Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 14:27   #31
chaoswsad
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Poranek przywitał Ralfiego jasnymi promieniami słońca. Zdziwił się nieco, gdyż zwykł wstawać, zanim te pojawiało się na niebie. Rozbawiło go to. Przetarł oczy i podniósł się ze swojego zielonego legowiska. Ubrał buty. Miał wrażenie, że czuje wokół siebie dziwny zapach. Niezbyt przyjemny. Nie potrafił znaleźć jego źródła, więc zajął się jedzeniem, piciem i pakowaniem własnych rzeczy. Kiedy składał koc zrozumiał skąd bierze się ta charakterystyczna woń. Z “łoża”. Wielkie liście puściły soki, kiedy wgniatał je w ziemię i teraz on, a przede wszystkim jego koc, byli cali w tym zapachu. No nic, będzie musiał go przewietrzyć. Szybko znalazł odpowiednią gałąź i powiesił cuchnący koc. Dzień zapowiadał się równie upalnie, jak wczorajszy. Zanim wszyscy zdążyli się zebrać, Rafael pobiegł do rzeki, ściągnął buty i wskoczył do wody. Była chłodna - po nocy, a dzięki temu bardzo orzeźwiająca. Sprawdził uprzednio miejsce, gdzie się zanurzył. Chciał koniecznie zanurkować w całości, żeby zmyć ślad po tej śmierdzącej roślinie.
- Łooaah, taaak - nie krępował się wyrażać swoje zadowolenie kąpielą. Nie żeby było to coś wstydliwego, po prostu przy innych robił to znacznie rzadziej. Mokry i pełen energii wrócił do towarzyszy.
- Gotowi? - rzucił wesoło i podniósł swoje rzeczy.

Młodzieniec wypoczął całkiem nieźle, jak na polowe warunki. Ratując się bukłakiem i bliskością rzeki, zdołał iść przez cały czas równym tempem, nie męcząc się zbytnio. Kiedy wyschnął, narzucił na siebie skórznię, nie zawiązywał jednak rzemienia - było za gorąco. Starał się skupiać na zachowaniu czujności i wypatrywaniu niebezpieczeństw w leśnych zaroślach. Pomagało mu to nie myśleć o powrocie do domu i małym prawdopodobieństwie sukcesu, w misji, na którą się porwał. Dzisiaj czuł się znacznie lepiej. Chwilami zapominał o wszystkim i miał ochotę żartować i tańczyć. Szybko jednak ją tracił, patrząc po twarzach co po niektórych. Wydawało mu się, że nawet z rozmową byłoby ciężko... Po paru godzinach Yarkiss pokierował ich w głąb lasu. Jak się szybko okazało, zauważył tam polanę, koło której stała drewniana chata. Budowlę wybitnie minęły czasy jej świetności. Rafael spokojnym krokiem postanowił rozejrzeć się po okolicy tego domu, widząc, że inni zajmują się już badaniem środka. Ledwie przyjrzał się polanie, przypominającej zapuszczony ogródek, a jego oczom ukazało się stadko warchlaków i kilka loch, które ich pilnowały. ~ Kogo my tu mamy ~ uśmiechnął się chytrze.
- Nie spłoszcie ich, spróbuję coś ustrzelić. Lepiej trzymajcie się blisko chatki.. Dziki są niebezpieczne, kiedy bronią młodych - szepnął do ludzi, będących w pobliżu i dał ręką znak reszcie, by nie zbliżali się do polany. Zwinnie podbiegł do chaty i minął stojącego w drzwiach Yarkissa. Zdaje się, że syn Petera wołał do środka Grobokopa. Ciekawe po co? Wewnątrz był jeszcze Etrom, ale Rafael nie zwrócił na niego uwagi. Przeszedł ostrożnie po spróchniałych deskach, do okna skierowanego w stronę dzików. Nie przyglądał się zbytnio wnętrzu, chociaż ogólny stan zapuszczenia i nieporządku rzucił mu się w oczy. Wchodząc do pokoju usytuowanego najbliżej względem pola, zobaczył... szkielet. Od razu odwrócił na chwilę wzrok i wzdrygnął się cały. ~ No tak ~ rozumiał teraz po co miał tu przyjść Jarled. Spokojnie obszedł łóżko ze zwłokami i zbliżył się do okna. Obok wspomnianego szkieletu, był tam również drugi - należący do dziecka. ~ Czyli ze starości nie umarli.. ~ zadumał się myśliwy. ~ Hej, dziki! ~ przypomniał sobie po co tu przyszedł. Widok z okna był nieco ograniczony. Cóż, najwyżej uciekną. Póki co, nikomu się nie spieszyło. Rafael postanowił dobrze się ustawić i czekać na odpowiedni moment. Nie chciał, żeby warchlaki same podchodziły pod strzałę. Bez przesady! Po prostu oczekiwał, aż któryś zatrzyma się na parę sekund, gryząc jakąś mocno zakorzenioną bulwę. Wyjął pocisk, naciągnął łuk i szukał wzrokiem nieco większego okazu. Warchlaczki były bardzo młode, niewiele będzie można z nich zrobić. Ale w dziczy takich okazji nie można marnować, nie próbując ich wykorzystać. W końcu warzywna przynęta nie zdarza się zbyt często..
- Ten będzie dobry.. - szepnął do siebie. - Oddaj mi go Chaunteo - dodał, celując ostatecznie. Cięciwa drgnęła.

Miejsce nie było zbyt dobre do strzału, ale i tak powietrze przeszył bolesny kwik i chóralne chrumkania, gdy pocisk zagłębił się w ciele warchlaka. Ranione zwierzątko chwiejnie próbowało kuśtykać za swoim rodzeństwem, które (podobnie jak reszta młodych) popędziło w stronę granicy lasu, gdzie stała największa locha. Dwie samice również podążyły za nimi, natomiast pozostałe dwie zakwiczały groźnie, wypatrując wroga. I chyba go znalazły, ponieważ obie zaszarżowały nieco na prawo od domku. Rafael usłyszał tupot obutych stóp i trzask łamanego drewna, gdy dziki przebiły się przez resztki płotu otaczającego warzywniak.
 
chaoswsad jest offline