Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2012, 00:18   #81
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Bahadur, Courynn, Noa, Ashrak
Wydarzenia na “Czarnym Gryfie” były nie tylko coraz bardziej niebezpieczne, ale i coraz bardziej tajemnicze. Atak ożywieńców zważywszy, że tuż obok dryfował samotny okręt, można było uznać za rzecz dość typowa. Jednak anonimowy przeciwnik kapitana Lanthisa w magicznej walce, który doprowadził prawie do jego zgonu, nieznaną bestię która próbowała dostać się do zamkniętej ładowni, szybujące monstrum i wodne węże całkowicie przeczyły nie tylko przypadkowości wydarzeń, ale również temu, że załoga, a przynajmniej jej część nic o nich nie wiedziała. Kapitan “Czarnego Gryfa”, a być może i pozostała część oficerów okrętu, nie tylko wiedziała dokąd płyną, ale także co ich na tych wodach może spotkać. Ukrywanie tego faktu, jak widać nie doprowadziło do niczego dobrego.
Teraz w związku z niemocą kapitana duża część odpowiedzialności za statek, spadła na najemników.

Bahadur
Caliszyta, który awansował w hierarchii załogi zajął się poszukiwaniem innych potworów na okręcie. W myśl przysłowia, że kto szuka ten znajdzie Bahadur trafił na ślad większej ich liczby niż mógłby się spodziewać.
Jakaś Tajemnicza istota próbowała dostać się do zamkniętej części ładowni. Ślady, jakie pozostawiła wskazywały, że musiała być znacznych rozmiarów i siły. Jedynie magiczne zabezpieczenia powstrzymały ją przed splądrowaniem magazyny.
Bahadur po konsultacjach z resztą najemników, zlecił tropienie bestii rodzeństwu z Chult.
A sam wraz z kilkoma marynarzami zajął się innym niebezpieczeństwem, które pojawiło się tuż za burtą okrętu.
Sam Caliszyta nie miał, co prawda wielkiego doświadczenia w łowieniu, ale liczył na znaczną pomoc w tej materia starych wilków morskich. Jednym z nich był bez wątpienia Rhies. To ona zebrał ludzi i za pomocą sieci i bosaków zabrał się za polowanie na morskie potwory.
Na szczęście szybko się okazało, że przeciwnik nie jest wymagający. Jednak i tak Bahadur był zdziwiony rozmiarami węży, jakie wpadały w sieci. Największe z nich miały po kilka metrów długości i były grube jak udo dorosłego mężczyzny. Dodając do tego potężne szczęki i ostre zęby mogły okazać się bardzo niebezpieczne dla najemników w szalupie. Na pytania Bahadura co to za zwierzęta, żaden z matrosów nie potrafił odpowiedzieć.
Nawet Rhies pokręcił tylko głową i stwierdził:
- Nigdy żem takiego diabelstwa nie widział. Po zębiskach patrząc to musi być ścierwo mięsożerne. Padliny nie rusza, więc to drapieżnik. Dużo ich tu jednak przypłynęło, a przecia pokarmu tutaj nie ma. Coś mi się widzi, że to kolejne magiczne sztuczki. Nasz kapitan, komuś możnemu zalazł za skórę. Przeklęta wyprawa, tfu... - marynarz splunął i wrócił do ubijania morskich węzy.
Bahadur zamyślił się nad słowami Rhiesa. Przez głowę przebiegła mu myśl:
“Czy aby udział w tej przeklętej wyprawie nie był najgorszym błędem w moim życiu”

Ashrak
Po zbadaniu sprawy tropów, Ashrak udał się na powrót do kajuty kapitana. Jeden z osiłków spojrzał na niego spode łba i wpuścił bez słowa do środka. Druid nie do końca potrafił ocenić, ile było w tym niechęci do jego osoby, a ile naturalnej aparycji właściwej półorkom.
- Na razie jego stan jest stabii... bez zmian - poprawił się szybko pokładowy cyrulik, wskazując głową kapitana.
Druid spojrzał najpierw na niego, a potem na nawigatorkę. Lanthis był zlany potem i co kilka chwil kręcił niespokojnie głową. Elissa po podanych przez Ashraka ziołach spała i regenerowała siły. Pewnie jeszcze długo nie wypowie słowa, ale poza tym nic jej nie groziło.
Druid podszedł do kapitana i nachylił się nad nim. Wtedy usłyszał, że elf cały czas bełkocze. Co prawda bardzo cicho, ale jednak.
- Nie... on jest za silny..... uciekajcie.... uciekajcie.... co za straszliwa moc... uciekajcie ku gwieździe południa... uciekajcie...

Courynn
To na Courynna spadł obowiązek wędrówki po wantach i wytropienie bestii. Marynarz przejął to zadanie z widoczną radością. Wszak żaden inny najemnik nie miał takiego doświadczenia w morskich podróżach, jak on. Poruszał się po wantach równie sprawnie co po pokładzie. Nie raz nawet zdarzyło mu się walczyć na tym dość nietypowym gruncie.
Podjął wszelkie niezbędne środki ostrożności i uzbrojony tylko w rapier i nóż ruszył w górę.
Był bardzo uważny. Musiał być. Nie wiedział wszak z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Z opowieści i tropów można było wywnioskować, że ma do czynienia z czymś dużym i silnym.
Powoli wspinał się w górę ku bocianiemu gniazdu, asekurowany cały czas przez dwóch marynarzy.
Z każdym kolejnym metrem starał się wypatrzeć w mroku co też tam czai się na niego na górze. Niestety zarówno żagle, jak i mgła nie pozwalały mu na to. Dlatego też dalej piął się do góry.

Będąc około czterech metrów od szczytu w końcu zobaczył swego przeciwnika. Strach rzadko gościł w sercu doświadczonego awanturnika, jednak na widok monstrum które wdarło się do bocianiego gniazda dreszcz przebiegł mu po plecach. Lęk nie był na szczęście paraliżujący, a sprawił jedynie, że wszystkie mięśnie Courynna spięły się do granic możliwości.
Bestia go nie widziała. Rosły humanoidalny stwór z ptasimi skrzydłami stał tyłem do niego. Sądząc po odgłosach jakie dobiegały z góry właśnie mordował marynarza pełniącego wachtę. Jego ostry i szpiczasty dziób przebił szyję mężczyzny. Awanturnik widział, jak skrzydlata bestia siorbie tryskającą z rozprutej tętnicy krew.
Courynn wiedział, że nie pomoże już nieszczęśnikowi. Musiał jednak zrobić wszystko by zabić monstrum. Nadal starając się zachowywać możliwie najciszej podjął wędrówkę w górę. Gdy był tuż przy gnieździe bestia odwróciła się w jego stronę i zakrakała głośno. Ciało zabitego nieszczęśnika upadło z głuchym hukiem na ziemie. Courynn dobył rapiera i mimo niewygodnej pozycji wykonał precyzyjne cięcie. Stwór zawył z bólu i odskoczył w tył rozkładając skrzydła.
Awanturnik chciał ruszyć zanim i wdrapać się do gniazda, by kontynuować atak, jednak potwór rozpłynął się w powietrzu. Tam gdzie jeszcze przed chwilą stał była tylko mgła i pusta przestrzeń.
Tylko ciało zabitego marynarza oraz kilka czarnych piór wirujących w powietrzy utwierdzało Courynna w przekonaniu, że to co widział nie było omamem.

Noa
Tropicielka wolała zdecydowanie rolę obserwatorki niż bohaterki wspinającej się po huśtających się linach. W jej przekonaniu zrobiła wszystko, co do niej należała, a może nawet więcej. Teraz, tacy jak Courynn, mieli pole do popisu. Awanturnik z uśmiechem na twarzy ruszył w górę ku bocianiemu gniazdu.
Noa obserwowała go z pogardą próbując wypatrzeć bestię, która zostawiła ślady na całym pokładzie. Niestety mgła nie pozwalała nic dostrzec.
Gdy Courynn zniknął jej z pola widzenia przez dłuższy czas panowała niezmącona niczym cisza.
Czas płynął bardzo powoli. Nie tylko tropicielka, ale także coraz większa rzeszamarynarzy wpatrywała się w szczyt masztu.
Po pewnym czasie z góry dobiegł dziwny dźwięk, który Noa miała początkowo trudność zidentyfikować. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to odgłos pospolitego kruka.
Kruka na środku pełnego morza? Tak, to niewątpliwie był głos kruka.

Chui, Sylve, Atuar, Fortney, Yagar
Spór o to co zrobić z małą dziewczynką uwolnioną przez Chui trwał dość długo. Nie pomogły nalegania Sylve’a, aby przebadać wykazujące magiczne właściwości dziecko. Płaczem i wzbudzaną w elfce litością dziewczynka uniknęła kolejnych prób odkrycia natury magicznej siły drzemiącej w jej wnętrzu.
Nie wszyscy jednak najemnicy byli przekonani, że należy zabrać małą na pokłada “Czarnego Gryfa”
Spór pewnie przerodziłby się wkrótce w awanturę, gdyby nie radykalne, gwałtowne i jakże niespodziewane posunięcie ze strony kapłana.
- Jeśli jesteś pewien, że chcesz zostać, to życzę ci powodzenia - powiedział Atuar ciskając trzymaną w dłoni latarnię pod najbliższy maszt. Płomienie gwałtownie rozpełzły się po pokładzie i niczym wygłodniała bestia zaczęły pożerać coraz większy obszar okrętu.
Fortney, który gwałtownie protestował przeciwko zabraniu dziewczynki na pokład nie miał innego wyjścia, jak pogodzić się z tym że dziecko będzie jednak towarzyszem ich podróży.
Jednoręki szermierz wyzwał tylko kapłana od idiotów i wraz z innymi zszedł na pokład szalupy.

Płomienie szalały po pokładzie okrętu widmo, gdy grupa najemników próbowała odpłynąć od niego. Nie było to łatwe zadanie. Zabrana z pokładu karaweli skrzynia sporo ważyła i mocno utrudniała wiosłowanie. W sytuacji, gdy tylko Yagar i Atuar mocowali się z wiosłami było to tym bardziej kłopotliwe.
W końcu udało się odbić od burt karaweli i nadać szalupie, jako takie tempo. Coraz jaśniejsze płomienie pożaru rozświetlały najemnikom drogę, a ciągle powtarzający się dźwięk dzwony wyznaczał kierunek.
Już po kilku minutach okazało się, jak zdradliwa jest mgła. Poprzednie dwieście metrów dzielące oba statki teraz zmieniło się w co najmniej dwa razy tyle.
Zmęczeni, ale i szczęśliwi z powrotu na okręt, który teraz nazywali domem najemnicy dobili do burty “Czarnego Gryfa”
Z pomocą matrosów, którzy zrzucili sznurową drabinkę jeden po drugim najemnicy zaczęli wchodzić na pokład.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 14-03-2012 o 06:29.
Pinhead jest offline  
Stary 18-03-2012, 16:38   #82
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Ano, przeklęte wody... – nieśpiesznie potwierdził starszemu marynarzowi, patrząc, jak matrosy ubijają kolejne węże morskie.

W gruncie rzeczy, niezbyt wiele miał tu do roboty. To jednak mu nie przeszkadzało – od czasu nieszczęsnego ataku na statek prawie nie miał chwili wytchnienia, więc dopiero teraz miał czas na uporządkowanie sobie pewnych spraw. Sytuacja była dość dobra – niby bestia, co się po pokładzie zabiła, ubiła marynarza... ale był to jeden marynarz. I nic nie wskazywało na to, że życie samego Bahadura jest w niebezpieczeństwie.

Niemniej, ilość zbiegów okoliczności znacznie przekroczyła w ciągu ostatniej godziny masę krytyczną – i cała sytuacja aż prosiła się o próbę rozwikłania. Nie żeglowali przecież długo...! W jak, na Sharess, mieli

Sothilis... Tak, to z pewnością był Sothilis, watażka południowego Amn. Jeśli Bahadur kojarzył w odległości dwóch dni żeglugi od Athkatli jakiegoś maga, który wzbudzał odpowiednią trwogę, to tylko tego ogra...

Tylko - na Anachtyra! - skąd ogrowy mag miałby się wziąć na pełnym morzu? O ile oczywiście na nim byli... Może mgła skrywała przed nimi doki Murannheim? To miałoby nawet jakiś sens - para magów, która dowodziła siłami potworów w południowym Amn, z pewnością umiałaby dać odpór kapitanowi. A czyż takie dziwne było, że w długich szeregach goblinów, orków, ogrów... znalazło się miejsce rownież dla ożywieńców oraz dziwniejszych bestii?

Taki wojaż podle Pesarkhala miałby sens. „Czarny Gryfa” miała przecież sponsorować Rada Sześciu! W Athkatla powszechnie uważano, że któryś z radnych nie zdążył opuścić Murann i jest tam uwięziony. Czyżby byli misją ratunkową z ramienia Rady...?

***

Kiedy tylko szalupa pojawiła się w zasięgu wzroku, caliszyta prędko podchwycił tą informację. Skutkiem tego był przy burcie jeszcze na dobrą minutę zanim najemnicy przybili do pokładu. Zaś kiedy łódka dotarła do „Czarnego Gryfa”, Bahadur był jednym z pierwszych, którzy rzucili liny piątce z karaweli.

- Widzieliśmy łunę. Statek jakiś plugawy był czy tak zwyczajnie? – caliszyta uśmiechnął się, wołając do wchodzących; nie chciał się przyznawać, ale ich bezpieczny powrót podniósł go na duchu – A, jeśli macie coś do powiedzenia o wyprawę na karawelę, to możecie teraz mówić. Mnie to żywo interesuje – a oszczędzi wam to dwukrotnego powtarzania. Teraz bosmanowi pomagam, to i mu powtórzę – dokończył, zauważając jednocześnie czepiającą się Chui dziewczynkę.
- I tak powtórzymy jeszcze nieraz naszą - powiedział Atuar - bo wszyscy będą chcieli wszystko wiedzieć. Przywieźliśmy jedynego żywego pasażera - wskazał na dziewczynkę. - Ale to raczej sprawa dla kapitana, a nie dla ciebie czy bosmana.
- Kapitan jest nieprzytomny. Podczas bitwy coś mu się stało... - stwierdził caliszyta – A nam ciągle wchodzą na pokład potwory – skrzywił się – Sądzę, że jednak będziecie musieli zdać z niej sprawę bosmanowi.
- Można go zobaczyć? - spytał Atuar. - W końcu chorzy czy ranni to w dużym stopniu moja domena.
- Jasne, w końcu tego druida przypuścili, to i was powininni - odparł - Ale z tym to też do bosmana, ja nie mam kontroli nad tym, kto tam wchodzi.
Słysząc słowa Bahadura, elfka wtrąciła się do rozmowy.
- Co się tu działo, gdy nas nie było? - spytała caliszytę. - Czyżby Veras miał rację mówiąc o zasadzce?
- Zasadzce...? Brednie. Ale bitwa była – stwierdził Bahadur, nie tracąc nawet czasu na atakowanie tezy Werga; na bogów, czy on myślał, że odciągnięcie jego osoby robi taką różnicę, żeby warto było zastawiać zasadzkę... - Ale do rzeczy... frontalnie i dość otwarcie zaatakowały nas umarlaki. Je zniszczyliśmy, bo załogę mamy solidną - uśmiechnął się, z grubsza zataczając dłonią koło wokół krzątających się na pokładzie marynarzy - Było też coś, co zaatakowało od dzioba... - coś innego, ale o tym Ashrak może wam opowiedzieć, boć to jego walka. - zrobił chwilę pauzy- Podczas walki rozpętał się sztorm – bardzo niewielki, skoro wam szalupy nie wywrócił. Zakończył go jakiś... błysk, który odebrał nam zmysły. Kiedy doszliśmy do siebie, nie było już ani umarlaków, ani sztormu... a kapitan był nieprzytomny. Później przytrafiły się węże morskie... – Caliszyta wskazał na zwisające z pokładu sieci – Z apetytem na was, jak mniemam... Oraz jakąś maszkarę, która próbowała się dobrać do ładowni. Wdrapała się na maszt, skąd ją przepłoszył Courynn. Dziwne, ale nic, z czego można dojść do jakichś wniosków. Mam nadzieję, że wam się poszczęściło i dowiedzieliście się czegoś więcej. - Spojrzał pytająco na wchodzących.
- Sztorm? - elfka zmarszczyła nosek zdziwiona tym zjawiskiem. - U nas żadnego sztormu nie było. Zarówno morze jak i pogoda nie sprawiały nam kłopotu... Ale nie jest to w tej chwili istotne. Ciekawie tu mieliście, nie powiem. Czy ktoś, poza kapitanem, ucierpiał? - spytała, mając nadzieję, że odpowiedź będzie odmowna. Podczas wspólnej pracy polubiła matrosów. - Nam udało się bez większych problemów dopłynąć na karawelę, a tam znaleźliśmy małą... - Mówiąc to elfka przygarnęła dziewczynkę bliżej do siebie, będąc gotową jej bronić, gdyby mężczyzna postąpił tak, jak Veras. - … i skrzynię.
- Niczego więcej? Nie wiem, jakichś zapisków załogi, sygnetów rodowych, flagi któregoś z miast Amn? – uniósł brew caliszyta.
- Żadnych widocznych śladów, wskazujących na pochodzenie okrętu, nie zauważyłam - odparła elfka. - Atuar w pewnym momencie od nas odszedł. Może on będzie potrafił ci coś więcej powiedzieć.
- Będzie umiał - stwierdził Atuar. - Ale to na spokojnie, z osobami znającymi się na żegludze w odległe kraje.

Veras który wszedł na pokład jako ostatni słuchał rozmowy elfki, kapłana i nowego pomocnika bosmana. Tak jak sądził: atak na statek odbył się, gdy popłynęli na zwiad na statku widmo.

- Na statku było sporo trupów i to dość ruchliwych. -zwrócił się do Bahadura szlachic, jednak bo śladach na jego ubiorze widać było gołym okiem, że stoczył potyczkę. - Ponadto Chui nie powiedziała Ci o jednym, ta dziewczynka była w klatce z jakimś innym martwym dzieciakiem i z tego co widzę coś z nią nie tak, ale o tym pewnie lepiej będzie mógł się wypowiedzieć Sylve, Chui i Atuar, oni zajmowali się małą. Oczywiście moim zdaniem powinna zostać na tamtym statku, ale ten idiota. mówiąc to wskazał kapłana. - Podpalił łajbę. -po tych słowach prychnął i pozbywając się z głosu goryczy dodał. - Z magiem znaleźliśmy skrzynię z kilkoma kulami o magicznym potencjale. -to mówiąc wyciągnął spod skórzni magiczny przedmiot i pokazał go zebranym dookoła, jednak przekazywać go nikomu nie miał zamiaru.
- W gestii kapitana pozostawiliśmy decyzję o jej dalszym losie - stwierdził Atuar, na którym wyzwiska Verasa nie zrobiły żadnego wrażenia. - I o tym zadecydowała większość tam obecnych. Ponieważ nie posłuchaliśmy jego poleceń, to jest wściekły na cały świat, z nami na czele, ale uważam, że jego oczekiwań nie mogliśmy spełnić. Chciał tam zostać i czekać na kolejną decyzję. Lepiej było się stamtąd wynieść.
-Uważam po prostu że głównym celem wyprawy było wykonywanie poleceń kapitana. A on nic nie wspominał o braniu ocalałych, gdyby się spodziewał kogoś żywego na pewno by o tym wspomniał.- odwarknął jednoręki.
- Czekajcie, czegoś nie rozumiem... – powoli rzekł Pesarkhal, mrużąc oczy - Mówisz, że kapitan wiedział, czego się spodziewać na tamtym statku...? - spojrzał na Verasa.
Atuar uśmiechnął się kpiąco. Veras coś sobie ubzdurał i teraz usiłował do swego mniemania dobudować resztę.
- Och Kapitan na pewno coś wiedział. Miejsce gdzie znaleźliśmy te kule świeciło blaskiem takim samym jak przyrządy których używał. A to były urządzenia do wyznaczania kursu, tak więc można przepuszczać że kapitan wiedział na co się kieruje. -westchnął szlachcic. -[i] Może nie znam się na magii jak fachowy czarodziej, ale takie przypadki jak statek pełen zombie na którym znajduje się magiczne kule błyszczące niczym urządzenia nawigacyjne się nie zdarzają.
- I? – stwierdził Bahadur powoli – Jesteśmy dwa dni stąd, więc to zapewne statek Amn... o ile nie stwierdzono inaczej. Myślę, że w Athkatli nie ma tylu magicznych szkutmistrzów, którzy tworzyliby przyrządy do nawigacji, by one się bardzo różniły. – wzruszył ramionami – A skoro dziewczynka was jeszcze nie pozabijała, to z pewnością przeżyjemy aż do werdyktu bosmana. – zrobił pauzę, po czym uśmiechnął się z ulgą – I dobrze, że spaliliście karawelę. Nikt już jej przeciw nam nie użyje. – nie mówiąc o tym, że wizja statku-widma straciła swoją powagę.
- Powiedział ci, co masz zabrać, czy nie powiedział? Jeśli nie, to nie snuj swoich przypuszczeń - stwierdził Atuar pod adresem Veraxa..
Fortney obdarzył kapłana zimnym spojrzeniem i wycedził przez zęby.
- Zostałem tutaj najęty do snucia takich przepuszczeń. Miałem być obrońca i strategiem, a rola stratega jest planowanie, szacowanie i wyciąganie wniosków z dostępnych informacji. Ty miałeś składać rannych do kupy i tym się zajmuj.
- I gdzie żeś polazł, ty były strategu, gdy miał miejsce napad? - spytał Atuar.
- Dla twojej wiadomości przed wyruszeniem odbyłem krótką rozmowę z kapitanem mówiąc mu czego może się spodziewać. I jak widać miałem rację.
- Dyplomatyczne oddalenie z miejsca przyszłego starcia - Atuar w zadumie uniósł brwi. - ]Ciekawa strategia.
- Nam się całkiem dobrze dowodziło bez pomocy, żaden to afront - złośliwie zauważył Bahadur - A z twoich rad mieliśmy tyle, że sam musiałem od zera odtwarzać obronę.
- Tak na marginesie, to wcale nie był statek z Amn
- stwierdził Atuar. - Bez żadnych wątpliwości.
- To już dziwniejsze... – no, ale Pesarkhal wiedział już, że przecież to nie szanowny Werg to sprawdzał, nieprawdaż? Pewnie cormyrczyk się domyślił po zapachu desek – Tak czy owak, byłbym wdzięczny, gdybyście byli z nami choć trochę szczerzy. Bo że nie jesteście takim strategiem, to widać z daleka. – zwrócił się do Verasa... - I zupełnie nie wiem, czemu próbujesz nas oszukać. – zmrużył oczy.

Caliszyta wiedział, że nie powinien ulegać nagłym emocjom, ale arogancja Verasa go rozwścieczyła...
 
Velg jest offline  
Stary 18-03-2012, 17:57   #83
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nie płacą mi za to by pijać z wami herbatki i opowiadać o swoim życiu. A to co zrobiłem było najlepszą możliwą opcją. Wiadome było że sobie tu poradzicie mając ze sobą tylu wilków morskich, zaś grupa ekspedycyjna potrzebowała szabli. Zapewne gdybym nie popłynął z nimi, nasz szanowny mag został był pożarty przez zombie, albo stracił by bardzo dużo swej mocy magicznej, która może mu się jeszcze przydać w rozsądniejszym momencie. Reszta zaś byłaby zbyt zajęta niańczeniem dzieciaka by mu w razie czego pomóc. -odparł sucho szlachcic. - A co do odtwarzania obrony, nie moja wina, że zapewne mimo moich słów kapitan nie kazał od razu uformować szyków. Zapominasz o jednym, to on ma tu największy posłuch a po porannej sprawie z trucicielem, nawet gdybym tu został niewiele osób słuchało by mnie od razu. Dla tego lepiej było pomóc wyprawie w inny sposób.

- Czasami zachowujesz się tak, że aż się zastanawiam, kto ci płaci - powiedział Atuar. - A to, co was spotkało wynikało z waszego wyboru.

- Pragnę ci przypomnieć, że to wy zdecydowaliście się odłączyć od nas. My jakoś nie mieliśmy problemu z żywymi trupami - odparła Chui. - Gdyby potrzebował pomocy, to by zawołał. Nie tylko ty potrafisz władać bronią.

- A wy byście pojawili się tam w magiczny sposób od tak. -prychnął szlachcic. - Albo może truposze grzecznie by poczekały aż przyjdziecie mu pomóc?

- Statek nie był na tyle duży, żeby magowi nie udało się przeżyć do naszego przyjścia... Poza tym mam dziwne wrażenie, że go nie doceniasz - prychnęła elfka.

- Jak już mówiłem poradzić pewnie by sobie poradził ale stracił niepotrzebnie duża ilość zaklęć, a jak widać mamy tu pojawiające się i znikające potwory więc magia może być użyteczna. Wojownik złapie oddech szybciej, niż mag przywróci sobie moc.

- Veras, pan i zbawca świata - mruknął Atuar.

- Nic dziwnego, że by cię nie słuchali – stwierdził powoli Bahadur, odnosząc się do uwagi Verasa o marynarzach – Od czasu, kiedy powróciłeś na ten statek, zajmujesz się tylko oczernianiem pozostałych. Wielki mi strateg i dowódca... – już uprzednio zmrużone oczy caliszyty wbiły się w Werga – Mam rozumieć, że to wasz główny talent?

- Nie mam czasu na te bezcelowe rozmowy. - wybuchnął w końcu Fortney robiąc sobie przejście. - Idę to zanieść bosmanowi skoro kapitan jest niedysponowany. - powiedział ruchem głowy wskazując trzymaną kulę.[/i]

- Bahadurze, czy mógłbyś posłać któregoś marynarza po coś do jedzenia dla dziewczynki? Kucharz nie powinien kręcić nosem na rozkaz pomocnika bosmana - poprosiła Caliszytę elfka, całkowicie ignorując fochy blondyna.

- Nigdzie nie pójdziesz – warknął Bahadur do cormyrczyka – Zaczekasz tu z dziewczynką, której tak strzec chciałeś. Nie będę potem sprawdzał, ile kul zniknęło podczas twej przechadzki - stwierdził, dając znak marynarzom, aby otoczyli Verasa.

- I oczywiście - zwrócił się do Chui, dużo łagodniejszym tonem - Któryś ze starszych marynarzy powinien też umieć zrobić coś z lin... wiesz, no, linowego ludzika? Myślisz, że dziecko by się zajęło? - zapytał.

- Dziękuję. Całkiem dobry pomysł. - Elfka posłała mu uśmiech, po czym zwróciła się do dziewczynki - Idziemy zrobić ludzika?

- Naprawdę sądzisz, że to mnie zatrzyma przed pójściem do bosmana? -zapytał szlachcic chowając kulę pod pancerz i chwytając rękojeść swojej broni. - Resztę kul ma mag, ja mam tylko tą więc logicznym będzie jeżeli coś zginie, zapytasz bosmana czy trafiła w jego ręce, gdy zaraz mu ją dostarczę.- dodał jeszcze spokojnie mierząc otaczających go marynarzy.

- Musisz wszczynać burdy, Verasie? - spytał Atuar. - Nie wystarcza wydawać rozkazów, trzeba też umieć je wykonywać.

-Dlatego wykonuje rozkazy najwyższego ranga na tym statku. Kapitan kazał nam zbadać statek a więc wszystkie łupy z okrętu muszą być do niego dostarczone jak najszybciej. Ponieważ jednak jest niedysponowany, druga najważniejszą osoba jest bosman. Raport zdałem, teraz należy odnieść łup - odparował Veras.

- A ja myślałem, że nawigatorka - mruknął Atuar.

- Widzisz tych ludzi? – Bahadur chciał już sięgać po broń, ale się wstrzymał; ruchem ręki dał Chui znak, żeby zabrała dziewczynkę – nie chciał walczyć przy dziecku – Będziesz musiał przez nich przejść. Przez ludzi. Z mojej załogi. – podkreślił wolno – A ja kurewsko tego nie lubię, więc najpierw będziesz musiał przejść przeze mnie.

Elfka czym prędzej spełniła życzenie Bahadura i odeszła z dziewczynką kawałek - na tyle blisko, by jej czuły, elfi słuch wychwycił dalszą część rozmowy, ale na tyle daleko, by dziewczynka jeszcze bardziej się nie wystraszyła tego, co mogło nastąpić. Nie chcąc przeszkadzać zaganianym marynarzom, wzięła kawałek liny i razem z dziewczynką zajęły się robieniem lalki. Cały czas Chui miała na oku resztę grupy.

- Może ty używasz takich metod, ja by przejść nie będę musiał ranić nikogo, nie martw się o to. Nie będę atakował załogi na której statku pływam. Ale jeżeli dalej chcesz możemy tutaj rozegrać pojedynek o to czy zostanę czy przejdę. Ot zwykła potyczka, której jednak wolałbym unikać. Obaj jesteśmy zmęczeni jak i w nerwach dla tego po prostu każ im mnie przepuścić - powiedział Veras.

- Nie - odparł Bahadur. - Jeśli nie odpowiada bycie załogantem na tym statku – masz szalupę. I drugi statek. Tylko go będziesz musiał ugasić.

- Masz pecha, Verasi
e - wtrącił Atuar. - Byłeś w złym miejscu w złym czasie i straciłeś szansę na zdobycie uznania załogi. Widać, że chętniej posłuchają Bahadura, niż ciebie. Będziesz się musiał bardzo napracować, by wspiąć się na szczyt drabiny władzy. I to nie językiem, a czynami.

- Jak wolicie, głupcy zawsze zostaną głupcami, fanatycy fanatykami. -stwierdził wzruszając ramionami i rzucił kulę Bahadurowi.- Zanieś to komu chcesz ja idę odpocząć. - Mówiąc to dobył rapiera i ruszył w stronę ściany stworzonej z marynarzy, był znudzony tą powszechna głupotą, teraz wszystko było mu obojętne, chciał po prostu usiąść i napić się swojego wina.

Do rozmowy dołączył się Courynn, akurat schodząc z want na pokład. Głos miał spokojny i pogodny.

- Panowie, doprawdy, to nie pora, żeby sobie skakać do oczu. Szczególnie w obecności załogi. - Rozłożył szeroko ręce i podszedł do Verasa. - Nie słyszałem co dokładnie was poróżniło, ale czekać było od początku aż ktoś z was rozpęta awanturę. - Marynarz uśmiechnął się sympatycznie do zgromadzonych i ciągnął dalej - Możecie się nie zgadzać ze sobą, ale, Bogowie!, odrobina odpowiedzialności. Kapitan leży bez tchu, załoga w większości jest przerażona, do tego cienie, gryfy, topielce, morskie węże... Nie możecie odłożyć skakanie sobie do oczu aż wypłyniemy z tej piekielnej mgły? A wtedy wyzywajcie się ile sił w płucach.

- Czy to, że kapitan leży nieprzytomny oznacza, że można bezkarnie ignorować rozkazy? Bo jeśli nie - to nasz towarzysz poczeka tutaj, aż bosman rozstrzygnie sprawę - stwierdził zimno Caliszyta.

- Ah, czyli mi zarzucasz to iż staram się wszystkimi dowodzić, a sam zachowujesz się jak kapitan? Na tym statku słucham tylko kapitana, nawigatorki i bosmana, nie ważne jaki tytuł dostaniesz tu na pewien czas dla mnie dalej jesteś tylko najemnikiem.- odwarknął Fortney, który nawet nie wiedział czy prawdą była informacja o tym że Bahadur dostąpił tu jakichś zaszczytów pod jego nieobecność.

Awantura po wejściu na pokład najemników wysłanych na zwiad zwróciła uwagę bosmana. Ragar rozpychając się łokciami wszedł pomiędzy marynarzy.

- Spokój! - wrzasnął bosman - Cokolwiek jest między wami w tej chwili schodzi na plan dalszy. To co się dzieje wymaga naszej współpracy. Tylko działając razem mamy szanse na przeżycie. Chce wypłynąć z tych przeklętych wód, a później zorganizować naradę. W chwili, gdy kapitan Lantis leży w niemocy musimy przejąć odpowiedzialność za “Gryfa”. Liczę na was - zakończył bosman patrząc na dwóch głównych adwersarzy.

Courynn wymruczał tylko pod nosem:

- No przecież mówiłem!

Fortney zacisnął zęby obrzucając Bahadura morderczym wzrokiem po czym spojrzał na bosmana i odparł.

- Jak Pan bosman rozkazuje. - Po czym dodał - W łódce jest skrzynia, zaś mag posiada przy sobie jej zawartość, po za tym jednym elementem. - Mówiąc to wskazał kule którą rzucił swojemu wcześniejszemu rozmówcy.

- Skrzynia i jej zawartość pod klucz - warknął bosman. - A ta mała... - tutaj zawiesił głos - Kto to?

Bahadur skłonił głowę przed bosmanem.

- Bosmanie, nakazałem mu jedynie zostać na miejscu, póki nie rozstrzygniecie dysputy. Widać to zbyt wiele... – zwrócił wzrok na Ragara – Wedle meldunków z karaweli osobnik ten jest w najwyższym stopniu samowolny... a oprócz tego, próbuje nas oszukać. I rzekłbym, że jest najbardziej prawdopodobnym trucicielem. Rozumiem, że kapitan dogłębnie zapoznał się z jego specyfiką – ale kapitan jest nieprzytomny. Nalegam więc, żeby go zamknąć, dopóki kapitan nie odzyska przytomności. Bo inaczej jego obecność będzie groziła katastrofą dla załogi „Czarnego Gryfa” – dokończył cicho - Zwłaszcza, że jeszcze chwilę przedtem był o włos od oskarżenia kapitana o zniszczenie tamtego statku.

- Jedno jest pewne - rzekł Ragar - Trucicielem to on nie jest. O tym jednak we właściwym czasie. Co to za dziecko, pytam - zmienił temat.

- Dzieciak którego tamci osobnicy postanowili zabrać ze statku z dobroci serca. -oznajmił Fortney wskazując Chui kapłana i smoka. - Trzymana była w klatce wraz z innym martwym dzieckiem, na statku roiło się od umrzyków jednak dziewczynka wygląda na nie naruszoną fizycznie co jest podejrzane- odpowiedział szybko blondyn.

- Jeśli można, sugerowałbym wysłuchania wersji pozostałych – cicho stwierdził Bahadur. – Choćby maga, który miał mu towarzyszyć. Bo na razie umrzyki są tylko w jednej relacji...

Bosman popatrzył wilkiem na zebranych, a później skupił się na dziewczynce.

- Widzę, że czeka nas długa i poważna rozmowa. Teraz jednak muszę zająć się “Gryfem”. Chui zaopiekuj się dzieckiem i zadbaj, by się jej krzywda nie stała. O tym co się wydarzyło na karaweli pomówimy, jak tylko oddalimy się z tych wód.

- Właśnie - Bahadur zwrócił się do któregoś z marynarzy - Leć i powiedz kucharzowi, że mamy głodną dziewczynkę. Niech da jej trochę jedzenia.

Caliszyta postał chwilę, aż wreszcie się przełamał... Podszedł do cormyrczyka i wyciągnął do niego dłoń.

- Wybacz podejrzenia o trucicielstwo – skłonił głowę – Ale otaczacie się kłębem tajemnicy, a on zawsze przyciąga oskarżenia. Niesłusznie - to morze, sprawy lądu nie mają tu wstępu. Jam przecież Bahadur el Pesarkhal, a niegdyś na lądzie nosiłem tytuł sułtana – i reprezentowałem kraj w Amn – uśmiechnął się lekko – Niegdyś zataiłem to, bo bałem się, że ktoś mnie sprzeda dowolnemu statkowi z floty Calimshanu – wzruszył rękoma – Ale teraz wiem jedno – wszyscy jesteśmy załogą i takie rzeczy nie mają tu wstępu. W końcu między towarzyszami nie ma takich sekretów. Też powinniście sobie to uświadomić – mrugnął lekko.

Fortney spojrzał na rękę Bahadura po czym odłożył broń do pochwy i uścisnął jego prawicę. Wysłuchał wyznania człeka i pokiwał głową lekko, mrucząc do niego cicho.
- Gdybym wyjawił kim jestem na forum zbyt wiele osób mogło by chcieć mej śmierci... -westchnął blondyn po czym dodał najciszej jak umiał.- Fortney... zwany Krwawym Floretem. Zachowaj to dla siebie. - po czym odwrócił się i ruszył w stronę kajuty. Jeżeli sułtan będzie chciał na pewno zdobędzie informacje o tym kim jest Krwawy Floret.

- Wszak to nie on się bawił w trucie ludzi - powiedział Atuar, spoglądając za odchodzącym Verasem.

- A jeszcze niedawno myślałem, że intrygi, trutki, zdrady i listy gończe zostawiłem w Calimporcie... - westchnął Bahadur z kwaśną miną – Ale dość o tym! Jakaś potwora gdzieś zniknęła, więc jeśli ktoś tu umie widzieć niewidzialne, to spróbowanie takiego znalezienia bestii się bardzo przyda... - Obrzucił spojrzeniem magów.

- To, niestety, nie moja specjalność - odpowiedział Atuar.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2012, 16:49   #84
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Szlag by to. Dupy, nie magowie... – żachnął się w duchu Bahadur, odchodząc z miejsca kłótni. Bo jak inaczej można było uzasadnić to, że żaden z najemników nie potrafił wykrywać istot niewidzialnych? Podle wiedzy Pesarkhala zaklęcia, które to pozwalały, były dla adeptów magii tajemnej dość proste – więc dlaczego nikt ze starannie wybranych najemników nie posiadał takiej umiejętności...?

Skoro jednak sposób magiczny zawiódł, z niewidzialnym niebezpieczeństwem trzeba było się mierzyć zwykłymi metodami. Choćby – przez uczulanie załogantów na pewne niebezpieczeństwa. Jeśli byłby niewidzialnym drapieżnikiem, co by najpierw uderzyłby w tych, którzy się włóczą samotnie po pokładzie. Należało przeto zadbać, aby marynarze chodzili dwójkami... albo przynajmniej mieli kogo innego w zasięgu wzroku. Tym sposobem, nawet jeśli potwór zwany przez Courynna „krukogryfem” zaatakowałby kogoś, to przynajmniej byłoby komu wszczynać alarm.

- Gdzie sam leziesz? – zgromił wnet ryżego majtka-młokosa, który przeleciał koło niego; z tego, co Pesarkhal mógł wywnioskować, w żadnym niezbędnym celu – Żeś nie widział tego cielska, co z masztu spadło i mgły? – ciągnął dalej...

Kilka ostrych zdań jeszcze padło – ale koniec końców caliszyta uznał, że przekonał niedorostka, żeby albo trzymał się w kupie, dwójce... albo przynajmniej miał kogoś, kto będzie na nim trzymać wzrok.

Po zajęciu się sprawą, Pesarkhal westchnął. Żadnych światłych a wielkich rozwiązań dla całej sytuacji nie miał – mógł jednak dopilnować, aby załoganci nie robili małych zaniedbań. Jeszcze kilka godzin mógł... wszak wpłynięcie na bezpieczniejsze wody było ponoć kwestią godzin, nie? Więc mógł jeszcze odmówić sobie snu na chwilę.

Trza było tylko wziąć matrosa do pomocy – żeby egzemplifikować trzymanie się w kupie – i można było dalej doglądać spraw.
 
Velg jest offline  
Stary 20-03-2012, 22:56   #85
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Chui, zadowolona, że sprawa rozwiązała się w ten sposób, spojrzała z wdzięcznością na kapłana, po czym razem z dziewczynką zeszła do szalupy. Gdy weszli na statek, od razu nawiązała się rozmowa, która pod koniec zamieniła się w zwykłą sprzeczkę.
- Jak dzieci... - pomyślała elfka, powracając do zabawy z dziewczynką.
- Gdybyś chciała mi o czymś opowiedzieć, to zawsze chętnie cię wysłucham - powiedziała małej. Postanowiła dać jej na razie spokój z pytaniami. Na to przyjdzie czas później. Sama najlepiej wiedziała, że potrzeba dużo czasu, by się przełamać.

Nakaz bosmana, który słyszeli najemnicy oraz większość załogi na pokładzie, pozwalał jej mieć nadzieję, że nikt nie będzie chciał skrzywdzić dziecka. Jednak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. W związku z tym Chui miała się cały czas na baczności. Zwłaszcza, że gdzieś tu grasował niewidzialny potwór. Grunt to nie zostawać samej, jak to dobitnie oświadczył biednemu majtkowi Bahadur.

Po kilku chwilach przybiegł majtek i oznajmił, że jedzenie jest gotowe. Dziewczyny zebrały się z pokładu i poszły do mesy, gdzie na stole czekał już talerz z parującym mięsem i czymś, co od biedy można by nazwać ziemniakami. Elfka nie do końca wiedziała, co to było, ale smakowało całkiem nieźle. Podchodząc do stołu, Chui żałowała, że nie poprosiła też o posiłek dla siebie... Mała łakomie spoglądała na potrawę, ale nie tknęła jej, jakby nie wierząc, że to dla niej. Raz za razem spoglądała na elfkę, która nie wiedziała, dlaczego dziewczynka nie je. Zaryzykowała:
- Jedz, bo wystygnie. - Reakcja dziewczynki pokazała, że Chui trafiła.
Dziecko zaczęło łapczywie jeść, używając do tego... sztućców! Elfka przyglądała się temu w zamyśleniu. Gdyby ona była tak głodna, jak musiała być mała, to nie zważając na etykietę, zwłaszcza w tak młodym wieku, jadłaby rękami. A przecież nie wychowały jej wilki.

Kiedy dziewczynka skończyła posiłek, Chui wydębiła od kucharza trochę ciepłej wody i poszła wykąpać małą, żeby zaczęła przypominać człowieka. W ustronnym pomieszczeniu rozebrała ją. Na szyi dziecka wisiał medalion.


Gdy elfka miała go zdjąć, dziewczynka złapała go i przycisnęła mocno do siebie, nie pozwalając Chui wykonać planu. Ta wzruszyła tylko ramionami i zaczęła szorować małą. Kiedy zabrała się za plecy, jej wzrok przyciągnęło bladoróżowe znamię, znajdujące się na lewej łopatce. Kształtem przypominało sześć czaszek ustawionych na niewidocznej linii okręgu.


Wyglądało na tyle nienaturalnie, że elfka gotowa była sądzić, że nie dziewczynka nie miała go od urodzenia. Czyżby była niewolnicą? Chui obiło się o długie uszy, że znakowanie towaru jest powszechną praktyką handlarzy.

- Co to za znamię? - zapytała dziewczynkę. Mała drgnęła, jakby wspomnienie o tym sprawiało jej ból.
- To znak, żebym pamiętała - odparła, wyraźnie zawstydzona posiadaniem czegoś takiego.
- Pamiętała? O czym?
- Nie pamiętam...


Domyślając się, że więcej na razie nie wyciągnie od dziewczynki, elfka nie kontynuowała tematu.

- Musisz być śpiąca. - Chui bardziej stwierdziła, niż zapytała. Względny spokój, ciepły posiłek, kąpiel - to zawsze działa.
W odpowiedzi mała pokiwała głową.
- Ale zostaniesz ze mną, prawda? - Dziewczynka wbiła w elfkę swe wielkie oczy.
- Oczywiście, że zostanę.

Chui zaprowadziła małą do lazaretu, po drodze zabierając z kajuty najemników igłę, nitki i łuk - tak na wszelki wypadek. Wybór miejsca był podyktowany nieufnością wobec pozostałych najemników i obawą o ich reakcję na widok tego "niebezpiecznego" dziecka, śpiącego w ich kajucie. Raczej nie miała wątpliwości, że poradziłaby sobie z nimi, ale narobiliby rabanu, a nie chciała przeszkadzać małej w odpoczynku. Na wypadek, gdyby ktoś krzywo patrzył na ich obecność w pokładowym szpitalu zawsze mogła powiedzieć, że małej potrzebna jest obserwacja. Nie wiadomo, jak zareagował jej organizm na ostatnie wydarzenia.

Zadowolona ze swojego planu, Chui zaczekała aż dziewczynka zaśnie. Zgodnie z obietnicą nie odeszła od jej koi. Dzięki temu, że wyspała się przed wachtą, teraz nie czuła wielkiego zmęczenia. Gdy dziecko już smacznie spało, szarooka zabrała się za ozdabianie linowego ludzika. Wyszyła mu oczka, uśmiech i ubranko. Po krytycznym przyjrzeniu się swojej pracy uznała, że bardziej przypomina to królika, niż człowieka, więc dodała lalce marchewkę.


Elfka nie mogła się doczekać, aż mała się obudzi i zobaczy swoją nową zabawkę.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 21-03-2012, 00:08   #86
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Yagar wszedł na statek jako jeden z pierwszych, lecz zamiast porozmawiać z resztą towarzyszy wyglądał za burtę by czujnym okiem spoglądać na skrzynkę. Dopiero po chwili podszedł do grupki rozmawiających, by posłuchać o czym mówią. Obserwował całe zajście z uniesionymi brwiami i lekko kpiącym uśmiechem na twarzy. Nie wtrącał się. Miał w zwyczaju podsycać takie kłótnie, lecz tym razem milczał. Ot, dla odmiany. Nawet bez jego komentarzy zapowiadało się ciekawie...
Zanotował sobie kilka ciekawych informacji - magiczny sztorm, atak umarlaków, strata przytomności przez kapitana... Cóż, chyba mieli całkiem udaną "imprezę". A czarodziej myślał, że będzie im się tu nudziło...
W pewnym momencie postanowił się wtrącić, popierając historię Verasa.
- Jednoręki ma rację. To nie był przypadek. Możecie wierzyć w moje magiczne kompetencje i mogę z całą stanowczością stwierdzić, że Lanthis poszukiwał tego "statku widmo". A skoro go poszukiwał to wiedział czego się spodziewać. - Czerwony Czarnoksiężnik krzywo się uśmiechnął. - Mógł o tym powiedzieć wcześniej. Jakiś przeklęty umarlak użarł mnie w kostkę! - Gdyby bardzo chcieli mógłby im pokazać dowód, to jest ślady połamanych zębów na skórze, lecz po ich minach stwierdził, że raczej nie interesuje ich taki widok.
- Rację ma także odnośnie tego, że był tam przydatny. Z pewnością poradziłbym sobie z nieumarłymi, lecz... po co wyważać drzwi, kiedy można nacisnąć klamkę? Nie było sensu bym tracił potrzebne zaklęcia na grupkę wskrzeszeńców. Jedynym problemem mogło by być to, że potężniejsze zaklęcia dłużej się rzuca...
Potem, nawet mimo jego poparcia zrobiło się ciekawie. Kłótnia się rozwinęła, możliwe nawet, że dojdzie do rękoczynów... Otoczyli kalekę i chyba zamierzali go ubić? Między nim a tym drugim o władczym wyrazie twarzy był wyraźny konflikt. Obaj chcieli rządzić, lecz nie mieli zamiaru dzielić się ze sobą władzą.
Niestety przybył bosman i porozstawiał ich po kątach. Niczym niegrzeczne dzieci. Śmieszne.
Zmartwiła go informacja, że Ragnar chce zamknąć skrzynię pod kluczem. Nie! Potrzebna była do badań! Mag nie mógł dopuścić do czegoś takiego! Lecz zanim się wziął za przekonywanie bosmana musiał odpowiedzieć na "pytający wzrok" czarnowłosego.
- Ani moja. W tajemnicy ci powiem, że specjalizuję się w magii zniszczenia, sztuczki i ułudę pozostawiając innym czarodziejom. - Po czym obdarzył ich swym pięknym uśmiechem (Piękny uśmiech Yagara był co najmniej niepokojący - wyglądał jakby coś knuł. Co się w sumie zgadzało) i ich opuścił. Podszedł do łysego bosmana. Nie lubił tego wrzeszczącego olbrzyma, ale skoro Lanthis był nieprzytomny to rudobrody miał władzę.
- Czego? - Warknął Ragnar do podchodzącego maga. Ten nie zląkł się jego niechęci - wiedział, że bosman nie lubi go od czasu ostatniego "incydentu".
- Musisz mi udostępnić skrzynię - ten rozpoczął prosto z mostu nie bawiąc się w żadne gierki. Oczywiście, zamierzał mu powiedzieć dlaczego powinien udostępnić mu skrzynię, ale wątpił by zwykły bosman zrozumiał sprawy natury magicznej.
- Pamiętasz ten liniał który dał mi Lanthis? Był pokryty rodzajem pisma obrazkowego... dokładnie tym samym które pokrywa skrzynię. Gdyby nie to, że pomoże mi rozwiązać ten "szyfr" w ogóle byśmy jej nie zabierali z tamtego przeklętego statku. Porównując liniał i skrzynię może zdołam się czegoś dowiedzieć. Nie ma sensu czekać z tym na "przebudzenie" kapitana. Gdyby nie chciał bym badał skrzynię nie dałby mi tego liniału, prawda? Sądzę, że po obudzeniu rad byłby usłyszeć, że okrętowemu czarodziejowi udało się zbadać znalezioną skrzynię... - Mag sądził, że taka argumentacja będzie odpowiednia. Nieco zagrał na poczuciu obowiązku bosmana i informacjach które ten mógł posiadać. Gorzej jeśli kapitan dał mu wyraźne instrukcje jak ma postępować w razie gdyby sam był niedysponowany.
- A, jeszcze coś. Ta dziewczynka którą przywieźliśmy... emanuje od niej silna magia. Należy na nią uważać, może być niebezpieczna. Sądziłem, że Lanthis będzie mógł ją zbadać, jednak... no cóż, to niemożliwe.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 21-03-2012, 13:51   #87
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
"Kruk ?"- pomyślała słysząc odgłosy dobiegające gdzieś z mgły spowijającej maszt. " Jakie to tendencyjne..."Kruki zawsze kojarzyły się ludziom z nieszczęściem, jakie rzekomo miały te zwierzęta ze sobą przynosić. We wszystkich opowieściach, legendach, mitach tropicielka widziała jednak nie tyle podłe zwierze, które chce siać strach i zamęt co niosącego przestrogę posłańca Nocy. Zawsze miała za głupców ludzi, którzy wierząc w te przesądy załamywali ręce poddając się nieuchronnemu, miast odczytać to jako sygnał do działań.
Gotowa do podjęcia walki , oczekiwała na Courynna - żywego, czy też jego truchło uderzające o pokład.

Ku jej zdziwieniu marynarz zszedł na pokład bez jakichkolwiek ran czy nawet zadrapań. "Niektórzy nie mieli tyle szczęścia..." Zbliżyła się do Bahadura , kiedy wysłuchiwał raportu najemnika. Na tyle blisko by zaznaczyć swoją obecności , jednak na tyle daleko by nie można było bez krępacji w ową rozmowę jej wplątać. Czuła, że jej zdanie mało obchodzi pozostałych najemników i równie mało obchodziło ją ich zdanie. Pogawędki, docinki , sprzeczki - to wszystko zabawa dla rozwydrzonych bachorów .
W tej chwili zastanawiało ją jedynie jedno - czym może być ów zwierz, którego wytropiła wraz z bratem. Nigdy nie słyszała opisu zwierzęcia choć trochę podobnego temu, co opisał Courynn. "Od początku z całym tym syfem związana była magia..."- poczochrała się po potylicy , rozgniatając palcami kilka żyjątek, natarczywie podgryzających jej skórę.
Choć Noa odziedziczyła minimalny talent po ojcu [ więcej tego "przysmaku" dostało się Ashrakowi ] wypływał z niej niczym krew. Posiadała go, była świadoma tego co może z nim zrobić, natomiast nigdy nie zgłębiała tajemnic jego działania. Budowało to kolejną trudność w ocenie - czy możliwe, iż zwierze takie żyje gdzieś w pobliżu ? Na skale , wyspie czy może jest istotą stworzoną przez zwichrowanego magina, któremu ślęczenie wśród świec i próbówek dawno zbrzydło ? " Jak się zwał ten czary-mary skurwiel z Amn ?"- z całych sił starała sobie przypomnieć imię podstarzałego barda , który twierdził , że niejedno w życiu widział. W tej chwili właśnie przypomniała jej się jedna z wielu opowieści, które bełkotał pod nosem w karczmie, cały zlany własnymi rzygowinami. "Chi...Chimera ?"- to chyba było właśnie to słowo. Jedna istota, powstała z kilku za sprawą magii. Ponoć istnieli gdzieś w Fearunie wielcy magistrzy , którzy prawili się sztuką tworzenia takich sług.
Splunęła przez ramię z obrzydzeniem. " Czy jednego z takich pomyleńców obawia się Lanthis ?"


Kiedy rozpętała się kłótnia między najemnikami stała gdzieś z boku. Mogła dobrze ich słyszeć, jednak w najmniejszym stopniu nie była zainteresowana ich rozterkami i przepychankami z nich wynikającymi.
"Trza było siedzieć z pizdą w Amn i szukać szczęścia, a nie tutaj spełniać swoje matczyny instynkty" - warknęła w myślach przyglądając się Chui i wciskającej w jej ubranie swoje drobne palce dziewczynce. Przez chwilę była gotowa skorzystać z zamieszania i przebić małej skroń przy użyciu nadziaka... Nastawienie Bahadura jak i większości najemników jednak sprawiło, iż zrezygnowała. "Przyjdzie czas , że pożałujecie..."

Odczekała kilka chwil, aż gromadka najemników rozeszła się a sama elfka wraz z dziewczynką udała się pod pokład. Dyskretnie udała się jej śladem.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 22-03-2012, 21:07   #88
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Powrót zwiadu tylko na chwilę ucieszył załogę i wlał w jej serca otuchę. Ledwo bowiem najemnicy wkroczyli na pokład “Gryfa” rozgorzała gorąca awantura. Jej głównymi aktorami byli Bahadur, Fortney i kapłan, a przedmiotem całej dyskusji była głównie mała dziewczynka, która stała obok elfki.
Dopiero wkroczenie bosmana ostudziło gorące głowy. Jego ostre słowa sprawiły, że najemnicy odstąpili od siebie i nie doszło do żadnych rękoczynów. Jasne jednak było, że konfliktu nie da się szybko zapomnieć i wcześniej czy później on powróci.
Najemnicy nie byli zgodni w wielu kwestiach, a zważywszy na fakt, że w ich szeregach był zdrajca i podjudzacz tylko dolewało oliwy do ognia.
Wszyscy byli zmęczeni i wycieńczeni wszystkim co wydarzyło się w trakcie tej nocy. Bitwa morska i zwiad przyniosły wiele zagadek, niebezpieczeństw, ale także kilka ważnych wskazówek, które mogły doprowadzić do prawdy o rejsie “Czarnego Gryfa”
Bosman po uspokojeniu awantury, zajął się dowodzeniem. Priorytetem dla niego było opuszczenie tych niebezpiecznych i przeklętych jego zdaniem wód.
Mimo późnej pory załoga więc musiała uwijać się na wantach i na pokładzie, by nadać galeonowi odpowiednią prędkość. Wiatr nie był silny, więc niezbędne były liczne manewry, które kosztowały wszystkich wiele pracy i sił.
Najemnicy zajęli się swoimi sprawami, albo udali się na odpoczynek. Nie wiadomo było wszakże co przyniosą kolejne godziny.

Yagar
Czarownik nie był zadowolony z decyzji bosmana zarówno odnośnie skrzyni, jak i dziewczynki. Gdy, więc awantura z udziałem Bahadura i Fortneya ucichła, udał się on na mostek do stojącego za sterem Ragara. ,
- Musisz mi udostępnić skrzynię - ten rozpoczął prosto z mostu nie bawiąc się w żadne gierki.
Thort słuchał uważnie słów czarownika i widać było, że długo je rozważa w milczeniu.
- Mądrze mówisz Yagarze - odrzekł w końcu - Nie czas teraz jednak na takie dysputy. Idź się prześpij, bo noc była zaiste męcząca. Pomówimy o tym, gdy tylko znajdziemy się na spokojniejszych wodach.
Yagar widział, że nie ma sensu dalej dyskutować z bosmanem. Planował jednak powrócić do tematu, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.

Atuar
Kapłan obserwował i wyciągał wnioski. Wiele zdarzeń i osób na okręcie bardzo mu się nie podobało. Swoje myśli zachowywał na razie tylko dla siebie, choć plan działania na najbliższe godziny układał się już praktycznie powoli sam z siebie.
Kapłan, który jako jedyny na karaweli zajął się tym po co zostali tam wysłani. Postanowił wybadać co wie, o całym rejsie bosman.
Gdy echa awantury ucichły, a najemnicy rozeszli się kapłan zbliżył się do Thorta.
- Można na słowo? - zapytał.
Bosman obdarzył go surowym spojrzeniem i rzekł:
- O co chodzi?
- Dwa krótkie pytania.
- Tak?
- Czy mówią ci Ragarze coś nazwy Nova Vaasa, Darkon, Vechor?
Thort spojrzał na kapłana i długo mierzył go wzrokiem. Milczenie przedłużało się i stawało się coraz bardziej wymowne.
- Długo pływam po różnych morzach, ale nie słyszałem nazw, które wymieniłeś. - jego głos był zmieniony. Kapłan wyczuł w nim lekkie drżenie i wahanie. - Jeżeli chcesz zapytaj, któregoś ze starszych marynarzy. Może oni o nich słyszeli.
Ostatnie zdanie było wypowiedziane tonem wyraźne kpiny i szyderstwa, jakby bosman chciał powiedzieć “szukaj, szukaj i tak się niczego nie dowiesz”
Kapłan nie zamierzał drążyć tematu i spytał zmieniając temat.
- A można zobaczyć jak się miewa kapitan?
- Można - odparł krótko Ragar - Tylko jest tam już medyk i ten druid, Ashrak. Nie ma chyba, więc potrzeby by kolejny cudotwórca tam zaglądał.
Atuar przyznał rację bosmanowi, ale jego argumenty w tej kwestii były jednak zupełnie inne.
Idąc w stronę swoje kajuty kapłan zagadnął jednego ze starych matrosów i zgodnie z sugestią bosmana zapytał o tajemnicze nazwy. Odpowiedź jaką otrzymał bardzo go zdziwiła i sprawiła, że zaczął się on jeszcze bardziej zastanawiać nad tym dokąd wywiózł ich kapitan Lanthis.

Chui, Noa
Elfka otrzymała zadanie zaopiekowania się małą dziewczynką. Ucieszyła się z tego, bo tak naprawdę nie wierzyła aby mała była zła, czy opętana jak to twierdzili jej towarzysze.
Współczucie dla małej znajdowała źródło, gdzieś w odległej przeszłości elfki. O tym jednak nie zamierzała z nikim dyskutować, ani się zwierzać. Pomaganie dziecku dawało jej wiele radości i satysfakcji. Chui wierzyła, że mała otworzy się w końcu przed nią i opowie jej o swojej zapewne mrocznej i bolesnej przeszłości.
Kąpiel jaką urządziła małej przyniosła kolejne tajemnice i pytania. Dziewczynka miała na szyi jakiś ochronny zapewne amulet, a na lewej łopatce dziwne znamię, które nie do końca wyglądało na naturalne.
Chui nie zdawała sobie sprawy, że ktoś cały czas obserwuje jej poczynania i także staje się powiernikiem tajemnic dziewczynki. Noa śledziła ich z ukrycia i cały czas czujnie obserwowała każdy ruch i czynność, jaką wykonywała mała.

Po kąpieli Chui ułożyła dziewczynkę do snu, zapewniając ją przy tym, że jej nie opuści i będzie cały czas przy niej. Wiedziała, że dobry, spokojny sen jest dla dziecka niezwykle ważny.
Mała usnęła szybko, jednak jej sen nie był ani dobry, ani spokojny.
Dziewczynka kręciła się na łóżku przeżywając najwyraźniej jakiś koszmar. Co kilka chwil mówiła coś przez sen. Chui wyłapała z tego tylko kilka słów. Dziewczynka na pewno wzywała pomocy, a także błagała o litość. Wśród wielu niezrozumiałych słów pojawiało się nad wyraz często jedno imię, które w końcu elfce udało się rozszyfrować.
Grigori

WSZYSCY
Świt nadszedł nieoczekiwanie. Ciężko tak naprawdę było to nazwać w ogóle świtem. Było jaśniej, jednak gdyby ktoś miał wskazać źródło światła miałby z tym duży problem.
Niebo nabrało barwy szaro mlecznej i gdzieś tam za rozciągniętymi niesamowicie chmurami barwy ciemno szarej. kryło się słońce. Jego istnienia tak naprawdę można się było tylko domyślać, gdyż nigdzie nie widać było jego złocistej, okrągłej tarczy.
Mgła, która w nocy przysporzyła wszystkim tyle kłopotów wcale nie znikła. Była na pewno rzadsza i o wiele niższa, jednak ciągle obecna. Jej długie, jasne pasma otaczały okręt i snuły się ocierając się o burty “Gryfa”
Bosman, jak i cała załoga pełniąca nocną wachtę była wykończona. Marynarze słaniali się na nogach i tylko czekali na komendę do zejścia z pokładu. Cieszyli się, że nastał dzień jednak było to bardzo niewielkie pocieszenie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że za sprawą magicznych sztuczek kapitana Lanthisa zabłądzili na nieznanych wodach. Jedyne osoby mogące cokolwiek powiedzieć o miejscu w którym się znajdowali leżeli złożeni chorobą w kapitańskiej kajucie.

- Chłopy! - ryknął bosman - Fajrant!
Radosne okrzyki, przekleństwa i gwizdy zlały się w jedne odgłos radości i entuzjazmu.
- Inglorion! - zawołał bosman jednego z elfów - Przejmiesz ster i dowodzenie. Ja idę rozmówić się z najemnikami, a później przespać się kilka godzin. Utrzymuj prędkość i kurs. Jakby coś się działo... cokolwiek - dodał po chwili namysłu - to wołajcie mnie.
Ragar zszedł z mostku i gestem ręki przywołał jednego z majtków.
- Słuchaj mały! Pójdziesz do Ralfa i powiesz mu, że potrzebuje jeden stól i parę krzeseł. Weźmiesz kogoś do pomocy i przyniesiecie jej do kajuty najemników. Ralf też nich się tam stawi. Jasne?
Młodzieniec o blond włosach i bujnej czuprynie pokiwał tylko w odpowiedzi głową.


Hałas i łoskot wnoszonych mebli zbudził najemników. Widząc dwóch majtków dźwigających stół w pierwszej chwili pomyśleli, że ktoś podam im śniadanie wprost do łóżka. Gdy jednak w ich kajucie pojawił się bosman i kuk wszyscy wiedzieli, że to zupełnie coś innego.
Po kilku minutach stół i krzesła ustawiono na środku sali. Bosman na którego twarzy malowało się widoczne zmęczenie oraz niziołek usiedli obok siebie i zaprosili najemników do obiecanej narady.
Ragar wstał i powiódł wzrokiem po zebranych.
- Wszyscy wiecie, jak poważna jest sytuacja. Gdyby było inaczej nie rozmawiałbym z wami tylko w porozumieniu z kapitanem lub Elissą podjął samodzielnie decyzję. Los jednak tak sprawił, że to na mnie spadł cały ciężar odpowiedzialności za okręt. Mówię otwarcie bez waszej pomocy i zaangażowania mamy małe szanse, by przeżyć ten rejs.
Ragar zrobił pauzę i napił się butli, która stała obok niego. Sądząc po jego minie nie była to raczej woda.
- To nie był mój pierwszy rejs z kapitanem Lanthisem i uwierzcie mi nie jedno już widziałem i nie jedno przeżyłem. To co się jednak stało wczoraj w nocy... Mam nadzieję, że Lanthis przeżyje i szybko dojdzie do sił, by mógł nas wyprowadzić z tych przeklętych wód.
Widząc pytania malujące się na twarzach najemników, bosman szybko dodał by nie dać dojść nikomu do głosu.
- Wiem co mówię. Te wody są przeklęte. Nie znam się ani na magii, ani na wiedzy tajemnej, ale wiem dokąd pływałem z kapitanem Lanthisem. Miejsce w którym jesteśmy nie ma na żadnej mapie i nie pisze o nim żaden podręcznik. To zupełni inny świat niż nasz. Nie wiem gdzie on się znajduje, ani jak do niego trafić. To wie tylko Lanthis. Ja wiem tylko, że to świat wiecznej mgły. Mgła jest tutaj zawsze i nigdy nie czai się w niej nic dobrego.
Bosman zrobił znowu przerwę na łyk trunku z butelki. Dał tym samym czas najemnikom na przetrawienie informacji.
- Kapitan Lanthis przygotował mnie po części na taką sytuację. Wiem, że mamy płynąć ku Gwieździe Południa. To jasna gwiazda, która powinna być widoczna na niebie nawet w czasie dnia. Niestety tak się jednak składa, że ani wczoraj w nocy, ani dzisiaj nie widzieliśmy jej . Nie wróży to nic dobrego, bo ona była zawsze widoczna ilekroć wpływaliśmy na te przeklęte wody. Teraz jej nie ma i nie wiem co dalej. Kapitan leży w malignie, podobnie jak nawigatorka. Mój plan zakłada, że płyniemy jednym kursem. Staramy się jak możemy, ale ani nasze narzędzia, ani widoczność nie gwarantują nam tego, że nie będziemy się kręcić w kółko. Mam jednak nadzieję, że albo wcześniej czy później pojawi się nasza gwiazda, która nas wyprowadzi z tego przeklętego miejsca, albo dotrzemy do jakiegoś lądu i tam poszukamy pomocy.
Kolejna pauza i kolejny łyk z butelki.
- Do tego czasu proszę was o współpracę i pomoc. Wiem, że mamy kilka spraw do załatwienia.
Zacznijmy od najważniejszej moim zdaniem. Wszyscy wiem, że kapitan darował zdrajcy i trucicielowi. Ja wiem kim on jest i od razu powiem, że nie popierałem i nie popieram decyzji kapitan. Namawiałem go, by stracił przykładnie zdrajcę, a nie okazywał mu litość. Uszanuję jednak decyzję kapitan, bo zapewne miał swoje powody. Ostrzegam uczciwie, że ja nie będę tolerował żadnych przejawów zdrady, podburzania załogi, czy podważania dowództwa. Załoga stoi za mną murem, mimo że większość z nich się mnie po prostu boi. Każde kto będzie próbował takich sztuczek lub chociaż będzie budził moje jakiekolwiek podejrzenia powieszę na maszcie bez sądu, pytania o powody, czy słuchania wyjaśnień. Czy to jasne?
Milczenie najemników było jednoznaczną odpowiedzią.
- Sprawa druga magiczne przedmioty z dryfującego okrętu. Skoro Lathis ci ufał Yagarze, to ja także muszę to zrobić. Być może te przedmioty pozwolą ci odpowiedzieć na pytanie gdzie dokładnie jesteśmy i jak się stąd wyrwać. Wyznaczę ci kajutę, gdzie będziesz mógł w spokoju prowadzić swoje badania.
Ragar pociągnął jeszcze raz z butelki, ale skrzywił się niechętnie gdyż nie wyleciała z niej już ani jedna kropla.
- Niech to szlag! - warknął - Dobrze - machnął rękom na butelkę i kontynuował - Sprawa trzecia to ta mała dziewczynka. Jak dla mnie nie wygląda na groźne stworzenie, ale różnie to bywa z rozbitkami. Niech ktoś kompetentny zbada, czy jest groźna. Podobno emanują magią, tak przynajmniej twierdzi Yagar. Jeżeli jest ona w najmniejszym stopniu groźna, to wyrzucimy ją za burtę. Sprawdźcie to jednak, bo nie chciałbym mieć na rękach krwi niewinnego dziecka.
To chyba wszystko o czym chciałem powiedzieć. Jeżeli macie pytania, słucham. Byle szybko, jestem cholernie zmęczony i marzę tylko o buteleczce rumu i kilku godzinach snu.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 23-03-2012, 19:15   #89
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po powrocie na "Gryfa" Atuar zdecydowanie wolałby spokojnie położyć się i odpocząć. Wiosłowanie - w sytuacji, gdy ma się do dyspozycji wielką i ciężką szalupę - nie należy raczej do rzeczy lekkich, łatwych, prostych w realizacji i niemęczących. Nie mówiąc już o tym, że człowieka denerwowało to, iż ktoś, kto poza mieleniem ozorem niewiele wniósł do wyprawy na karawelę znowu marudzi i marudzi.
Pytanie zasadnicze brzmiało - czy Veras potrafi cokolwiek poza zadzieraniem nosa. Jeśli nie, to kiedy współpasażerom znudzi się wysłuchiwanie przemówień w stylu "Oto ja, strateg! Mnie słuchajcie!" No ale to, jak powiadano, wyjdzie w praniu, bez udziału Atuara.
W tej jednak chwili były sprawy ważniejsze, niż jakiś bufon.

Bahadur zdał się Atuarowi dość rozsądnym człowiekiem. No, przynajmniej zgadzali się w swej opinii co do Verasa. No i trzeba było oddać piórko...
Gdy zamieszanie się uspokoiło Atuar podszedł do Calimshyty.
- Dziękuję za talizman - powiedział, oddając piórko. - Na szczęście nie był potrzebny. Ale mam jeszcze jedną sprawę. Tylko to musiałoby zostać między nami, dopóki coś by się nie stało złego.
- Rozumiem
– Bahadur tylko bacznie spojrzał. – Mówcie, nie mam w zwyczaju rozpowiadać wszystkiego załodze.
Atuar milczał przez moment.
- Jestem prawie pewien, że to Noa jest tym trucicielem - powiedział. - Miały być przeprowadzone magiczne badanie. Kapitan wszystko odwołał właśnie po rozmowie z Noą. W tej chwili kapitan jest nieprzytomny. Gdyby nie przeżył... Wolałbym też, żeby moja wiedza nagle nie przepadła. Tylko, powtarzam, to moje podejrzenia.
- Nawet jej zbyt nie podejrzewałem...
– przygryzł wargę Caliszyta. – Zdawało mi się, że była zdolna co najwyżej do rozbicia komuś głowy o pokład, a nie ukrycia trutki i przekonania majtka do zdrady... – Spojrzał znów na Atuara. – Ale jest łowczynią z dżungli, więc wyznawać się może na truciznach nie gorzej od maga. Zresztą, uważać na nią trzeba i tak... Jest agresywna, a podczas bitwy kaprysiła bardziej niż Fortney. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co kapitan ją wziął...
Caliszytę zastanawiało, że bosman najwyraźniej wiedział, kto stoi za całą sprawą (inaczej uwaga o Fortneyu nie miała sensu), ale nic nie robił. Zupełnie, jakby chciał samosądu na statku...
- Dżungle Chultu pełne są niespodzianek - odparł rodowity mieszkaniec tego półwyspu. - Może obiecała, że nic nikomu nie zrobi. I może dotrzyma.
W głosie Atuara z pewnością nikt by nie znalazł pełnej wiary w prawdziwość tych słów.


Rozmowa z bosmanem początkowo niewiele przyniosła. Z wyjątkiem pewnych podejrzeń, co do prawdziwości słów Ragara. Ale nie miał zamiaru zarzucać mu kłamstwa. A co do rozmów z marynarzami... I tak miał zamiar spróbować. W końcu niektórzy wyglądali jakby odwiedzili wszystkie porty całego świata.
Pytanie o zdrowie kapitana również nie dało żadnych optymistycznych wieści. To, że był pod opieką Ashraka niezbyt podniosło Atuara zbytnio na duchu.
- Czy to dobry pomysł, by brat trucicielki zajmował się rannym kapitanem? - spytał. - Może w rzeczywistości też ma jakieś niecne zamiary?
- Skąd wiesz, że to Noa?
- Zdziwienie bosmana, co do pewności kapłana było bardzo duże. - Zresztą nie ważne. Wiedz, że byłem za straceniem zdrajczyni. Oczyściłoby to atmosferę i wzmogło karność załogi, a także wśród was. Do Ashraka nie mam zastrzeżeń. Nie wiem, czy miał coś wspólnego z działalnością siostry. Poza tym medyk ma go cały czas na oku, więc nie powinno być problemu.
Może to i prawda... Może Ashrak będzie się starać wiedząc o tym, że wszelkie jego ewentualne potknięcia mieć będą negatywne skutki dla Noi.
No ale pamiętać trzeba było również o tym, że Ashrak, nawet jeśli był druidem, to z pewnością nie wyznawał Ubtao. W takim razie niewiele zostawało możliwości, a te, które pozostały były mało optymistyczne. Eshowdow? Sseth? Jednak zanim wystąpi przeciw tamtej dwójce będzie musiał znaleźć jakieś dowody.
- Nie będę biegać po pokładzie i głośno o tym wołać - zapewnił kapłan.
- Dużo jest rannych? - odrobinę zmienił temat. - Mogę pomóc w cięższych przypadkach.
- Jeśli zechcesz..
. - Bosman skinął głową. - Pomoc zawsze się przyda.


Po drodze do lazaretu Atuar zagadnął kilku marynarzy o Novą Vaasę, Darkon, Vechor. Większości z nich te słowa nic nie mówiły, lecz po usłyszeniu tych nazw jeden ze starych matrosów splunął przez lewie ramię i siarczyście zaklął.
- Słyszałem kiedyś o przeklętej krainie - powiedział - gdzie umarli chodzą spokojnie po mieście, słońce nigdy nie wschodzi i panuje wieczna noc, o potworach i przeklętych duszach, które są uwięzione w tej krainie. Tylko słyszałem opowieści o tym miejscu, ale musi ona być prawdą. Tak opowiadał mi o tym mój dziad, także marynarz. Był on w tej przeklętej ziemi i ostrzegał mnie, bym uważał na wszelką mgłę na morzu.
Po tych słowach marynarz rozejrzał się wokół, spojrzał na wszechobecne mleczne opary, spojrzał przerażony na kapłana i powiedział:
- O bogowie! To nie może być prawda! Nie może być...
Atuar też miał taką nadzieję, ale, jak dobrze wiedział, matka-Nadzieja ma wiele dzieci.


Do lazaretu, co na statku tej wielkości było oczywiste, nie było daleko, tak że Atuar dotarł tam w kilka chwil. Na widok kapłana w spojrzeniu Shawna pojawiła się nie tyle radość, co pytanie “Gdzieżeś się dotąd podziewał?”. Biorąc pod uwagę ilość rannych - pytanie całkiem zrozumiałe.
Tych, którzy odnieśli takie czy inne obrażenia było kilkunastu. Było rzeczą oczywistą, że bezpośredniej pomocy można udzielić tylko nielicznym, tym, którzy najbardziej ucierpieli. Atuar, choć nie był cudotwórcą, mógł jednak zdziałać wiele. Nawet odrobina leczniczej energii mogła zdziałać cuda, ulżyć w cierpieniach.

Do kabiny, w której znajdował się jego hamak, wrócił późno. A i tak nie był ostatni. Nie tylko Chui jeszcze nie wróciła, co było całkiem naturalne, skoro miał się zając odnalezioną dziewczynką. Ciekawsze było to, że nie wróciła Noa. To było nie tylko ciekawe, ale i niepokojące.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-03-2012, 17:05   #90
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Przejmę po was statek, gdy będziecie spać – stwierdził Bahadur, patrząc bosmanowi wprost w oczy. – I moją współpracę macie. Nie będę was pytał o świat – bo jestem pewien, że gdyby było coś ważnego, to byście powiedzieli. – machnął ręką. - Chciałbym tylko wiedzieć, czy kapitan dał jakieś szczególne zalecenia do ładunku w luku poza tym, żeby go nie ruszać - przyglądał się Ragarowi bacznie. W życiu widział wiele kosztowności, więc zawartość ładowni nieszczególnie go kusiła... lecz wolałby wiedzieć, czy ich ratunek przypadkiem nie leży właśnie w niej.
- Nie mam innych zaleceń co do ładunku. Jak wiecie kapitan Lanthis to tajemniczy człowiek, który ma wiele sekretów. Szczerze wam powiem, że lepiej ich nie poznawać. Ładunek niech także nim pozostanie. Mam nadzieję, że kapitan szybko wróci do zdrowia i większość naszych problemów minie
Głos bosmana był niby spokojny i pewny, ale dało się w nim wyczuć głęboko ukryte wahanie. Nie do końca było wiadomo, czy to faktycznie troska o bezpieczeństwo załogi i najemników, czy jednak pilnowanie interesów i tajemnic Lanthisa.
- Skoro nie mówił, to pewno nie ma to nic do ocalenia – porzucił temat Bahadur; stary lis Ragar potarł nos i zasłonił usta jednym palcem... ot, wykonał gamę gestów świadczących o zdenerwowaniu. Miał prawo być zdenerwowany – ale Anachtyr caliszycie był świadkiem, że wcześniej bosman aż tylu nie wykonywał! I jeszcze to powtórzenie formułki o tajemnicach kapitana... Wedle Pesarkhalowego rozeznania kłamał, a więc nie zamierzał im nic powiedzieć. Lepiej było to sprawdzić potem, korzystając z bahadurowych plenipotencji.
Skromnym zdaniem Atuara bosman nieco mijał się z prawdą, ale rozwiązanie tego problemu należało zostawić na później. Zresztą niezbyt się Ragarowi dziwił. Czemu ten miałby zdradzać okrętowe sekrety komuś obcemu. Nic zatem nie powiedział, postanawiając przedyskutować ten temat jak już zostaną w mniejszym gronie.
- Skoro byliście już na tych morzach, to możesz powiedzieć, czy przybijaliście do lądu – spojrzał bacznie na bosmana – Wiecie, czy są tu jakieś normalne osady czy tylko potwory?
- Kilkakrotnie przybijaliśmy do brzegu. Morze to usiane jest dużą liczbą wysp większych i mniejszych. W większości miast i portów do których trafialiśmy spotykaliśmy niby normalne istoty, takie jak my. Jest jednak w ich zachowaniu coś co sprawia, że krew tężeje w żyłach. Świat ten, tak jak nasz pełen jest potworów. Zdążyliście się już o tym przekonać. Mam nadzieję, że jeżeli nie wypatrzymy gwiazdy to odnajdziemy jakiś ląd i ludzi, który będą potrafili nam pomóc.
- Mamy jakieś mapy tych mórz? - spytał Atuar. - Skoro tu już tutaj nieraz bywaliście... Gdzie żeglarze, tam i mapy, a w portach na pewno można znaleźć takich, co nimi handlują. Z mapą w ręku zawsze łatwiej.
- Jest kilka map
- odparł Ragar kiwając w zamyśleniu głową - Problem jednak w tym, że nie wiemy dokładnie gdzie się znajdujemy. Jak wiecie dotarliśmy tutaj dzięki magii kapitana. Tylko on ewentualnie mógłby nam powiedzieć coś więcej o tych wodach. Zważywszy jednak na to co się wydarzyło może i on nie był do końca pewny tego gdzie jest.
- Za każdym razem trafialiście w inne miejsce? - Atuar zadał kolejne pytanie.
- Tak. W sumie to nas czwarty rejs do tego... przeklętego miejsca. Wydaje mi się, że z każdym razem byliśmy w innym miejscu tego morza. Mapy mogą nam pomóc w chwili, gdy będziemy mieli punkt orientacyjny. – powiedział bosman.
Czyli – mieli mapy, ale nie wiedzieli, gdzie są. Cóż, i tak dobrze. Jak caliszyta sądził, przynajmniej wiedzieli, ile będą płynąć.

- Czyli - Atuar mówił jakby do siebie - ta wyprawa była z jakiegoś powodu pechowa...
- Pechowa - zamyślił się Ragar.
- Ta - dodał niziołek - pechowa. Z jakiś powodów nasz kapitan nie przewidział wszystkiego, co go może spotkać. Nie odpowie nam na razie jednak dlaczego tak się stało. Nie raz walczyliśmy na tych wodach z różnymi istotami. Nigdy jednak nie zostaliśmy zaatakowani zaraz po przybyciu. To wszystko wyglądało tak, jakby na nas czekali.
- Narobiliście sobie ostatnio wrogów?
- spytał Atuar. - Takich jakichś innych niż zwykle? Poważnych wrogów?
Ragar i Ralf wymienili znaczące spojrzenia i przez długą chwilę milczeli.
- Nie - odparł w końcu niziołek.
- Rozumiecie chyba, że kapitan Lanthis jak i cała nasza załoga zajmuje się korsarstwem.
- O tym przebąkiwano tu i ówdzie
- wtrącił Atuar. - Szeptem mówiono.
- Wiele osób może mieć do nas pretensje. Potęga Lanthisa, jak i całego “Gryfa skutecznie do tej pory zniechęcała ich do odwetu.
- dodał bosman.
- Skumało się parę osób i poczuli się dość silni – stwierdził kapłan.
- Być może - potwierdził kuk – Tylko skąd wiedzieli, gdzie i kiedy się pojawimy?
- Nie do końca byłem precyzyjny. Więcej wrogów tu, czy więcej tam?
- spytał Atuar.
- Zapewne więcej w Faerunie. Na te wody wpływaliśmy, jak już mówiłem tylko trzy razy, ten jest czwarty - bosmanowi wyraźnie brakowało butelki, z której mógłby pociągać, by się uspokoić bo kilkakrotnie zerwał w stronę pustej flaszy.
- To może magowie by wiedzieli lepiej, czy można wyśledzić takie przejście - stwierdził Atuar. - Ale wyśledzić, to jedno, a zastawić pułapkę, to drugie. Nie wiem, czy jasnowidzenie i inne tego typu sprawy dałoby odpowiedni efekt. Mnie to nigdy nie interesowało.
- Może i tak
- westchnął bosman - Wiem tylko jedno, nawet miejscowi nie ufają tej cholernej mgle i boją się jej jak diabli. A co by nie mówić to ona odpowiada za to, że tu jesteśmy.
- Wrota do innego świata. Albo do innych. Może te kule w rękach doświadczonego maga pozwalają dotrzeć tam, gdzie się chce?
- Atuar w najmniejszym stopniu nie był pewien tego przypuszczenia.
- Dałem pozwolenie Yagarowi na zbadanie kul i skrzyni, którą przywieźliście z tej karaweli. To jego zadanie.
- A wracając do tej Gwiazdy Południa... W jakim położeniu w stosunku do słońca się znajdowała?
- spytał Atuar.
- Po lewej stronie tarczy - odparł krótko bosman - Jakieś piętnaście stopni.
Uznając, ze Atuar zaprzestał na chwilę indagowania, Pesarkhal postanowił powtórnie wtrącić swe trzy grosze.
- Skoro znacie się się z mieszkańcami na tyle, by mieć tu wrogów... - w końcu minęli jakąś karawelę, co do której Atuar nie był pewien, skąd pochodzi... - Umieli wam coś powiedzieć o tym morzu i tym świecie? Przecież niektórzy chyba parali się żeglarstwem...
- Tutejsi ludzie nie są skorzy do dzielenia się informacjami. W większości ci, których spotkaliśmy byli bardzo zabobonni.
- Bardzo zabobonni? Mieli jakiś wspólny zabobon, prócz mgieł?
- podpytał dalej caliszyta. Nie, by się spodziewał czegoś wielkiego... ale jeśli miejscowi masowo lękali się choćby powrotu utopionych, to Bahadur wolał im zaufać i nikogo (żywego!) za burtę nie wyrzucać.
- Przestrzegali nas przed mgłą, nieumarłymi, złymi czarownikami i wiele innych. W większości już nie pamiętam.
- A można wiedzieć, co spodziewaliście się tu znaleźć? Te morza nie wyglądają na tak bogatą okolicę, by się tu zapuszczać bez konkretnego celu...
- Bahadur spojrzał na bosmana.
- To już pytanie tylko do kapitana - uciął szybko bosman.
- Może ktoś z miejscowych wiedział, skąd wzięła się dziewczynka – mruknął caliszyta, wskazując głową dziewczynkę, którą wzięła ze sobą Chui. Jej ciemna skóra... nie pasowała do okolic, gdzie Słońce jest przyćmiewane do mgłę. Była chyba dość specyficzna... - Mam rozumieć, że inni marynarze też tu bywali? – zadał następne pytanie – Chcę wiedzieć, czy w razie czego mogę zasięgnąć rady u starszych matrosów czy muszę was od razu budzić. -No, chyba że kuk tu najlepszym ekspertem - caliszyta obrzucił spojrzeniem kucharza, który z jakichś względów był obdarzony większym zaufaniem niż cała reszta załogi - Ale przydałoby się wiedzieć, kogo mogę indagować, czy przypadkiem nie wpłynęliśmy na niebezpieczniejsze wody.
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172