Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2012, 14:27   #31
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Poranek przywitał Ralfiego jasnymi promieniami słońca. Zdziwił się nieco, gdyż zwykł wstawać, zanim te pojawiało się na niebie. Rozbawiło go to. Przetarł oczy i podniósł się ze swojego zielonego legowiska. Ubrał buty. Miał wrażenie, że czuje wokół siebie dziwny zapach. Niezbyt przyjemny. Nie potrafił znaleźć jego źródła, więc zajął się jedzeniem, piciem i pakowaniem własnych rzeczy. Kiedy składał koc zrozumiał skąd bierze się ta charakterystyczna woń. Z “łoża”. Wielkie liście puściły soki, kiedy wgniatał je w ziemię i teraz on, a przede wszystkim jego koc, byli cali w tym zapachu. No nic, będzie musiał go przewietrzyć. Szybko znalazł odpowiednią gałąź i powiesił cuchnący koc. Dzień zapowiadał się równie upalnie, jak wczorajszy. Zanim wszyscy zdążyli się zebrać, Rafael pobiegł do rzeki, ściągnął buty i wskoczył do wody. Była chłodna - po nocy, a dzięki temu bardzo orzeźwiająca. Sprawdził uprzednio miejsce, gdzie się zanurzył. Chciał koniecznie zanurkować w całości, żeby zmyć ślad po tej śmierdzącej roślinie.
- Łooaah, taaak - nie krępował się wyrażać swoje zadowolenie kąpielą. Nie żeby było to coś wstydliwego, po prostu przy innych robił to znacznie rzadziej. Mokry i pełen energii wrócił do towarzyszy.
- Gotowi? - rzucił wesoło i podniósł swoje rzeczy.

Młodzieniec wypoczął całkiem nieźle, jak na polowe warunki. Ratując się bukłakiem i bliskością rzeki, zdołał iść przez cały czas równym tempem, nie męcząc się zbytnio. Kiedy wyschnął, narzucił na siebie skórznię, nie zawiązywał jednak rzemienia - było za gorąco. Starał się skupiać na zachowaniu czujności i wypatrywaniu niebezpieczeństw w leśnych zaroślach. Pomagało mu to nie myśleć o powrocie do domu i małym prawdopodobieństwie sukcesu, w misji, na którą się porwał. Dzisiaj czuł się znacznie lepiej. Chwilami zapominał o wszystkim i miał ochotę żartować i tańczyć. Szybko jednak ją tracił, patrząc po twarzach co po niektórych. Wydawało mu się, że nawet z rozmową byłoby ciężko... Po paru godzinach Yarkiss pokierował ich w głąb lasu. Jak się szybko okazało, zauważył tam polanę, koło której stała drewniana chata. Budowlę wybitnie minęły czasy jej świetności. Rafael spokojnym krokiem postanowił rozejrzeć się po okolicy tego domu, widząc, że inni zajmują się już badaniem środka. Ledwie przyjrzał się polanie, przypominającej zapuszczony ogródek, a jego oczom ukazało się stadko warchlaków i kilka loch, które ich pilnowały. ~ Kogo my tu mamy ~ uśmiechnął się chytrze.
- Nie spłoszcie ich, spróbuję coś ustrzelić. Lepiej trzymajcie się blisko chatki.. Dziki są niebezpieczne, kiedy bronią młodych - szepnął do ludzi, będących w pobliżu i dał ręką znak reszcie, by nie zbliżali się do polany. Zwinnie podbiegł do chaty i minął stojącego w drzwiach Yarkissa. Zdaje się, że syn Petera wołał do środka Grobokopa. Ciekawe po co? Wewnątrz był jeszcze Etrom, ale Rafael nie zwrócił na niego uwagi. Przeszedł ostrożnie po spróchniałych deskach, do okna skierowanego w stronę dzików. Nie przyglądał się zbytnio wnętrzu, chociaż ogólny stan zapuszczenia i nieporządku rzucił mu się w oczy. Wchodząc do pokoju usytuowanego najbliżej względem pola, zobaczył... szkielet. Od razu odwrócił na chwilę wzrok i wzdrygnął się cały. ~ No tak ~ rozumiał teraz po co miał tu przyjść Jarled. Spokojnie obszedł łóżko ze zwłokami i zbliżył się do okna. Obok wspomnianego szkieletu, był tam również drugi - należący do dziecka. ~ Czyli ze starości nie umarli.. ~ zadumał się myśliwy. ~ Hej, dziki! ~ przypomniał sobie po co tu przyszedł. Widok z okna był nieco ograniczony. Cóż, najwyżej uciekną. Póki co, nikomu się nie spieszyło. Rafael postanowił dobrze się ustawić i czekać na odpowiedni moment. Nie chciał, żeby warchlaki same podchodziły pod strzałę. Bez przesady! Po prostu oczekiwał, aż któryś zatrzyma się na parę sekund, gryząc jakąś mocno zakorzenioną bulwę. Wyjął pocisk, naciągnął łuk i szukał wzrokiem nieco większego okazu. Warchlaczki były bardzo młode, niewiele będzie można z nich zrobić. Ale w dziczy takich okazji nie można marnować, nie próbując ich wykorzystać. W końcu warzywna przynęta nie zdarza się zbyt często..
- Ten będzie dobry.. - szepnął do siebie. - Oddaj mi go Chaunteo - dodał, celując ostatecznie. Cięciwa drgnęła.

Miejsce nie było zbyt dobre do strzału, ale i tak powietrze przeszył bolesny kwik i chóralne chrumkania, gdy pocisk zagłębił się w ciele warchlaka. Ranione zwierzątko chwiejnie próbowało kuśtykać za swoim rodzeństwem, które (podobnie jak reszta młodych) popędziło w stronę granicy lasu, gdzie stała największa locha. Dwie samice również podążyły za nimi, natomiast pozostałe dwie zakwiczały groźnie, wypatrując wroga. I chyba go znalazły, ponieważ obie zaszarżowały nieco na prawo od domku. Rafael usłyszał tupot obutych stóp i trzask łamanego drewna, gdy dziki przebiły się przez resztki płotu otaczającego warzywniak.
 
chaoswsad jest offline  
Stary 14-03-2012, 17:45   #32
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Pierwsza noc dla Eillif była bardzo trudna. Pierwszym co zrobiła zielarka było wywieszenie mokrych ubrań na drzewach i przebranie się w suche. Zaraz potem poszła do pokąsanych towarzyszy. Mimo, iż pomogła im już jak mogła, chciała zobaczyć jak się czują i czy może czegoś jeszcze potrzebują. W tym czasie reszta chłopaków ustalała kto i kiedy będzie trzymał wartę. Dziewczyna nie była zdziwiona kiedy Solmyr, zapytał czy mogą trzymać wartę razem. Podejrzewała o czym chce z nią porozmawiać. Wiedziała też, że ta trudna rozmowa jej nie ominie. Zgodziła się.
Do warty miała jeszcze trochę czasu, więc poprosiła Solmyra, aby obudził ją kiedy będzie ich kolej. Szukała jakiegoś dobrego miejsca do spania, czegoś podobnego do „łóżka“ Rafaela, ale była już tak bardzo zmęczona, że tylko wyjęła z plecaka koc, którym starannie się okryła, a plecak położyła pod głową, aby otrzymać prowizoryczną poduszkę. Ku jej zdziwieniu zasnęła po paru minutach.

***

Ktoś delikatnie złapał ją za ramie i powiedział:
-Wstawaj, już czas.
Wstała, od razu, bez narzekania, choć wcale nie spała długo. A kiedy usiedli w dogodnym miejscu obserwacyjnym, Solmyr zapatrzył się w dal i powiedział szeptem, jakby mówił do kogoś niewidzialnego przed sobą. Łasica drzemała mu na kolanach.
- Chciałem się dowiedzieć jak pogodzimy nasze zwierzęta, są naturalnymi wrogami a domyślam się, że tak jak ja, nie chcesz aby mojej Sigrid stało się coś złego.
- Oczywiście, że nie! - zapewniła nerwowo zielarka. Podejrzewała o czym będą rozmawiać i... obawiała się tego. Było jej na prawdę szkoda Solmyra i Sigrid. Wiedziała jak teraz muszą się czuć nieswojo, jak bardzo chłopak musi być czujny. Mimo to, Eillif nie miała pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Powiedziała po chwili:
- Nie chcę, ale zupełnie nie wiem co zrobić... Myślałam już o tym, wiedziałam, że ty też zastanawiasz się co powinieneś zrobić, widziałam jak patrzysz na Thorbranda i … wcale ci się nie dziwię. - Mówiła coraz głośniej i szybciej, a kiedy skończyła mówić schyliła głowę tak, aby nie patrzeć na Solmyra.
- Sama go wychowałaś? Kim on jest dla Ciebie? - Jego ton stał się beznamiętny.
- Nie... on jest... - Eillif była już na prawdę bardzo zdenerwowana, zupełnie nie wiedziała jak to powiedzieć.
- Chowańcem? - Wszedł jej w słowo Solmyr.
- Nie... to mój... przyjaciel. - Dziewczyna nie miałaby żadnego problemu z wypowiedzeniem tego jakże prostego i zwykłego słowa, gdyby wiedziała, że to może pomóc. Ale słowo “przyjaciel”, “tylko przyjaciel” jeszcze bardziej pogarszało sytuację.
- Coś nie tak? Chyba dobrze, że jest Twoim przyjacielem - Solmyr pierwszy raz spojrzał na Sigrid, jego jasnoniebieskie oczy odbijały księżyc i nie było w nich nic po za tym. - Masz nad nim jakąś władzę poza prośbą?
Zielarka pokręciła przecząco głową, nie potrafiła patrzeć na swojego rozmówcę. Solmyr nie widział czemu to zrobił, ale delikatnie złapał ją za ramię, jakby chciał przekazać otuchę i całe ciepło tym jednym gestem.
- Rozumiem Cię, Sigrid to moja jedyna przyjaciółka.
Po tym ciepłym geście Eillif od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, że jej rozmówca, mimo iż martwi się o Sigrid, świetnie rozumie sytuację w jakiej znalazła się zielarka.
- Ale jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji, to zapewnić cię, że nie będę spuszczała oka z Thorbranda i pilnowała go na każdym kroku. Chyba że ty masz jakiś inny pomysł? - Zapytała z nadzieją w głosie. Czuła się bardzo niezręcznie w takiej sytuacji, można nawet powiedzieć, że czuła się winna. Solmyr, odsunął dłoń i znowu spojrzał w dal. Zastanawiał się. Nasłuchiwał i obserwował. Po jakimś czasie powiedział jednostajnym tonem skierowanym do nikąd.
- Dopóki Sigrid jest przy mnie, jest bezpieczna, jednak ona musi zapolować i się wybiegać. W takich sytuacjach Thorbrand musi być przy Tobie, wtedy będziemy oboje spokojni.
- Dobrze, to powinno zapobiec niechcianym sytuacjom. - Eillif spodobało się to rozwiązanie. Nie dość, ze było dobre dla każdej strony, to wydawało jej się także łatwe i... bezpieczne. Solmyr, kiwnął głową na znak, iż jej słowa dotarły do jego uszu. Zapatrzył się w znany tylko sobie punkt i milczał. Eillif też milczała, ale nie patrząc przed siebie. Teraz spoglądała na Solmyra. Chciała go zapytać o jeszcze kilka rzeczy, ale może bojąc się o reakcję albo będąc już zmęczona tą rozmową i ogólnie całym dniem, nie zrobiła tego.
Musiała odpocząć. Nigdy nie wędrowała tak długo i daleko. A okazało się to o wiele bardziej meczące, niż jej się to wydawało. Siedząc w ciszy, prawie zasypiała, więc kiedy tylko wstali następni wartownicy, ona znowu położyła się spać. I zupełnie jak wcześniej, sen przyszedł od razu.

***

Nie spała długo. Eillif obudziła się tak gwałtownie i niespodziewanie jakby przyśnił się jej koszmar. Ale nic jej się przecież nie śniło. Przynajmniej nic takiego sobie nie przypominała.
Leżąc z szeroko otwartymi, zielonymi oczami i próbując się uspokoić, poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie... wilka?! Otworzyła jeszcze szerzej oczy. Przez chwilę zastanawiała się co robić, zerwać się i biec jak najszybciej do wartowników, a może krzyczeć? Nie zdążyła jednak podjąć decyzji, bo wilk uśmiechnął się złośliwie i zaczął powoli odchodzić w głąb lasu.
~ Czy ja już zupełnie oszalałam? Czy to był sen? Może tylko mi się to przywidziało...
Eillif nie znała odpowiedzi, a w każdym razie nie poszła już spać. Czuwała.

***

Rano Eillif była zupełnie nie wyspana. Kiedy tylko wstała, poszła do rzeki, przemyła twarz i nabrała wody do bukłaka.
~Ale zaraz, zaraz... Czy ja dobrze słyszę? Co to za chichot?
Zielarka nerwowo rozglądała się na boki.
~ Nie, to na pewno nie chłopaki. To COŚ jest tu. Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, ale nie usłyszała już nic podobnego, więc nie śpiesząc się (i oczywiście rozglądając się na boki) wróciła do reszty grupy. I właśnie wtedy wrócił Thorbrand. Eillif uśmiechnęła się tylko do niego, bo było jej trochę głupio rozmawiać z jastrzębiem przy chłopakach.
Dziewczyna wytrzepała koc i powiesiła go na drzewie. Uznała, że powinna coś zjeść, ale nie mogła nawet zrobić tego w spokoju, bo cały czas wydawało jej się, że tam, za drzewem, i tam za tym krzakiem COŚ jest.
Kiedy chłopaki podnieśli się, aby wyruszać w dalsza drogę, Eillif szybko zdjęła koc z drzewa i starannie go złożyła. Wsadziła go do plecaka, który zarzuciła na ramię i była gotowa do wymarszu.
Etrom musiał zauważyć, że dziewczyna rozgląda się nerwowo na boki, bo zagadał do niej:
- Czemu tak majdasz łbem po chaszczach?
- Etrom? - Eillif odwróciła się w stronę mężczyzny - Słyszałeś coś może, albo widziałeś? W tamtym sitowiu... - Dziewczyna mówiła bardzo szybko, pokazując palcem miejsce gdzie, mogłaby przysiąc, że przed chwilą coś tam widziała. Poczułaby się na pewno o wiele bezpieczniej i... hmm... normalniej, gdyby miała pewność, że wcale nie wymyśliła sobie takiej sytuacji. Tym bardziej, że rozmyślając nad wczorajszą sytuacją, nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś jest tu nie tak.
- Oh? - Etrom spojrzał po zaroślach. Bardzo uważnie. Nawet zwolnił kroku.
- Nii..nie. Nic tam nie widziałem. - Po sekundzie dopowiedział jeszcze - Przepraszam, troszeczkę jestem rozkojarzony. Nie uwierzysz jaki mi się dziwny koszmar przyśnił. - Zaśmiał się. W tym jego śmiechu nie było ani odrobiny żartu czy radości. Zwyczajnie uznał że trzeba się zaśmiać. Ot choćby żeby odgonić złe myśli.
- A ty... - kontynuował. Patrząc jednak dalej głównie na wspomniane sitowie. Wypatrując czegoś niecodziennego.- ...chyba też jesteś lekko rozkojarzona? Mylę się?
- Lekko? - zapytała z niedowierzeniem w głosie zielarka. - Od wczoraj chodzę i tylko rozglądam się na boki wypatrując... sama nawet nie wiem czego. Nie mam pojęcia, co...
Ale nieważne... Skoro ty nic nie zauważyłeś,
- jeszcze raz przyjrzała się miejscu, w którym mogłaby przysiąc, że widziała... coś - to znaczy, że jednak ze mną jest coś nie tak.
Dopiero po chwili kontynuowała rozmowę.
- Co to za sen? - zapytała dość pewnie Eillif, ale po zastanowieniu uznała, że nie jest pewna czy tak wypada. W końcu to sen... Można by rzec, rzecz prywatna. Dziewczyna nie była ciekawska, ona po prostu robiła to z grzeczności, myślała, że może Etrom chce z kimś o tym porozmawiać, więc poprawiła się szybko. - Oczywiście, jeśli nie chcesz to nie mów, ale jeśli chcesz to ja posłucham, bardzo chętnie, bo... Ach, sama już się pogubiłam. Wcale nie zdziwiłabym się gdybyś i ty nie zrozumiał tego co powiedziałam. - Zakończyła Eillif machnięciem ręki.
- Heh. - zaśmiał się pod nosem. - Mówił ci ktoś kiedyś może że jesteś dziwna? Znaczy BARDZO dziwna. Tak naprawdę dziwna? Hmm? - Zrobił chwilową pauzę po czym dokończył.
- Bo jesteś dziwna. Ale to nic. To nawet dobrze... a sen? Cóż, pewnie przez te ukąszenia. Śnił mi się wielki szerszeń. Głupstwo, naprawdę. Lepiej zapomnijmy... Założę się że te twoje sensację też są od tych ukąszeń. Ja bym się nie martwił.
Zielaka uśmiechnęła się tylko. A po chwili dodała już nieco spokojniejszym głosem:
- Może masz rację. Chyba powinnam przestać się już tak niepokoić...
A musiała to zrobić, bo znaleźli się w pobliżu starej, walącej się już chaty. Nigdy nie wiadomo kto lub co, może lub mogło tu mieszkać, więc Eillif zaniepokoiła się kiedy kilku chłopaków weszło do środka. Jarled zniknął gdzieś za chatą. Przed walącym się domem zostało ich niewielu, a ona mogła znowu zająć się swoim wcześniejszym zajęciem. Była prawie pewna, że w pobliskiej leszczynie zauważyła błysk. Nie odważyła się jednak podejść bliżej. Odwróciła się z powrotem w stronę chaty i przyglądała się jej towarzyszom.
 
Eillif jest offline  
Stary 14-03-2012, 20:46   #33
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Ledwo Yarkiss zdołał zmrużyć oczy, a poczuł, że ktoś szturcha go w ramię. Odwrócił głowę w drugą stronę i zobaczył stojącego nad nim Rafaela, który przypomniał mu, że teraz jego kolej na trzymanie warty. Tropiciel leniwie podniósł się z prowizorycznie przygotowanego posłania. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na wypatrywanie dzikich zwierząt, ale sam się wcześniej zgłosił, dlatego postanowił, że zastąpi Rafaela. Za nim wziął się za trzymanie warty podrzucił jeszcze troszkę drewna do rozpalonego przez siebie ogniska i zastanawiał się po co Solmyr przygotował drugie palenisko. “Czy on musi wszystko robić po swojemu i na własną rękę?” Yarkiss popatrzył po śpiących towarzyszach, a szczególnie na przewracającego się z boku na bok Etroma, któremu widać ukąszenia dawały się jeszcze mocno we znaki. Łowca miał jednak nadzieje, że dzięki ziółkom Eillif do rana wszystko będzie w porządku i “Zaraźnik” będzie mógł bez przeszkód kontynuować wędrówkę. Nie chodziło o to, że przesadne przejmował się jego losem, po prostu nie chciał, żeby ktoś spowalniał grupę w marszu.

Siedząc wygodnie, oparty o drzewo i spoglądając na palące się kilka metrów dalej ognisko, Yarkiss nie spodziewał się, żeby tak blisko osady mogło ich coś zaatakować, dlatego zbytnio nie przykładał się do wypatrywania niebezpieczeństwa. Kolejny minuty zdawały mu się godzinami, a oczy odmawiały posłuszeństwa. Po chwili łowca zamiast pilnować, żeby nic nie stało się grupie, spał smacznie - podobnie jak jego towarzysze. Kiedy się ocknął, momentalnie zerwał się na równe nogi i nerwowo rozejrzał się, czy wszystko w porządku. Uspokoił się, gdy przekonał się, że nic nikomu się nie stało. Zdawał sobie sprawę, że jego nieodpowiedzialne zachowanie mogło w innych warunkach kosztować jego i cała grupę bardzo drogo. Zrugał się w myślach i obiecał sobie, że już drugi raz taka sytuacja się nie powtórzy. Chcąc ustalić ile trwała jego drzemka, spojrzał w górę, próbując dojrzeć pomiędzy gałęziami drzew księżyc na niebie. Yarkiss niewiele zobaczył, ale uznał, że lepiej będzie obudzić Grobokopa, niż samotnie trzymać dalej wartę. Podszedł zatem do niego i szturchnął go. - Budź się. Teraz twoja kolej.
Kiedy zobaczył, że Jarled się ocknął, wrócił na swoje posłanie i przykrył się płaszczem. Liczył, że bez przeszkód wyśpi się do świtu.

Kiedy Yarkiss się zbudził, było już dawno po świcie. Zazwyczaj nie zdarzało mu się tak długo spać, ale wcześniejsze dwa dni dały mu się mocno we znaki. Jednak nie tyko on pospał sobie tej nocy dłużej. Reszta grupy też dopiero zaczynała wstawać, więc łowca nie musiał się spieszyć. Spokojnie zjadł skromne śniadanie oraz nabrał do bukłaka wody. Niedługo później był gotowy do wymarszu, podobnie jak reszta grupy. Nawet ukąszeni przez szerszenie wyglądali całkiem nieźle.
Dzień, podobnie jak poprzedni, zapowiadał się upalnie, co Yarkissa specjalnie nie zachwyciło, ale nie narzekał. Łowcy, idącemu z przodu grupy, jedna myśli nie dawała spokoju. Jakie tym razem los przygotuje dla nich atrakcje i ile czasu zajmie im odnalezienie zaginionego konwoju? Dwa? Trzy dni? I co mogą tam zastać? Wolał jednak teraz nie zaprzątać sobie tym głowy. Nie chciał się zamartwiać na zapas. Postanowił skupić na tym co jest teraz i przed nim.

Choć syn Petera nie należał do ludzi najbardziej rozgadanych, to panująca w czasie marszu cisza zaczęła go irytować. Chciał nawet sam rozpocząć jakąś rozmowę, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Zamiast tego, uwagę łowcy przykuła polana, do której zaczął się zbliżać wraz z resztą grupy. Ku jego zdziwieniu trafili na rozwalającą się chatę. Choć Yarkiss rzadko zapuszczał się w ten tereny był zdziwiony, że nie słyszał wcześniej o tym domu i jego mieszkańcach. Nie konsultując tego z towarzyszami, postanowił sprawdzić co lub kto znajduje się w środku. Mimo, że dom wyglądał na opuszczony, Yarkiss - zanim wszedł do środka, postanowił sprawdzić, czy kogoś nie ma wewnątrz. Nie widząc żadnej żywej duszy, łowca zaczął się zastanawiać jak najłatwiej dostać się do chaty. Z pomocą przyszedł mu Etrom, który bez zbędnych ceregieli rozwalił drzwi wejściowe. Po tym, co zobaczyli w środku, tropiciel domyślił się, że musiał kiedyś tu mieszkać jakiś myśliwy.Musiało to być bardzo dawno temu, biorąc pod uwagę to, jak bardzo dom był zapuszczony. Jednak poza zwykłymi atrybutami myśliwskimi Yarkiss znalazł jeszcze szkielety - jak mu się wydawało - kobiety z dzieckiem. Znalezisko to tak nim wstrząsnęło, że nie reagując na sugestię “Zaraźnika”, aby pochować znalezione ciała wyszedł na dwór. Na zewnątrz rozglądał się za Jarledem. Chciał mu powiedzieć, że ten będzie miał trochę pracy, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Zamiast tego podszedł do niego Rafael, mówiąc, że nie daleko od nich znajduje się wataha dzików. Zaciekawiony tymi słowami Yarkiss poszedł za dom, by sprawdzić tę informację.
 

Ostatnio edytowane przez Lakatos : 15-03-2012 o 09:57.
Lakatos jest offline  
Stary 16-03-2012, 19:50   #34
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Post wspólny

Szybko się okazało, że nie tylko Yarkiss zobaczył dziki, ale także one jego. Zanim się dobrze obejrzał jedna z loch biegła wprost na niego. Łowca długo się nie zastanawiał. Powoli odsuwał się od płotu w stronę domu, będąc cały czas skierowany w twarzą w stronę dzika. Wziął do ręki miecz i wyczekiwał ataku lochy. W ostatniej chwili odskoczył w bok. Było to bardzo ryzykowne, ale tym razem bogowie opiekowali się młodzieńcem, który w ostatniej chwili umknął sprzed kłów rozwścieczonej lochy. Ta, po chybionym ataku, zdołała się zatrzymać kilkanaście metrów dalej.

Yarkiss odetchnął z ulgą po tym jak udało mu się odskoczyć w porę przed nacierającą lochą. Wiedział jednak, że nie pozbył się jeszcze problemu. Szybko rozejrzał się, szukając czy w pobliżu nie ma jakiegoś drzewa, na które mógłby się szybko wdrapać. Jako że las był tuż tuż, zatem drzew było pod dostatkiem, a i niskich, owocowych było kilka. Bystre oko łowcy wnet znalazło takie, na które - przy odrobinie szczęścia i wysiłku - udałoby się wspiąć.
Korzystając z kilku metrów przewagi na lochą, Yarkiss podbiegł do pobliskiego dębu i zaczął się wspinać. Udało mu się i bezpiecznie przeczekał atak lochy. Jednak mimo tego, że dzik zniechęcił się po kilku nieudanych próbach dosięgnięcia go, Yarkiss nie miał zamiaru schodzić z drzewa. Wolał na wszelki wypadek zostać na górze. Choć może jego mina na to nie wskazywała, to tak naprawdę najadł się sporo strachu. Siedząc na drzewie, tropiciel zastanawiał się co słychać u jego współtowarzyszy, ale postanowił sprawdzić to później.
Z wysokości gałęzi zobaczył zad drugiej lochy wystający zza domu. Jej bojowe kwiki zwabiły zwierzę atakujące Yarkissa, które potruchtało w stronę wejścia do chaty - ale co chwilę oglądało się, czy aby zdobycz nie schodzi z drzewa. Reszta watahy zbiła się w kupę na granicy lasu, między krzewami. Tylko jedna z samic stała nieco bliżej, w warzywniaku, najwyraźniej badając rannego - lub martwego - warchlaka.
“Szkoda, że nie ma teraz przy sobie łuku”, nie mógł odżałować Yarkiss patrząc na watahę i oddalającą się lochę. Wiele dałby, żeby móc zamienić teraz bezużyteczny miecz na jakiś łuk.

Jarled nie usłyszał świstu strzały, ale dziczą panikę nie sposób było przeoczyć. Dobrze, że ulokował się jak najdalej od nich! Mimo to od najbliższej lochy dzieliło go nie więcej jak 15-20 metrów - a ta najwyraźniej uznała, że konanie jej dziecka jest winą Grobokopa. Chłopak ledwie zdążył zerwać się na równe nogi, gdy zwierzę zaszarżowało na niego z furią.
Jarled rzucił okiem w stronę dzików. Odruchowo wyciągnął broń i zaczął obiegać chatę. Miał nadzieję że rozpędzona locha nie będzie tak łatwo zakręcała jak on. Podczas szaleńczego biegu wpadł mu do głowy pewien pomysł. ~Ta cholera nie da rady biegać po zawalonej chacie. ~ Grobokop pobiegł więc prosto do drzwi uważając aby przypadkiem nie nadziać kogoś na swój sejmitar.

***

Rafael wytężał swój wzrok, śledząc ucieczkę trafionego warchlaka. Jednak po chwili coś innego przykuło jego uwagę. Dwie z loch, które pilnowały stada zaczęły biec wyraźnie w stronę chatki, jednak każda w nieco innym kierunku. ~ Cholera ~ błysnęło mu przez głowę, po czym doskoczył jak najszybciej do okna.
- Uważajcie!!! Spieprzajcie stamtąd!!! - wydarł się na cały głos, zauważywszy, że dwaj towarzysze stali po obu stronach domu. ~ Przecież mówiłem... ~ wściekał się, a nagły skok adrenaliny tylko to pogarszał. Gdyby mógł coś teraz zrobić. Wziął bez namysłu drewniany przedmiot z parapetu i rzucił w jedną z loch. Za wiele to to nie da... i nie dało, dziki nie zwróciły nawet uwagi na lekką figurkę, która pacnęła między zachwaszczone grządki.

Ralfi z napięciem wpatrywał się w potyczkę, a raczej śmiertelną zabawę w berka Yarkissa z lochą. Trwało to zaledwie kilka sekund. Krzyczał i klął na bestie, ta jednak za bardzo była pogrążona w swoim żądnym krwi szale, do którego zresztą sam ją doprowadził, by zwrócić uwagę na jego obelżywe wrzaski (żeby to dla niej robiło jakąś różnicę, co na nią krzyczał). Widząc, że łowca zdołał wspiąć się na drzewo, a jednocześnie słysząc łomot od strony drzwi, przeskoczył zdjętą do strzału torbę i pobiegł do źródła hałasu. Podłoga skrzypiała żałośnie, kiedy stąpał po niej z siłą pędu czynionych skoków. Do wejścia wczołgiwał się Jarled, który potknął się o resztki drzwi. Rafael złapał go za ramiona, pomagając chłopakowi błyskawicznie wstać i wciągnął go do środka. Wyjrzał za drzwi i dostrzegł atakującą Fernasa lochę. Trzeba było działać.

- UCIEKAJCIE!!! - wrzasnął, jednak widział, że bard mruczy coś pod nosem miast brać nogi za pas. ~ Dobra ~ zdecydował się ratować chłopaka. Wyskoczył z chaty. Załadował łuk jak najszybciej potrafił i mocno napiął cięciwę. To miała być jedna z tych akcji, które trwają sekundy, a nawet ich ułamki. Celował tak, by władować zwierzęciu strzałę prosto w dziczy zad. Nie zamierzał obserwować, czy jego działanie cokolwiek da - ale dało. Lata ćwiczeń z łukiem opłaciły się - bolesny kwik świadczył o tym, że pocisk nie chybił celu.
Po oddaniu strzału młodzieniec rzucił broń w stronę Eillif - Łap! -, a sam pognał z szaleńczą prędkością, okrążając chatę z prawej strony i wskakując bez zbytniej ostrożności do okna sypialni. Lokatorzy raczej nie będą mieli nic przeciwko...

Eillif złapała łuk Rafaela. Ale co dalej? Coś trzeba zrobić, to pewne. Jeżeli dziewczyna będzie stała jeszcze chwilę nieruchomo, to wściekłe zwierzęta zaatakują właśnie ją, to też pewne.
Zielarka zdawała sobie sprawę z tego, że mając łuk Rafaela nie powinna biec do domu. Chłopakowi i reszcie może on na pewno uratować życie, więc łucznik powinien go mieć pod ręką. Uznała, że powinno jej się udać wspiąć na najbliższe drzewo. Będzie to na pewno o wiele bezpieczniejsze od stania i przyglądania się sytuacji.

Spróchniałe krzesło rozpadło się na drzazgi, kiedy Rafael wpadł na nie z impetem, wlatując do chałupy przez tylny otwór okienny. Od razu doskoczył do wspomnianego okna, spodziewając się, że nie zobaczy tam dzika, którego próbował za sobą powieść. Podczas biegu nie słyszał zbliżającego się, ciężkiego tupotu racic, ale za bardzo się bał, żeby się upewniać. ~ Erhh, szlag! ~ syknął w myślach, niepocieszony tym, że jego plan zawiódł. Dojrzał za to Yarkissa, który trzymał się kurczowo pnia dębu.
- Dawaj tędy, szybko! - zawołał, brzmiąc - podświadomie - nieco konspiracyjnie i przywołał tropiciela ręką. Nie czekając ni chwili, pognał do drzwi wejściowych.

Mimo, że z obecnej pozycji Yarkiss nie wiele mógł zobaczyć, domyślał się po odgłosach dochodzących za chałupy, że reszta towarzystwa nie ma wszystkiego pod kontrolą. Tylko co on biedny mógł z tym zrobić i czy w ogóle miał powód, żeby narażać dla nich życie? Przed chwilą sam ledwo uciekł przed locha, a teraz znów ma ryzykować? Yarkiss przerwał swoje rozważania, gdy zobaczył wypadającego zza rogu i biegnącego do okna Rafaela. “Znalazł sobie moment na przebieżki.” Gdy łowca krzyknął do niego, żeby pobiegł za nim do domu, syn Petera dłużej się nie zastanawiał. Pod wpływem chwili postanowił działać. Za nim zeskoczył z drzewa, spojrzał jeszcze w kierunku watahy stojącej przy skraju lasu i popędził w kierunku okna.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-03-2012 o 09:37. Powód: dodatek z doca
chaoswsad jest offline  
Stary 18-03-2012, 17:36   #35
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Reszta grupy już wcześniej zorientowała się, że coś jest nie tak - głos Ralfiego odbił się echem po całej chacie. Jednak, gdy zza domu wypadł Jarled, goniony przed rozwścieczoną zamachem na swoje potomstwo lochę... no cóż, nie był to widok, jakiego się spodziewaliście. Nie sądziliście, że te grube zwierzęta mogą być tak szybkie - mimo, że Grobokop biegł co sił, dzik niemal następowały mu na pięty. I wcale nie przejął się grupą ludzi stojącą na podwórzu. Młodzieniec niemal czuł dyszenie lochy tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Gdy skręcił do wnętrza chaty locha popędziła na wprost, obierając sobie za cel najbliższą osobę - Fernasa.

Gdy na Fernasa zaczęła szturmować locha stanął jak wryty, ale szybko odzyskał nad sobą kontolę. Spróbował rzucić Oszołomienie, aby mieć więcej czasu, jednak czar się nie udał. Klnąc na czym świat stoi czym prędzej pobiegł w kierunku pierwszego większego drzewa, wzywając przy okazji sojuszników na pomoc. Położył dłoń na rękojeści miecza. Była to dla niego jedyna szybka obrona.

Solmyra z roztargnienia wyrwał krzyk Rafaela. Przyjął bojową pozycję, jednak jego myśli powędrowały gdzieś indziej. W rejon do którego rzadko się zapuszczał. Obszar, który z walką mu się nie kojarzył. Jednak poddał się temu. Nie wiedział czemu. Jak tylko ujrzał lochę, zakrzyknął niskim, władczym i potężnym głosem o który siebie nie posądzał. Ego sum a Solmyr Gestant potentia. Servus nocte caelum. Figurant lux. Illumina oculosmeo hostes erumpit.

Jasna kula światła rozbłysła przed głową dzika. Zwierze zwolniło nieco, ale najwyraźniej był to bardziej efekt zaskoczenia niż oślepienia zaklęciem, gdyż za moment znów skoczyło do walki. Ale sekundę później locha zatrzymała się z bolesnym kwikiem - z jej zada sterczała upierzona strzała. Zwierze powiodło przekrwionymi ślepiami po podwórzu, szukając przeciwnika... tyle, że wrogów miało do wyboru do koloru. A w zasięgu wzroku nie miało - niestety - Rafaela, który najwyraźniej próbował odciągnąć je od reszty, a biegnącego również Fernasa. Toteż ruszyło za nim. Eillif i Saelim również nie namyślali się wiele, tylko pobiegli w stronę najbliższych drzew i wspięli się na nie. Zielarka miała z tym sporo trudności, ale w końcu udało jej się podciągnąć na najniższą gałąź.

A tymczasem podwórze rozjaśnił kolejny rozbłysk i na trawie pojawił się... dorodny, srebrny borsuk! Niepojętym było jak się tam znalazł, ale ważne było to, że od razu ruszył do natarcia na lochę! Zwinne wskoczył jej na grzbiet i wpił się zębami w kark sprawiając, że zapomniała o pogoni za Fernasem i zajęła się napastnikiem.

Młody drwal nie za bardzo rozumiał, skąd nagle wzięło się to całe zamieszanie. Dziki atakują? Niby dlaczego? Z tego co pamiętał przed wejściem do chatki te “świnki” pasły się w najlepsze. A tu ledwie parę chwil później znajduję się w takiej sytuacji. A jedyne co chciał zrobić to pochować biednych ludzi. Mógłby się długo zastanawiać skąd i co i dlaczego ale nie było na to czasu. Jedyne co mógł zrobić to atakować. Zauważył że część jego towarzyszy jest już zajęta walką. Część również zwiała na drzewa. ~Słusznie!~ pomyślał. Wszak najlepszym sposobem na atakującego dzika jest ucieczka na drzewo. Z tego co zdążył zrozumieć była to locha z małymi. To by wiele tłumaczyło. Opiekujący się młodymi dzik potrafi... nie, na pewno zabije! ~Kto, pytam się, był takim geniuszem żeby zaatakować lochę z młodymi?!~ krzyczał w myślach ze złości na nieznanego głupca.

W pewnym momencie na scenę wkroczył borsuk. Dziwne. Zaatakował jednego z dzików. Wykorzystując okazję Etrom już zaszedł ją z drugiej strony, dzierżąc nowy nabytek, jakim była solidna siekiera. Dzięki tej niezwykłej okazji mógł zaatakować zwierzę z tyłu i z pełną siłą. Nowa siekiera będzie miała swój chrzest krwi. Szybko stanął w odpowiedniej pozycji i solidnym zamachem zza pleców zarzucił żelazem po łuku prosto w zwierzęcego napastnika. Planował powtórzyć atak jeszcze raz by na pewno zabić bestię. Normalnie plułby sobie w brodę, że taka skóra się zmarnuje od tych kalecznych cięć... ale z drugiej strony w normalnym wypadku strzelałby z łuku z dużej odległości i na pewno nie w matkę z młodymi. No cóż, trudno. Gdy, jeśli, dzik będzie już martwy będzie miał chwilę czasu by zdjąć z pleców łuk i wreszcie zapanować nad tą sytuacją tak jak należy. Strzały ma przy boku, w torbie a sam nie jest celem ataku. Będzie próbował pomóc któremuś z kompanów. Solmyr wyglądał na potrzebującego.

Nie lubił tego. Szybkiego myślenia. A tym bardziej odruchowego działania. Jednak jakoś mu to nie wychodziło. Mięśnie działały za niego. Oczy celowały zanim on mógłby to zrobić. Solmyr skoczył pomiędzy nieudolnego barda a rozgniewanego dzika. Jego nogi balansowały, ręce wyprowadziły potężny cios, a źrenice celowały w głowę dzika, który szarpał się, próbując zrzucić z siebie borsuka. Jednak ciężko było wycelować tak, by nie trafić też borsuka; kij świsnął świni przed nosem, nie czyniąc jej krzywdy. Ale chyba właśnie ten niezgrabny ruch sprawił, że Solmyr uniknął ataku... drugiego dzika! A może spowodował to krzyk Korenna “Uważaj!”? Mocne szczęki szarżującej bestii o włos minęły gołe łydki młodzieńca. Zwierzę przebiegło jeszcze dwa kroki i zawróciło, by ponownie zaatakować. Ale pomocą nadbiegał już Korenn dzierżąc, równie solidny co broń zaklinacza, kostur.

Wokół dzików zrobił się tłok - w teorii wszyscy mieli dobry plan, lecz w praktyce przeszkadzali sobie nawzajem - a dziki również nie były skłonne do stania w miejscu i czekania na ciosy. Etrom niemal odrąbał sobie nogę, próbując trafić zwierzaka, a równocześnie nie trafić Solmyra. Do następnego ciosu przygotował się jednak lepiej - znów zaszedł lochę od tyłu i ciął toporem, szerokim zamachem z prawej strony. Cios o włos (a raczej o szczecinę) minął ciało rannej lochy, które odwróciło się by ugryźć napastnika. Na szczęście nagły skok borsuka, który pazurami rozorał jej łapę, uratował Etroma przed poważniejszymi obrażeniami. Mały wojownik zniknął nagle w chmurze błękitnego dymu, a kątem oka chłopak zobaczył, że Korenn trafił drugiego dzika, który aż sapnął pod potężnym ciosem podróżnego kostura.

Po nieudanym ataku Solmyr nie stracił tempa. Jego umysł został ogołocony z wszystkich zbędnych myśli. Wszystkie lekcje jakie dała mu Shalamri, rozeszły się echem po ciele. Wszystkie możliwe kolejne posunięcia przeleciały. Zakręcił szybko kosturem, jakby rzucał zaklęcie, aby bardziej się z nim związać. Lekko przykucnął, wszystkie jego mięśnie się napięły. Przez czas jaki poświęca się mrugnięciu oka, Solmyr jakby wyjrzał zza kurtyny iluzji jaka go otacza. Był nieśmiertelny, przez tę jedną krótką chwilę. Wszystko się skurczyło, zmalało, zatrzymało, po czym serce wypluło do żył krew wymieszaną z adrenaliną a mięśnie niemalże jęknęły z wysiłku. Odbił się od ziemi. Chciał przekręcić się w powietrzu i zaatakować kosturem drugiego dzika z wyskoku i po lądowaniu uskoczyć w bok. Podczas lotu z jego gardła wydostał się krzyk: Baculo me choros. Niestety druga z loch miała odmienne zdanie na temat nieśmiertelności zaklinacza. Gdy młodzieniec wybił się w górę uczuł potężne szarpnięcie, które ściągnęło go na ziemię i potworny ból w prawym udzie. Ku swemu zdumieniu odkrył, że leży na trawie, a z jego ciała szerokim strumieniem wypływa krew. Solmyr czuł, że w szybkim tempie traci siły, ale nic nie mógł na to poradzić - nie miał siły nawet podnieść ręki, a co dopiero opatrzyć własną ranę.

Jarled szybko rozejrzał się po chacie. Czuł się bezpieczny, jednak sumienie nie pozwoliłoby mu na zostawienie innych na rozszarpanie dzikom. Postanowił wyciągnąć z torby hubkę, krzesiwo i pochodnię, oraz sięgnąć po lampę z oliwą. Gdy rozpalił wszystko, odłożył swoje rzeczy i stanął w drzwiach, dzierżąc w jednej ręce pochodnię, a w drugiej lampę z oliwą.
- Odejdźcie od dzika! Mam plan!
Jego słowa nie przebrzmiały jeszcze do końca, gdy zobaczył jak Solmyr pada na ziemię. Nawet z tej odległości widział, jak trawa wokół niego robi się czarna od posoki.

Padając Solmyr zdążył pomyśleć ~w Twe ramiona Pani~.
 
Jerdas jest offline  
Stary 20-03-2012, 09:29   #36
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

Korenn nie miał możliwości, by pomóc rannemu; raz za razem machał kosturem; już nie tyle by trafić lochę, ale by nie dopuścić jej do Solmyra. Długość broni działała na jego korzyść - co prawda nie trafiał zwierzęcia, ale i ono nie mogło ugryźć młodzieńca, ani zrobić krzywdy Solmyrowi.

Znów chybiając, Etrom czuł narastającą frustrację. Jednak bestia była już poważnie poraniona i kwestią jednego trafienia pozostawał pewny fakt jej bolesnej śmierci. Trzeba było tylko trafić. Wziął siekierę nad głowę, by znów zaatakować. Ostrze z całą siłą, pełną furii, jaką zbierał od rana, padło na ranione zwierzę... gdy nagle Jarled wyskoczył z chaty jak Filip z konopi z co najmniej dziwnym zestawem “narzędzi”. Gdy wykrzyczał swój plan kolejna fala złości przeszła przez ciało Zaraźnika. Dodało to impetu jego zamachnięciu.
Po wykonaniu zamachu odwrócił się twarzą do towarzysza i tak mu powiedział.
- POJEBAŁO?! Choć tu z tą oliwą, polej warchlaka i podpal ALE nie rzucaj! - Tu zrobił przerwę by przygotować się do kolejnego etapu potyczki. Wiedział że jeżeli jeden z nich również upadnie, to nic i nikt ich nie uratuje. Plan z podpałką uznał za pomysłowy i odważny... ale już sposób w jaki miał być wykonany nie. Wystarczyłoby, żeby Jarled nie trafił i podpaliłby ich wszystkich.
Mogły to być ostatnie słowa w jego życiu, bowiem druga locha, słysząc rozpaczliwe kwiknięcie swej śmiertelnie ranionej kuzynki zmieniła obiekt swych zainteresowań i z furią zaatakowała Etroma. Ten, w ostatniej chwili, cudem niemal, uniknął jej ostrych kłów.
Korenn co prawda usiłował ją jeszcze dosięgnąć, ale jego uderzenie było zdecydowanie spóźnione.

Etrom zaniepokoił się nagłym atakiem świniaka. W sumie mógł to przewidzieć. Zmarnował chwilę by wykrzyczeć polecenie do Jarleda i tym samym odsłonił się na atak. Właściwie to spodziewał się ataku raczej od lochy którą atakował a nie od jej koleżanki. Tak naprawdę to był bardzo zdziwiony, nie, ZDUMIONY tym jak pięknie udało mu się ukatrupić zwierza jednym celnym ciosem. Nie sądził że aż tyle złości w nim się zagnieździło od rana. Złość. Ale właściwie na co? Na sen? Na to że go miał? Na swojego ojca? Na co konkretnie był zły? Hmm... w ostatniej sekundzie najbardziej zły był na syna grabarza, bo głupi chce ich polać oliwą i podpalić. Było to również w pewnym sensie obraźliwe dla jego ojca. Kremować zwłoki zamiast zakopywać i na dodatek nie zwłoki tylko żywych! Gdyby jego ojciec nie żył to przewracał by się w grobie. No cóż. Ale skoro już zaistniała ta sytuacja i został zaatakowany, znowu, to powinien zaatakować, znowu, więc z nadzieją w sercu że nie chybi, znowu, zaatakował. Tym razem jednak w sposób niecodzienny. Zamiast siekać ostrzem, atakuje łeb świniaka trzonem swojej nowej siekierki. Miał przebłysk że taki tępy cios ogłuszy zwierze co da szansę Jaledowi lub temu drugiemu... którego imienia raczej nie zna. W sumie to skąd on sie tu wziął? Zaatakowany przez niego dzik nagle uciekł i zaatakował Etroma. Nawet nie zauważył kiedy zaczęli walczyć ramie w ramię.
~wypadało by zapytać go o imię? A tam. Nie potrzebne... chyba.~
No cóż. Etrom liczył, że cios przynajmniej zamroczy lochę, dając szansę innym by go wsparli. Taki był plan... O ile ktoś go zechce wesprzeć. Niestety cios, choć celny, sprawił tylko, że locha zachwiała się lekko. A sekundę później ranne zwierze zaatakował... wilk!

Eillif przyglądała się całej tej sytuacji siedząc na drzewie. Wydawało jej się, że niewiele może... Zielarka nie znała żadnych pomocnych (w tej sytuacji) zaklęć, a toporem też raczej nie powinna wymachiwać, nie mówiąc już nawet o “zwykłym” podniesieniu go nad głowę. Uciekła na drzewo, bo to wydawało jej się najlepszym rozwiązaniem w tej chwili. Ale siedząc bezczynnie i przyglądając się tak niebezpiecznej walce, co jakiś czas odwracała głowę. Nie wiedziała dlaczego to robiła. Może dlatego, że... W sumie to nie było teraz ważne dla dziewczyny. Nie miała czasu na takie przemyślenia, bo... wysoko na gałęzi drzewa na którym siedziała, znalazła jemiołę! Tak, to może wydawać się głupie. Cieszyć się na widok jemioły. Ale dla Eillif i całej grupy to właśnie mógł być ratunek. W głowie dziewczyny właśnie teraz zaświtał pomysł...
~ A gdyby tak... Tak! Koniec bezczynnego siedzenia i przyglądania się walce.~
Skupiła się najbardziej jak mogła na otaczającej ją przyrodzie, która wbrew pozorom dodawała mocy, napełniała ją. Starała się jak mogła, co nie było łatwe dla zestresowanej Eillif, która na domiar złego cały czas słyszała krzyki członków grupy. Teraz tylko dobrze wyuczone zaklęcie i... Udało się! Przyzwany przez druidkę wilk pojawił się kilka kroków od dzika atakującego Etroma i zrobił to, po co został przywołany - zaatakował...

Zielarka uśmiechnęła się do siebie. Nie myślała nawet, że zaklęcie przyzwania może być takie proste. Koncentracja, a potem tylko dobrze wyuczona treść zaklęcia. Już po chwili przywołany sojusznik atakował dzika. Dziewczyna miała nadzieję, że zwierze zakończy walkę na dobre. Byłoby to dla niej wygodnym rozwiązaniem, ponieważ od kiedy zobaczyła upadającego i co gorsza tracącego przytomność Solmyra, nie była w stanie usiedzieć na miejscu. Chciała jak najszybciej zeskoczyć z drzewa i pomóc rannemu chłopakowi. Ale jak? Czy to byłoby mądre? Czy robiąc także i sobie krzywdę narażając się na atak dzików, mogłaby pomóc towarzyszowi, jak i całej grupie? Chyba nie. Wtedy. Ale teraz wiedząc,że walka jest już prawie skończona, a zwycięstwo leży po ich stronie, mogła po prostu zeskoczyć z drzewa i najszybciej jak potrafiła pobiec do potrzebującego towarzysza.
I właśnie tę opcję wybrała. Nie była zadowolona ze swojej ucieczki na drzewo. Czuła się głupio, ale usprawiedliwiała się tym, że niewiele mogłaby zdziałać na polu walki. Była druidką, zielarką, zwykłą dziewczyną nie potrafiącą używać łuku czy podnieść topora. Nie była szybka i zwinna, nie zdążyłaby uciec przed tą wściekłą świnią. Cieszyła się tylko, że teraz może wykazać się, zrobić coś najlepiej jak potrafi i pomóc innym.

Locha skupiła się na nowym przeciwniku. Co prawda wilk nie był dla niej groźniejszym adwersarzem niż człowiek, ale instynkt zrobił swoje. Wilk oznaczał dla niej watahę wilków, czyli zagrożenie dla jej młodych. Uniknęła pierwszego ciosu wilka, ale ten nie zrezygnował. Kolejny sus - i wielki drapieżnik zniknął w chmurze zielonkawego dymu, ale... z rozszarpanego karku lochy lała się posoka, a wiszący płat skóry odsłaniał zakrwawione mięso.

***

Kolejny raz przebiegając odcinek sypialnia-drzwi wejściowe, Ralfi rozglądał się pobieżnie po kątach, czy aby nie leży tam jakaś dzida, albo inna broń, którą mógłby sensownie stawić opór rozwścieczonym lochom. Gdy obraz walki zasłaniały mu jeszcze plecy Jarleda, usłyszał donośny kwik jednego ze zwierząt. Szybko minął Grobokopa, który najwidoczniej zastanawiał się co ma zrobić z dzierżonym w rękach zestawem podpalającym. Krew. Przed chatką pojawił się już ten czerwony symbol śmierci. Myśliwy odetchnął widząc, że należy ona do dzika, z którym poradził sobie Zaraźnik. To była ta locha, którą postrzelił. Wyglądała teraz na o wiele... spokojniejszą. Niestety, nie tylko ona doznała poważnych ran pod jego nieobecność. Na trawie leżał Solmyr, krwawiąc obficie z uda. Nie ruszał się, wyglądało to naprawdę na poważne zranienie. ~ Nie, nie. Do Kelemvora ci jeszcze daleko ~ nadzieja przemawiała w myślach Ralfiego. Żeby tego było mało, druga z dziczych matek, zmagająca się dotychczas z długim kosturem Korenna, szarżowała właśnie na Etroma z zamiarem krwawej zemsty. Co robić?! Rafael miał przy sobie tylko sztylet. Mógłby krzyknąć do zielarki, która właśnie schodziła z drzewa, by zwróciła mu łuk, ale z drugim przeciwnikiem walczyło już dwóch sprzymierzeńców. Tak swoją drogą - ta sytuacja była chora. Oni walczyli. Walczyli z dzikami! Do dzików się strzela, rzuca włócznią! Cholera, poluje się na nie! Nigdy nie zdarzyło mu się obserwować walki, w której miecze, topory, a nawet kostury krzyżują się z kłami i zębami tych leśnych świń. Przyjdzie mu się zmierzyć z ciężarem przyznania się do winy za to niebezpieczeństwo. Wobec siebie nie czuł się winny. Od kiedy to wszystko się zaczęło miał czas, by zorientować się czemu to się stało. Zwykłe niezrozumienie. Mimo, że to las.. nie był tu sam. Był z ludźmi. A ludzie w lesie nie myślą tak, jak on myśli w lesie. Ludzie w lesie myślą po swojemu... Ten wniosek zapamięta bardzo dobrze. Może to i lepiej, że doszedł do niego na samym początku tej wyprawy. Chciał chociaż pomóc zabić ostatnią z bestii, ale rozum podpowiedział mu kolejną rzecz - posyłanie strzał w kierunku zbliżonym do walczących towarzyszy nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Zdecydował zająć się rannym.
- Jarled! Pomóż im do cholery! - krzyknął do chłopaka i ruszył na pomoc Solmyrowi. Grobokop rzucił swoje akcesoria i z samym tylko sejmitarem pobiegł za myśliwym. Rafael po kilku skocznych ruchach już był przy potrzebującym i mógł go odciągnąć od rozszalałego zwierza. Chwycił młodzieńca za tułów i począł ciągnąć go w stronę chaty, by czasem nie został stratowany, gdyby locha zmieniła cel swojego natarcia.

Yarkiss nie przypuszczał, że wyważenie przez niego okiennic podczas pierwszej wizyty w chałupie, przyda mu się w przyszłości. Jednak, gdy dobiegł do okna, okazało się, że dzięki temu może szybko i bez przeszkód dostać się do domu. Kiedy był już w środku, popatrzył jeszcze na pole, czy przypadkiem swoim biegiem nie zwabił reszty watahy. Wystarczyły mu dwie lochy, nie potrzebował ich więcej. Na szczęście dziki wyglądały na niezainteresowane jego poczynaniami. Kiedy łowca upewnił się, że nie ściągnął na grupę jeszcze większych problemów, rozejrzał się za Rafaelem. Nie widząc nigdzie swojego kompana, Yarkiss udał się w kierunku drzwi wejściowych skąd dobiegały odgłosy walki. Starał się jak najszybciej dostać na zewnątrz, a przy tym o nic się nie potknąć. W pierwszej chwili, gdy wypadł na podwórze, mijając stojącego jak słup soli Jarleda, trudno było mu się połapać w zaistniałej sytuacji. Okazało się, że wiele go ominęło, kiedy siedział na drzewie. Podczas jego nieobecności reszta grupy zdołała uporać się z jedną lochą, która teraz leżała w kałuży krwi. Nie obyło się jednak bez strat. W najgorszym stanie znajdował się Solmyr, który leżał bez ruchu nieopodal dzika, a co gorsza mocno krwawił. Yarkiss miał zamiar mu pomóc, kiedy zobaczył, że Rafael rusza w jego kierunku, dlatego łowca zdecydował się, że lepiej będzie, gdy wesprze Etroma w walce z ostatnią lochą. Już miał ruszyć do ataku, ale zobaczył zbliżającego się od prawej strony wilka. “Co u licha?” Yarkiss był zdezorientowany. Nie wiedział skąd się on tu wziął oraz kogo ma zamiar zaatakować, lecz nie zmieniało to faktu, że i tak trzeba ubić lochę. Na szczęście wilk okazał się sprzymierzeńcem. Po jego ataku Etrom i Korenn zaszli z dwóch stron ciężko ranne zwierzę i wspólnie dokończyli dzieła.

Eillif podbiegła do leżącego na ziemi wysokiego towarzysza, uklękła, przyjrzała się ranie i... Wystarczyło się tylko skupić. Ale czy na pewno tylko? Właśnie TO zawsze sprawiało Eillif największą trudność. Skupienie, opanowanie się nigdy nie przychodziły jej łatwo. Dziewczyna po tych wszystkich wydarzeniach była bardzo zdenerwowana, rana Solmyra wyglądała na poważną, a ona... no cóż, nie miała pewności co do swoich umiejętności magicznych. Spróbowała raz... i, ku zdumieniu wszystkich, po kilku sekundach krew przestała płynąć - choć młodzieniec nadal był nieprzytomny. Nie był to do końca efekt, jaki chciała osiągnąć, ale przynajmniej Solmyr nie wykrwawi się na śmierć.

Yarkiss spojrzał po pobojowisku. Prócz Solmyra szczęśliwie nikt nie odniósł ran. Krew na ubraniach Etroma i Korenna była krwią dzików. Rafael klęczał obok Eillif, dopytując o przydatne zioła, a obok stał Jarled. Saelim zlazł z drzewa i wraz z Fernasem, który walkę również spędził wśród dębów, powoli wracali na podwórze. W ciszy, jaka zapadła po starciu słychać było świergot milczących do tej pory ptaków. Wydawało się, jakby nic się nie stało - tylko czarna od posoki trawa i trzy leżące nieruchomo ciała świadczyły o tym, że jeszcze przed chwilą rozgrywało się tu śmiertelne starcie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 20-03-2012 o 09:32. Powód: błąd MG w imionach
Lakatos jest offline  
Stary 23-03-2012, 19:33   #37
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Ból. Ciepło rozlewające się po łydce. Ciemność.

Nie otwierał oczu. Chłonął ból. Karał siebie. Cierpienie jest najlepszą nauczką. Za mało ćwiczył i zamiast pomóc przeszkodził. Zastanawiał się czy tylko on był ranny, pewnie tak. Słyszał kolejną kłótnię, nie rozpoznał głosów, skupił się tylko na tym, aby nie otwierać oczu i odczuwać ból, który był jego karą.

Po skończonych wypowiedziach jego towarzysz otworzył oczy i spojrzał na Eillif. Dziękuję, rzekł a w słowie tym ukryta była cała wdzięczność, jaką odczuwał i wstyd oraz przeprosiny. Tego dnia, tej nocy i jeszcze dużo puźniej Solmyr milczał. Mechanicznie, wręcz nieświadomie wykonywał wszystkie czynności. Nie udzielał się w żadnej dyskusji. Wokół siebie roztaczał aurę smutku i rozgoryczenia. Jego wzrok, kiedyś przenikliwy i niezłomny, teraz stał się pusty, wbity w ziemię, nawet oczy straciły na blasku. Jego ciało, które kiedyś przypominało posąg, teraz zwiotczało i straciło swoją majestatyczność.

To była jego pierwsza tak sromotna porażka, jego pierwsza blizna. Był przybity. I nie przejmował się tylko raną, ale faktem iż - od kiedy wyruszył - nic mu się nie śniło, nie uświadczył żadnego znaku od swojej Pani. Potrzebował czegoś, jakiegoś znaku, może rozmowy, albo po prostu czasu, aby się z tego otrząsnąć. Mógłby mu pomóc porządny wysiłek, jednak i to nie było pewne. Coś było nie tak. Pierwszy raz pomyślał, aby zarzyć grzybki, ale wiedział, że to jeszcze nie pora. Musi być coś, co mu pomoże - co znowu wznieci w nim ogień, jaki od zawsze w nim płonął.
 
Jerdas jest offline  
Stary 23-03-2012, 23:04   #38
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Cisza, która zapanowała zaraz po potyczce z lochami, nie zagościła na długo w uszach Yarkissa. Była jedynie krótką zapowiedzią nadchodzącej burzy, która miała rozgorzeć między członkami grupy. Zaczęło się niepozornie, od przeprosin Rafaela za ściągnięcie niebezpieczeństwa na resztę towarzyszy, ale słowa łowcy zamiast załagodzić sprawę tylko podsyciły gęstą atmosferę po stoczonej niedawno walce. Osobą, która miała najwięcej mu do zarzucenia był Etrom, który nie owijając w bawełnę, wygarnął wszystko Rafaelowi, co myśli na jego temat. Yarkiss patrząc na “Zaraźnika” z zakrwawionym toporem w ręce miał wrażenie, że zaraz nie wytrzyma i skróci tropiciela o głowę. Nie mniej skończyło się tylko na obelgach, ale Yarkiss nie wiedział, czy cieszyć się czy żałować z tego powodu. Choć sam tego głośno nie mówił, był też wielce wkurzony na Rafaela, przez którego o mały włos nie nadział się na kły lochy. Postanowił jednak wstrzymać się ze wylewaniem swoich żalów, dopóty napięta atmosfera troszkę nie zelżeje oraz on sam się nie uspokoi. Nie chciał w przypływie emocji powiedzieć czegoś, czego mógłby później żałować. Wolał załatwić tą sprawę na spokojnie. Zamiast wysłuchiwać dalszych kłótni towarzyszy, postanowił, że przejdzie się nad Wartkę uzupełnić brakującą wodę w bukłaku i w ciszy sobie wszystko przemyśleć.
- Idę po wodę - powiedział od niechcenia w kierunku grupy, przechodząc obojętnie obok dyskutujących na temat dalszych planów grupy.
Po drodze zajrzał jeszcze za dom co słychać u przetrzebionej lekko watahy. Okazało się, że po dzikach nie ma śladu, nie licząc oczywiście przerytego ogródka. Wyglądało na to, że nie przypadło im do gustu towarzystwo łowców. Yarkiss będąc już w ogrodzie skorzystał z okazji i zerwał sobie kilka jabłek. Zajadając się dojrzałymi owocami ruszył na południe w kierunku rzeki.

W końcu sam. Syn Petera cieszył się, że przynajmniej na chwilę zdołał odłączyć się od grupy. Był typem samotnika, który nie był przyzwyczajony do wędrówek po lesie z towarzyszami. Czuł, że sam mógłby przebyć taką samą drogę dużo szybciej, ale wierzył, że kiedyś balast, który go teraz spowalnia może okazać się pomocny. Na razie jednak jego kompani przysparzali mu samych problemów. Najpierw Etrom i szerszenie, a teraz incydent z dzikami. O ile pierwszy wybryk “Zaraźnika” potrafił zrozumieć to nieodpowiedzialne zachowanie Rafaela nie mieściło mu się w głowie. “Jak ja mogłem zaproponować mu liderowania grupie? Co mi do łba strzeliło?” Yarkiss miał zamiar wyjaśnić sobie z Rafaelem całą tą sytuację, ale nie przy wszystkich. Zdecydował, że powie mu co myśli o jego zachowaniu, gdy będą mieli okazje porozmawiać w cztery oczy. Jedno było jednak pewne. Czego by nie usłyszał z ust łowcy, nie odbuduje to braku zaufania Yarkissa do niego. Tymczasem zamiast cały czas rozmyślać nad tym co było, tropiciel wolał wsłuchiwać się w melodyjny śpiew ptaków.

Yarkiss przedarł się przez porastające brzeg rzeki krzaki i przykucnął, żeby nabrać wody do bukłaka. Była ona zaskakująco zimna jak na tak upalny dzień, ale nie przeszkadzało to łowcy. Dzięki temu łatwiej będzie mu zaspokoić pragnienie, które dokuczało nieustannie przy całodziennej wędrówce w sierpniowym skwarze. Przyglądając się swojemu odbiciu w niespokojnym lustrze wody, Yarkiss rozmyślał jak zakończy się ich szalona wyprawa. Choć wędrowali dopiero dwa dni, mało brakowało, a Solmyr zdążyłby już pożegnać się z życiem. Do tej pory łowca zachodził w głowę jak doszło do tego, że zaklinacz nie wykrwawił się na śmierć. “Jak to możliwe? W jaki sposób ona to zrobiła?” Wszystko działo się bardzo szybko, jak dla niego za szybko. Tego co zobaczył, nie potrafił w żaden sposób sobie wytłumaczyć. W jednej chwili, za sprawą dotyku Eillif krwawienie ustąpiło. “Czyżby to magia?” To jedyne słowo, którym dało się wyjaśnić całą tą sytuację, ale słowo dla Yarkissa obce. Nigdy nie miał z nią do czynienia i nie potrafił jej zdefiniować. Podchodził do tematu magii z dużo dozą nieufności i ostrożności. Co prawda niedaleko osady mieszkał czarodziej, jak nazywano go w wiosce, ale łowca uważał go bardziej za dziwaka niż potężnego maga, którego moc może kiedyś się do czegoś przydać. Od zawsze wolał polegać na konwencjonalnych metodach niż na wydumanych sposobach. Wyglądało jednak na to, że wypadek Solmyra zmieni przynajmniej w jakimś stopniu podejście Yarkissa do magii. Jak się przekonał w niektórych przypadkach może się okazać przydatna. Zrozumiał, że udział w wyprawie Eillif może okazać się bardzo pomocny, w co mocno wątpił jak dotychczas, traktując dziewczynę za niepotrzebny ogniwo, a nie pełnowartościowego członka grupy. “Może się jeszcze okazać, że będzie z niej więcej pożytku niż z tego marnego grajka.”
Z rozważań nad przydatnością poszczególnych osób w kompanii wyrwał Yarkissa szelest krzaków na prawo od niego. Momentalnie wstał i nerwowo wypatrywał sprawcy tego hałasu. Po chwili uspokoił się, gdy zobaczył wchodzącą do wody wydrę. “Spanikowałem jakbym pierwszy raz był w lesie. Co się ze mną dzieje? Chyba jestem przewrażliwiony.” Łowca nachylił się nad wodę i obmył twarz, jakby mogło mu to pomóc pozbyć się problemów.“Lepiej będzie jak wrócę do reszty.”

Wracając do chaty tropiciel zastanawiał się co pod czas jego nieobecności uzgodnili jego towarzysze. Osobiście chciał jak najszybciej opuścić to miejsce i ruszyć dalej w drogę, lecz osobą, która mogła pokrzyżować jego plany był Solmyr. Łowca zdawał sobie sprawę, że nie koniecznie mógł być on gotowy do marszu. Tylko na to niestety Yarkiss nic już nie mógł poradzić. Liczył w tym temacie na Eillif, która jak mu się wydawało jako jedyna może tu pomóc.
Kiedy zbliżył się do towarzyszy, panowała między nimi cisza. Nie wiedział czy się cieszyć z tego czy martwić. Chcąc wybadać atmosferę zapytał:
- Jakie plany? Solmyr będzie mógł kontynuować wędrówkę?
 

Ostatnio edytowane przez Lakatos : 24-03-2012 o 12:00.
Lakatos jest offline  
Stary 24-03-2012, 00:42   #39
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Zielarka uniosła głowę, gdy Rafael zaczął wygłaszać jakąś przemowę do wszystkich towarzyszy. Jego po prostu nie dało się nie słuchać! Ten zielonooki chłopak po prostu czarował. Hipnotyzował swoim pewnym głosem i spojrzeniem. Trzeba przyznać, że Eillif uwielbiała go słuchać. Mówił z sensem, na temat i baaardzo przekonywująco. Ale teraz musiała skupić się na czymś zupełnie innym, możliwe, że o wiele ważniejszym. Zamknęła więc oczy, aby ułatwić sobie zadanie i myślała tylko o jednym. Ale zupełnie nie mogła się skupić! I wcale nie chodziło o przemowę Rafaela. To Etrom dawał upust swoim emocjom, krzycząc na łowcę. Zielarka powoli zaczynała mieć dość chłopaka w chuście. Przez chwilę nawet przemknęło jej przez myśl, aby uciszyć zdenerwowanego towarzysza, ale uznała, że ludzie często bywają nieprzewidywalni i … czasami nieodpowiedzialni. Bała się odezwać, to fakt. Ale było to także niezgodne z jej początkowym planem.
~ Nie mieszać się w sprawy innych, machać głową i uśmiechać się kiedy trzeba i ogólnie nie sprawiać kłopotów. ~ Upomniała się w myślach Eillif.
~ Niech krzyczy i wrzeszczy ile mu się podoba. Jeśli Rafaelowi to nie przeszkadza, to ja tym bardziej nie powinnam się odzywać. Dam radę. Skupię się tylko na jednej rzeczy. Na ranach Solmyra.
I ponownie zamknęła oczy, a kiedy uznała, że jest już wystarczająco skoncentrowana na tym co miała za chwilę zrobić, w myślach, w kółko powtarzała treść zaklęcia. Delikatnie przyłożyła ręce do krwawiącej rany. Dopiero po chwili otworzyła oczy. Odetchnęła z ulgą. Trzeba przyznać, że zielarka nie była do końca pewna swoich umiejętności. I nie chodziło tu wcale o skromność, lecz raczej o to, że nie wykorzystywała swoich zdolności zbyt często. Nie miła okazji, oraz potrzeby. Rzadko kiedy przebywała z ludźmi. Nie interesowały jej ich sprawy. Ale teraz była z siebie dumna. Udało się! Teraz powinno być już tylko lepiej.
Eillif podniosła się, otrzepała kolana i odpowiedziała na pytanie Rafaela:
- Wydaje mi się, że to powinno pomóc. Na razie tylko to mogę zrobić.
W sumie to nie była nawet pewna czy chłopak to usłyszał, bo kiedy odwróciła się w jego stronę, on już szybko podążał w stronę chaty. Nie byłoby w tym nic złego, ale...
~ Przecież tam jest Etrom! Czy oni wszyscy poszaleli? Czy nie rozumieją, że... Oh, z tego na pewno nie wyniknie nic dobrego.
Dziewczyna zupełnie nie widziała co robić. Nie chciała, aby ktokolwiek z kimkolwiek z tej grupy się kłócił. W taki sposób nie osiągną nic, nie mówiąc już o samym dojściu do celu.
~ Cel... No właśnie... Jeszcze nawet nie zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądało... To takie niepodobne do mnie... Powinnam już wszystko wiedzieć, mieć plan. Ale nie teraz, nie w taki stanie. Muszę.... odpocząć.
Zielarka ruszyła w stronę sadu szybkim, nerwowym, charakterystycznym dla niej krokiem, bez żadnego komunikatu do jej towarzyszy. Nawet na nich nie spojrzała.
Teraz myślała o czymś zupełnie innym.

***

~Może i jestem przewrażliwiona, ale wolę nie wiedzieć co dzieje się tam, w środku.
Tego najbardziej obawiała się w tej chwili Eillif. Zupełnie zapomniała o uśmiechającym się wilku, szeptach i dziwnych błyskach w lesie. Nie myślała o Solmyrze, ani o żadnym z towarzyszy. Chciała odpocząć, rozluźnić się. Przypomniało jej się, że dawniej, spędzając czas w lesie, często medytowała. Pomagało jej to uspokoić się i zebrać myśli. Ale nie teraz. Nie mogła. Przecież Solmyr jest ranny, Rafael i Etrom... Silvanus wie co oni teraz robią! Powinniśmy się wszyscy razem zastanowić co robimy dalej, gdzie będziemy spać.
~ Myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze. Ktoś będzie podejmował decyzje za mnie, ja będę mogła się tylko przystosować. W takim razie mój plan jest... hmm... Nie mogę znaleźć nawet właściwego słowa! Nie mogę się na niczym skupić! O mały włos, a zrobiłabym rannemu jeszcze większa krzywdę! Solmyr... Teraz muszę zająć się tylko jedną rzeczą najważniejszą. Poszkodowanym towarzyszem.

***

Kiedy wróciła do chłopaków, Solmyr odzyskał już przytomność. Podziękował zielarce za pomoc, ale te słowa, a tak właściwie to jedno było przepełnione szczerością i wdzięcznością, a zarazem... hmm... smutkiem(?).
- Jak się czujesz? Może lepiej na razie, przynajmniej przez chwilę nie wstawaj i nie ruszaj się. - Powiedziała niepewnie Eillif. Czuła się głupio i nieswojo dając rady mężczyźnie o wiele bardziej doświadczonemu niż ona.
- Aaaa i mam coś jeszcze. - dodała wyciągając ze zniszczonego i dość specyficznie pachnącego plecaka korzeń. - To żeń-szeń. Powinien pomóc. Tak mi się przynajmniej wydaje. Szybko dostarcza energii i pozwoli pozbyć ci się się uczucia znużenia. Wystarczy, że będziesz go żuł. A jeżeli poczujesz się gorzej, to pamiętaj, że powinnam znaleźć jakieś odpowiednie zioła. Tylko powiedz. Nie krępuj się, w plecaku mam cały zapas różnego rodzaju... - Przerwała bo koło niej wylądował Thorbrand. Zielarka uśmiechnęła się głupkowato. Mimo, iż nie widziała go już długo i bardzo jej go brakowało, nie odezwała się do przyjaciela ani słowem.
~ Nie przy wszystkich. Nie Jestem przecież wariatką.
 

Ostatnio edytowane przez Eillif : 24-03-2012 o 00:45.
Eillif jest offline  
Stary 24-03-2012, 21:07   #40
 
D.A.J's Avatar
 
Reputacja: 1 D.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znany
Jarled stał na pobojowisku zmęczony "epicką" batalią z dzikami gdy usłyszał głos Rafaela. Nie miał dużo czasu by zastanowić się nad jego słowami gdyż wtedy odezwał się Etrom który klnąc i wyzywając poprzedniego mówce ruszył w stronę chaty. Jarled wgapił się w swój sejmitar. W jego myślach trwała zaciekła debata. Jakaś część jego umysłu chciała by zabił "Zaraźnika", inna część mówiła mu by się uspokoił. Przez dłuższą chwilę Jarled zastanawiał się co począć, w końcu jednak ochłonął i schował broń którą cały czas trzymał w rękach. Nie był przecież zły, nigdy nie zabił żadnego człowieka .
~ I niech tak pozostanie. ~ Pomyślał Jarled ~ Będziemy musieli teraz wszyscy się bardzo starać żeby każdy przeżył wyprawę, po co celowo uszczuplać nasze szeregi. Poza tym Jarled do kurwy nędzy nie jesteś mordercą!~ Postanowił więc zignorować Etroma.
Następnie syn grabarza skupił się na słowach "Ralfiego". Kiedy mówił było w nim coś przywódczego.
~ Byłby dobrym wójtem ~ Pomyślał Jarled. "Grobokop" nie zgadzał się jednak ze słowami Rafaela, który twierdził że decyzje powinni podejmować wspólnie. Postanowił więc się wypowiedzieć
- Podejmować decyzje wspólnie? Nie mogę się zgodzić. To dopiero początek wyprawy a już widać skutki braku jednego przywódcy. Gdyby jedna osoba powiedziała że mamy ruszyć na dziki, nikt nie byłby zaskoczony tym że goni go locha. A tak, mamy tylko rannego towarzysza, jesteśmy zmęczeni, a mogło przecież być gorzej. Wspólne przywództwo to też zły pomysł, na pewno będą sytuacje w których szybka decyzja będzie kluczowa i nie będziemy mieć czasu na narady. Poza tym, jeżeli już zabiliśmy te dziki wypadałoby zebrać z nich skóry i mięso, i opuścić to miejsce zanim zbiegną się wilki albo nawet coś gorszego.-

***

Zapadała noc, świerszcze w trawie ucichły, wokół było słychać tylko kilku ludzi prowadzących przyciszone rozmowy. Jarled szykował swoje posłanie myślami cofając się o kilka godzin. Kto by pomyślał że wszystko tak się potoczy? Największą przygodą mijającego dnia była najpewniej potyczka z dzikami. A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Znaleźli opuszczoną chatę, a Jarled obok niej zauważył ogródek na którym było kilka loch. Chłopak poszedł ostrożnie zerwać jakieś dzikie warzywa gdy jeden z dzików zakwiczał i zaczął go gonić, ponieważ jak "grobokop" się potem dowiedział Rafael strzelił do któregoś z dzików. Uciekający przed dzikiem Jarled nie skupiał się na rozmyślaniu o powodzie ataku tylko o jakiejś kryjówce. Wbiegł do chaty, sumienie nie pozwalałoby mu jednak na zostawienie znajomych na pastwę losu. Teraz gdy siedział spokojnie w obozie jego pomysł na ratunek wydał mu się głupi jednak kilka godzin wcześniej Jarled miał zamiar oblać dzika oliwą i podpalić. Nie pomyślał o tym że może podpalić las, albo nawet jakąś osobę, dobrze że od tych piromańskich zapędów odwiódł go Rafael z którym "grobokop" miał odciągać Solmyra z pola bitwy, walka jednak szybko się skończyła. Jarled jeszcze raz przed zaśnięciem przemyślał cały dzień.
~ Tylko dwa dziki a narobiły tak wielkich kłopotów. Bogowie, jeżeli istniejecie ratujcie nas przed zgubą ~
 

Ostatnio edytowane przez D.A.J : 25-03-2012 o 16:31.
D.A.J jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172