Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2012, 03:49   #21
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Moje spotykanie się z Gilbertem wcale nie oznacza, że muszę wszędzie się z nim pojawiać – odparła hrabianka z teatralną wyniosłością, dobitnie ignorując uśmieszki i dość jednoznaczne spojrzenia tamtej - I dobrze wiesz, Giuditto, że gdybym przyszła razem z nim, to nie pozwoliłby mi się skupić na Twoim cudownym występie. Nie jest najbardziej.. powściągliwym z arystokratów, a własna loża tylko by go zachęciła...

Marjolaine rozglądała się po garderobie szukając czegoś względnie wygodnego, co by mogła nań usadzić swą wydelikaconą tylną część ciała, ale jednocześnie jak najmniej brudnego czy grożącego połamaniem się po dotknięciu. Miejsce z dala od grzyba panoszącego się po suficie też byłoby miłe.
Ot i jeden z tych powodów, dla których Marjolaine w całkowicie odmienny sposób postrzegała wszelkiej maści aktorów – nie było ich stać na zaspokajanie jej zachcianek. A wszelkiej maści arystokraci mieli, w jej mniemaniu, zbytek kosztowności, które spokojnie mogli na nią wydawać.

-Dobrze wiesz... - powtórzyła się w swym skupieniu nad poszukiwaniami. Ale odnalazła w końcu wzrokiem krzesło spełniające jej proste, na tą chwilę, wymogi i przysiadła na nim z szelestem sukni. Wprawdzie na samym jego skraju, bo nie opuszczało jej wrażenie, że mebel mógłby się zawalić pod jej przeraźliwym ciężarem -Dobrze..

Urwała to swoje zająknięcie wynikające z nagłego rozkojarzenia i zamrugała gwałtownie. Zwróciła swą jaśniutką twarzyczkę ku Włoszce, a jak zwykle mało subtelna mimika dziewczyny zdradzała jej podejrzenia i płynące wraz z nimi oburzenie. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby ona maczała w tym swoje paluszki nie dla zapewnienia wygody hrabiance, ale dla wprowadzenia jej w tajniki zdzieranych sukni przez mężczyznę. Wydęła leciutko usteczka i zapytała wpatrując się uporczywie w kobietę -I może właśnie dlatego dostałam lożę tylko dla siebie i osoby towarzyszącej?

-Och... Doprawdy tak sądzisz? Czyżbym naprawdę była tak... podstępna? Albo nie wierzyła w twoje talenty? Czyżbyś sama nie wspominała niedawno, że wałachy cię... zaczęły nudzić? - odparła z lisim uśmieszkiem Giuditta i spytała tonem głosu wręcz ociekającym ciekawością.- Więc, miałam rację? Twój ogier nie dał się okiełznać i poniósł cię, zabierając tam gdzie on miał ochotę? Warto chociaż było? Ogier dobrze się sprawił w swej napaści na twą osóbkę?

Hrabianeczka przyjęła odpowiednią pozę poprzez założenie jednej nóżki na drugą, zaplecenia rąk na piersi i parsknęła -Wcale mnie nie poniósł. Nie powinnaś wierzyć we wszystko co opowiadają paryskie ptaszki..
Ta gorliwość z jaką się tłumaczyła, z jaką zaprzeczała wszelkim domysłom Włoszki co do ostatniego bardzo konkretnego wydarzenia, nawet jak na Marjolaine była trochę zbyt gorliwa. Bądź co bądź była to rozmowa o jakimś byle mężczyźnie, a tacy nigdy nie wywoływali w niej jakichś bardziej złożonych reakcji. Pomijając momenty otrzymywania od nich podarunków, oczywiście. A teraz nie dość, że wypierała się wszystkiego z taką żarliwością, to jeszcze lica jej przybrały trochę rumieńców na zbyt wyraźne wspomnienie powrotu z koncertu. Mimo to trzymała się swojego animuszu i drażniła z ciekawością śpiewaczki -Noc spędziłam grzecznie we własnym dworku. Sama w mym łóżku.

Giuditta przyglądała się jej reakcji z wyraźnym zainteresowaniem. Przy tym uśmiechała się coraz bardziej ironicznie. Wysłuchawszy jednak jej relacji Włoszka odparła obojętnym tonem.- Czyli... rozczarował cię? Nie spodziewałam się tego po nim. Twój ogier okazał się nie lepszy niż reszta dworskich koników? Szkoda.
-Tego nie powiedziałam. Ale niech sobie Gilbert nie myśli, że tak po prostu wolno mu się do mnie dobierać, kiedy tylko ma na to ochotę. Wyjątkowo podoba mu się to wzbudzanie sensacji na każdym kroku – hrabianka westchnęła ciężkawo w wyrazie dezaprobaty dla takiego zachowania swego narzeczonego.. ale też nie do końca. Ciągle jej jaśniutkie i zdradliwe policzki rumieniły się pod warstwą pudru. Obawiając się, że mogła powiedzieć zbyt wiele, hrabianka w pełni zwróciła swą uwagę na śpiewaczkę.
-A Ty, Giuditto.. - zaczęła zerkając to na nią, to na poszczególne elementy wystroju garderoby, za którymi mógłby się ktoś schować -Nie powinnaś teraz świętować swojego udanego występu z jakimś wyjątkowo żarliwym wielbicielem?
-Och... zapewne.- machnęła dłonią z dezaprobatą Giuditta.- Z wielbicielem starym i bogatym. A tacy mogą poczekać. Dostojny wiek uczy cierpliwości.
Po czym spytała.- A jak planujesz swe działania, gdy... on zacznie się do ciebie dobierać, a ty będziesz miała ku temu ochotę? Wiedz bowiem moja droga, że wieczne odpędzanie takiego ogiera to marnotrawstwo. Przynajmniej jedną przejażdżkę zawsze warto sobie zafundować.
-Działania?- powtórzyła Marjolaine unosząc w zdziwieniu brwi równie jasne co długie włosy -Mówisz tak, jakbym musiała w to wkładać jakiś większy trud. A przecież wystarczy mi pozostanie sam na sam z Gilbertem, odrobina chęci z mojej strony i wtedy.. samo.. się.. non?
Jakoś niewyraźnie zabrzmiały te słowa w ustach panieneczki. Tak samo niewyraźnie, jak i mgliste były jej doświadczenia w kwestii tych perwersyjnych zmagań międzyludzkich ( bo niekoniecznie tylko damsko-męskich ), którym oddawała się większa część francuskiej śmietanki społecznej.

W milczeniu spoglądała na Włoszkę nieruchomym wzrokiem. W końcu jednak poddała się. Zbyt wiele to było do dźwigania dla tak delikatnych ramionek, a ona nie lubiła się przemęczać. Opuściła bezradnie głowę i wyszeptała wręcz grobowym tonem głosu, w jej odczuciu idealnie pasującym do groźby jaką usłyszała z ust Maura Powiedział, że jestem skarbem, który pragnie posiąść.. że chciałby mnie zobaczyć.. nagą..
-Powiedział? No proszę. A wydawał się być człowiekiem czynów, nie słów.- zachichotała Giuditta i rzekła.-Ach... wiesz.... mężczyźni są gwałtownikami, zwłaszcza tacy. Trzeba ich poprowadzić, pokazać co sprawia nam rozkosz, jeśli chce się mieć z tego więcej przyjemności niż oni.
Kobieta wstała, podeszła do Marjolaine i nachyliła się wpatrując się w jej oczy, tak że jej duży dekolt był dobrze widoczny -On jest... od ciebie większy. Non? Więc ty postaraj się dosiąść jego. Być na górze... i ujeżdżać swego ogiera. Dosłownie ujeżdżać. Gdy siedzisz na kochanku, to to niewiele różni się od jazdy konnej. Jest może jedynie bardziej... przyjemniejsze. Domagaj się pieszczot, kieruj jego usta tam, gdzie masz ochotę poczuć ich dotyk, tak samo z jego palcami. Naucz go, sprawiać ci przyjemność. Mnie oczywiście najbardziej sprawiały przyjemność ich dłonie i usta na mych piersiach, ale każda z nas ma własne wrażliwe miejsca.

Wprawdzie panienka d'Niort nie była mężczyzną, nie było ku temu wątpliwości, ale nawet pomimo swej niewieściej płci jej błękitne oczka uciekły na prezentowany przed nią biust Włoszki. „Nic czego sama nie miała”, „nic czego wcześniej nie widziała” - można by rzec, ale filigranowa hrabianka nie mogła się pochwalić tak obfitymi kształtami. Ani nawet.. połową tego w co wyposażona została śpiewaczka.
Zaś jej rada nie była niczym nowym. Włoszka miała w zwyczaju, przeważnie nawet o to niepytana, dzielić się z przyjaciółką swoim doświadczeniem, często w dość obrazowy sposób. Zwykle puszczała to mimo uszu, samej czerpiąc więcej fascynacji ze ślicznych błyskotek niż zwierzęcego kotłowania się z mężczyzną wśród pościeli. Albo i nie, wszak Giuditta była kobietą temperamentną i poszukującą wrażeń na wiele sposób, w wielu miejscach niekoniecznie będących alkową. Tym razem jednak Marjolaine poczuła się mało komfortowo. O ile jak dotąd porady kobiety były rzucane przy okazji jakichś wypudrowanych szlachetek, to teraz odnosiły się do Maura. I wywoływały w podbrzuszu panienki jakieś drażniąco przyjemne odczucia.

Aby wybrnąć z tej raczej nieczęstej dla siebie sytuacji zakłopotania, podniosła spojrzenie i zapytała z obojętnością, jakby nie usłyszała słów Włoszki. Różowawe policzki zaś mówiły coś zgoła odmiennego -Podobno.. masz mi jakieś soczyste ploteczki do opowiedzenia?
-Ooooo...tak, ploteczki. Nie tak soczyste jak ty mogłabyś mi opowiedzieć, prawda?- zachichotała siadając na pobliskim krześle i po chwili milczenia w zadumie, odezwała się z dumą.- Popytałam o tego węża, i mój aptekarz …- tu znów nachyliła się konspiracyjnie do hrabianeczki, ale z racji odległości nie robiło to takiego wrażenia.-...Lucien, opowiedział mi o symbolach związanych z wężami. Alchemicy i lekarze mają swoje węże. Możliwe też, że to znak jakiegoś tajnego stowarzyszenia. I wiesz, co? Ponoć twój narzeczony, też bawił się alchemią.
-Doprawdy? Nie wydaje się być ani odpowiednią osobą do roli lekarza, ani typem przesiadującym w laboratorium nad fiolkami.. - mruknęła hrabianka powątpiewająco, ale w duchu była zadowolona z tego, że śpiewaczka nie drążyła dłużej tematu ujeżdżania Maura. Przechyliła głowę w zamyśleniu -Choć z drugiej strony pogłoski głoszą, że głównym celem alchemików jest swoboda zamiany wszystkiego w złoto.. to już bardziej brzmi jak Gilbert.
Uśmiech nareszcie rozpromienił dziewczęcą twarzyczkę. Poprawiła się ostrożnie na krześle, na którym przez ostatnie chwile siedziała jak na szpilkach.
-Ale czy to nie są zwykłe bajki? Jak... jak.. - Marjolaine zająknęła się w poszukiwaniu odpowiedniego porównania, aż machnęła zwiewnie dłonią biorąc pierwsze lepsze jej się nasuwające z ostatnich dni -Jednorożce?
-Bajki. Nie bajki. -odparła tajemniczo śpiewaczka, insynuując w ten sposób, że wie coś więcej.-Niektórzy wierzą w alchemię i moce czarnoksięskie. Ale bardziej praktyczną sztuką uprawianą przez tych alchemików były... trucizny właśnie. Ci prawdziwi alchemicy znali wiele różnych tajemniczych mikstur.
Czekała chwilę na reakcję Marjolaine, nim dodała.- Lucien oczywiście twierdzi, że poważni ludzie nie wierzą już w te bajki z zamianą ołowiu w złoto i podobne przesądy. Ale... Książki pozostałe po owych alchemikach, pozostały w bibliotekach wielu dworków.
-To pasuje, non? Obie wiemy, że śmierć słodkiego narzeczonego Madeleine nie była przypadkowa, ani też naturalna, tylko ktoś go bardzo sprytnie otruł. Zbyt przebiegle, jak na zemstę jakiegoś byle szlachetki – powiedziała Marjolaine wspominając tamten nieszczęsny bal i swoją wizytę w gabinecie nieboszczyka -Myślisz, że Étienne lekkomyślnie naraził się właśnie jakimś.. naszym.. francuskim alchemikom?

Powoli wypowiedziała to swoje pytanie, starając się odpowiednio dobrać słowa na tym zupełnie obcym sobie gruncie. Następnie zerknęła najpierw w jedną stronę. Czujnym wzrokiem zlustrowała też i drugą. Pochyliła się ku śpiewaczce po dokonaniu oceny pomieszczenia, jego prywatności oraz na pierwszy rzut oka braku uszu u ścian. Dość teatralnie przyłożyła dłoń do swoich usteczek i wyszeptała potajemnie, nadając całości odpowiedniej dramaturgii -Podobno w jakimś szemranym celu kupował od Gilberta dziewczyny w dużych ilościach dla.. Kręgu.
-I tu się zaczyna robić ciekawie, non? Bo już nie ma francuskich alchemików. A uczeni z Sorbony.- prychnęła Giuditta pogardliwie.- Nudziarze bez ikry.
-Więc czymże jest ów Krąg ? To wie chyba tylko biedny Étienne. Ale on nikomu już nic nie powie.- wyszeptała konspiracyjnym tonem Włoszka, uśmiechnęła się i dodała równie cicho.- Zazdroszczę ci moja droga. I twego ogiera i tajemnic jakie z nim dzielisz. Twoje życie stało się takie... ekscytujące.
Przesunęła językiem po wargach mówiąc żartobliwie.- A skoro twój narzeczony już chce cię rozbierać, to pamiętaj by on i pozbył się wtedy swego odzienia. To byłoby nieuczciwe, gdyby tylko jedno z was było nagie, non?
-Mmm.. ubiera się całkiem odmiennie niż ci wszyscy pstrokaci strojnisie w koronkach i perukach, n'est-il pas? Jego ubrania pod dotykiem palców są tak niepodobne do tych z atłasów i aksamitów.. - zamruczała hrabianka z rozmarzeniem, słysząc pośród słów Włoszki tylko to co sama chciała usłyszeć. Wyobrażenie bycia rozbieraną przez Maura odgoniła od siebie z pełną stanowczością. Pozostawiła po nim zaledwie to wspomnienie przyjemnego materiału jego odzienia pod swoimi dłońmi.

Niezbyt mądry uśmieszek pojawił się na wargach Marjolaine i jednocześnie swą mimowolnością zdołał przywołać ją do porządku. Odkaszlnęła cichutko wyrywając się z niezręcznych rozmyślań, po czym zapytała jak gdyby nigdy nic -A skąd ten Twój Lucien wie o skłonnościach Gilberta do alchemii? Ja jestem jego narzeczoną, a nie słyszałam o tym wcześniej..
-Och. Nie wie. Niemniej o Gilberta popytałam wśród moich znajomych. I wiem, że twój wybranek ma nie tylko zacięcie do alchemii, ale też i stadninę, oraz dużo miękkich perskich dywanów, na których...- tu Giuditta przerwała i zachichotała cicho dodając.- Ale co do dywanów, moja droga przekonaj się sama. Jak także o tym, że bardziej od ubrań przyjemniej dotknąć to, co pod nimi. Tak jak i przyjemniejsze są jego pocałunki na twoich ustach, niż na dłoni, non? Ponoć oddawałaś się jego pieszczotom na swych wargach z wielkim zapałem, moja droga.
Spojrzała na twarz młodej hrabianki wyraźnie chcąc wychwycić zmieszanie, wywołane swą wypowiedzią. Niewątpliwie słyszała o powitalnych i pożegnalnych “całusach” Maura, przed których obezwładniającą słodyczą Marjolaine nie potrafiła się bronić.

Z zafalowaniem włosów i wysoko uniesionym podbródkiem hrabianka odwróciło swe lico w naburmuszeniu iście godnym panienki. Oczy zamknęła i żachnęła się w odpowiedzi -Jesteśmy parą narzeczonych, możemy sobie okazywać tyle uczucia ile chcemy i jak chcemy. Dopiero byśmy byli tematem plotek, gdybyśmy tego nie robili, non? Jedna harpia z drugą na pewno by to wykorzystały..
Zaczęła powoli odnosić wrażenie, że śpiewaczkę zwyczajnie bawi zadawanie swej przyjaciółce tak krępujących pytań. W głębi duszy musiała mieć nie lada rozrywkę z oglądania jej czerwieniących się policzków oraz tego wymieszania oburzenia z zawstydzeniem na twarzyczce Marjolaine.
Ta zaś po dłuższej chwili łaskawie wzniosła powiekę jednego oczka i zerknęła niby od niechcenia na Włoszkę, acz w jej głosie pobrzmiewała niezbyt dobrze ukrywana ciekawość -A może Twoje ptaszki powiedziały Ci też, skąd zna Béatrice Lecroix?
- Oooo... To wiesz, że zna?- Giuditta spojrzała z zaskoczeniem, po czym rzekła z wyrzutem. -A już cię chciałam zaskoczyć tą nowiną. Tak, zna wicehrabiankę Lecroix. Dostarczył jej paru służących i służek, w prezencie. Oczywiście za zapłatą, choć nikt o tym nie mówi. Nie wiem gdzie się poznali, ale są parą przyjaciół. Może nawet kochanków... kiedyś. Choć, te plotki wydają się mało wiarygodne.
Zamyśliła się na moment.- Z drugiej strony, Béatrice może zdobyć każdego. Uważaj więc przy niej na swego narzeczonego.
Nagle klasnęła dłońmi.- Ale tego pewnie nie wiesz. Ponoć pogrzeb biednego Étienne ‘a uświetni osoba samego króla!
-Oh? Naprawdę? - zapytała Marjolaine z niedowierzaniem na taką nowinę. Oczywiście, spodziewała się dość dużego orszaku arystokratów pragnących pożegnać tę gwiazdkę francuskiego dworu oraz równie wiele młodych płaczek ubolewających nad jego losem.. ale to było niespodzianką.
-Dla mnie zawsze zachwyty nad tym złotem chłopcem były zbyt przesadzone, ale że sam król... - pokręciła delikatnie główką ciągle będąc pod wpływem niemałego zdziwienia. Zaraz też i westchnęła ciężko -Wyobrażasz sobie, jak Madeleine pomimo swojej żałoby będzie się puszyć? Étienne nawet po śmierci jest jej największym trofeum, z którym dalej się może obnosić pośród innych szlachcianek.
-Tak mówią na mieście. Oczywiście być może to kłamstwo rozsiewane przez kogoś. - odparła Giuditta i zerkając na Marjolaine spytała.- A ty zamierzasz się na nim pojawić?
-Powinnam jako jej przyjaciółka. Ale też moje narzeczeństwo z kimś takim jak Gilbert i to jak przyćmiliśmy jej własne zaręczyny, raczej nie wpłynie zbyt dobrze na jej chęć zobaczenia mnie.. - chociaż samo pojawienie się hrabianki na pogrzebie nie było zbyt pewne, to grymas niezdecydowania nie miał żadnych oporów przed wstąpieniem na jej twarz -Tytuł zapewne wymaga pojawienia się tam, szczególnie jeśli król też zamierza. Jednak z drugiej strony, to nigdy nie miałam w zwyczaju robić tego czego się po mnie oczekuje..

W swej bezradności i wielkiej rozterce rozłożyła teatralnie ręce. Następnie wzruszyła ramionami pozostawiając podjęcie decyzji jedynemu, słusznemu własnemu kaprysowi i dodała -Ale słyszałam, że to nie jedyny tak tragiczny przypadek śmierci w ciągu ostatnich kilku dni. Podobno w równie tajemniczych okolicznościach opuścił nas Bénédict Deupont, oui? Monsieur de Foix musi być wyjątkowo zapracowany.
-Oui.-Giuditta była zaskoczona jej wypowiedzią. Znowu. Uśmiechnęła się.- Zaczynasz wyprzedzać moje wypowiedzi. Biedaczek Deupont rzeczywiście zginął. Ponoć bandyci napadli na jego dworek. Ale zginął tylko on, więc ja nie daję temu wiary. Choć jak dotąd, żadne inne plotki na ten temat do mnie nie dotarły. Acz, jeśli zdołasz wpłynąć na swego przyjaciela, markiza de Avenier, to pewnie dowiesz się więcej niż ja.
Po czym spytała ironicznie, zmieniając temat. -Na pogrzebie pojawisz się oczywiście w towarzystwie narzeczonego? Pojedziecie i wrócicie karetą?
-De Avenier? Przyjacielem? - panienka parsknęła z rozbawieniem.. po czym rozchichotała się przeraźliwie, aż od tego wysiłku napięły się groźnie ciasne fiszbiny jej gorsetu -To zabawne, Giuditto. Ale nie wydaje mi się, aby miał czas na jedno z naszych wspólnych spotkań na zakupy i dzielenie się ze mną słodkimi ploteczkami. Wczoraj był zbyt zaabsorbowany jakąś damą w czerni i..

Urwała nagle zawieszając spojrzenie na odległej ścianie. Odnosiła wrażenie, że coś jej umykało z pamięci z wizyty na koncercie. Coś, czego jej pogrążony w rozpaczy i podekscytowaniu umysł nie zdołał przyswoić przez obecność Maura ciągnącego ją do pokoju. Przymrużyła oczy w zamyśleniu, ale choćby najbardziej się starała to i tak nie mogła sobie przypomnieć tego szczegółu. Zatem porzuciła ten zamysł i spojrzała na Włoszkę, przy czym zacmokała cicho nie dając się wciągnąć w wiadomy temat -Co za niemądre pytanie. Oczywiście, że karetą. Chyba nie spodziewasz się, że wybierzemy się pieszo?
-Oui, oui. Ty i on w karecie. Ciekawe co ci wyzna, mężczyźni bywają bardzo wylewni w takich chwilach.- zachichotała Giuditta na wspomnienie swoich chwil w karetach. A Marjolaine, wszak pamiętała jak gorące bywają chwile z Maurem w tych pojazdach. Włoszka na szczęście zmieniła temat na bezpieczniejszy.- Czyż markiz nie podarował ci dworku? Tylko przyjaciela stać na taki gest.
-Oh, oui.. Szczęście uśmiechnęło się do mnie wyjątkowo słodko, że zyskałam tak dobrego przyjaciela. Istny dar od losu – odparła hrabianka ponownie podejmując swój przeuroczy chichot i zaskakujące dla Włoszki rozbawienie, którego źródła wszak nie znała.

Jasnowłosa ptaszyna nie pamiętała jak to się stało, że nie zrelacjonowała dokładnie swej przyjaciółce historii wiążącej się za jej dworkiem oraz jego przewrotną nazwą. Może była tak zaaferowana swym „upominkiem” od markiza, że zapomniała o wyciągnięciu śpiewaczki z tych nieszczęsnych toni niewiedzy i plotek rozsiewanych przez samego de Avenier'a. A wszak jego wersja, ta znana całemu Paryżowi i w uszach nielicznych będąca próżnym kłamstwem, była wielce daleka od prawdy.
Zaledwie to szczęście Marjolaine było prawdziwe.
 
Tyaestyra jest offline