawet nieudolnej pomocy. Nie dało się tez ukryć, że traktowali młodego mężczyznę trochę jak własnego syna, którego nigdy zapewne nie mieli.

Stara para wróciła z miasteczka na farmę dopiero późnym wieczorem, gdy niebo zaszło szarymi chmurami, a widoczność znacznie ograniczył siąpiący gęsto letni deszcz. Miny mieli nietęgie. Hilda usiadła ciężko przy kuchennej ławie, ujmując dłoń Davida. Jej ciepła, szorstka ręka wyraźnie drżała. Rolf wyjrzał lękliwie przez okno, po czym upewnił się, że drzwi do chaty są na pewno zamknięte. Chrząknął, poprawiając nerwowo wąs. Pies wstał z podłogi i zaczął kręcić się po izbie, intuicyjnie wyczuwając niepewność właścicieli.
- Davidzie - wyszeptała Hilda drżącym głosem. - Dawidzie. - w jej oczach pojawiły się tłumione łzy. - Musisz nas opuścić. Szukają cię... oni...
Gdzieś za ścianą deszczu zarżał koń. Na małym drewnianym mostku znaczącym granicę terenów Handwicków zadudniły kopyta.
- Uciekaj, chłopcze! Uciekaj i nie patrz za siebie!
Stary ogorzały mężczyzna wcisnął mu w dłoń nóż i małą, brzęczącą srebrem sakiewkę. Hilda przypadła do młodego mężczyzny znacząc ramię jego prostej chłopskiej koszuli kroplami wilgoci.
- Weź tylne drzwi i biegnij ile sił do lasu przez sad Mayera. My postaramy się ich zagadać...
- Biegnij... - wyszeptała błagalnie Hilda.
Wyczulony słuch Davida pozwolił mu usłyszeć plaśnięcie błota, w które zeskoczył jeden z jeźdźców przed domem. Zawtórowało mu głośne, agresywne szczeknięcie - i nie był to Tack. Byli blisko.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 12-03-2012 o 22:58.
Tadeus jest offline