Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2012, 12:19   #251
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras był w szoku, jednak starał się nie dać tego po sobie poznać. Kamienna twarz była niczym nowym u upadłego elfa.

Andaras wziął instrument. Po czym rzekł władczo:
-Dokonało się Harad stał się jednością. Tak jak powinien być już od wielu lat. Siostrze twej nic się nie stanie. Zmyjcie kusz z drogi. Posilcie się a potem podzielimy się wspólnie z ludem dobrymi wieściami. Przyjdzie i czas na rozmowy potem - po czym nie czekając na pytania czy cokolwiek innego odprawił ich skinieniem dłoni.
-Raelu wołaj mi tu Dagoratha. Dowiedz też się dyskretnie, co zmusiło ich do kapitulacji. Niech ktoś podający się za wysłannika któregoś z dużych klanów, podpyta ich. Tak by wyglądało to jakbym ja wiedział co się dzieje ale moi poddani chcieli uzupełnić swą wiedzę. Jeśli bedzie trzeba, opłać kogoś z ich orszaku. Wszak tajemnic nie zdradza...

Gdy wszyscy wyszli, czarnoksiężnik wciąż patrzył na instrument. Jakby nie mógł uwierzyć w to co się stało. Oddano mu Południe! W największych marzeniach liczył, że może kiedyś, kiedyś to nastąpi. Wzdrygał się jednak w obliczu potencjalnych kosztów. Morze krwi trzeba było przelać by zgiąć ich karki- to była myśl zarówno Andarasa jak i jego ojca, nawet zawsze chętny do bitki Skała podzielał to opinię. To niemożliwe, nieprawdopodobne. Myślałby że śni gdyby nie fakt że nie spał ludzkim snem. Spodziewałby się po dzisiejszym dniu wszystkiego. Powodzi, kolejnych zatruć, mordów, kłótni czy innych kłopotów. Ale Korona?! Zaczął się zastanawiać co to znaczy... Pierwsze dość spontaniczna myśl. Skoro jest dobrze na pewno zwiastuje to kłopoty. Zabiorą mi ją niczym cukierka dziecku gdy ucieszy się na jego widok. Żart bogów cóż by innego? Uspokój się jesteś królem, w dodatku obecnie królestwa Haradu. W życiu nie ma przypadków. Tak samo Andaras wiedział, że musi być w tej sprawie drugie dno. Niech no sobie przypomni, co wie o Kashirze i jego ojcu

Syn był w bardzo dobrej komitywie z Khandem, nie był wcale taki dziki jak przeciętny południowiec. Dużo czasu spędził na wojenkach. Był kultystą i chyba kanibalem, choć tego drugiego Andaras nie był pewien. Ambicje miał jak każdy kto jest na szczycie, chce więcej władzy i bogactwa- ten wniosek był oczywisty. Słabe punkty skup się- powtarzał sobie upadły elf. Jest bardzo rodzinny i lojalny ojcu i siostrze-przypomniał sobie dawne słowa swego ojca Andaras. A co wiem o jego ojcu? Jest stary i jest sukinsynem, kultysta, tyran miał duże ambicje- czuł jakby ojciec udzielał mu wykładu. Widział ich starą rozmowę tak wyraźnie. A czy ma ambicje zjednoczeniowe?- zapytał wtedy jeszcze niedoświadczony pół-elf. Liczył że może się jakoś dogadają w tej sprawie.. Każdy ma zjednoczeniowe tendencje na zasadzie “będe nimi wszystkm rządził, bo ja jest prawdziwym królem!”- odpowiedział mu wtedy Munthan zabijając cały optymizm w młodym synu. Zatem obecna sytuacja to raczej niespodziewana decyzja dla jego poglądów... Ostatnią rzeczą jaką by chciał zrobić z kolei Khasir to być wasalem Andarasa. Nie krył nawet swojej niechęci do tego, widzi to zapewne jako konieczność. Pewnie był postawiony pod murem. Król Haradu przypomniał sobie jeszcze jedną rzecz. Nigdy nic nie słyszał o chorobie Króla z Południa... Czy to nie zaskakująca analogia? Skały i jego ojciec rozstali się z życiem. Byli wierni Herumorowi jednak nagle odeszli by zostawić mu koronę. Tak samo stało się z tym południowcem... Zmuszono go do tego ale kto i dlaczego? Przypuszczenie Andaras miał jedno, które zresztą było już jego paranoją. To na pewno sprawka Głosu! Daje mi na tacy coraz większą władzę. Uzależnia od siebie... Co potem? Zmusi mnie do tego bym zatańczył jak mi zagra? Inaczej wszystko stracę... Ewentualnie mnie opęta, mam nadzieję że blokada w amulecie działa. Wszak za pierwszym razem sam chciałem nawiązać kontakt. I potem w Tharbardzie prawie przez to zginąłem. Dopiero wtedy zyskał luźny dostęp.. Teraz już nie popełniam tego błędu i kontakty ustały. Nawet ta Umbardka posłanka Głosu tak mówiła.
Niezależnie od metody takich manipulacji, skupienia władzy w rękach Andarasa mogli dokonać tylko czarnoksiężnicy. Nie widział powodu czemu Herumor miałby to robić. Wszak mimo demonstracji lojalności Andarasa był podatny na wpływ konkurenta. Mijając obsesje na tym punkcie przesłanki logiczne naprawdę wskazywały na Głos.

W tym momencie wszedł jeden z zaufanych ludzi Raela. Panie przekupstwo się nie udało. Nasz człowiek mówiąc najprościej dostał po zębach bardzo się obruszyli...

Elf tylko westchnął. Pięknie liczył, że jakiegoś żołnierza uda się przekupić.

-Panie Daregoth czeka.- dodał agent.

-Niech wejdzie- może on chociaż mi coś powie. W końcu tylko dla jego wiedzy trzymam go przy życiu jako niepewnego sojusznika. Choć czuł zdradę kapłana niemal w powietrzu. A może to tylko jego sztuczne obawy?
Po chwili gdy wszedł najwyższy kapłan rzekł:

-Witaj przyjacielu-uśmiechnął się elf. Południowcy stawili się u nas w odwiedziny.- powiedział gładząc ręką róg. Czekając jego reakcji, nawet mroczny człek z kamienna twarza i maska da po sobie poznac czy jest w szoku i zdziwieniu czy wygląda jakby sie tego spodziewał...- przynajmniej taką informacje miał zamiar wyczytać Andaras.

- Witaj. - odrzekł spokojnie. - Tak. Zdążyłem już zauważyć. - dodał pewnym siebie głosem. - Zaraz po wyjściu z twego namiotu pierwsze kroki skierowali do świątyni oddać hołd Morgothowi. - dodał z szacunkiem godnym fanatyka lub genialnego aktora. - Trzeba to dobrze rozegrać, bo bliżej Haradowi Południowemu do Północy jak do Khandu. - Andaras wiedział , że nie o ogległosć geograficzną idzie. - Boją się ciebie królu. - dodał. - Zadbałem by wiesć o twej gorliwej wierze i rozprawie z buntownikami dotarła jak najdalej... - zawiesił głos na chwilę. - Lecz co moje uszy słyszą. - dodał mniej poufałym tonem. - Zaraz po wyjsciu ze swiątyni bracia krwi Kashira są ciągnięci za język swiecidełkami. Co za wstyd... - stwierdził zniesmaczony. - Wyciągniesz odpowiednie konsekwencje jak sądzę królu. Podżegacz lub szpieg w imieniu klanu z północy działał. - założył ręce na potężnej piersi stojac dumnie wyprostowany.

Bracia krwi?! No tak to takie oczywiste, zapomniał że południowcy mają ten sam zwyczaj co oni... Gdzie miał głowę? Szkoda tylko że nikt mu o tym nie wspomniał. Wiedząc to można było się spodziewać daremności próby przekupstwa... Nic to będzie trzeba z tego jakoś wybrnąć.

-Słyszałem bo i ja mam dobre uszy. Kashir już nalega na spotkanie, więc pewnie chodzi mu właśnie oto... Z tego co wiadomo mi o zajściu, napastnik został za dyshonor ukarany doraźnie. W sposób jaki często zdarza się w karczmach. Bądźmy jednak poważni, wypytywacz uciekł po zdarzeniu.- nikt mu nie wspomniał, że go pojmano. Wiec zapewne zwiał i jego ludzie dobrze go ukryli. Pocieszając się tą myślą kontynuował -Znaleźć go będzie ciężko. Jeszcze ciężej ustalić dla kogo naprawdę pracuje. Powiedziałeś że szpieg lub podżegacz działał w imieniu klanu północy. Skad to wiemy? Powiedział tak? Bo jeśli powiedział... W imieniu jakiegoś klanu, to pewnie dla zupełnie innego. Mogło chodzić o świadomy ruch i wiedzę, a może o rzucenie cienia na konkretny klan. Gry i podchodzy rodzin Haradzkich były są i będą... A dyshonor próbować może rzucić nawet ktoś spoza nich... To jednak błahostka wobec tego co się dzieje w okół nas. Wyśle za nim ludzi znajdziemy go i zostanie ukarany. Kashir jest przeczulony albo szuka pretekstu. A całość wydarzenia zalatuje mi amatorką... Przejdźmy do ważniejszych rzeczy.- Andaras po rzeczowej odpowiedzi przeszedł do spraw dla których wezwał tu kapłana- Powiedz mi co wiesz o chorobie i decyzji króla południa? Strach i bliskość do nas to jedno, a tak poważna decyzja to zupełnie co innego. Chciałbym wiedzieć czy nie kryje się za tym coś jeszcze? Czy ktoś nie wywarł na nim dodatkowej presji...

- I chciałes ze mną rozmawiać, aby mi to wszystko wytłumaczyć? - zapytał kapłan.

Elf westchnął, po czym ostentacyjnie się zaśmiał. Bezczelny drażniący się typ, może jednak go zabije? Nie dość że zignorował jego pytanie. To jeszcze myśli, że miałbym w planie się tłumaczyć. Jego wywód miał za zadanie pokazać małostkowość problemu. Ale dobrze opanuj się jesteśmy wszak z kapłanem przyjaciółmi potrzebujemy się oddychaj głęboko...

-Wytłumaczyłem ci to skoro zapytałeś. Pozwoliłem byś poznałeś me myśli w tej sprawie-łaskawie dodał w głowie- skoro już zawracasz mi tym głowę. Wezwałem cie byś odpowiedział mi na pytanie które zadałem.- powiedział już stanowczo lodowatym tonem.

- Wiem tyle ile powiedzial jego syn. I wiesz on pytal o to samo co ty Królu Andarasie. Czy przemysleniami na ten temat również zechcesz podzielić się ze mną? Moze to ta sama ręka co kierowala tajemniczymi okolicznościami śmierci ojca twego królu? - ni to zapytal, ni stwierdził.

Obaj dobrze wiemy czyja to może być ręka. Chcesz to usłyszeć wprost? Proszę nie mam nic do ukrycia. Można jeszcze potoczyć tą rozmowę tak, by po raz kolejny udowodnić lojalność względem Herumora. Inną sprawą było że Andaras był lojalny tylko wobec Haradu. Głos był mu wstrętny ze strachu nie z lojalności względem drugiego czarnoksiężnika. Dogadałby się z każdym byleby było to z korzyścią dla jego królestwa.

-Być może to ta sama osoba. Ponoć darowanemu wielbłądowi nie patrzy się w zęby. Zapewne jednak tylko do momentu kiedy nie ugryzie. Zjednoczenie które się dokonało, leży jednak w interesie ogółu. Królestwa które reprezentuje ja i wiary którą reprezentujesz ty.-warto było podkreślić, że jadą na tym samy wózku.- Musimy być jednak czujni, postaraj się nastawić Kashira jak najbardziej do naszej sprawy. Co do tajemniczej ręki oddała nam ona przysługę w postaci zjednoczenia. O ile oczywiście to nie przypadek. Proponuje byśmy odłożyli na bok dzielące nas sprawy. I obaj byli czujni, być może jeśli owa ręka wyciągnie się ku nas... Wtedy wspólnymi siłami uda nam się ją przetrącić.- o ile już dla niej nie pracujesz, albo nie zmienisz strony w ostatniej chwili. Ty zapewne zginasz kark jak i ja przed ich potęgą nie z miłości czy oddania. Gdybyś miał okazję bardziej się usamodzielnić zrobiłbyś to sukinsynu. Być może widzisz ku temu okazję przy mym boku. Władzy nie przejmiesz rozszarpali by cię. Choć kto wie ambicji na pewno ci starczy i ku temu... Póki co stać u boku króla być jego prawą ręka. I głosem wiary tak by być niezbędnym. Sprytne... myśli króla szalały na głos jednak powiedział-Być może to sprawka Głosu, jeśli tak - zapłaci mi za śmierć bliskich. Jednak nie jestem głupcem jego moc jest wielka. Być może rada samego Herumora będzie nam potrzebna. Jak stawić czoła takiej istocie?

- Oby nie było takiej potrzeby. Pamiętaj królu, że wróg wroga w czas wojny jest sojusznikiem. Kapitan Barad-dur zawsze był wiernym sługą Morgotha. - rzekł zasępiony.- czyli i ty się boisz, słusznie pomyślał w tym momencie Andaras- Czy podjąłeś trop, na który wpadłem i ci go przyniosłem królu?-zakończył Daregoth

Tak, tak podkreślaj, że tobie się udało to czego Rael nie dokonał. Znaczy się jesteś lepszym doradcą. Dobra metoda.
-Wolałbym być przygotowany-podkreśli Król- podzielam jednak twą opinię. Jednak gotowi musimy być na każdy scenariusz. Głos jeśli uderzy, zrobi to nagle i wtedy czasu na konsultacje nie będzie. Potwierdziłem po której stronie jestem mówiąc o sprawie Głosu już wcześniej. Czy jest panie możliwość bym porozmawiał z pomocą jakiegoś rytuału i magi z Herumorem? Co do tropu oczywiście wysłałem ludzi, sprawa wszak dotyczy śmierci mego ojca.

Andaras czuł na sobie uważne spojrzenie kapłana, który ważył jego słowa.
- Do tego potrzebny byłby palantir. A dokładniej dwa. - odrzekł spokojnie Dagorath. - A takimi nie dysponujemy. - Jedyne co mogę zaoferować to kruka.

-Dobrze dziękuje będzie musiał wystarczyć-ciesz się i myśl, że cię doceniam zakłamano żmijo. Jesteśmy sobie potrzebni niestety....po czym dodał.- Zbliża się bitwa, muszę się przygotować.

Gdy Daregot wyszedł rzekł do jednego z członków swego Khas.
-Powiedzcie Khasirowi, że chciałbym by był u mego boku w czasie bitwy. A jego ludzie mają być wśród was niczym bracia.

Taka nobilitacja z pewnością go nieco ostudzi. Wypadałoby jeszcze wygłosić mowę do ludu i ruszyć do bitwy.

Andaras nakazał zebrać ludzi. Zaraz przed bitwa, stanął na wydmie. U boku miał syna południa. Za plecami zaś ludzi z połączonych Khas którzy jak zawsze otaczali ich okręgiem.

Korzystając z pomocy amuletu rzekł z siłą setek krzyków. Miał nadzieję że zrobi to również odpowiednie wrażenie na Khasirze
- Synowie Haradu! Mam dla was wspaniałe wieści. Dokonała się rzecz przez wielu uważanych za niemożliwą! Nadszedł dzień zgryzoty dla niedowiarków i zdrajców. Od dziś nie ma już Królestwa Haradu południowego- chwilę odczekał delektując się poruszeniem i nagłym zdziwieniem. Jedne jego słowa wszak przeczyły drugim. Wielu zapewne myślało że odbyła się jakaś spektakularna klęska.- Nie ma również Królestwa Haradu północnego- o ile pierwsze zdanie można było tłumaczyć drugim wprowadził wszystkich w osłupienie.- Od dziś aż po kraniec istnienia pustyni, i południowych dżungli istniejemy jako jedność! Dokonało się zjednoczenie-uniósł wysoko róg każdy znał znaczenie insygniów władzy południa. To nie gołe słowa lecz namacalne potwierdzenie.- Od dziś dzielny i wojowniczy Khasir- położył rękę na ramieniu południowca, ten zaś ukląkł w potwierdzeniu wraz ze świtą- i jego bracia z południa są nam jeszcze bliżsi-gestem nakazał im wstać by podkreślić że mimo wasalizacji traktuje ich poważnie.- Królestwo Haradu stało się faktem. Na chwałę jego wojowników i synów!- w tym momencie ryk radości zagłuszyłby już nawet wzmocnione słowa Andarasa. Dwadzieścia tysięcy ludzi wiwatowało. Tak dobrych wieści dla ich morale w tak dobrym momencie nikt się nie spodziewał. Wojownicy oszaleli... słychać było okrzyki. -Zjednoczeni! -Połączeni! -Niech żyje pan nasz Król Haradu Andaras! Chwała Morgothowi! Czy zwyczajne- Harad,Harad,Harad!!!
-A teraz moi synowie-rzekł z radością Król- przelejmy w podzięce trochę Gondorskiej krwi!- po czym zadął z całej siły w róg zwany Głosem Południa.
Jego ludzie i on byli gotowi. Poprowadzi ich będąc w awangardzie, być może jego magia się przyda by jeszcze bardziej podkreślić jego moc.
 
Icarius jest offline  
Stary 09-03-2012, 12:24   #252
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dia bacznie obserwowała dwójkę więźniów. Co robili tu na wyspie? Rozbitkowie? A może są tu z tego samego powodu, co ona? Może są strażnikami tego miejsca? Pytań było bardzo dużo i dziewczyna na razie nie miała odpowiedzi na żadne z nich. Wszystko okaże się wkrótce.

Chociaż nie dała po sobie tego poznać, słowa jednego z mężczyzn o nowych zagrożeniach na tej wyspie naprawdę ją zaniepokoiły. Nie wróżyło to nic dobrego, zarówno, jeśłi te bestie tu były, jak i ich nie było. Dia zdawała sobie sprawę z tego, że sytuacja może podłamać morale jej ludzi – zaczną się bać i będą mniej chętni do wypełniania rozkazów. A jeśli na dodatek okaże się, że jeniec nie blefował i piraci zostaną zaatakowani przez jakies potwory... muszą być na to gotowi i przeżyć.

Dlatego też Dia nie chciała, jak na razie, odsyłać jeńców na statek. Mogli się przydać nawet, jako ochłap dla atakujących bestii. No a wcześniej może odpowiedzą na kilka pytań.

Dziewczyna wydała rozkazy – kilkoro ludzi wróciło na statek po posiłki i zaopatrzenie. Ona sama wraz z resztą i jeńcami skryła się na linii drzew. Gdy jej ludzie czujnie obserwowali las i plażę, Dia przykucnęła przy jeńcach.

- No dobrze, panowie, usiądźmy sobie - zwróciła się do jeńców. - Wydawałeś się być dość skory do rozmowy, wiec może sobie pogadamy. - Rzekła do Endymiona. - Co was sprowadziło na tę wyspę i kim jesteście?

- Spójrz na plażę tam są resztki naszego okrętu - odparł strażnik poważnym głosem wskazując związanymi rękoma w stronę plaży - tak się tu znaleźliśmy. Z naszego okrętu przeżyliśmy tylko my dwaj. A ty pani ...czego tu szukasz, bo chyba nie zbłądziliście w sztormie?.... czy to aby na pewno konieczne? - powoli uniósł związane ręce do góry.

Dia zamyśliła się chwilę po tych słowach. Milczała, rozważając co powiedzieć.

- Jeśli rzeczywiście tak jest, to możecie uważać nas za łut szczęścia – z nami wrócicie bowiem na ląd. Jeśli chodzi o więzy ostrożności nigdy za wiele – uśmiechnęła się lekko. – Myślę, że będzie można się ich spokojnie pozbyć, gdy porozmawiamy. Jak długo przebywacie już na wyspie? Czy oprócz was jest tu jeszcze ktoś?
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 09-03-2012, 19:41   #253
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
~ Za wiele się stało, by teraz odpuścić...~ podtrzymywał się na duchu, zapewniając jednocześnie samego siebie, że musi dokończyć tę sprawę... Nigdy nie bał się ciemności. Nie przerażało go to, co mogło się w niej czaić. Podejrzewał, że jako dziecko również nie bał się mistycznych strzyg, wiedźm czy innego wymysłu straszących swe dzieci rodziców. Tym razem jednak pędząc na grzbiecie konia w gęstym lesie, w środku nocy czuł lęk. Był to strach o własne życie i zdrowie, wszak jeden zły krok wierzchowca i Logan mógł pofrunąć dobre kilka metrów do przodu. Mógł też niefortunnie zostać przygnieciony przez ciało zwierza, na którym pędził jak szaleniec. Nie miał prawa dostrzec grubej gałęzi na wysokości swojej piersi, mimo iż był pochylony jak tylko pozwalały mu na to warunki jazdy. Cios był bardzo silny i odebrał mu dech w piersi. Trwało to jednak tylko krótką sekundę, gdyż w momencie upadku zapadła jeszcze głębsza ciemność, niż ta, która go tak bardzo przerażała.


Ból. To ból dał mu jasny i wyraźny znak, że wciąż jeszcze żyje. Głowa bolała go jak tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy jego bezimienna znajoma ogłuszyła go w domu młodego bibliotekarza w Minas Tirith. Noc powoli zamieniała się w dzień. Niebo szarzało. Derenhelm słyszał piskliwe skrzeczenie. Ten dźwięk budził u Rohirima niepokój. Nietoperze. Okazało się, że były to nietoperze. Cała chmara, pędząca w jego stronę.
~Co... Co jest grane...~ pomyślał. Coś musiało je spłoszyć. Sprawa zaczynała robić się wyjątkowo tajemnicza. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu wierzchowca, ale nigdzie go nie było. Ruszył powoli w stronę, skąd nadciągały nietoperze. Cały drżał. Pewnie dlatego, że zarobił niedawno silny łupniak w głowę. Pewnie dlatego, że był kompletnie przemoknięty.

Nietoperze nie wiedzieć czemu zapikowały w jego stronę, jakby to on był ich celem. Trzepoczące skrzydła, popiskiwania, oraz ostre jak brzytwa pazurki były raczej średnio przyjemnym doświadczeniem. Jeden z skrzydlatych ssaków podrapał go w czoło, drugi zahaczył o jego policzek. Był tak obolały, że drobne zadrapania nie robiły na nim wrażenia. Derenhelm wartko przykucnął brnąc w przeciwnym kierunku niż ten, w którym leciała chmara nietoperzy. Wojak zasłonił się płaszczem. Ssaki co chwila rozbijały się o jego ciało, co nie było przyjemne. Na szczęście udało mu się wybrnąć z tej niefortunnej sytuacji. Wybiegł z lasu.
- Ślady... Kureskie życie... - burknął. To wszystko zdawało się być zbyt łatwe, zbyt oczywiste. Mimo wszystko szedł po śladach szukając odpowiedzi.

Trząsł się jak osika. Było mu tak zimno, że nie czuł palców u stóp ani uszu. W końcu opuścił bagna i znalazł się na niewielkiej polance. Czarny rumak pasł się spokojnie. Niebo z każdą kolejną chwilą robiło się jaśniejsze. Błękit cieszył jego oczy.
Przełknął ślinę. Wiedział, że rozwikłanie tej tajemniczej sprawy może być na wyciągnięcie ręki. Był jednak tylko człowiekiem. Chciał się dowiedzieć, kto mu uciekł i dlaczego wiedza o tej osobie jest warta więcej niż ludzkie życie. Chciał, lecz organizm miał swoją wytrzymałość. Robił kroki choć nie przychodziło mu to łatwo. Walczył sam ze sobą. Rozsądek podpowiadał by odpuścił, by wrócił do Isengardu, przebrał się, zjadł i przespał pod ciepłym kocem. Pokręcił głową. Wiedział, że jeśli będzie stać go na jeszcze trochę wysiłku to to zrobi.

Koń pasący się na polanie był tym samym, na którego grzbiecie pędził Derenhelm tuż przed sromotnym upadkiem. Rohirim podszedł spokojnie do wierzchowca i pogładził go po szyi. Zwierzę nie przestraszyło się, poznało jeźdźca. Dostrzegł ślady. Niewyraźne ale zawsze jakieś. Chwycił za uzdę i ruszył za śladem biorąc za sobą konia. Szedł długo. Zapuścił się w góry. Tutaj jednak ślady stawały się niewyraźne.
-Kozica górska czy koń?- wejrzał na swojego wierzchowca. Ten nie był zbyt rozmowny. W zasadzie Derenhelm zdziwiłby się, jakby było inaczej.
-Szlag by to trafił...- burknął, po czym opatulił się ciaśniej płaszczem choć nic to nie dało, bo był kompletnie mokry. Rohirim wsiadł na konia i ruszył w stronę powrotną do Isengardu. Nie pędził zbyt szybko, choć teraz widoczność pozwalała na ponaglanie wierzchowca. Mimo to, nie czuł się na siłach, by galopować. Głowa ciągle bolała.


-Gdzie ten skurwiały trup?...- wojak potarł dłonią po skroni. Czuł się cholernie słabo. Czuł się mocno wycieńczony. Jakby tego było mało, kiedy dotarł na miejsce, gdzie jeden z gonionych osobników, spadł z konia i roztrzaskał się na kamieniu, tuż przy brzegu potoku, dostrzegł, że ciała już nie było. Derenhelm zsiadł z konia i mimo zmęczenia ruszył po śladach krwi. Te urywały się w wodzie i nigdzie dalej nie było widać jakiejkolwiek obecności rannego jeźdźca.
-Szlag by Cię trafił...- burknął znowu, po czym wrócił do konia. Wsiadł i bodnął go lekko w bok dając znak by ruszył. Był już pewny, że spokojnie dotrze do Isengardu, ale los po raz kolejny postanowił zrobić mu na złość. Grupa jego rodaków kręciła się obok miejsca, gdzie zabił dwójkę osobników nocą. Wziął głęboki wdech, pokręcił głową i nie spiesząc się ruszył w stronę Isengardu jak gdyby nigdy nic. Może akurat go zignorują.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 09-03-2012, 22:31   #254
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zjawa złorzecząc w archaicznym, choć mimo wszystko zrozumiałym dla dwóch poszukiwaczy skarbów językiem, zbliżała się i to szybko. Finluin zrozumiał że znaleźli się w kiepskim położeniu, mimo tego napiął jednak łuk.
- Stój maro nieczysta! - krzyknął, ale chyba tylko rozzłościł tym zjawę, która nie zwalniając swego ruchu wzniosła widmowy miecz do ataku.
- Giiiiiń! - wychrypiał upiór.
Finluin odruchowo wypuścił strzałę i rzucił się do ucieczki. Zgodnie z tym co przewidywał strzała nie wyrządziła duchowi krzywdy.

- Uciekaj! - krzyknął elf do Dorina, który stał przez cały ten czas w pobliżu wejścia do jednej z komnat. Strażnik jednak nie posłuchał towarzysza tylko wycofał się do środka komnaty. Zjawa widząc człowieka zaatakowała go, ale o dziwo jej oręż nie potrafił przebić się przez próg komnaty, jakby niewidzialna bariera oddzielała to pomieszczenie od reszty świata. Dorin stał przez chwilę zdziwiony tym co się stało, ale szybko otrząsnął się z tego stanu i uderzył mieczem w pierś napastnika. Ostrze jednak tylko przeszyło powietrze nie czyniąc zjawie żadnej szkody.

Upiór widząc bezskuteczność swoich działań, zwrócił swą uwagę w kierunku elfa. Złowróżbne mamrotanie istoty, powoli zbliżało się do Finluina, który starał się odciągnąć zjawę od strażnika, poprzez poruszanie się wokół komnaty.
- Uciekaj na schody Dorinie! Uciekaj! - zawołał zaczynając biec. Upiór był jednak bardzo szybki, zwłaszcza że potrafił przenikać przez ścianę klatki schodowej, co znacznie skróciło dystans jaki dzielił go od elfa.

Zimno rodem z najdalszych krańców północy, przeniknęło ciało Finluina, gdy widmowy miecz przeciął jego pierś. Fizycznego śladu tego ciosu nie było, jednak elf czuł jak siły z niego uchodzą. Desperacko rzucił się w tył unikając kolejnego ciosu i czołgając się, wpełznął do najbliższej komnaty. Chwilowo był bezpieczny, magia noldorów w jakiś sposób chroniła te miejsca, ale jak długo będzie w stanie wytrzymać bez pożywienia w tej pułapce, tego nie wiedział. Jedynym pocieszeniem dla niego było to, że Dorin zdołał uciec.

Finluin leżąc na podłodze, miał teraz chwilę na zastanowienie się. Wiele się zdarzyło od czasu gdy podjął się zadania znalezienia palantira. Zdrada Endymiona, sztorm rozbijający statek, pająk w latarni morskiej, podstęp łysego człowieka i jego własna nadmierna ciekawość, która zawiodła go prosto w ręce upiora, to wszystko było niepokojące. Jakby jakaś potężna złowroga siła próbowała przeszkodzić mu w jego misji. Czy jednak aby na pewno była to jakaś zła moc? Czy może próbował to wmówić sobie, by wytłumaczyć swoją nieostrożność i głupotę. Tak czy siak czekał go teraz prawdziwy test przetrwania, gdyż na jakąkolwiek pomoc nie mógł już liczyć.
 
Komtur jest offline  
Stary 12-03-2012, 06:09   #255
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Okolice Isengardu, lipiec 251 roku


Słońce powoli zachodziło za górą, kiedy pięciu jeźdźców z daleka dostrzegło Derenhelma, który wyjechał zza wzgórza na czarnym koniu. Rohirimowie ruszyli galopem w jego stronę, gdy tamten jakby nie zwracając na nich uwagi, jechał kłusem do Isengardu. Co prawda zdążył wcześniej obmyć zakrwawioną twarz w potoku, lecz ogólny stan jego garderoby oraz wiąż zlepione krwią szaty i włosy, wymownie świadczyły, że krótkowłosy Eorling w ostatnich godzinach otarł się o niebezpieczeństwo.Rodacy, pozdrowiwszy go w mowie ludu koni, byli jeśli nie nieufni, to co najmniej ostrożni. Dwóch ruszyło w kierunku z którego przybywał, nie kryjąc wcale pochyleni w siodłach, że są na czyimś tropie, zeskakując co jakiś czasu na ziemię i badając ślady. Reszta uzbrojona we włócznie odeskortowała strudzonego wędrowca do Isengardu.

W owalnej, czarnej komnacie o wysokim sklepieniu, które spoczywało oparte na ramionach rozłożystych łuków wieńczących wysmukłe kolumny, Derenhelm przyglądał się w milczeniu Lordowi Rohanu. Od prowadzących go zbrojnych dowiedział się, że to Deorhelm. Następca tronu. Głównodowodzacy Eorlingów.




Długowłosy mężczyzna stał przy wielkim stole, na którym leżały rozpostarte pergaminy. Największym z nich była mapa jego ojczyzny. Obok leżała mapa Dunlandu. Były również inne, lecz szczególnie jedna przykuła czujny i dyskretny wzrok wojownika, a dokładniej fragment odręcznego szkicu topografii górskiego terenu. Był wyrwany z całości i mógł być którymkolwiek z miejsc, lecz on im dłużej mu się przyglądał tym bardziej był pewny, że jest to dokładnie ten sam ułamek szlaku w Misty Mountains, którym podążał kilka godzin wcześniej. Wyraźne w pamięci obrazy krajobrazu, który był jego otoczeniem o poranku, stawały mu przed oczyma. To właśnie tam porzucił trop tego, którego ścigał w nocy dla zaspokojenia intrygującej ciekawości. Nieopodal tego miejsca na mapie, przy szlaku wzdłuż przepaści zaznaczony zakreślone był koślawym okręgiem punkt opisany świeższym pytajnikiem.

- Czy miałeś cos wspólnego ze śmiercią dwóch... - zawiesił głos o sekundę za długo, co nie umknęło to uwadze rozmówcy, jak i niechęć tego człowieka do przedmiotu pytania - ludzi? - zapytał wprost niby spokojnie, choć w jego szlachetnej sylwetce, ruchach, spojrzeniu i mowie ciała kryła się prężąca do skoku gwałtowność groźnego wojownika i przywódcy. - Ich ciała znaleziono za murami twierdzy, a trop tego co ich zabił i ścigał innego jeźdźca, wiedzie w kierunku z którego przybywasz. - stwierdził opierając się rękoma o stół wpatrzony w Derenhelma ze zmarszczonym czołem i uniesioną brwią wyraźnie wyginającą się w znak zapytania.











Misty Mountains, lipiec 251 roku



Kolejny raz dokładnie zbadali grotę, w której znaleziona została, niespełna dziesięć dni wcześniej, czerwona księga z tajemniczym pergaminem.




Cadarn odsłonił niewyprawioną skórę zwierza, która w mroku ślepego zaułka jaskini prowadziła w głąb góry. Na zewnątrz ustała już burza, która niemal całą noc szalała nad regionem.

- Konny przybierza. - rozległ się pospieszny głos zdyszanego zwiadowcy, którego barbarzyńca ustawił w ukryciu przed jaskinią. - Sam.

Po kilku chwilach pięciu Dunlandczyków rozproszyło się po jaskini gasząc pochodnie. Czając się w ciemnościach z milczeniu obserwowali poranny snop utkany z pierwszych promieni światła, który wdzierał się do groty przez otwór wejściowy. Wkrótce do ich uszu dobiegł wyraźny stukot kopyt o skalne podłoże. Jeździec jechał stępa. Potem kroki wierzchowca umilkły nieopodal jaskini a w żwirze zanurzyły się stopy ciężkiego jeźdźca, który zeskoczył z siodła z brzękiem oręża na ziemię. Kierował się wprost do groty. Kiedy stanął w wejściu dobył miecza nie przekraczając progu. Wsunął ostrożnie zakapturzoną głowę do środka ni to nasłuchując, ni przepatrując półmrok, ni to węsząc. Trwał. Ciszę mąciło tylko leniwe i rytmiczne kapnie wody z sufitu, które rozbijało się z pluskiem o małą taflę kałuży. Po kilkudziesięciu sekundach, które dla Cadana ciągnęły się w nieskończoność, postać zdecydowanym krokiem, jakby porzucając przesadną czujność, wtargnęła do groty kierując swe kroki do niszy w ścianie. Wyjęła z wnęki przedmiot, który okazał się być pochodnią. Czarna postać w płaszczu iskrząc ogień usiłowała podpalić nasączone olejem szmaty na kiju, a barbarzyńca wiedział, że za chwilę szanse Dunlandczyków na pozostanie w ukryciu, jeśli nie spadną do zera, to z pewnością zostaną drastycznie obniżone jeżeli odziana w czerń postać wejdzie w korytarze, gdzie się oni czają.











Himling, sierpień 251 roku



Finluin dobrze zdawał sobie sprawę w jak trudnej sytuacji się znalazł. Duch wojownika stał w otwartych drzwiach nie mogąc dostać sie do środka, co było małym pocieszeniem. O ile obydwoje w pewnym sensie byli nieśmiertelni Finluin miał mniej czasu do stracenia, nie wspominając o takich przyziemnych sprawach jak pożywienie. Oczyma wyobraźni widział siebie zamieniającego sie w obłąkaną zjawę, gdy umierające ciało zanikałoby zostawiając jego ducha samemu sobie. Czy, kiedy i jak się odrodzi? Kiedy dotrze do krainy nieśmiertelnych stawiając się u bogini? Czy będzie może raczej przeklęty i sprowadzony z upływem czasu do kolejnego upiora zamieszkującego to smutne miejsce?

- Jam jest Uldor ty-żywy-elf! - ponuro cedził upiór odbijające się od ścian korytarza słowa. - Nie opuścisz mej domeny głupcze! Bądź przeklęty synu Maedhrosa tak samo jak Morgoth! Bądźcie przeklęci wszyscy! - zawodził.

Minęło trochę czasu zanim Finluin sie pozbierał odkładając na potem kolejne rozważania. Na medytację miał dużo, dużo czasu. Wniosek najważniejszy jaki wyciągnął, to fakt, że Dorin, który musiał wypełnić misję z pewnością ryzykować nie będzie przedkładając dobro Śródziemia nad losy elfiego barda. W obliczu tak ważnych spraw, każdy wybór był ważny i trudny zarazem, a jego konsekwencje zbyt ciężkie do pochopnego i beztroskiego postępowania. Zresztą będąc człowiekiem młody Rycerz Fontanny nie miał żadnych szans jako odsiecz złapanego w pułapkę elfa.

Mimo wszystko roztropność Finluina nie pozwalała mu oddać się w ramiona melancholii i zgryzoty bez rozpatrzenia wszystkich swoich możliwości. Nie było ich wiele. Jako pierwszą dobrą dobrą monetę przyjął fakt, że po dwóch godzinach rany duchowe jakie zaznał od ostrza widmowego miecza ustępowały jak rozpływająca się w porannych promieniach mgła nocy. Mógł również dokładanie zbadać pomieszczenie, czego wcześniej nazbyt dokładnie nie robił razem z Dorinem. W towarzystwie spoczywającego na nim wzroku stojącego w progu ducha, Finluin zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.

Wiszący na ścianie potężny miecz zbyt duży i ciężki z pewnością nie nadawał się w tej sytuacji do niczego. Zresztą czy przecież nie próbował strzałą ugodzić zjawę? Czyż strażnik Eldariona nie przeszył ducha Uldora swym mieczem? Stojące przy wejściu dwa komplety zbroi płytowej, które mimo, że posiadały wyczuwalną w nich magię za duże były by mógł się w nich zmieścić Finluin. Meadros mierzył niemal osiem stóp. Prawdziwy olbrzym w porównaniu do srebrnowłosego elfa. Ponadto sala ćwiczeń właściciela twierdzy była pusta. W kamienne ściany opisane były płaskorzeźby fontann, z których jednak nie wypływała woda. Zawieszone nad ziemią marmurowe misy były puste. Drwniana podłoga poznaczona licznymi zadrapaniami i śladami głębokich uszkodzeń była ponadto naga nie licząc pokrywającego jej dywanu kurzu. Elf jednak nie tracił nadziei. Uważnie obchodząc pomieszczenie dookoła lustrował ściany bacznym spojrzeniem rękoma gładząc zimne kamienie. I wtedy całkiem nieoczekiwanie zauważył, że jedna z płyt nad fontanną jest nieznacznie, niemal niezauważalnie wcisnięta w mur.




Po chwili mocowania się udało mu się ją pchnąć, a po chwili fragment muru wraz z całą fontanną wysunął się o kilka kroków do wnętrza komnaty, odsłaniając czarną plamę przejścia ziejącego wilgocią i stęchlizną od której elf mimowolnie się skrzywił. Mimo nieprzeniknionych ciemności elf dojrzał wąskie, kamienne schody, które pięły się delikatnie do góry łagodnym łukiem, będąc opisanymi w zewnętrznym, potężnym murze wieży Meadhrosa.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-03-2012, 05:19   #256
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Po półgodzinie wysłana szalupa wracała dobijając do plaży. Nie widać było nigdzie śladu zagrożenia, jakby kraby były wcześniej niedorzecznym przewidzeniem. Tylko krew na białym piachu dobitnie świadczyła, że są i były prawdziwe. Rekiny odpłynęły nim Dia z ludźmi i rozbitkami dotarła na skraj lasu i od tej pory również nie było ich widać.

Ku rozczarowaniu rozbitków zamiast być wziętymi na statek kobieta wydała rozkaz zagłębienia się między drzewa. Po chwili wszyscy wraz z kolejnymi ośmioma ludźmi uzbrojonymi z kusze przedzierali się w kierunku zarośniętej lasem budowli. Po godzinie dotarli na miejsce niedawnego biwakowania Endymiona i Salaha. Rozstawiając straże kobieta zajęła sie sprawdzaniem obiektu. Próba obejścia opisanych w skałach murów zakończyła się niepowodzeniem, gdyż w pewnym momencie ginęły w skałach. Wdrapując sie na nie i przeczesując okolicę zeszła z drugiej strony w leśną dolinę i po półgodzinnym marszu wkrótce jej oczom ukazało się opuszczone, zarośnięte czasem i roślinnością miasto. Jedynymi jego mieszkańcami były ptaki, które tutaj siedziały na drzewach zasłuchane w szum kilku małych wodospadów.




Dokładna eksploracja tego miejsca zajęłaby wiele dni, jeśli nie tygodni, nawet gdyby miałaby się tym zająć cała załoga okrętu. Kobieta opierając się o drzewo z oddali obserwowała tajemnicze ruiny licznych budowli porośniętych pochłaniającą je od lat przyrodą, już chciała zejść na dół, kiedy w oddali zobaczyła jak z lasu w cień mrocznego otworu jednego z budynków wpełzł przeogromny, kosmaty pająk. Wzdrygnęła się na jego widok. Nigdy takiego nie widziała. Tol Fuin od zawsze była omijana szerokim łukiem przez wszystkich. Będąca u jej stóp wysepka nie była wyjątkiem. Nie przypominała sobie nigdy, aby choćby po uzupełnienie wody pitnej ktokolwiek lądował w tej okolicy. Chyba tylko po to aby wyrzucić na brzeg skazanych na wyginanie o których potem nikt już więcej nie słyszał. Podobno wiele lat temu wielorybnicy zamieszkiwali zachodnie wybrzeże Tol Fuin, ale czy są tam jeszcze? Niektórzy mawiali, że osada wciąż jest zamieszkała przez potomków potomków Numenorejczyków.

Dia ostrożnie wycofała sie znikając w lesie wraz z dwoma ludźmi. Więc tak wyglądała druga strona budowli, której wejście było zamknięte i opatrzone ruchomymi runami. Kiedy wróciła do prowizorycznego obozu trzech zwiadowców zostało wysłanych na zbadanie południowej części wyspy. Ludzi, którzy byli z nią na rekonesansie mieli nietęgie i miny.

Słysząc wydane rozkazy Salah zmarszczył czoło. Widząc, że kobieta wcale nie ma zamiaru ani brać ich na statek, ani tym bardziej rozcinać krepujących ich więzów odezwał się po raz pierwszy.

- Do tej pory milczałem czekając wyjaśnienia. – zaczął spokojnie. – Jam jest obywatelem Umbaru i wiem kim jesteś pani. Ty i ludzie twoi. Teraz już wiedząc, żeśmy rodakami zechcecie na bogów oswobodzić mnie z tej niewoli? Cużem wam uczynił, że na takie traktowanie sobie zadłużyłem?

- Zawrzyj ryja łysielcze! – huknął z boku korsarz łypiąc okiem na kobietę.

Tamta nic nie odpowiedziała uważnie lustrując Salaha.

- Tak i z ciebie Umbardczyk a z nim sie zadajesz i miecz z gondorski nosisz, tak?! – zakpił bezczelnie drugi marynarz.

Dia położyła dłoń na rękojeści miecza z Dol Amroth, który odebrano rozbitkom.

- Zwiadowcy przyjdą z wejścia o ruinach latarni na skarpie i kamiennym kręgu, który stoi u jej stóp na łące. Obeliski z takimi samymi runami Pani co na tych wrotach. – powiedział spokojnie.

Endymion siedział w tym samym miejscu co wcześniej ich zastali żeglarze z pewnym siebie wyrazem twarzy. Morale pozostawionych nimi ludźmi tej kobiety były marne. Ich uprzedzenie do wyspy malowało się jak na dłoni. Jak mu powiedział półgębkiem Salah, korsarze między sobą szemrali o rychłym powrocie na statek co raz oglądając się to na słońce na błękitnym niebie, to na nieprzyjazne drzewa.










Harondor, sierpień 251 roku



W blasku wschodzącego słońca ruszyła armia Haradu przez wąwóz wzdłuż rzeki, gdzie w oddali na zwężeniu rosnących po obu stronach gór widać było zieleń na srebrzącej się wodzie, którym były drzewa małej wyspy. W przesmyku nabrzeże umożliwiało przeprawę suchym lądem po obu stornach wody, pozostawiając szeroki na około czterdzieści stóp pas piachu. Gdzieś tam leżały trupy wysłanego wcześniej oddziału a z daleka widać było mewy, które miały prawdziwą ucztę już drugi dzień. Andaras nie był głupcem i wiedział, że zwężenie kanionu będzie bronione, gdyż o zaskoczeniu a więc pułapce mówić nie było można.

Zgodnie z planem niewielki oddział Mumakili został wycofany na tyłu, przodem zaś ruszyła lądem jazda. Konnica zbliżała się powoli, gdyż w górę rzeki płynęły setki łodzi załadowane piechotą Haradu. Trzymając się brzegu rzeki armia była poza zasięgiem łuczników jeżeli takowi chcieliby zasadzić się w górach. Z kolei skały przy przesmyku były niedostępne nikomu, tak Haradowi jak Gondorowi, więc groźna ostrzału w tym przejściu była wykluczona dla obu stron. Było to na rękę Haradrimom pokonującym wąwóz jak i Gondorczykom jego broniącym, gdyż jak efie oczy Andarasa wypatrzyły z daleka, wysepka na wysokości przesmyku roiła się od ludzi, którzy teraz kryli sie w cieniu lasu.

Już w oddali armia Haradu ujrzała ustawiających się na plażach między wodą a skałą tarczowników i pikinierów. Andaras wziął do ust Głos Południa. Na przeciągłe dęcie z rogu oliphanta odezwały się liczne komendy dowódców i konnica ruszyła z kopyta nabierając rozpędu. Byli to pustynni łucznicy. Pędzili dość szybko w kilku liniach po szerokim póki co pasie nabrzeżnej zieleni i będąc niedaleko gęstych szeregów obrońców wypuszczali chmary strzał robiąc nawrót. Kolejna fala robiła to samo. I następna. Gondorczycy nie byli dłużni i zza pikinierów kryjących się za tarczami wylatywały na niebo pociski łuczników Harondoru. Obrażenia po obu stronach były znikome. Konni byli w ciągłym ruchu unikając stłaczania się i napierające fale konnych zachowywały między sobą przestrzeń w którą podczas ich galopu lądowało większość strzał. Z kolei Gondorczyków chroniły tarcze, które po kilku salwach naszpikowane były gęsto gradem sterczących drzewców. Za setkami łuczników armii Haradu szykowały się do szarży właściwej oba brzegami tysiące konnych.

Łodzie pokonały więcej jak połowę odległości do wyspy od ostatniego przyczółka armii Haradu w wąwozie, kiedy wiejący z zachodu letni wietrzyk ustał jak ręką odbijał. Zrobiło się zupełnie bezwietrznie. Flauta jak to mawiali korsarze. Siedzący w łodziach wioślarze nie zwolnili choć na twarzach wielu pojawiły się zaniepokojone miny.

W oddali woda zaczęła ustępować jakby cofając się w górę koryta. Widząc to dowódcy pospiesznie wydawali rozkazy do przybicia do brzegu. Zjawisko było zdecydowanie nienaturalne. Andaras wyjechał na swoim czarnym ogierze, podarku od Dagoratha, bliżej rzeki obserwując rzekę. Tuz przed wyspą woda zwijała się rosnąc do góry na niemal sto stóp. Łodzie obracały dzioby w stronę lądu, kiedy zwijająca się fala ruszyła z hukiem przelewanego, kotłującego się żywiołu w dół rzeki. Mimo, że przedziwna, spieniona, biała fala nie występowała z brzegów konni łucznicy w pospiechu oddalali się od Gondorczyków, a kiedy ich minęła zwalniali zdziwieni, że nic im się nie stało. Tłocząc się i nie wiedząc w którą stronę podążać. Rozbił się chaos rżących, stających dęba koni i krzyczących to ze zdziwienia, to przerażenia czy wreszcie aby przywłać do porządku resztę oraz rumaki co bardziej opanowanych. Reszta konnicy, która wciąż długim na kilka mil sznurem ciągnęła się w wąwozie widząc z daleka nadciągającaa scianę wody rozjeżdżała się od koryta rzecznego w kierunku skał.

Czarny jak smoła koń Andarasa był posłuszny i spokojny. Woda zbliżała się wszybkim tempie. Król Haradu wydajac rozkazy cofał rumaka tyłem, oddalając się od brzegu rzeki, który znacznie cofnął się odsłaniając wodorosty. Wielu z Haradrimów skakało do wody byle szybciej dotrzeć do suchego lądu. W popłochu niektóre z pośród łodzi przewracały się pod wpływem rozkołysania jakie towarzyszyło niespokojnej rzece i tumultowi przerażonych ludzi. Nikt nie dbał o to, że zbroja utrudnia pływanie. O to, że niewielu ludzi pustyni w ogóle umie pływać. To były czary lub gniew bogów. Z nieubłaganie nadciągającej ściany pędzącej wprost na ratujące się ucieczką na rzece tysiące ludzi i setki łodzi, wyłoniły się cwałujące przeogromne rumaki, których ciała były spienionym, głodnym, bezlitosnym wodnym żywiołem.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 17-03-2012, 22:06   #257
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
- Czy miałeś cos wspólnego ze śmiercią dwóch... - zawiesił głos o sekundę za długo, co nie umknęło to uwadze rozmówcy, jak i niechęć tego człowieka do przedmiotu pytania - ludzi? - zapytał wprost niby spokojnie, choć w jego szlachetnej sylwetce, ruchach, spojrzeniu i mowie ciała kryła się prężąca do skoku gwałtowność groźnego wojownika i przywódcy. - Ich ciała znaleziono za murami twierdzy, a trop tego co ich zabił i ścigał innego jeźdźca, wiedzie w kierunku z którego przybywasz. - stwierdził opierając się rękoma o stół wpatrzony w Derenhelma ze zmarszczonym czołem i uniesioną brwią wyraźnie wyginającą się w znak zapytania.
Derenhelm czuł się tak jakby zaraz miał usnąć przed obliczem wojownika. Był sfatygowany i zmęczony jak jasna cholera, a jakby tego było mało czekało go przesłuchanie.
- Tylko się broniłem panie... - odrzekł anemicznie i cicho ze zwykłego zmęczenia. Jego powolne ruchy, oraz dość długo przymykane powieki poświadczały paskudnemu samopoczuciu i skrajnemu wycieńczeniu.

- Każdy ma prawo do obrony własnego życia. - odrzekł lord w języku Eorlingów. - Co robiłeś pod murami w środku nocy i dlaczego od razu nie zawiadomiłeś straży o tym? - zapytał.
- Widziałem kogoś, kto dość nieudolnie próbował opuścić mury miasta będąc niezauważonym. Byłem ciekaw co się dzieje, dlatego poszedłem za nim. Doszedłem do polany, kiedy dwójka ludzi mnie zaatakowała. Cóż. Kiedy już wyprowadziłem ich z błędnego myślenia, postanowiłem dowiedzieć się nie na żarty, co za tajemnica jest warta więcej niż moje życie. - mówił z ogromnym spokojem, a może po prostu zmęczeniem w głosie - Wsiadłem na konia jednego z zabitych i ruszyłem za kolejną dwójką uciekinierów. Jeden spadł z konia po drodze, ostatniego nie podołałem dogonić. Sam spadłem z grzbietu konia i rozbiłem sobie głowę. - wyjaśnił bez cienia kłamstwa. Ciekaw był, jakie konsekwencje tego teraz poniesie.

- Czy miałeś szansę przyjrzeć się dwójce pozostałych? - zapytał.
Derenhelm był mocno zaskoczony pytaniami rodaka. Był pewien, że zacznie się bredzenie o wymierzaniu kar i inne prawilności podczas, kiedy człek pytał tak, jakby tamci uciekinierzy byli czemuś winni a wojownik tylko się przysłużył Rohirimom zabijając tamtą dwójkę.
- Było ciemno... Burza i w ogóle. Nie miałem dość czasu żeby przyjrzeć się drodze- wskazał palcem rozciętą głowę - a co dopiero uciekinierom. Śledziłem tego ostatniego, który mi zbiegł. Dotarłem do podnóża gór, ale dalej trop mi się urwał. Wiedziałem, że jeśli nie wrócę i nie odpocznę to i po mnie słuch zaginie. Ten drugi, który spadł z konia. Odczołgał się gdzieś. Ale i jego trop urwał mi się przy potoku. - wyjaśnił.
- Gór? - informacja okazała się interesująca. - Nasi tropiciele mają sporo trudności od rana z ustaleniem tropu. Burza rozmyła ślady. Nie mam wielkich nadziei na ich sukces, gdy wrócą. Dasz radę poprowadzić ludzi do miejsca, w którym miejscu urwał się trop?

- Nie będzie z tym problemu... Możesz mi panie wyjaśnić, kim jest ten uciekinier i jakiego sekretu strzeże? - spytał unosząc lekko brew.
- Szpieg naszego wroga. - odpowiedział. - I sam chciałbym poznać jego tajemnice. - dodał spokojnie. - czasu nie mamy dużo zanim armia Uruk-hai dotrze tutaj. Każda informacja o wrogu i jego planach jest istotna. Usiadł w fotelu z zachmurzonym czołem..
- Gdzie nauczyłeś się mowy Eorlingów? - zapytał. - Nie wyglądasz na Władcę Koni. - przyjrzał się uważniej wojownikowi, który bez problemu poradził sobie z dwoma przeciwnikami, odbierając im życie. Ścianając jednemu głowę.. - Jak ci na imię?

- Jestem Derenhelm panie. Urodziłem się, wychowałem i umarłem w Rohanie... To znaczy, kiedyś pewne wydarzenia sprawiły, że na długi okres straciłem pamięć. Później działałem jako najemnik a niedawno pustka w mej pamięci zaczęła lekko się wypełniać różnymi, krótkimi wspomnieniami. Długa historia, nie warta twego czasu panie. - skinął głową - Armia Uruk-hai? To kiepskie nowiny...- zrobił skonsternowaną nowinę - Myślałem że orkowie i całe te ścierwo z ich rodziny dawno temu wyginęło? - spytał unosząc brew - Hm... Czyli jakby nie było trochę się przysłużyłem zabijając tamtych patałachów? - wzruszył ramionami. Był ciekaw, co też na te wieści powie rosły barbarzyńca, który darował mu życie.

- Od kilku lat obserwowaliśmy ich wzmożoną aktywność, ale otwarta wojna na taką skalę jest zaskoczeniem dla wszystkich. - westchnął lord. - Derenhelmie przynajmniej zdrajcy, których pokonałeś, już więcej nie zaszkodzą wolnym ludziom Śródziemia. A teraz obmyj się i coś zjedz i bez większej zwłoki ruszajcie w góry.
Wojownik skinął głową rozmówcy, jednakże ani posiłek ani tym bardziej kąpiel nie były tym o czym marzył. Prawie usypiał na siedząco i pragnął utopić się w bezkresie ciepłej, miękkiej kołdry. Rzeczywistość okazała się zbyt okrutna. Ciekawość po raz kolejny wpędziła go w problemy i choć tym razem uniknął kłopotów bezpośrednio dotyczących jego osoby, to jednak spanie było luksusem, o którym nie miał teraz prawa myśleć.
- Wyśpie się po śmierci... Kureskie życie... - marudził pod nosem. Prędko się umył, nie przykładając do tej czynności zbyt wielkich starań i zjadł na szybko, by przynajmniej mieć odrobinę więcej sił w siodle. Chyba będzie go czekać długa droga...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 20-03-2012, 13:20   #258
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Mrok gęstniał z każdą sekundą, po tym jak Cadarn Urs i jego ludzie w pośpiechu zgasili pochodnie, chowając się w załomach skalnych. Jedynym źródłem oświetlenia pozostał odległy blask chylącego się ku końcowi dnia, wpadającego przez otwór wejściowy, teraz, dodatkowo przysłonięty potężną sylwetką tajemniczej postaci. Refleksy świetlne pozostałe na oczach, po nagłym zgaszeniu pochodni nadawały temu widokowi surrealistyczny ton, przez co Cadarn zaczął zastanawiać się, czy nie jest to jedna z jego wizji. Zamrugał kilkakrotnie, aby przyzwyczaić wzrok i z przyzwyczajenia potrząsnął głową, jakby odganiał natrętne myśli.

Wracając do jaskini, w której kilka dni wcześniej znalazł księgę, jednooki Dunlandczyk nie wiedział czego się spodziewać, pluł sobie w brodę, że nie zbadał kompleksu korytarzy za pierwszym razem. Jednak każdy, nawet średnio rozgarnięty dowódca, wiedział, że pozostawienie za plecami własnej armii, potencjalnego przyczółka wroga, nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem. Kiedy tajemnicza postać weszła do środka, uśmiechnął się do siebie pod wąsem...intuicja go nie zawiodła.

Już na pierwszy rzut oka, dało się zauważyć, że nie jest to przypadkowa wizyta. Postać poruszała się z pewnością kogoś, kto wrócił do dawno niewidzianego, ale jednak znanego sobie miejsca, a gdy ze skrytki w ścianie wyciągnęła, przygotowaną wcześniej pochodnię, Cadarn był już pewien, że szczęście się do niego uśmiechnęło.
Wiedział, że musi zareagować jako pierwszy, żaden z jego ludzi nie chciał narazić się na jego gniew, wykazując się inicjatywą. Może nie było to idealne rozwiązanie, ale miało swoje plusy...Niewiele myśląc zaczął podkradać się do dziwnego osobnika, który posturą przypominał wyrośniętego Dunlandczyka, z zamiarem założenia obezwładniającego chwytu na jego szyi, jednak w jakiś nadnaturalny sposób, postać odwróciła się prosto w stronę skradającego się Cadarna, kiedy był w połowie dzielącego ich dystansu, jednocześnie wyciągając z pochwy krótki miecz.
Na szczęście Cadarn nie zdążył wypuścić z rąk włóczni i teraz, kiedy szanse na szybkie i wygodne obezwładnienie oponenta przepadły bezpowrotnie, jednym płynnym ruchem skoczył do przodu i uderzył końcem włóczni w dopiero co wyciągnięte ostrze na tyle mocno, że wypadło z ręki zaskoczonego przeciwnika i z brzękiem potoczyło się po kamiennym podłożu kilka metrów dalej.

- Brać go, chce go żywcem. - Krzyknął do swoich ludzi, nie spuszczając z oka, próbującej odnaleźć się w sytuacji postaci.

Ludzie rzucili się z zakamarków na postać gdy spróbowała uciekać na zewnątrz. Najbliższy z Cadarnowych ludzi, zagrodził jej drogę biegnącą na powierzchnie, jednak próbując złapać uciekającego otrzymał cios, który pozbawił go przytomności, co było nie lada wyczynem...Nawet sam Cadarn, który szczycił się siłą niedźwiedzia musiał czasami poprawiać, kiedy walczył na pięści ze swoimi rodakami.
Na szczęście w tym czasie pozostała trójka dopadła uciekiniera i rzucając się na niego całą masą, udało im się przycisnąć tajemniczego gościa do ziemi, choć nawet wtedy nie mieli łatwego zadania. Dopiero ostrze przystawione do szyi uspokoiło intruza. Górale sprawnie przeszukali leżącego po czym związali ręce na plecach, żeby nie robił więcej kłopotów. Cadarn podszedł wolnym krokiem, nakazując aby jego ludzie obrócili więźnia na plecy, rzucili pod ścianę i ściągnęli z głowy kaptur, pod którym tajemnicza postać ukrywała do tej pory swoją twarz.

To co ukazało się przed ich oczami, wywołało wstręt na twarzach ludzi Cadarna, którzy przecież niejedno już w życiu widzieli, on sam jako jedyny opanował odrazę. Z jednej strony był to po prostu wysoki i potężny człowiek, z drugiej jednak jego potworna brzydota, nie dawała złudzeń co do jego pochodzenia...cechy orków były aż nadto widoczne. W jednej chwili wyjaśniła się siła postaci i jej wyczulone zmysły.

Cadarn domyślał się, że pół ork nie przyszedł tu na biwak. Podejrzewał, że może pracować dla Dorlaka...Kazał ludziom przeszukać jaskinie raz jeszcze, szukając jakichkolwiek śladów ukrytych przejść, lecz poza stosami ludzkich, krasnoludzkich, a nawet orczych kości i już wcześniej znalezionym przejściem do podziemi, niczego nowego nie znaleźli. W takim razie postanowił rozpocząć przesłuchanie od innej strony, licząc, że może uda mu się zaskoczyć jeńca i uzyskać jakiekolwiek przydatne informacje.

- Komu miałeś dostarczyć księgę, którą tu znajdziesz? - Zapytał powoli, jednocześnie wyciągając z plecaka zwój, który znalazł w szkatułce wraz z książką i nie czekając na odpowiedź podał go jeńcowi. - Czytaj....na głos.

- Nie umiem czytać. - odpowiedział mieszaniec, rozglądając się nerwowo na boki latającymi oczyma. - Dorlak umie. Ja nie, panie... - dodał.

- A więc nie pomyliłem się co do niego...dobrze. - Pomyślał Cadarn

- Gdzie jest Dorlak? Mów jeśli chcesz ocalić życie! - Rzucił Cadarn groźnie, mrużąc ocalałe oko.

Orczy pomiot przez chwilę patrzył w wwiercające się z niego oko barbarzyńcy. Widać było, że był zdezorientowany i przestraszony zarazem.

- Zdrada panie. - wykrztusił. - Strażnik jednak nas zdradził, bo atak był na nas tuż za murami Isengardu. Musiałem rozłączyć się z Dorlakiem po drodze... - dodał niepewnie. - Jechał za mną... Noc. Burza... W lesie zgubiłem ostatecznie pogoń. I oto jestem... - rzekł próbując wstać z ziemi.

Cadarn zauważył, że sprawia wrażenie przekonanego, że góral jest po tej samej stronie co on, a pojmanie go wyjaśniającą się właśnie pomyłką. To z kolei wywołało dezorientacje na twarzach jego ludzi, którzy zaczęli nerwowo łypać na siebie wzrokiem strojąc groźne miny. - Tylko tego mi trzeba - pomyślał. Zmełł w ustach przekleństwo. Musiał porozmawiać z góralami, upewnić ich, że jego decyzje służą jedynie Dunlandowi. Gdyby padł na niego choć cień podejrzenia o kolejną zdradę, pewnie nie dożyłby rana. Kazał jednemu z ludzi pilnować więźnia a sam skinieniem głowy zebrał pozostałych wokół siebie, poza zasięgiem słuchu, nieoczekiwanego “gościa”.

- Słuchajcie psy! - Cadarn warknął szeptem. - Chce żeby to było jasne. Niektórzy z was pamiętają Dorlaka i jad, który sączył w uszy starszyzny. Teraz robi to samo z moim młodszym bratem. - potoczył wzrokiem po zebranych i po chwili kontynuował. - On jest przyjacielem tylko dla siebie, Dunland gówno go obchodzi. Może nam się jednak przydać. Jak i dlaczego, niech was nie interesuje. Jak długo ja tu dowodzę, macie wykonywać moje rozkazy, nie jesteście tu od ich rozumienia...Jasne?!?

Krótkie, twierdzące skinienia, upewniły syna Amrotha Ursa, że zrozumieli...przynajmniej na razie. Po chwili Cadarn wrócił do przestraszonego jeńca, postanowił zagrać w grę, którą rozpoczął sługa Dorlaka.

- Miałem się tu spotkać z Dorlakiem, a jednak zamiast niego widzę kogoś, kto wygląda mi na szpiega. - Zaczął Cadarn podniesionym głosem. - Jeśli jesteś tym za kogo się podajesz, będziesz znał odpowiedź na następne pytanie, jeśli nie... - potężny Dunlandczyk zawiesił głos w niemej groźbie. Jednocześnie pochylił się nad jeńcem, mrużąc pozostałe mu oko i wyciągając sporych rozmiarów maczetę, którą przystawił do miejsca poniżej pasa, które każdy mężczyzna chroni najbardziej. - Gdzie jest kryjówka Dorlaka?! - Wycedził powoli, mocniej naciskając na trzymany w dłoni majcher.

- Nie-ee, ń.. nie jestem pewien. - zająknął się pół-ork, który zaczynał się z powrotem bać. - Mogę zaprowadzić. - dodał z nadzieją w głosie nie odrywając wzroku od trzymanej przez Dunlandczyka broni.

- Mów gdzie to ! - Krzyknął Cadarn, widząc, że więzień chce współpracować. - Dorlak miał tu być razem z Tobą? Chciałeś tu na niego zaczekać?!? Kim dla niego jesteś? - Cadarn wyrzucał z siebie kolejne pytania z szybkością błyskawicy, nie czekając na odpowiedzi.

- Pracujemy razem. - odpowiedział. - Uwolnił mnie z lochu dzisiaj w nocy. - odrzekł. - Stąd mieliśmy odebrać przesyłkę. A Dorlak jak nie tu, to może będzie w ruinach krasnoludzkich. - dodał nabierając pewności. - Skąd ta natarczywość panie? Przecież Dunland jest po naszej stronie?

Cadarn wyglądał jakby się uspokoił. Pokiwał głową w zamyśleniu, jak to miał w zwyczaju.

- A więc, gdzie są te ruiny, gdzie znajdę Dorlaka? - Zapytał jakby od niechcenia.

- Pod ziemią. Wejście jest ukryte na końcu korytarza. - wiezień kiwnął głową w znajomą Cardanowi stronę, gdzie za wyprawionymi skórami ukryte było wejście do podziemi.

Góral szarpnął jeńca i postawił na nogi. - Prowadź - Rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Pół-ork ruszył z miejsca podając przeguby do rozcięcia.
- Będę tych rąk potrzebował. Jest ciasno w przejściach.

Cadarn bez słowa przeciął więzy mieszańca, schował maczetę za pas i skinieniem głowy wskazał ukryte przejście. Sam natomiast ustawił się tuż za pół-orkiem z włócznią gotową do zadania ciosu, gdyby tamten zaczął uciekać. Nie był głupi, domyślał się, że przy pierwszej nadarzającej się okazji, jego więzień spróbuje ucieczki czy zdrady. Na szpicy postawił więc swojego człowieka, który z pochodnią w ręku miał prowadzić nietypowy pochód, nie chciał przecież uganiać się za pół orkiem po ciasnych korytarzach, których nawet nie znał.

Pół ork skrzywił się widząc pochodnie w dłoniach górali i widząc, że Cadarn nie pozwoli mu na łatwe wybrnięcie z sytuacji, przełknął wyraźnie ślinę, odsłonił śmierdzącą skórę, skrywającą przejście i przestąpił krok w kierunku ziejącej ciemności, rozświetlanej jedynie przez dwie pochodnie trzymane przez ludzi Cadarna.
Cadarn domyślał się, że jego jeniec spodziewa się najgorszego, kiedy tylko zrobi to co do niego należy. Wiedział, że będzie grał na czas i kluczył, próbując oddalić nieuchronne i szukać jakiegokolwiek rozwiązania, które pozwoliłoby mu zachować życie. Była to sytuacja bez wyjścia i obydwoje o tym wiedzieli, razem kroczyli po cienkiej jak nić granicy między przydatnością jeńca a cierpliwością górala. W takich sytuacjach nie było kompromisów, zwycięzca będzie tylko jeden... Gra się rozpoczęła.
 
Fenris jest offline  
Stary 20-03-2012, 23:26   #259
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras lubił bitwy. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy wszystko było jasne. Gdzie wróg, gdzie przyjaciel. Wszystko było czarne lub białe. Żadnych intryg, szpiegowania, ukrytych stron. Oni albo my, życie albo śmierć. Z dumą patrzył na swoją armię. Liczyła po dołączeniu sił Umbardzich, dwadzieścia tysięcy ludzi. W tym Trzy tysiące ciężkiej piechoty z wolnego miasta. Około jedenastu tysięcy Haradrimów zostało w ojczyźnie by bronić na wypadek napaści i stanowić strategiczne odwody. Wszak nie można było zabrać wszystkich mężów od swych żon. Ci którzy wyruszyli z Munthanem i byli obecni wraz z nowym królem na dzisiejszym polu bitwy, byli w większości jazdą. Praktycznie osiemdziesiąt procent Haradzkiego wojska to jazda. Na pustyni inne jednostki, przydawały się wyłącznie w miastach. Zatem Andaras miał do dyspozycji około trzech i pól tysiąca piechoty. Z czego jedynie pieciuset jego ludzi, było odpowiednikiem ciężkiej piechoty. Reszta posługiwała się mieczami,włóczniami i łukami. Taki zestaw był pod ręką każdego pieszego. Pozostałej jazdy miał lekko ponad trzynaście tysięcy. Do tego dochodziło piętnaście Mumakili. Które podczas przeprawy przez wąwóz wysłał na tyły. Intuicja mówiła mu że Gondorczycy szykują niespodzianki. Spodziewał się ciężkiej przeprawy, ale jak słusznie zauważyli wodzowie i dowódcy, zwycięstwo było pewne. Przewaga miażdżąca! Przypomniało mu się ostrzeżenie May, córki Haradzkiego wodza. Obecnie narzeczonej już zapewne księcia Hontondoru. By nie przekraczali jego granic... Wydawało mu się ono śmieszne. Duma i radość napawały go z maszerujących wojsk.

Ruszył przodem wraz ze swoim Khas. Andaras chciał napawać się zwycięstwem. Gdy dojrzał Gondorczyków wydawali mu się małą siłą. Około tysiąca ludzi i być może maksymalnie drugie tyle na wyspie. Daleko w tyle być może jakieś odwody. Ukryte przed ich wzrokiem... Odważni, niczym Haradczycy staneli by bronić swojej ojczyzny. Mimo pewnej śmierci nie lękali się walki. To będzie ładna walka, a przed wieczorem będą po drugiej stronie. Wyruszyli wszak o poranku, by w świetle dnia nie natrafić na żadne niespodzianki. Atak rozpoczęła szarża jazdy. A chwilę potem najgorsze koszmary zstąpiły na ziemię. Z początku myślał że to iluzja, jednak chwile potem zorientował się, że to co widzi jest smutną prawdą. Trzydziestometrowa fala będzie ostatnim widokiem w jego życiu.-pomyślał przerażony. Gdy opadnie nikt nie przeżyje... Magia elfów, śmierć Haradu. Ostatnie co pomyślał jeszcze w panice to, że straci piętnaście tysięcy ludzi. A resztę dobiją Gondorczycy. To był koniec jego armii. Dostrzegł kapłana na drugim brzegu, unoszącego dłonie skierowane ku wodzie. Konie i ludzie zaczęli panikować. Jazda rzuciła się ku skałą. Stać to może być pułapka jego myśli galopowały... Potok obrazów, skojarzeń pomysłów w ułamkach sekund...

-Zasadzka stanąć w połowie drogi między rzeką a skałami- wykrzyczał z siłą tysięcy głosów. Jednak nie wszyscy go posłuchali. Cześć stanęła część pognała ku skałom. Zrobiło się zamieszanie, gdzieniegdzie jeźdźcy wpadali na siebie w nielicznych miejscach ktoś upadł. Musze dać im cel nim lęk pożre ich serca-pomyślał czarnoksiężnik. Rzucił okiem na Kahira. Syn południa znał się na wojaczce, widział płomień w jego oczach. Wiedział też, że jeśli fala zabije jego i Daregotha, ktoś powinien przewodzić ocalałym. Zresztą dyshonorem byłoby nie pozwolić mu wziąć udziału w bitwie.
-Jedź ku chwale Haradu- jednym gestem ręki puścił za nim połowę swego Khas. Siedemdziesięciu pięciu ludzi. Wyraz szacunku i gwarancja bezpieczeństwa. O ile ktokolwiek z nasz może być teraz bezpieczny- pomyślał sarkastycznie.
-Przednia straż do ataku- przemówił znów w całej dolinie. Oznaczało to atak czterech tysięcy jezdnych na szeregi wroga. Jeśli mamy zginąć, to zabiorę was ze sobą Gondorskie psy.
Na jego ustach zaś znajdowało się już słowa zaklęcia. Daregoth utworzył ze swej magi tarcze. Która otaczała zarówno jego, jaki znaczną cześć jego brzegu. Oznaczałoby to, że drugi brzeg na którym stał Andaras zostanie zmyty. Pewna śmierć, lecz ocalenie dla innych. Ciekawe ile było w tym celowości ze strony najwyższego kapłana? Jednym czystym posunięciem pozbył by się Andarasa. Nie jestem gotowy na śmierć... Pochwycił mocą wiatr szeptał słowa. Poczuł moc, ukształtował ją i uderzył wiatrem z siłą huraganu! Wprost w nadciągającą falę. Radość i nadzieje przepełniały jego serce. Efektem było, że wspólnymi siłami zatrzymali ją w miejscu. Piętrząca się na barierze woda nie pozostawiała jednak złudzeń. Złamie nas z czasem...A efekt jej opadnięcie był tak losowy że znają go tylko bogowie.- ta myśl dominowała w głowie Haradzkiego Króla. Dam z siebie jednak wszystko, choćby miał być to ostatni raz! Dla Haradu, dla moich ludzi.

Tymczasem na prawym brzegu przystąpiono do szarży. Pierwsza jej faza poszła stosunkowo nieźle. Wypuszczony grad strzał, uszczuplił mur Gondorskich tarcz. Zaś strzały wypuszczone w odpowiedzi, zebrały małe żniwo. Chwilę później jeźdźcy, trzymając wyciągnięte włócznie starli się z pikinierami. Niestety dla Haradczyków mur tarcz wytrzymał. Na kłębiącą się masę, wyleciał grad strzał z wyspy. Wiatr który zaczął szaleć w efekcie czaru Andarasa, zniósł je jednak. Jeźdźcy odnieśli małe straty, cześć strzał spadła wręcz na Gondorskie szeregi. Wycie rannych konni i ludzi z obydwu stron zlało się z dźwiękami starcia. Zderzeń tarcz, skrzyżowań broni...

Wielu Haradczyków jednak, nie uczestniczyło w starciu. Widząc pociski z lasu na wyspie, oddali w tamtym kierunku zmasowana salwę. Półtora tysiąca strzał pomknęło między drzewami. Mimo trudnej pozycji i naturalnej osłonie. Wiele z nich osiągnęło cel. W powietrze wbił się słodki krzyk ofiar. Strata musiała być bardzo dotkliwa. Mur i jeźdźcy dalej toczyli rozpaczliwy bój. Jednak konni po wytraceniu impetu wynikającego z szarży, zaczęli ustępować Gondorczykom. Nie udało im się przebić przez ich szeregi, a chwile potem zmuszono ich do odwrotu. Na pozycje Gondorczyków spadł grad strzał. Jednak po odepchnięciu jeźdźców zdążyli oni schować się w ciasnej formacji pod tarczami. Jedynie nieliczni padli w masę trupów, znajdujące się na ziemi. Wtedy nastąpiła idealna salwa łuczników Gondorskich w uciekająca Haradzką pierwszą fale. Z tego oddziału, nie pozostał już w siodle niemal nikt. Ta salwa była godna najlepszych elfich łuczników. Myliłby się ten kto pomyślałby, że taka klęska kompanów wlała zwątpienie w Haradzkie serca. Haradrimowie widząc jaką porażkę ponieśli ich druhowie... Zebrali się i wściekłością w sobie z impetem wpadli na pikinierów, nim łucznicy wroga zdołali oddać drugą salwę. Linia obrony zaczynała się chwiać, w kilu miejscach zaś pękła i grupki konnych wdzierały się między szeregi obrońców. Gondorczycy wytrzymali, jeźdźcy jednak nie ustępowali. Bitewne szczęście było jednak po stronie ludzi pustyni. Rozbili pierwsze szeregi wroga, a próba kontra ataku rozpoczęta przez młodego dzielnego Gondorskiego oficera, została zduszona w zarodku. Kolejna fala jeźdźców, wpadła między piechotę. W środku padało czterech Gondorczyków za jednego Haradczyka. Tyły zaczęły się cofać Gondorczycy byli na krawędzi, paniki i odwrotu. Salwa łuczników wroga, ostudziła nieco jeźdźców pustyni. Dała chwilę na odskok tylnym szeregom wroga, dla przednich nie było już ratunku. W plątaninie ciał koni i ludzi chwile jednak zajęło wyprowadzenie efektywnej szarży. Przypadkowe strzały wypuszczone ku Gonroczykom nie spowodowały znaczących strat. Jeźdzcy jednak wyrwali się z pobojowiska i zaszarżowali na siły wroga. Po drodze stratowano, cofających się w panice pikinierów. Kolejna salwa z wyspy, teraz jakby o połowę mniejsze niż pierwotnie. Padały konie padali ludzie. Łucznicy Gondoru w przesmyku nie byli głupi. Zaczęli ładować się na łodzie które wcześniej mieli przygotowane. Dwustu ludzi walczyło w ten sposób o swoje życie. Przerwał je krótki gwizdek. I jedna salwa tysiąca strzał. Jedynie kila łodzi zepchniętych już do wody oddaliło się od brzegu, jednak bez nikogo żywego na pokładzie. Reszta została na lądzie przygnieciona ciałami zabitych.

Tymczasem na prawym brzegu gdzie znajdował się Andaras, również rozgorzała walka. W powietrzu niemal minęły się dwie salwy wystrzelone z obu stron. Gondorska wywołała mały efekt, ludzie przytulili się do swoich koni a w tarcze niesione na tym etapie na plecach wbiły się czasami strzały. Padali też martwi jednak było ich niewielu. Odpowiedz Haradu była zdecydowanie mocniejsza. Pierwszy szeregi Gondorczyków padły twarzami do ziemi. Martwych przewracających się do tyłu odpychali towarzysze. Szarża Haradu wbiła się mocno w Gondorski szereg. Który póki co, jeszcze wytrzymywał napór. Rozpoczęła się rąbanina, na wyniszczenie oko za oko. Trup za trupa...
Na niezwiązane jeszcze walką tynie szeregi Haradu spadł deszcz strzał z pozycji Gondorskich. Byli na to przygotowani, demony pustyni im dopomogły straty były symboliczne. Odpowiedź zaś miażdżąca. Jedna salwa nakryła pozycje łuczników dywanem strzał, zwinęły się przyduszone do ziemi. Ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Wiedzieli że z powtórki nie przetrwałby nikt. Nastąpił Gondorski zryw. Ktoś krzyknął za Eldariona i Gondor! Zwarte szeregi odepchnęły konnych. Ci w zasięgu pik i mieczy zostali w większości zabici. Haradczycy wycofali się świadomie. Po rozbiciu łuczników mieli zwycięstwo w kieszeni. Gondorczycy osłaniali się tarczami. Spadały na nich kolejne salwy. Początkowo dawały niewielki efekt. Obrońcy trzymali się dzielnie. Jednak z biegiem czasu konni zaczęli ich oskrzydlać. Strzały sypały się niemal zewsząd i pod każdym kątem. Tego nie można było wytrzymać. Ci którzy przeżyli, rzucili się do ucieczki. Licząc na cud ocalenia i widząc pewną klęskę i śmierć. Haradczycy oddali salwę w stronę łuczników na łodziach, lecz wiatr z magi Andarasa znów dał o sobie znać. Tym razem uniemożliwił zabicie tych nielicznych uciekinierów. Ludzie pustyni rozpoczęli ostrzał lasu. Na rozkaz Kahira, który liczył że może jakaś zbłąkana strzała zabije tego cholernego elfa. Tego który wywołał falę... Mieli już nawet koncept wpłynięcia na wyspę na koniach. Ci którzy ich nie mieli- biegli w stronę tych łodzi, które pozostały na brzegu. Pierścień z obu stron był gotów, by się zacisnąć. I wtedy wyczerpany Król Haradu opadł na kolana! Wiatr ucichł, moment później zniknęła ochronna tarcza na drugim brzegu!

Woda rozlała się we wszystkich kierunkach. Największa jej masa na szczęście dla Haradczyków cofnęła się w dół rzeki. Niech Morgoth was przyjmie- pomyślał Andaras, dla trzech tysięcy jego ludzi nie było już ratunku. Przeżyje może co dziesiąty... Jednak na boki woda również rozlała się, dość zdecydowanie. Dobrze że umiem pływać choć trochę, może bogowie ocalą-pomyślał przed spotkaniem z wodą. Ostatnim widok jaki widział, była fala w dół rzeki sięgająca czubka drzew. Dobrze, że chociaż jej twórca dostał na co zasłużył, zginie od własnej broni. Nie zostanie bohaterem armia przetrwa. Nastąpił cud na pustyni! Andaras przeżył falę. Na bokach straty sięgały około jednej trzeciej stanu. Pozbierał się. Na szczęście jego nieumarły rumak odnalazł go. Sprytna bestia jak na trupa. No i nawet pod wodą, nie miał problemu oddychania. Król wspiął się na konia. Jego Khas zaczęło się gromadzić w okół niego. Zaczęły padać rozkazy:
-Znaleźć Kahira.
-Panie wszystkich zmyło spłynęli w dół rzeki.
-Świetnie wiecie gdzie szukać.
Po chwili użył amuletu:
-Sformować odziały zabezpieczyć teren. Rannych na tabory. Nawet krytycznych. Żadnego dobijania wielu będę wstanie pomóc. Bądźcie czujni Morgoth był z nami- poniósł się magiczny krzyk Andarasa.
-Wyślijcie też ludzi na wyspę. Mają znaleźć elfa bądź jego ciało.-dodał już normalnym głosem do swoich ludzi. Powinien mieć przy sobie księgę zaklęć. Przy odrobinie szczęścia może nawet kostur niedaleko. Żaden Gondorczyk nie może ujść. Żywcem jeśli będzie okazja i przed moje oblicze. Puścić duży oddział w do wylotu doliny. Założyć tam obóz. Po pewnym czasie zaczęły spływać raporty.. Kahir nigdzie nie było. Jak i większości ludzi ze straży przedniej. Daregoth naturalnie przeżył. Mimo napierśnika i żelaznej maski, niczym karalucha ciężko go było zabić. Ta wieść wcale nie zdziwiła Andarasa. -Kahira szukać do oporu. Wysłać większe oddziały wzdłuż rzeki. Ocalałych mogło znieść daleko. To rosły wojownik jeśli Morgoth pozwoli... Choć wiedział, że pewnie nie... Król Haradu wzniósł radosny okrzyk na całą dolinę: Zwycięstwo! Niemożliwe stało się naszym udziałem. Droga do Hontondoru otwarta.

I tylko cichy głosik szeptał mu ocenie jaką musiał zapłacić w krwi swoich rodaków. Miał równie cichą nadzieję że gdzieś tam w dolinie, odwody Gondorczyków spotkała równie miła niespodzianka. Jak jego samego na początku bitwy. Być może mieli jakieś siły które były gotowe wkroczyć do walki, gdyby choćby czar morski nie wypalił. A to oznaczało, że musiały być niedaleko w dolinie.... Byłoby to jakieś pocieszenie.
 
Icarius jest offline  
Stary 21-03-2012, 18:33   #260
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin nie miał wyboru musiał zaryzykować, choć szansa że duch potrafi przeniknąć ściany korytarza była znikoma. Tak przynajmniej wydawało się elfowi, gdyż wyczuwał w tym miejscu magiczną moc podobną w bezpiecznej komnacie. Magiczna luminescencja tego miejsca znacznie ułatwiała widzenie, tak że Finluin nie miał kłopotów z poruszaniem się po schodach, które po lekkim łuku zaczęły się piąć nieznacznie w górę. Po kilku chwilach niedoszły poszukiwacz skarbów dotarł do małego pomieszczenia, które było tylko rozdrożem. Jedna ścieżka prowadziła schodami w dół, a druga do góry. Elf szybko podjął decyzję, by ruszyć w górę, niestety po chwili okazało się że korytarz blokuje zawalony blok kamienia. Trzeba się było wrócić, do rozgałęzienia.

Nowa droga prowadziła w dół i oddalała Finluina od upragnionej powierzchni. Na końcu korytarza znajdowała się drewniana ścianka, coś w rodzaju drzwi, które elf zdołał przesunąć by później wcisnąć się do środka. Z początku wyglądało to jakby się znalazł w wielkiej skrzyni, jednak gdy znalazł kolejne drzwiczki, szybko zrozumiał swój błąd. Była to szafa i na dodatek wisiał w niej płaszcz, który mimo upływu czasu i wilgoci tu panującej, nie zbutwiał. Dotyk wyjaśnił wszystko, wibracje magicznej aury były dla elfa doskonale wyczuwalne. Finluin wygramolił się z szafy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zdał sobie sprawę, że znajduje się w jednej z komnat, których nie udało mu się otworzyć z Dorinem. Rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu, szukając kolejnego tajemnego przejścia, ale jedyne co znalazł to zamknięte drzwi na korytarz ze zjawą i stare biurko z częściowo uszkodzonymi mapami wzgórz Himling, jeszcze z przed kataklizmu. To że przetrwały tak długo, zawdzięczały tylko tej małej drobinie magii, którą użyto przy ich tworzeniu. Elf przeszukał dokładnie mebel i znalazł zamkniętą szufladę. Kilka minut dłubania sztyletem i zamek puścił, pozwalając na pokazanie zawartości, czyli pęku siedmiu kluczy. Finluin domyślił się że to klucze od komnat, a jego domysł szybko potwierdził otwierając drzwi na korytarz. Niezmordowany upiór zjawił się prawie natychmiast, jednak i tym razem magiczne zabezpieczenia pomieszczenia były silniejsze.

Skoro magia powstrzymywała ducha, to peleryna mogła się okazać wyśmienitą zbroją. Finluin owinął nią rękę i wystawił na zewnątrz. Widmowy miecz przeniknął przez rękę, ale elf nie poczuł żadnej fizycznej czy psychicznej zmiany w sobie. Niewiele się zastanawiając owinął się szczelnie w pelerynę i wyszedł na korytarz. Duch zaatakował wściekle nie czyniąc jednak elfowi żadnej szkody. Finluin nie czekał dłużej pobiegł w kierunku spiralnych schodów prowadzących na powierzchnię. Upiór złorzecząc zatrzymał się na początku schodów, widocznie jakaś moc nie pozwalała opuścić mu tego miejsca. Elf o mało co nie wywrócił schodzącego w dół Dorina. Okrzyk zaskoczenia ich obydwu po chili zmienił się w pełen ulgi śmiech.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172