Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 05:19   #256
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Po półgodzinie wysłana szalupa wracała dobijając do plaży. Nie widać było nigdzie śladu zagrożenia, jakby kraby były wcześniej niedorzecznym przewidzeniem. Tylko krew na białym piachu dobitnie świadczyła, że są i były prawdziwe. Rekiny odpłynęły nim Dia z ludźmi i rozbitkami dotarła na skraj lasu i od tej pory również nie było ich widać.

Ku rozczarowaniu rozbitków zamiast być wziętymi na statek kobieta wydała rozkaz zagłębienia się między drzewa. Po chwili wszyscy wraz z kolejnymi ośmioma ludźmi uzbrojonymi z kusze przedzierali się w kierunku zarośniętej lasem budowli. Po godzinie dotarli na miejsce niedawnego biwakowania Endymiona i Salaha. Rozstawiając straże kobieta zajęła sie sprawdzaniem obiektu. Próba obejścia opisanych w skałach murów zakończyła się niepowodzeniem, gdyż w pewnym momencie ginęły w skałach. Wdrapując sie na nie i przeczesując okolicę zeszła z drugiej strony w leśną dolinę i po półgodzinnym marszu wkrótce jej oczom ukazało się opuszczone, zarośnięte czasem i roślinnością miasto. Jedynymi jego mieszkańcami były ptaki, które tutaj siedziały na drzewach zasłuchane w szum kilku małych wodospadów.




Dokładna eksploracja tego miejsca zajęłaby wiele dni, jeśli nie tygodni, nawet gdyby miałaby się tym zająć cała załoga okrętu. Kobieta opierając się o drzewo z oddali obserwowała tajemnicze ruiny licznych budowli porośniętych pochłaniającą je od lat przyrodą, już chciała zejść na dół, kiedy w oddali zobaczyła jak z lasu w cień mrocznego otworu jednego z budynków wpełzł przeogromny, kosmaty pająk. Wzdrygnęła się na jego widok. Nigdy takiego nie widziała. Tol Fuin od zawsze była omijana szerokim łukiem przez wszystkich. Będąca u jej stóp wysepka nie była wyjątkiem. Nie przypominała sobie nigdy, aby choćby po uzupełnienie wody pitnej ktokolwiek lądował w tej okolicy. Chyba tylko po to aby wyrzucić na brzeg skazanych na wyginanie o których potem nikt już więcej nie słyszał. Podobno wiele lat temu wielorybnicy zamieszkiwali zachodnie wybrzeże Tol Fuin, ale czy są tam jeszcze? Niektórzy mawiali, że osada wciąż jest zamieszkała przez potomków potomków Numenorejczyków.

Dia ostrożnie wycofała sie znikając w lesie wraz z dwoma ludźmi. Więc tak wyglądała druga strona budowli, której wejście było zamknięte i opatrzone ruchomymi runami. Kiedy wróciła do prowizorycznego obozu trzech zwiadowców zostało wysłanych na zbadanie południowej części wyspy. Ludzi, którzy byli z nią na rekonesansie mieli nietęgie i miny.

Słysząc wydane rozkazy Salah zmarszczył czoło. Widząc, że kobieta wcale nie ma zamiaru ani brać ich na statek, ani tym bardziej rozcinać krepujących ich więzów odezwał się po raz pierwszy.

- Do tej pory milczałem czekając wyjaśnienia. – zaczął spokojnie. – Jam jest obywatelem Umbaru i wiem kim jesteś pani. Ty i ludzie twoi. Teraz już wiedząc, żeśmy rodakami zechcecie na bogów oswobodzić mnie z tej niewoli? Cużem wam uczynił, że na takie traktowanie sobie zadłużyłem?

- Zawrzyj ryja łysielcze! – huknął z boku korsarz łypiąc okiem na kobietę.

Tamta nic nie odpowiedziała uważnie lustrując Salaha.

- Tak i z ciebie Umbardczyk a z nim sie zadajesz i miecz z gondorski nosisz, tak?! – zakpił bezczelnie drugi marynarz.

Dia położyła dłoń na rękojeści miecza z Dol Amroth, który odebrano rozbitkom.

- Zwiadowcy przyjdą z wejścia o ruinach latarni na skarpie i kamiennym kręgu, który stoi u jej stóp na łące. Obeliski z takimi samymi runami Pani co na tych wrotach. – powiedział spokojnie.

Endymion siedział w tym samym miejscu co wcześniej ich zastali żeglarze z pewnym siebie wyrazem twarzy. Morale pozostawionych nimi ludźmi tej kobiety były marne. Ich uprzedzenie do wyspy malowało się jak na dłoni. Jak mu powiedział półgębkiem Salah, korsarze między sobą szemrali o rychłym powrocie na statek co raz oglądając się to na słońce na błękitnym niebie, to na nieprzyjazne drzewa.










Harondor, sierpień 251 roku



W blasku wschodzącego słońca ruszyła armia Haradu przez wąwóz wzdłuż rzeki, gdzie w oddali na zwężeniu rosnących po obu stronach gór widać było zieleń na srebrzącej się wodzie, którym były drzewa małej wyspy. W przesmyku nabrzeże umożliwiało przeprawę suchym lądem po obu stornach wody, pozostawiając szeroki na około czterdzieści stóp pas piachu. Gdzieś tam leżały trupy wysłanego wcześniej oddziału a z daleka widać było mewy, które miały prawdziwą ucztę już drugi dzień. Andaras nie był głupcem i wiedział, że zwężenie kanionu będzie bronione, gdyż o zaskoczeniu a więc pułapce mówić nie było można.

Zgodnie z planem niewielki oddział Mumakili został wycofany na tyłu, przodem zaś ruszyła lądem jazda. Konnica zbliżała się powoli, gdyż w górę rzeki płynęły setki łodzi załadowane piechotą Haradu. Trzymając się brzegu rzeki armia była poza zasięgiem łuczników jeżeli takowi chcieliby zasadzić się w górach. Z kolei skały przy przesmyku były niedostępne nikomu, tak Haradowi jak Gondorowi, więc groźna ostrzału w tym przejściu była wykluczona dla obu stron. Było to na rękę Haradrimom pokonującym wąwóz jak i Gondorczykom jego broniącym, gdyż jak efie oczy Andarasa wypatrzyły z daleka, wysepka na wysokości przesmyku roiła się od ludzi, którzy teraz kryli sie w cieniu lasu.

Już w oddali armia Haradu ujrzała ustawiających się na plażach między wodą a skałą tarczowników i pikinierów. Andaras wziął do ust Głos Południa. Na przeciągłe dęcie z rogu oliphanta odezwały się liczne komendy dowódców i konnica ruszyła z kopyta nabierając rozpędu. Byli to pustynni łucznicy. Pędzili dość szybko w kilku liniach po szerokim póki co pasie nabrzeżnej zieleni i będąc niedaleko gęstych szeregów obrońców wypuszczali chmary strzał robiąc nawrót. Kolejna fala robiła to samo. I następna. Gondorczycy nie byli dłużni i zza pikinierów kryjących się za tarczami wylatywały na niebo pociski łuczników Harondoru. Obrażenia po obu stronach były znikome. Konni byli w ciągłym ruchu unikając stłaczania się i napierające fale konnych zachowywały między sobą przestrzeń w którą podczas ich galopu lądowało większość strzał. Z kolei Gondorczyków chroniły tarcze, które po kilku salwach naszpikowane były gęsto gradem sterczących drzewców. Za setkami łuczników armii Haradu szykowały się do szarży właściwej oba brzegami tysiące konnych.

Łodzie pokonały więcej jak połowę odległości do wyspy od ostatniego przyczółka armii Haradu w wąwozie, kiedy wiejący z zachodu letni wietrzyk ustał jak ręką odbijał. Zrobiło się zupełnie bezwietrznie. Flauta jak to mawiali korsarze. Siedzący w łodziach wioślarze nie zwolnili choć na twarzach wielu pojawiły się zaniepokojone miny.

W oddali woda zaczęła ustępować jakby cofając się w górę koryta. Widząc to dowódcy pospiesznie wydawali rozkazy do przybicia do brzegu. Zjawisko było zdecydowanie nienaturalne. Andaras wyjechał na swoim czarnym ogierze, podarku od Dagoratha, bliżej rzeki obserwując rzekę. Tuz przed wyspą woda zwijała się rosnąc do góry na niemal sto stóp. Łodzie obracały dzioby w stronę lądu, kiedy zwijająca się fala ruszyła z hukiem przelewanego, kotłującego się żywiołu w dół rzeki. Mimo, że przedziwna, spieniona, biała fala nie występowała z brzegów konni łucznicy w pospiechu oddalali się od Gondorczyków, a kiedy ich minęła zwalniali zdziwieni, że nic im się nie stało. Tłocząc się i nie wiedząc w którą stronę podążać. Rozbił się chaos rżących, stających dęba koni i krzyczących to ze zdziwienia, to przerażenia czy wreszcie aby przywłać do porządku resztę oraz rumaki co bardziej opanowanych. Reszta konnicy, która wciąż długim na kilka mil sznurem ciągnęła się w wąwozie widząc z daleka nadciągającaa scianę wody rozjeżdżała się od koryta rzecznego w kierunku skał.

Czarny jak smoła koń Andarasa był posłuszny i spokojny. Woda zbliżała się wszybkim tempie. Król Haradu wydajac rozkazy cofał rumaka tyłem, oddalając się od brzegu rzeki, który znacznie cofnął się odsłaniając wodorosty. Wielu z Haradrimów skakało do wody byle szybciej dotrzeć do suchego lądu. W popłochu niektóre z pośród łodzi przewracały się pod wpływem rozkołysania jakie towarzyszyło niespokojnej rzece i tumultowi przerażonych ludzi. Nikt nie dbał o to, że zbroja utrudnia pływanie. O to, że niewielu ludzi pustyni w ogóle umie pływać. To były czary lub gniew bogów. Z nieubłaganie nadciągającej ściany pędzącej wprost na ratujące się ucieczką na rzece tysiące ludzi i setki łodzi, wyłoniły się cwałujące przeogromne rumaki, których ciała były spienionym, głodnym, bezlitosnym wodnym żywiołem.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline