Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 22:26   #202
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Słońce powoli, lecz nieubłaganie, sięgało swoją tarczą wierzchołków dachów. Cienie wydłużały się powoli, zyskiwały przewagę nad blaskiem dnia, rosły w siłę. Dosłownie i w przenośni. W swoich kryjówkach otwierały oczy, co potężniejsze wampiry Starej Krwi. Od razu czując, że dzieje się coś paskudnego, że ich egzystencja jest zagrożona.

Gdzieś, pośród betonowo – cementowej dżungli zwanej Londynem - w labiryncie kamienic, wysokościowców, gmachów i małych, urokliwych domków ubrany w ciemny płaszcz mężczyzna palił papierosa. Widać było, że czymś się mocno denerwuje.

- Złapaliśmy trop – przed kończącym papierosa mężczyzną wynurzył się chudy, odmieniony kształt przypominający hybrydę zwierzęcia i człowieka. – Możemy działać.

Niedopałek poleciał w mrok, rozwalając się o ceglaną ścianę. Mężczyzna spojrzał na załadowany magazynek. Czerwona i srebrna kreska. Amunicja zapalająca i srebrna na przemian. Dobre połączenie na cel, który sobie obrał.

- A P-340? Jakieś wieści?

- Cisza. Nikt z grupy nie odpowiada.

- Dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Wyśmienicie. Ruszamy. Zaraz zacznie się noc.


NATHAN SCOTT

Po masakrze na punkcie kwarantanny zapanowała cisza. Nerwowa, nabrzmiała cisza, która nie wróżyła niczego dobrego.

Leżące przy zasiekach ciała ofiar gwałtownego ostrzału – kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni – dawały milczące świadectwo tego, jak niewiele trzeba, by stracić życie. Poza trupami na przedpolu nie pozostał już nikt. Ocaleni z pogromu mieszkańcy Rewiru i loup – garou znikli gdzieś na terenie Rewiru.

Cienie wydłużały się, ale powietrze było gorące i ludzie trzymający gardę byli cali mokrzy od potu w swych ciężkich ochronach. Niektórzy, działając wbrew rozkazom, zdejmowali co mniej wygodne części oporządzenia.

Nathan obserwował znikającą za dachami budynków słoneczną tarczę z niepokojem. Podobnie jak inni ludzie. Jednak on mniej przejmował się tym, że zielona piana zainfekuje Martwych i punkt kontrolny przed Rewirem znów spłynie krwią. Bardziej przejmował się małą wampirzycą pozostawioną w postindustrialnych podziemiach fabryki oraz mrocznym „Jezusem”, który zdawał się czyhać na granicy świadomości Scotta.

Pierwszym, co go ostrzegło, były dźwięki. Niczym chrobotanie szczurów w jego głowie. A potem – nagle i niespodziewanie – już nie stał na barykadzie oczekując na nadejście nocy, lecz .... siedział na jakimś krześle.

Spojrzał w lustro ze zdumieniem dostrzegając, że nie jest sobą – nie jest Nathanem Scottem – lecz jakąś dość atrakcyjną kobietą na oko przed trzydziestką, jednak z mocno posiniaczoną twarzą, utrudniającą zarówno ocenę wieku, jak też urody .

Scott czuł smak krwi w jej – swoich ustach i ból po torturach, jakim ją poddano.

- Słuchaj, egzekutorze – szept w głowie wyrwał go z transu. – Uratuj ją, a będę miał u ciebie dług.

Drzwi do pomieszczenia, w którym siedziała kobieta otworzyły się powoli. Ciało, w którym teraz znajdował się Scott, szarpnęło się gwałtownie, ale jak się okazało, zostało ono dokładnie przywiązane do krzesła.

W drzwiach stanął wysoki, nieznany Scottowi mężczyzna, a za nim .... regulator, który brał udział w odprawie, gdy przydzielano im sprawy. Tego konkretnego człowieka przydzielono do sprawy „Baranek”.

- Słońce zaszło, śliczna – powiedział głosem pozbawionym całkowicie sumienia i empatii ów wysoki i nieznany Nathanowi człowiek. – Namyśliłaś się, kwiatuszku? Jaka będzie twoja odpowiedź?


CG LAWRENCE


Motelowy pokój pachniał piżmem i potem oraz dziwną energią gromadzącą się – jak się zdawało – kiedy przebywali za długo w jednym miejscu. Z pokoju zajętego przez CG mieli dobry widok na park i korony drzewa.

Egzorcystka rozłożyła mapę i zaczęła nanosić na nią wszystkie punkty zdarzeń, o których sądziła, że są jakoś powiązane z jej obecną sytuacją i z tym, czego chciał od niej Duch Miasta. Szukała powiązań. Szukała punktów styczności, wzorów okultystycznych czy czegoś podobnego. Potrzebowała tylko godzinę, by to dojrzeć. Ulice, budynki, aleje oraz – co najważniejsze – rzeki układały się w mało skomplikowaną, ale niezwykle rozległą elfią gwiazdę. Heptagram. Symbol niezwykle ważny w okultyzmie. Siedziba Rady Bezpieczeństwa tworzyła jego serce, a drzewo CG wyznaczało jeden z wierzchołków. Pozostałe stanowiły: siedziba druidów, spalony sierociniec, wyspa na jeziorze, znany wszystkim Big Ben, jeden zabytkowy punkt w City oraz jeden gdzieś na Rewirze.

Mimo upału CG poczuła zimny dreszcz. Za oknami słońce chyliło się ku spoczynkowi, a serce zaczęło jej bić szybciej. Wyczuwała coś wiszącego w powietrzu. Coś niedobrego. Spojrzała na milczącego i budzącego dziwne uczucia towarzysza. On również wyglądał na niespokojnego.


CHARLES FOSTER

Kot obserwował działania egzorcystki z pewną nutą podziwu. Widać było, że kobieta zna się na tym, co robi i mimo tego, że kartki papieru nie przedstawiały dla Kota żadnej wartości, to jednak tym razem zrobił wyjątek.

Z fascynacją obserwował, jak kobieta wpatruje się w mapę. Czuł wtedy uwalniającą się z niej energię. Jasną, ciepłą i bardzo, bardzo smaczną. Kot spijał tą energię z nieświadomej niczego ofiary coraz bardziej utwierdzając się w tym, że ich spotkanie może okazać się dla Kota naprawdę fortunne. Bardzo rzadko trafiało się, aby mysz sama pchała się Kotu do pyska. To było na swój sposób nawet zabawne.

Więc kiedy egzorycystka zajmowała się studiowaniem mapy, Kot studiował ją, a kiedy odkryła, to co odkryła, Kot zbudował sobie odpowiednie blokady mistyczne na jej egzorcerskie moce. Miał na to wystarczająco wiele czasu bawiąc się energią tej, jakże naiwnej i głupiutkiej istoty.

Wyczuł to w tej samej chwili. Zagrożenie. I to poważne.


CG LAWRENCE, CHARLES FOSTER


Spojrzeli po sobie. Łowca i ofiara, chociaż role nie zostały jeszcze przydzielone w tej rozgrywce. Dwa przeciwieństwa, które z jakiś bliżej nieokreślonych powodów, przyciągały się z potężną siłą.

Całun zadrżał w kilku miejscach na raz. Czuli to wyraźnie. Korytarzem przemieszczał się przynajmniej jeden loup – garou. Kot znał tą energię dość dobrze. Tak emanował piesek od beczułek, a znając życie, nie był sam. Na dachu Całun zadrżał jeszcze silnie. CG wiedziała, co to znaczy – wrócił jej ponury wielbiciel z restauracji. Kot wyczuwał tylko potężną i ekscytującą moc.

Ale to nie był koniec ich problemów. Oto bowiem motelowy pokój wypełniły nagle złośliwe chichoty i szum niewidzialnych skrzydełek. Kot zmienił wzrok na magiczne widzenie swojego gatunku. I ujrzał, jak z dziwnej dziury na podłodze, wydostaje się mrowie istot wielkości ludzkiej dłoni, z owadzimi skrzydłami, chudych, z twarzami złośliwych bachorów i łapkami zakończonymi hakami, których jedynym celem było ranić ludzkie ciała. Kreatury wyglądały troszkę jak nietoperze, troszkę jak złośliwe chochliki.

Pierwszy z nich podleciał do CG i przejechał ją szponem po skórze.
Z długiej, lecz chyba niezbyt głębokiej rany, zamiast krwi, zaczęło unosić się światło.


RUSSEL CAINE


Błoto na ranie zdawało się pomagać najbardziej. Ruszając w drogę Russel czuł wręcz, jak mięso pulsuje pod opatrunkiem, tkanki regenerują się w niewiarygodnym tempie i rana zamyka się, jak pod dotknięciem uzdrowiciela.

Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, lizało już dachy budynków. Było wręcz pewne, że Cain nie dotrze na miejsce spotkania z Kotem przed nadejściem nocy.

Atak nastąpił, kiedy wsiadał do taksówki. Był tak szybki i niespodziewany, że zaskoczył kompletnie nawet takiego paranoika, jak Russel. W jednej chwili Russel stał przy drzwiach samochodu, a w drugiej jego oddzielona od ciała głowa toczyła się po chodniku.
Zabójca wynurzył się z cienia. Taksówkarz przez moment widział tylko jego odbicie w szybie wystawowej, ale to wystarczyło, aby zlał się w portki ze strachu.

Potem spojrzał jednak, wiedziony ciekawością, na miejsce gdzie upadło ciało jego niedoszłego pasażera. Z wykrzywioną w obłędzie twarzą zwymiotował na siedzenie obok i piskliwym wrzaskiem zaczął wzywać pomoc.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 14-03-2012 o 22:29.
Armiel jest offline