Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 01:15   #65
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Była zmęczona i głodna. Ucieczka oraz wydarzenia, które ją poprzedziły, znacznie uszczupliły zasób jej sił. Ból głowy przybrał formę tępego pulsowania. Moc powróciła, a Marion powitała ją z ulgą. Na powrót czuła się cała, pustka zniknęła.
Z wdzięcznością przyjęła miskę zupy, którą przygotował zwierzołak. Nie był to jej ulubiony posiłek zapewniał jednak zaspokojenie przynajmniej jednego rodzaju głodu. Drugi nie mógł być zaspokojony, nie teraz. Proszenie Alberto o pomoc w tej sprawie nie wchodziło w grę. W razie gdyby zostali odnalezieni stanowił ich główną siłę. Osłabianie go tylko i wyłącznie po to by poczuć się lepiej wydało się dziewczynie czymś niegodnym. O proszeniu zwierzołaka również nie mogło być mowy. Przede wszystkim dlatego, że niemal na pewno by odmówił. Poza tym dość już dla nich zrobił. Wymaganie czegoś więcej byłoby nadużywaniem przysługi jaką u nich miał. Nie była aż taką egoistką.
Alberto oparty o ścianę jaskini starał się nie przemoczyć nóg. W końcu mógł usiąść, czuł ulgę gdy jego mięśnie się rozluźniły. Powoli czuł się coraz bardziej senny. Był wdzięczny zwierzołakowi. Do jego głowy kołatało zapytanie, czy to napewno dobra kryjówka, czy sprytne jak lis gobliny ich nie znają.
Miał przy sobie swojego espadona. to dodawało mu otuchy. kolczuga mierziła go, nie miał żadnej tuniki, mimo to ją zdjął mając za odzienie jedynie strzępki ubrań jakie pozostały na nim po niewoli u goblinów. Woda parowała z pobliznowacionego muskularnego ciała. Ostatnie problemy z pożywną strawą sprawiły że Templariusz stał się bardziej żylasty, a mięśnie bardziej odznaczały się pod skórą.
Spojrzał na zwierzołaka, który odwrócodny do nich plecami ostatecznie dawał znać, że nie chce wdawać się w dyskusje.
Alberto domyślał się, że dla niego tę miejsce jest już stracone. Zwierzołak nie odwarzy się w nim pozostać, po tym jak Templariusz je zna. Można więc stwierdzić, żywiołak spłacił swój dług.
- Trzeba będzie wrócić do wioski, do tego jak mu tam było. Powiedzieć wszystko o tym chędorzonym drwalu i goblinach... jeśli uda nam się dożyć poranka.

Marion skinęła głową gdyż i jej ten pomysł przyszedł do głowy. Co prawda ponowne spotkanie z Jerzym nie napawało ją pozytywną energią to jednak drwal stanowił zagrożenie, o którym Inkwizytor powinien zostać powiadomiony. Tym bardziej, że odwiedzając jego dom mieli szansę na zjedzenie przyzwoitego śniadania. O ile, oczywiście, ponownie zostaną przyjęci z otwartymi ramionami.
- Jak udało ci się uwolnić? - zapytał przerywając cisze i wsłuchając się w goblinie piski zza ścianą wody.
Jego dłoń bezwiednie ścisnęła rękojeść espadona.
Spodziewała się tego pytania, nie znaczyło to jednak, że miała ochotę na nie odpowiadać. Powrót do tego, co przeżyła po obudzeniu się w jamie goblińskiego rzeźnika, był ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Uczucie pustki, strach i ból... Wzdrygnęła się i ciaśniej otuliła kolana rękoma.
- Miałam szczęście, Alberto. Udało mi się pozbyć branzolet. Poczekałam aż któryś z nich wróci i zmusiłam go do pomocy - odpowiedziała tak ogólnikowo jak się dało, starając się przy tym samej zagłębiać w jak najmniejszą ilość wspomnień. Strach wciąż tkwił w niej głęboko i odważnie podnosił głowę. Co by się stało gdyby branzolety zostały ciaśniej założone? Gdyby przyszło jej dłużej szukać Alberto. Gdyby nie znalazła więzionego zwierzołaka. Gdyby miała za mało mocy by opętać tamtego goblina...? Tych gdyby było wiele i zdawały się mnożyć z każdą mijającą chwilą.
Nawet Alberto zauważył, że Marion jest wycięczona ostatnimi wydażeniami. Postanowił nie prowadzić dalej rozmowy. Nie minęły dwie chwile, gdy zasnął ściskając miecz w dłoni.
Zwierzołak obudził ich rano. Czuli się równie wycięczeni jak przed spoczynkiem.
Zwierzołak odprowadził ich do mostku na którym Alberto pochwalił się świetnym cięciem od głowy do miednicy. Gdy Marion odwróciła się, by podziękować za wszystko, zwierzołaka już nie było.
Tak jak Alberto przewidział, kolczuga poczęła się powoli pokrywać tlenkiem żelaza.
Parę kroków dalej Była tawerna. Alberto marzył o pożądnie wysmarzonym cietrzewiu w polewce z ogromną ilością smarzonej cebuli i kaszą. Ale miał ochotę na kasze ze skwarkami. I pajda chleba ze smalcem; ze skwareczkami. Smalec, ah goloneczka... życie by oddał za golonkę, albo karkówkę z hiszpańskim winem.
Czterech jezdźców w czerni przawie ich stratowało, gdy byli pod drzwiami tawerny.
Alberto marząc o porządnym śniadaniu zapomniał o poimformowaniu miejscowej ludności o goblinach. Szedł do tawerny.
Marion ze swoimi zmysłami, tak drobna i efemeryczna, oblana w czerwono-pomarańczowych promieniach wschodzącego słońca wyglądała tak pięknie. Ze swoją bladą cerą i piegami na twarzy, spojrzała ogromnymi błyszczącymi oczyma na Alberto.
Nie trzeba było nic dopowiadać. Hiszpan doskonale słyszał, że coś się dzieje. Śpiew stali o stal nie mógł się ukryć przed uchem wprawionego żołnierza.
 
villentretenmerth jest offline