Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 00:18   #81
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Bahadur, Courynn, Noa, Ashrak
Wydarzenia na “Czarnym Gryfie” były nie tylko coraz bardziej niebezpieczne, ale i coraz bardziej tajemnicze. Atak ożywieńców zważywszy, że tuż obok dryfował samotny okręt, można było uznać za rzecz dość typowa. Jednak anonimowy przeciwnik kapitana Lanthisa w magicznej walce, który doprowadził prawie do jego zgonu, nieznaną bestię która próbowała dostać się do zamkniętej ładowni, szybujące monstrum i wodne węże całkowicie przeczyły nie tylko przypadkowości wydarzeń, ale również temu, że załoga, a przynajmniej jej część nic o nich nie wiedziała. Kapitan “Czarnego Gryfa”, a być może i pozostała część oficerów okrętu, nie tylko wiedziała dokąd płyną, ale także co ich na tych wodach może spotkać. Ukrywanie tego faktu, jak widać nie doprowadziło do niczego dobrego.
Teraz w związku z niemocą kapitana duża część odpowiedzialności za statek, spadła na najemników.

Bahadur
Caliszyta, który awansował w hierarchii załogi zajął się poszukiwaniem innych potworów na okręcie. W myśl przysłowia, że kto szuka ten znajdzie Bahadur trafił na ślad większej ich liczby niż mógłby się spodziewać.
Jakaś Tajemnicza istota próbowała dostać się do zamkniętej części ładowni. Ślady, jakie pozostawiła wskazywały, że musiała być znacznych rozmiarów i siły. Jedynie magiczne zabezpieczenia powstrzymały ją przed splądrowaniem magazyny.
Bahadur po konsultacjach z resztą najemników, zlecił tropienie bestii rodzeństwu z Chult.
A sam wraz z kilkoma marynarzami zajął się innym niebezpieczeństwem, które pojawiło się tuż za burtą okrętu.
Sam Caliszyta nie miał, co prawda wielkiego doświadczenia w łowieniu, ale liczył na znaczną pomoc w tej materia starych wilków morskich. Jednym z nich był bez wątpienia Rhies. To ona zebrał ludzi i za pomocą sieci i bosaków zabrał się za polowanie na morskie potwory.
Na szczęście szybko się okazało, że przeciwnik nie jest wymagający. Jednak i tak Bahadur był zdziwiony rozmiarami węży, jakie wpadały w sieci. Największe z nich miały po kilka metrów długości i były grube jak udo dorosłego mężczyzny. Dodając do tego potężne szczęki i ostre zęby mogły okazać się bardzo niebezpieczne dla najemników w szalupie. Na pytania Bahadura co to za zwierzęta, żaden z matrosów nie potrafił odpowiedzieć.
Nawet Rhies pokręcił tylko głową i stwierdził:
- Nigdy żem takiego diabelstwa nie widział. Po zębiskach patrząc to musi być ścierwo mięsożerne. Padliny nie rusza, więc to drapieżnik. Dużo ich tu jednak przypłynęło, a przecia pokarmu tutaj nie ma. Coś mi się widzi, że to kolejne magiczne sztuczki. Nasz kapitan, komuś możnemu zalazł za skórę. Przeklęta wyprawa, tfu... - marynarz splunął i wrócił do ubijania morskich węzy.
Bahadur zamyślił się nad słowami Rhiesa. Przez głowę przebiegła mu myśl:
“Czy aby udział w tej przeklętej wyprawie nie był najgorszym błędem w moim życiu”

Ashrak
Po zbadaniu sprawy tropów, Ashrak udał się na powrót do kajuty kapitana. Jeden z osiłków spojrzał na niego spode łba i wpuścił bez słowa do środka. Druid nie do końca potrafił ocenić, ile było w tym niechęci do jego osoby, a ile naturalnej aparycji właściwej półorkom.
- Na razie jego stan jest stabii... bez zmian - poprawił się szybko pokładowy cyrulik, wskazując głową kapitana.
Druid spojrzał najpierw na niego, a potem na nawigatorkę. Lanthis był zlany potem i co kilka chwil kręcił niespokojnie głową. Elissa po podanych przez Ashraka ziołach spała i regenerowała siły. Pewnie jeszcze długo nie wypowie słowa, ale poza tym nic jej nie groziło.
Druid podszedł do kapitana i nachylił się nad nim. Wtedy usłyszał, że elf cały czas bełkocze. Co prawda bardzo cicho, ale jednak.
- Nie... on jest za silny..... uciekajcie.... uciekajcie.... co za straszliwa moc... uciekajcie ku gwieździe południa... uciekajcie...

Courynn
To na Courynna spadł obowiązek wędrówki po wantach i wytropienie bestii. Marynarz przejął to zadanie z widoczną radością. Wszak żaden inny najemnik nie miał takiego doświadczenia w morskich podróżach, jak on. Poruszał się po wantach równie sprawnie co po pokładzie. Nie raz nawet zdarzyło mu się walczyć na tym dość nietypowym gruncie.
Podjął wszelkie niezbędne środki ostrożności i uzbrojony tylko w rapier i nóż ruszył w górę.
Był bardzo uważny. Musiał być. Nie wiedział wszak z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Z opowieści i tropów można było wywnioskować, że ma do czynienia z czymś dużym i silnym.
Powoli wspinał się w górę ku bocianiemu gniazdu, asekurowany cały czas przez dwóch marynarzy.
Z każdym kolejnym metrem starał się wypatrzeć w mroku co też tam czai się na niego na górze. Niestety zarówno żagle, jak i mgła nie pozwalały mu na to. Dlatego też dalej piął się do góry.

Będąc około czterech metrów od szczytu w końcu zobaczył swego przeciwnika. Strach rzadko gościł w sercu doświadczonego awanturnika, jednak na widok monstrum które wdarło się do bocianiego gniazda dreszcz przebiegł mu po plecach. Lęk nie był na szczęście paraliżujący, a sprawił jedynie, że wszystkie mięśnie Courynna spięły się do granic możliwości.
Bestia go nie widziała. Rosły humanoidalny stwór z ptasimi skrzydłami stał tyłem do niego. Sądząc po odgłosach jakie dobiegały z góry właśnie mordował marynarza pełniącego wachtę. Jego ostry i szpiczasty dziób przebił szyję mężczyzny. Awanturnik widział, jak skrzydlata bestia siorbie tryskającą z rozprutej tętnicy krew.
Courynn wiedział, że nie pomoże już nieszczęśnikowi. Musiał jednak zrobić wszystko by zabić monstrum. Nadal starając się zachowywać możliwie najciszej podjął wędrówkę w górę. Gdy był tuż przy gnieździe bestia odwróciła się w jego stronę i zakrakała głośno. Ciało zabitego nieszczęśnika upadło z głuchym hukiem na ziemie. Courynn dobył rapiera i mimo niewygodnej pozycji wykonał precyzyjne cięcie. Stwór zawył z bólu i odskoczył w tył rozkładając skrzydła.
Awanturnik chciał ruszyć zanim i wdrapać się do gniazda, by kontynuować atak, jednak potwór rozpłynął się w powietrzu. Tam gdzie jeszcze przed chwilą stał była tylko mgła i pusta przestrzeń.
Tylko ciało zabitego marynarza oraz kilka czarnych piór wirujących w powietrzy utwierdzało Courynna w przekonaniu, że to co widział nie było omamem.

Noa
Tropicielka wolała zdecydowanie rolę obserwatorki niż bohaterki wspinającej się po huśtających się linach. W jej przekonaniu zrobiła wszystko, co do niej należała, a może nawet więcej. Teraz, tacy jak Courynn, mieli pole do popisu. Awanturnik z uśmiechem na twarzy ruszył w górę ku bocianiemu gniazdu.
Noa obserwowała go z pogardą próbując wypatrzeć bestię, która zostawiła ślady na całym pokładzie. Niestety mgła nie pozwalała nic dostrzec.
Gdy Courynn zniknął jej z pola widzenia przez dłuższy czas panowała niezmącona niczym cisza.
Czas płynął bardzo powoli. Nie tylko tropicielka, ale także coraz większa rzeszamarynarzy wpatrywała się w szczyt masztu.
Po pewnym czasie z góry dobiegł dziwny dźwięk, który Noa miała początkowo trudność zidentyfikować. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to odgłos pospolitego kruka.
Kruka na środku pełnego morza? Tak, to niewątpliwie był głos kruka.

Chui, Sylve, Atuar, Fortney, Yagar
Spór o to co zrobić z małą dziewczynką uwolnioną przez Chui trwał dość długo. Nie pomogły nalegania Sylve’a, aby przebadać wykazujące magiczne właściwości dziecko. Płaczem i wzbudzaną w elfce litością dziewczynka uniknęła kolejnych prób odkrycia natury magicznej siły drzemiącej w jej wnętrzu.
Nie wszyscy jednak najemnicy byli przekonani, że należy zabrać małą na pokłada “Czarnego Gryfa”
Spór pewnie przerodziłby się wkrótce w awanturę, gdyby nie radykalne, gwałtowne i jakże niespodziewane posunięcie ze strony kapłana.
- Jeśli jesteś pewien, że chcesz zostać, to życzę ci powodzenia - powiedział Atuar ciskając trzymaną w dłoni latarnię pod najbliższy maszt. Płomienie gwałtownie rozpełzły się po pokładzie i niczym wygłodniała bestia zaczęły pożerać coraz większy obszar okrętu.
Fortney, który gwałtownie protestował przeciwko zabraniu dziewczynki na pokład nie miał innego wyjścia, jak pogodzić się z tym że dziecko będzie jednak towarzyszem ich podróży.
Jednoręki szermierz wyzwał tylko kapłana od idiotów i wraz z innymi zszedł na pokład szalupy.

Płomienie szalały po pokładzie okrętu widmo, gdy grupa najemników próbowała odpłynąć od niego. Nie było to łatwe zadanie. Zabrana z pokładu karaweli skrzynia sporo ważyła i mocno utrudniała wiosłowanie. W sytuacji, gdy tylko Yagar i Atuar mocowali się z wiosłami było to tym bardziej kłopotliwe.
W końcu udało się odbić od burt karaweli i nadać szalupie, jako takie tempo. Coraz jaśniejsze płomienie pożaru rozświetlały najemnikom drogę, a ciągle powtarzający się dźwięk dzwony wyznaczał kierunek.
Już po kilku minutach okazało się, jak zdradliwa jest mgła. Poprzednie dwieście metrów dzielące oba statki teraz zmieniło się w co najmniej dwa razy tyle.
Zmęczeni, ale i szczęśliwi z powrotu na okręt, który teraz nazywali domem najemnicy dobili do burty “Czarnego Gryfa”
Z pomocą matrosów, którzy zrzucili sznurową drabinkę jeden po drugim najemnicy zaczęli wchodzić na pokład.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 14-03-2012 o 06:29.
Pinhead jest offline