Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2012, 21:21   #201
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nie wyszło najlepiej, co nie? – Ni to spytał ni to stwierdził Finch prowadząc mnie w głąb budynku Oratory.

- Co ty nie powiesz - wymruczałam do jego pleców, bo poszedł dalej nie czekając na moją odpowiedź.

Potem przestałam poświęcać uwagę O’Harze i otoczeniu, bo zobaczyłam Alicję Vordę. Rozpoznałam ją błyskawicznie, bo po pierwsze była jedyną osobą czekającą na mnie w tym pomieszczeniu a po drugie nie zmieniła się tak bardzo jak myślałam, że się zmieni. To znaczy miała włosy, które niestety przywodziły mi na myśl Mythosa i do tego świeciły jakby dostała wyładowaniem z nieszczelnej instalacji elektrycznej, ale rysy twarzy, zielone oczy i szybkie lekko nerwowe ruchy Kopaczki były takie jak kiedyś.

- Cześć, Fantomko – przywitała się i zamknęła książkę tak żebym mogła zobaczyć, co przed chwilą czytała.

„No pięknie” – pomyślałam - jeszcze mi tu będzie robić osobiste wycieczki.

Skinęłam jej głową.
- Witam – odpowiedziałam nabierając lekkiego dystansu.

- Nadrabiam zaległości – uśmiechnęła się Kopaczka. – Staram się zrozumieć autorkę. Poczuć, co siedzi we wnętrzu kogoś. Kto pisze tak romantyczne książki. Nigdy nie wiadomo, do czego ta wiedza może się przydać, prawda?

A nie mówiłam? Osobiste wycieczki od samego początku.

- Można się na przykład doszukać u kogoś czegoś, czego tam nie ma. – Zasugerowałam Vordzie.

Kiedy odkładała moje niegdysiejsze wypociny, którymi w czasach przed MRem zarabiałam na chleb zobaczyłam, że jej rękom też dostało się przez te zmiany. Wyglądało na to, że cała Alicja świeciła się i srebrzyła i tylko niewielki krok dzielił ją od wyglądania jak komiksowy Silver Surfer.

- Chyba jestem ci winna wyjaśnienia, Fantomko. Prawda?

- Dokładnie tak - powiedziałam z przekonaniem.

Nie miałam pojęcia, o co jej mogło chodzić, ale miałam zasadę, że jak ktoś mi mówił, iż był mi winien wyjaśnienia czy cokolwiek innego to się z nim zawsze zgadzałam.

- A o czym konkretnie mówisz? – Zapytałam próbując zrozumieć, co miała na myśli.

- Tak generalnie - rzuciła.

Przysiadłam się zajmując drugie krzesełko. Rzuciłam okiem czy Finch miał zamiar być przy tej rozmowie. Byłam ciekawa, co miała mi do powiedzenia Kopaczka tym bardziej że nie czuć jej było śmiercią.

- No to słucham. – Zaprezentowałam kobiecie swój zachęcający uśmiech numer osiem.

Finch mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak:

- Zostawię was, dziewczyny, same.

I wyszedł.

- Początek. Pole golfowe? To, jak się tutaj znalazłam? To, co się teraz dzieje i czemu jesteś aż tak ważna? Co chcesz wiedzieć? Pewnie wszystko po kolei, tak?

- Według kolejności zdarzeń w czasie, według ważności wydarzeń, alfabetycznie. Jak sobie chcesz. Myślę, że nadążę. – Wzruszyłam ramionami.

- Ok - Włosy Vordy zalśniły wyraźniej. - Zacznę od pola golfowego. I postrzału w głowę. Oraz pewnej pani z Rady Bezpieczeństwa Londynu. Niejakiej Lynch. To ona właśnie nadzorowała akcję przejęcia Lilingtona, Caine’a i mnie na golfowisku oraz Toppera. Ja byłam ciężko ranna, i wtedy właśnie odezwało się moje Dziedzictwo. Krew Faerie. Caine chyba od początku współpracował z RBL. Nie wiem czy był ich człowiekiem, czy wtedy go kupili. Demony. Bo teraz już wiem, że Lynch była jednym z nich. Wtedy tego nie wiedziałam.
Podczas gdy wy wykopaliście Mythosa z Plum ja leżałam nieprzytomna i tylko nieliczni wiedzieli, że nie umarłam. Pod Londynem RBL ma tak zwane Kazamaty. Stare tunele i schrony przerobione na miejsca kaźni, tajne laboratoria i więzienia. Kiedy wydobrzałam na tyle, trafiłam właśnie tam. Lynch na początku badała mój fenomen, ale ta szpetna suka wiedziała o Odmieńcach i tym, że zadomowiły się po cichaczu w naszym świecie. W końcu, za którymś razem przyznała się, powiedziała - oczywiście nie w pełni - o planie przejęcia władzy przez Nie-ludzi. Odwołując się do mojego przebudzonego Dziedzictwa chciała mnie przeciągnąć na ich stronę. Nie zgodziłam się. Wtedy ona postanowiła się mnie pozbyć. Ale wcześniej chciała jeszcze troszkę się ze mną pobawić. Wiesz. Wiwisekcja. Inne pieszczoty wstępne. Jednak Bractwo, do którego przynależałam, nie zostawiło mnie w jej łapach. Przez cały ten czas, kiedy Lynch mnie zmiękczała, szukali sposobu dostania się do Kazamatów. I w końcu udało im się mnie wyciągnąć. Od tej pory ukrywam się a pionki Lynch szukają mnie. Także twój dawny znajomy - Caine, którego Lynch po Plum dostała w swoje ręce i przerobiła w coś wyjątkowo paskudnego. Facet dostał od nas kryptonim operacyjny “Rzeźnik”, bo pozostawia po sobie jedynie rozszarpane szczątki. Jego moce telekinezy stały się niewyobrażalnie potężne. Wiemy jednak od naszym ludzi w organizacji, w której Lynch gra ważne skrzypce, że coś im się ostatnio Rzeźnik urwał z łańcuszka, czy coś. Wiemy, że Rada Bezpieczeństwa, za którą tak naprawdę stoi ugrupowanie Lynch, przekazała jego namiary swoim agentom w MRze oraz zwykłym regulatorom, nie wiedzącym nic o grze, jaka toczy się poza ich oczami.
Demony chcą go dopaść. I jeszcze kilka osób związanych ze sprawą Mythosa i nie mamy pojęcia dlaczego. Ale wiemy, że Andre-fallus może wiedzieć. Układa ci się to?

- Szczerze mówiąc to nie bardzo. – Przyznałam.

To była już druga osoba tego dnia. Druga, z którą kiedyś pracowałam, myślałam, że zginęła a teraz opowiadała mi swoją historie i oczekiwała... Właściwie nie wiedziałam, czego chciała. Współczucia? Zrozumienia? Pogłaskania po świecących włosach? Caine chciał pomocy i trochę kasy a czego będzie chciała Kopaczka? Pewnie tego samego. No może poza kaską, bo tej jej chyba nie brakowało.

- Hahahaha - Zaśmiała się dźwięcznie. - Więc pytaj. Tak będzie prościej.

- Jak to przerobiła Caine’a? Według mojej wiedzy to on zginął w Plum. No, ale też byłam przekonana, że strzał w głowę posłał i ciebie na tamtą stronę a nie wyczuwam od ciebie Całunu. – Postanowiłam się nie przyznawać, że widziałam się z Rusellem i wiedziałam o jego Powrocie.

- On przeżył. Z tego, co wiem. Albo coś zrobili z jego ciałem, bo pracował dla nich. Może po prostu wrócił. Ja nie dostałam śmiertelnego postrzału. Chociaż śmierć była blisko. Naprawdę blisko.

Zamyśliła się przez chwilę ponuro.

- Dziwne, bo z tego, co wiem Caine nie pracowałby dla demonów czy innych podobnych im bytów. No, ale jako Żagiew nie miał Wyczucia Śmierci, więc w ten sposób nie rozpoznałby demonicznego bytu. Pozostałyby mu tylko konwencjonalne sposoby a jeśli te demony dobrze ukrywały swoje prawdziwe ja to rzeczywiście mogłyby go zwieść. Chyba. - Wzruszyłam ramionami.
- Ale mówiłaś, że pracował dla nich i się urwał z ich smyczy, to może przekonał się, kim oni naprawdę są i się nieco wkurzył. Ha ha ha - zaśmiałam się szczerze - na bank się musiał wkurzyć. Zresztą na jego miejscu też bym się wkurzyła.

- Możliwe. To nawet prawdopodobnie. Znasz go lepiej. Ja miałam jedynie okazję poznać jego papiery. Wydawał się być godny zaufania. Wiemy tyle, że Lynch - jedyna znana nam istota z Rady - wysłała swojego pupilka, by odszukał byt zwany Duchem Miasta. Znasz tą teorię? Teorię duchów miast?

Nie byłam w temacie mocna, bo to bardziej filozofia a nie okultyzm, coś o zbiorowym duchu miast, jakiejś silnej manifestacji wspólnych emocji w mieście i inne podobne pierdoły.

- To coś z pogranicza filozofii, tak? Jakieś uduchowione brednie nie poparte żadnymi dowodami. Chyba, że znasz jakieś konkrety. – Powiedziałam do Kopaczki.

- Konkrety są takie, że Duch Miasta istnieje. Czym jest - nie wiadomo. Wiemy, że Lynch i spółka szukali do tego bytu dojścia. I właśnie Caine i kilku innych pupilków zamaskowanych demonów byli narzędziami, które miały pomóc w dotarciu do Ducha Miasta.

- Po co mieliby chcieć się z nim skontaktować? To element jakiegoś większego planu? I jaka w tym rola Andrefajfusa?- Zapytałam.

- Tak. Demony chcą dostać Ducha Miasta, bo byt ten wie wszystko, co się dzieje w mieście i może zapanować nad każdym żywym, Martwym a nawet maszyną. Pomyśl, jaką to daje władzę. Kontrola Ducha Miasta to w istocie kontrola całego Londynu. A czemu chce go Fajfus - dobre nawiasem mówiąc - możemy się jedynie domyślać. Ale zapewne nie chodzi mu o pogawędką o pogodzie.

- Dobra, a czemu powiedziałaś, że ja jestem istotna? – Przeszłam do dość ważnej dla mnie kwestii.

- Masz potężną zdolność pozostawania w ukryciu. Równie silną jak moja, a może nawet silniejszą. Odpowiednio przeszkolona mogłabyś zniknąć z oczy Odmieńcom i nawet demonom. To dar. Potężny dar krwi. Może przysłużyć się poważniejszym sprawom. No i oczywiście może pozwolić ci stawić czoła temu, co skierowało cię na tą drogę. Myślę, że w tej kwestii Fajfus się nie mylił. Może wie o czymś, o czym my nie mamy pojęcia. I to coś wiąże się z nim i z tobą? Dlatego zadał sobie tyle trudu by cię dopaść.

- To by mi pomogło przyczaić się i schować, tak jak lubię, ale nadal moim zdaniem nie tłumaczy, jaką ważną rolę miałabym mieć do odegrania w tym wszystkim. Chcecie dopaść markiza. To wiem. Polujecie jeszcze na kogoś? – Podpuszczałam ją żeby sypnęła większą ilością informacji.

- Chcemy rozpracować zakamuflowaną siatkę w Radzie. To najważniejszy cel. I powstrzymać coś, co planują. I ganiamy w piętkę, bo nie mamy pojęcia, co - Przyznała wściekłym tonem. - Są zawsze o dwa, a nawet trzy kroki przed nami.

- I właśnie do tego potrzebny wam Caine? – Rzuciłam.

- Caine jest elementem łączącym. Ale nie szukamy go. Zakładamy, że to marionetka. Że służy Lynch, która jest podnóżkiem innych demonów.

Coś mi w tym stwierdzeniu nie grało. Był elementem łączącym, ale go nie szukali? Trudno mi było w to uwierzyć.

- Czyli z jednej strony ukrywasz się przed pracownikami Lynch a z drugiej ich szukasz żeby się dowiedzieć, co knują? – Podsumowałam sobie.

- Tak. Z tym, że podobnie jak Lynch, nie robię tego samodzielnie. Stąd nieoceniona mogłaby się okazać twoja pomoc.

No i pojawiła się oczekiwana przeze mnie prośba o pomoc. Najpierw zmiękczanie mnie łzawa historią, potem uderzenie do bardziej rozsądkowej części mojej osoby a na koniec przejście do rzeczy. Zamiast to skomentować zdecydowałam się lekko zmienić temat.

- A czemu lord nie- Dorian Gray nie podzielił się z tobą sekretnymi rytuałami ukrywania zmienionego elfiego wyglądu? I dlaczego ty mi to wszystko mówisz a nie on? – Wypaliłam.

- Bo to, ile mam ci powiedzieć, należało jedynie do mnie. A co do wyglądu- próbowaliśmy zatuszować te zmiany, ale ja charakteryzuję się dodatkowo nadludzką odpornością na rytuały. I klops. Zakładam, że będziesz miała podobnie.

- Hmmm. Ciekawe, dlaczego lord i Finch zapomnieli mi o tym wspomnieć –

Naprawdę szczerze mnie to rozbawiło. Lord powiedział, że wszystko w swoim czasie, czyli w domyśle po wystawieniu się na żer demona. A potem by powiedzieli: ups nie wiedzieliśmy, że rytuały na ciebie nie podziałają. Kopaczka za to się wygadała. To było zabawne. Ciekawe jak często się konsultowali skoro jedno nie współpracowało z drugim.

- To może jeszcze powiesz mi o kolejnej sprawie, o którą ich pytałam i nie dostałam odpowiedzi. Mianowicie o kolejności występowania zmian, czyli po piekących oczach, czego mogę się spodziewać?

- U mnie długo były same oczy. Dostałam kulkę w łeb, prawie umarłam i wtedy zaczęło się lawinowo i jednocześnie - odbarwienia skóry i zmiana włosów. Wszystko w ciągu niespełna miesiąca. Szast, prast i jest. Wniosek. Nie daj się poważnie zranić. Myślę, że Lynch też mogła się do tego przyłożyć. Babsztyl jest wredny i pasjonuje ją chemia.

- Poważnie? Dziwne. Mythos mnie chlasnął swoim mieczem po szyi i wydawało mi się to całkiem poważne. Gdybym nie miała silnej Siostrzyczki pod ręką to by się dobrze nie skończyło. Nic mi po tym nie przyspieszyło, poza pulsem oczywiście, co nie było dla mnie dobre, bo traciłam szybciej krew.

- No ja nie miałam Siostrzyczki pod ręką. Ale nie sądzę, aby to miało wpływ. Nie wiem czy Przemiana rządzi się jakimiś prawidłami.

- Ech w MRze mieli mi sprawdzić moja linię krwi wtedy może bym wiedziała coś więcej, ale żadnych danych mi nie udostępnili. – Westchnęłam.

- Tajne przez poufne. Tam pracują sami paranoicy. Przecież wiesz. Pasowałam do klubu. Ty zresztą też.

- Taa, tyle, że to są rzeczy mnie dotyczące i do licha chciałabym je znać. A tak w ogóle dziwi mnie, że ten Faerie do ciebie strzelił. – Znów przeskoczyłam na inny temat.

- Uwierz mi, mnie zdziwiło bardziej.

- Nie wątpię, ale podobno Faerie cenią swoich pobratymców, nawet, jeśli ci są mieszanej krwi i nie są skorzy do jej przelewania.

- Dostał pewnie rozkazy. Trwa wojna między Domami. Krwawa i brutalna, chociaż niezwykle złożona i dziwaczna, Może ten postrzał to właśnie jej pokłosie. Na szczęście dla mnie ten Odmieniec nie strzelał za dobrze. W sumie nic dziwnego. Broń palna w ich świecie nie istnieje.

Spojrzała na mnie uważnie i zmrużyła oczy.

- Widzę, że drążysz temat. Krążysz wokół mnie. Szukasz .... właśnie ... czego tak naprawdę szukasz? Powiesz mi, a ta rozmowa zrobi się łatwiejsza.

Cholera domyśliła się, że próbowałam ja przyłapać na kłamstwie, ale nim zdążyłam odpowiedzieć drzwi otworzyły się i stanął w nich O’Hara.
- Perci powiedział, że może to was zainteresować, ale właśnie kultyści uderzyli na motelik, w którym skrył się Caine. Mają nawet broń przeciwpancerną. Atak prowadzi pomniejszy demon, ale za chwilę będzie tam ich więcej.

Kopacz podniosła się szybkim ruchem.

- Jedziemy ze wsparciem?
- Za daleko. Nie zdążymy.

Zachowałam spokój i pozostałam na miejscu. W końcu możliwe, że to wszystko to było przedstawienie odbębnione na mój użytek.

Finch zaraz wyszedł, ale Kopacz była niespokojna.

- Cholerna Lynch - mruknęła pod nosem siadając jednak na krześle. - Jakoś mam do was sentyment. W końcu byłam waszą koordynatorką. I zawaliłam.

Spojrzałam na nią z lekko uniesioną brwią, ale Kopaczka nie raczyła rozwinąć tego tematu.

- No nic. Pozostaje nam czekać. Na czym skończyłyśmy?

- Że oprócz zmiany wyglądu Przemiana musiała wpłynąć na ciebie także inaczej, no nie? Nie chcesz się pochwalić? – Znowu ją podpuszczałam.

- Chodzi ci o moce? Owszem. Nieco się wykształciły. Głos, światło, znikanie, wyczucie, a nawet coś, co nazwałam “fazowaniem” stosując terminologię ze starych gier RPG.

- Dobra. To już nie będę wam przeszkadzać i marudzić. – Chciałam szybko stamtąd wyjść i zadzwonić na telefon, który podał mi Caine -Wiem gdzie was szukać a wy wiecie gdzie szukać mnie. Dajcie mi tylko tę odtrutkę a sobie pójdę, bo mam jeszcze trochę roboty.

Uniosła brew w górę.
- Jaką odtrutkę?

- No wiesz na tę truciznę, co mi dali w piciu. - Mrugnęłam do niej żeby zdanie nie zabrzmiało zbyt poważnie.

- Aaaaa tą - powiedziała z poważną miną. - Wystarczy zjeść jabłko i ją zneutralizujesz. Tylko koniecznie jak najbardziej czerwone.

- To będę zmykać. Topper wie, że żyjesz, prawda?

- Tak. Wie. Dlatego dał ci do mnie telefon.

- Skąd wiesz, że mi go dał? Już ci doniósł?

- Najpierw zadzwonił, czy może. To przecież oczywiste.

- Ale jak widać nie musiałam dzwonić. - Podniosłam się z krzesła. Zastanawiałam się ułamek sekundy czy powiedzieć, kto ma zamiar do niej zadzwonić ale podjęłam decyzję i powiedziałam tylko:
- Do zobaczenia. Pójdę się jeszcze pożegnać lordem i zmykam.

Finch czekał za drzwiami. Najwyraźniej nie pozwoliliby mi tu łazić samopas. Na moja prośbę zaprowadził mnie do lorda i mogłam pożegnać się z Percivalem a potem O’Hara poprowadził mnie drogą do wyjścia.

- Skąd wiedzieliście, że ktoś zaatakował Caine’a? – Nie wytrzymałam i rzuciłam pytanie do Fincha, kiedy zrównał ze mną krok.

- Telefon. Był pod dyskretną obserwacją.

- Czyj telefon? – Drążyłam dalej.

- Naszych sojuszników - zatrzymał się, uśmiechnął. - Pozwól fantomowi mieć kilka sekrecików, co, pani ciekawska.

- Czyli chcieliście pojechać ze wsparciem dla Caine’a czy dla tych, co go zaatakowali?

- A jak sądzisz?

- No właśnie nie wiem, dlatego pytam.

Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Potem spojrzał mi prosto w oczy.
- Z jakich powodów mielibyśmy ochraniać Caine’a? Jak znajdziesz odpowiedź na moje pytanie znajdziesz również odpowiedź na swoje. Myślę, że jako Fantom docenisz rdzeń tej tajemnicy.

- Dobrze, że zdecydowałeś się odpowiedzieć na moje pytanie a nie tylko pozostać przy uśmiechu. - Zauważyłam zgryźliwie.

- Czasami uzyskane z większym wysiłkiem informacje są dużo cenniejsze, niż podane na tacy. Caine jest niebezpieczny i nie potrafimy rozgryźć, po której stoi stronie i jaką rolę wyznaczyła mu Lynch. Jego zachowania są wyjątkowo chaotyczne, wyjątkowo trudne do przewidzenia. Dlatego go obserwujemy. Zadowolona? - Tym razem to Finch mówił zgryźliwym tonem.

- Nie ma, co się obrażać, że twój uśmiech nie wystarcza za odpowiedź. Musisz się jeszcze tego od Percy’ego nauczyć. - Mrugnęłam do niego i przygryzłam wargę żeby się nie roześmiać.

Uśmiechnął się. Nawet wesoło. Oczy zamigotały z rozbawienia.
- Touche - powiedział rozkładając ręce.

- To nawet ujmujące, że lubisz tak do wszystkich wniosków i odpowiedzi dochodzić sam. Ja jednak uważam, że jeśli da się czegoś dowiedzieć w prostszy sposób to, po co sobie utrudniać. Dzięki temu można się skupić na zagadnieniach, których nie można rozgryźć tak łatwo.

Spojrzał bystro, z uśmiechem.
- Albo cię znienawidzę, albo bardzo polubię, coś czuję. Nie da się przejść obok ciebie obojętnie. Jesteś błyskotliwa, niezależna, uparta, mądra i zawsze chce mieć ostatnie zdanie, co? To prawie jak ja sam.

Ton głosu miał żartobliwy, ale ja się nieco zeźliłam, bo najpierw jakieś cholerne łaki twierdziły, że Benedykt polubił mnie, dlatego iż przypominam mu jego syna a teraz ten syn mówił mi to samo. Może kontekst był nieco inny, ale do licha bez przesady.

- Hmm ostatnio jak jeden łak wyskoczył do mnie z podobnymi tekstami to mało się z nim nie pobiłam, więc zastanów się czy chcesz iść tą drogą.

Założyłam okulary słoneczne i opuściłam Oratory wychodząc na rozgrzaną słońcem ulicę. Dopiero, kiedy wiedziałam ze stojący w wejściu zdębiały O’Hara nie może mnie już usłyszeć roześmiałam się z jego głupiej miny, którą zrobił, kiedy usłyszał moje ostatnie zdanie. Tak, rozgryź to panie mądry.

Poszukałam jakiejś budki telefonicznej, ale nie tej najbliżej Oratory i zadzwoniłam na numer, który dostałam od Caine’a. Nikt nie odebrał. Szlag by to! Odwiedziłam bank żeby uzupełnić zapas gotówki i wróciłam do MRu. MRu, który podobno został zinfiltrowany przez demony, które kminiły teraz jak się nam ludziom dobrać do dup. Słodko.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 14-03-2012, 22:26   #202
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Słońce powoli, lecz nieubłaganie, sięgało swoją tarczą wierzchołków dachów. Cienie wydłużały się powoli, zyskiwały przewagę nad blaskiem dnia, rosły w siłę. Dosłownie i w przenośni. W swoich kryjówkach otwierały oczy, co potężniejsze wampiry Starej Krwi. Od razu czując, że dzieje się coś paskudnego, że ich egzystencja jest zagrożona.

Gdzieś, pośród betonowo – cementowej dżungli zwanej Londynem - w labiryncie kamienic, wysokościowców, gmachów i małych, urokliwych domków ubrany w ciemny płaszcz mężczyzna palił papierosa. Widać było, że czymś się mocno denerwuje.

- Złapaliśmy trop – przed kończącym papierosa mężczyzną wynurzył się chudy, odmieniony kształt przypominający hybrydę zwierzęcia i człowieka. – Możemy działać.

Niedopałek poleciał w mrok, rozwalając się o ceglaną ścianę. Mężczyzna spojrzał na załadowany magazynek. Czerwona i srebrna kreska. Amunicja zapalająca i srebrna na przemian. Dobre połączenie na cel, który sobie obrał.

- A P-340? Jakieś wieści?

- Cisza. Nikt z grupy nie odpowiada.

- Dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Wyśmienicie. Ruszamy. Zaraz zacznie się noc.


NATHAN SCOTT

Po masakrze na punkcie kwarantanny zapanowała cisza. Nerwowa, nabrzmiała cisza, która nie wróżyła niczego dobrego.

Leżące przy zasiekach ciała ofiar gwałtownego ostrzału – kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni – dawały milczące świadectwo tego, jak niewiele trzeba, by stracić życie. Poza trupami na przedpolu nie pozostał już nikt. Ocaleni z pogromu mieszkańcy Rewiru i loup – garou znikli gdzieś na terenie Rewiru.

Cienie wydłużały się, ale powietrze było gorące i ludzie trzymający gardę byli cali mokrzy od potu w swych ciężkich ochronach. Niektórzy, działając wbrew rozkazom, zdejmowali co mniej wygodne części oporządzenia.

Nathan obserwował znikającą za dachami budynków słoneczną tarczę z niepokojem. Podobnie jak inni ludzie. Jednak on mniej przejmował się tym, że zielona piana zainfekuje Martwych i punkt kontrolny przed Rewirem znów spłynie krwią. Bardziej przejmował się małą wampirzycą pozostawioną w postindustrialnych podziemiach fabryki oraz mrocznym „Jezusem”, który zdawał się czyhać na granicy świadomości Scotta.

Pierwszym, co go ostrzegło, były dźwięki. Niczym chrobotanie szczurów w jego głowie. A potem – nagle i niespodziewanie – już nie stał na barykadzie oczekując na nadejście nocy, lecz .... siedział na jakimś krześle.

Spojrzał w lustro ze zdumieniem dostrzegając, że nie jest sobą – nie jest Nathanem Scottem – lecz jakąś dość atrakcyjną kobietą na oko przed trzydziestką, jednak z mocno posiniaczoną twarzą, utrudniającą zarówno ocenę wieku, jak też urody .

Scott czuł smak krwi w jej – swoich ustach i ból po torturach, jakim ją poddano.

- Słuchaj, egzekutorze – szept w głowie wyrwał go z transu. – Uratuj ją, a będę miał u ciebie dług.

Drzwi do pomieszczenia, w którym siedziała kobieta otworzyły się powoli. Ciało, w którym teraz znajdował się Scott, szarpnęło się gwałtownie, ale jak się okazało, zostało ono dokładnie przywiązane do krzesła.

W drzwiach stanął wysoki, nieznany Scottowi mężczyzna, a za nim .... regulator, który brał udział w odprawie, gdy przydzielano im sprawy. Tego konkretnego człowieka przydzielono do sprawy „Baranek”.

- Słońce zaszło, śliczna – powiedział głosem pozbawionym całkowicie sumienia i empatii ów wysoki i nieznany Nathanowi człowiek. – Namyśliłaś się, kwiatuszku? Jaka będzie twoja odpowiedź?


CG LAWRENCE


Motelowy pokój pachniał piżmem i potem oraz dziwną energią gromadzącą się – jak się zdawało – kiedy przebywali za długo w jednym miejscu. Z pokoju zajętego przez CG mieli dobry widok na park i korony drzewa.

Egzorcystka rozłożyła mapę i zaczęła nanosić na nią wszystkie punkty zdarzeń, o których sądziła, że są jakoś powiązane z jej obecną sytuacją i z tym, czego chciał od niej Duch Miasta. Szukała powiązań. Szukała punktów styczności, wzorów okultystycznych czy czegoś podobnego. Potrzebowała tylko godzinę, by to dojrzeć. Ulice, budynki, aleje oraz – co najważniejsze – rzeki układały się w mało skomplikowaną, ale niezwykle rozległą elfią gwiazdę. Heptagram. Symbol niezwykle ważny w okultyzmie. Siedziba Rady Bezpieczeństwa tworzyła jego serce, a drzewo CG wyznaczało jeden z wierzchołków. Pozostałe stanowiły: siedziba druidów, spalony sierociniec, wyspa na jeziorze, znany wszystkim Big Ben, jeden zabytkowy punkt w City oraz jeden gdzieś na Rewirze.

Mimo upału CG poczuła zimny dreszcz. Za oknami słońce chyliło się ku spoczynkowi, a serce zaczęło jej bić szybciej. Wyczuwała coś wiszącego w powietrzu. Coś niedobrego. Spojrzała na milczącego i budzącego dziwne uczucia towarzysza. On również wyglądał na niespokojnego.


CHARLES FOSTER

Kot obserwował działania egzorcystki z pewną nutą podziwu. Widać było, że kobieta zna się na tym, co robi i mimo tego, że kartki papieru nie przedstawiały dla Kota żadnej wartości, to jednak tym razem zrobił wyjątek.

Z fascynacją obserwował, jak kobieta wpatruje się w mapę. Czuł wtedy uwalniającą się z niej energię. Jasną, ciepłą i bardzo, bardzo smaczną. Kot spijał tą energię z nieświadomej niczego ofiary coraz bardziej utwierdzając się w tym, że ich spotkanie może okazać się dla Kota naprawdę fortunne. Bardzo rzadko trafiało się, aby mysz sama pchała się Kotu do pyska. To było na swój sposób nawet zabawne.

Więc kiedy egzorycystka zajmowała się studiowaniem mapy, Kot studiował ją, a kiedy odkryła, to co odkryła, Kot zbudował sobie odpowiednie blokady mistyczne na jej egzorcerskie moce. Miał na to wystarczająco wiele czasu bawiąc się energią tej, jakże naiwnej i głupiutkiej istoty.

Wyczuł to w tej samej chwili. Zagrożenie. I to poważne.


CG LAWRENCE, CHARLES FOSTER


Spojrzeli po sobie. Łowca i ofiara, chociaż role nie zostały jeszcze przydzielone w tej rozgrywce. Dwa przeciwieństwa, które z jakiś bliżej nieokreślonych powodów, przyciągały się z potężną siłą.

Całun zadrżał w kilku miejscach na raz. Czuli to wyraźnie. Korytarzem przemieszczał się przynajmniej jeden loup – garou. Kot znał tą energię dość dobrze. Tak emanował piesek od beczułek, a znając życie, nie był sam. Na dachu Całun zadrżał jeszcze silnie. CG wiedziała, co to znaczy – wrócił jej ponury wielbiciel z restauracji. Kot wyczuwał tylko potężną i ekscytującą moc.

Ale to nie był koniec ich problemów. Oto bowiem motelowy pokój wypełniły nagle złośliwe chichoty i szum niewidzialnych skrzydełek. Kot zmienił wzrok na magiczne widzenie swojego gatunku. I ujrzał, jak z dziwnej dziury na podłodze, wydostaje się mrowie istot wielkości ludzkiej dłoni, z owadzimi skrzydłami, chudych, z twarzami złośliwych bachorów i łapkami zakończonymi hakami, których jedynym celem było ranić ludzkie ciała. Kreatury wyglądały troszkę jak nietoperze, troszkę jak złośliwe chochliki.

Pierwszy z nich podleciał do CG i przejechał ją szponem po skórze.
Z długiej, lecz chyba niezbyt głębokiej rany, zamiast krwi, zaczęło unosić się światło.


RUSSEL CAINE


Błoto na ranie zdawało się pomagać najbardziej. Ruszając w drogę Russel czuł wręcz, jak mięso pulsuje pod opatrunkiem, tkanki regenerują się w niewiarygodnym tempie i rana zamyka się, jak pod dotknięciem uzdrowiciela.

Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, lizało już dachy budynków. Było wręcz pewne, że Cain nie dotrze na miejsce spotkania z Kotem przed nadejściem nocy.

Atak nastąpił, kiedy wsiadał do taksówki. Był tak szybki i niespodziewany, że zaskoczył kompletnie nawet takiego paranoika, jak Russel. W jednej chwili Russel stał przy drzwiach samochodu, a w drugiej jego oddzielona od ciała głowa toczyła się po chodniku.
Zabójca wynurzył się z cienia. Taksówkarz przez moment widział tylko jego odbicie w szybie wystawowej, ale to wystarczyło, aby zlał się w portki ze strachu.

Potem spojrzał jednak, wiedziony ciekawością, na miejsce gdzie upadło ciało jego niedoszłego pasażera. Z wykrzywioną w obłędzie twarzą zwymiotował na siedzenie obok i piskliwym wrzaskiem zaczął wzywać pomoc.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 14-03-2012 o 22:29.
Armiel jest offline  
Stary 14-03-2012, 22:26   #203
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GARY TRISKETT


Nie dane mu było doczekać się informacji, na których mu tak zależało.
Gdy tylko złożył dokumenty przed Irolem dostał polecenie najszybszego z możliwych udania się na Rewir.

Piętnaście minut później wraz z kilkoma innymi GSRami pędził już jako wsparcie na szańce. Po drodze usłyszał więcej, niż chciał wiedzieć.

Dowiedział się, że na Rewirze coś odpieprzyło ludziom i teraz, plując zieloną pianą, atakują innych ludzi. Dowiedział się, że Rada Bezpieczeństwa Londynu nie ma za bardzo pomysłu, co zrobić w takiej sytuacji i ograniczyła się do założenia blokad na wszystkich możliwych wejściach na Rewir. Co więcej, wydano rozkazy by strzelać do każdego, kto będzie chciał złamać kwarantannę. I zrobiono to, zabijając wielu ludzi. Góry nie obchodziło, co stanie się z ludźmi z Rewiru. Byleby reszta Londynu była bezpieczna.

Dowiedział się też o tym, że Zmiennokształtni pomogli ludziom odganiając od nich Pianki, jak szybko nazwano zainfekowanych nowym paskudztwem.

Na miejscu sam mógł przekonać się, ze sprawa nie wygląda najlepiej. Na moście, na którego go przydzielono, stał czołg, a ciężkie karabiny maszynowe robiły za wsparcie ogniowe. Bez trudu wypatrzył także stanowiska snajperów na przęsłach i dachach budynków. Ich zadaniem była eliminacja tych, którzy zdecydowaliby się na sforsowanie rzeki wpław.

Kiedy tylko wyszedł z samochodu, w jego stronę skierował się jakiś żołnierz w mundurze BORBL.

- Regulator Gary Triskett? – zapytał głosem służbisty.

Gary potwierdził.

- Proszę za mną.

To „proszę” zabrzmiało mało wiarygodnie, ale Gary nie miał zamiaru robić scen.
Żołnierz zaprowadził go do budynku restauracji. Gary znał to miejsce. Ponad rok temu w tej knajpie rozmawiali z wampirzym baronem Gavryjelem. Teraz w restauracji zrobiono coś w rodzaju sztabu dowodzenia. Sprytnie. Blisko koryta.

Ostatnią osobą, którą spodziewał się tutaj zastać była ona. Regulatorka – ninja. A drugą – Angela „SSmanka” z BORBLi.

- Jesteś – Angela powitała go takim tonem, jakby byli umówieni na randkę, a on się spóźnił. – To jest egzekutorka Hilary Deen. Właśnie szykujemy małą grupę uderzeniową na teren Rewiru. Na miejsce, gdzie zarejestrowano pierwsze symptomy zatrucia pochodnymi necromoprfii.

Spojrzała na Garyego.

- Pamiętasz te roślinki sprzed półtora roku.

Zadrżał przypominając sobie jedną, z której wywlekł obżarte ciało CG.

- Na osiemdziesiąt procent mamy do czynienia z zatruciem jadem nieznanego nam szczepu tej piekielnej rośliny. Gdyby wtedy udało się zabezpieczyć ślady, zbadać ten okaz, może nie musielibyśmy walić do ludzi.

Nałożyła na twarz maskę z bocznymi pochłaniaczami.

- Idziesz z nami? Jeśli tak, ruszamy za pięć minut. Może być ostro, więc upewnij się, że wziąłeś wszystko.


DOLORES ESPERANZA RUIZ


Chwilę pogawędziła z Pipą planując kolejne działania i poddając się zabiegom uzdrowicielskim. Zapomniała już, że nie każdy Ojczulek czy Mateczka, nie każdy Braciszek czy Siostrzyczka, dysponują tak silnym darem, jak ona sama.

Dla niektórych nakładanie rąk przybierało formę skomplikowanych rytuałów z użyciem kryształów, gongów medytacyjnych i relaksujących kadzidełek. Do tych właśnie Siostrzyczek zaliczała się Pipa.

Słuchając wywodów przyjaciółki i poddając jej terapii Dolores była jednak myślami gdzieś daleko. Jej wyczulone zmysły mambo zdawały się być napięte do granic wytrzymałości. Coś działo się w mieście. Coś bardzo niedobrego i jej loa wyrażały swoje jawne zaniepokojenie.
Miasto tonęło we wzajemnie się przenikających, ale również przeciwstawnych energiach. Przemoc, ból i śmierć napełniły ulice i przestrzeń duchową gwałtownymi prądami. Powietrze wibrowało od budzących się mocy. Jasnym było, że zbliżała się jakaś potężna i złowieszcza konwergencja. Konwergencja, która mogła wstrząsnąć zachwianą już wyraźnie równowagą.

Zabieg Pipy był czasochłonny, ale postawił Lolę na nogi. Odzyskała utraconą energię, wręcz czuła się, jak nowo narodzona.
Kiedy wyszła na korytarz Ministerialnego szpitala, mina jej nieco zbladła.

Czekali tam we dwóch. Łącznicy z MRu. Jednego znała nawet z imienia i nazwiska. Frank Smirna. Nie lubiany przez wielu ludzi pewny siebie przystojniak.

- Lola – zaczął Frank, jak to on bezpośrednio. – Potrzebują uzdrowicieli na Rewirze. Masz jechać z nami.

Nie uszło jej uwadze dziwne spojrzenie, jakim drugi, nieznany jej człowiek obdarzył Smirnę.

Coś jej nie pasowało w tych dwóch fagasach. Budzili w niej dziwnie nieprzyjazne uczucia. Szczególnie małomówny, ponury typek towarzyszący Frankowi. Facet był średniego wzrostu, niezbyt urodziwy, ale coś w spojrzeniu ciemnoszarych oczu budziło podejrzenia, co do faktu, czy właściciel oczu jest aby na pewno w pełni władz umysłowych.

- Szybko – Smirna wyciągnął rękę z zamiarem ujęcia Loli za ramię. – Czekaliśmy tutaj aż za długo. Zaraz zajdzie słońce.


XARAF FIREBRIDGE


Xaraf czekał grzecznie, zamknięty w jakimś pokoju. Nie miał specjalnie wyboru. Popijając oszczędnie wodę spoglądał co jakiś czas przez okno. Mógł nim uciec, w razie czego. Nie wyglądało za solidnie. Po drugiej stronie stał jednak wóz bojowy – chyba nawet ten sam, który ostrzelał Xarafa podczas ucieczki i kręcili się GSRowcy. Cokolwiek nie działo się na Rewirze, nie wyglądało najlepiej.

Czekał prawie do wieczora. W końcu przyszli po niego. Znany mu prawnik od nowego szefa i dwóch GSRów.

Bez słowa oddano zarekwirowane rzeczy Xarafa, a prawnik zaprowadził go przed budynek, gdzie już czekał na nich luksusowy samochód z klimatyzacją. Wsiedli do niego i ruszyli w stronę przeciwną do barykad i Rewiru. W milczeniu.

Po kwadransie zatrzymali się na jakimś nabrzeżu. Kiedy wysiedli Xaraf ujrzał więcej szczegółów. Czerwone, zbudowane z cegieł stare magazyny portowe, stalowe konstrukcje portowych żurawi, przemysłowe suwnice i nawet rdzewiejący wrak statku, którego znaczna część osiadła na dnie.

Czekali tam na nich. Czterech ludzi, w tym sam szef. Oleander Deepforest zdawał się być czymś zmartwiony, ale na widok Xarafa uśmiechnął się. Podszedł, uścisnął mu rękę.

- Cieszę się, że jest pan już wolny. Dziękuję za pomoc Sikorskyemu. Okazał się pan być lojalnym pracownikiem, a ja potrafię to docenić.

Spojrzał na trójkę pozostałych ludzi. Xaraf zauważył, że byli oni ubrani w ciemne stroje i sprawiali wrażenie najemników.

- To panowie: Cohen, Alvaro i Baldrick – przedstawił twardzieli Deepforest. – Za chwilę wysyłam ich z trudną misją na Rewir. I chciałbym, aby pan im towarzyszył, jako profesjonalna i niezwykle skuteczna ochrona.

Oleander spojrzał na Xarafa.

- Mogę liczyć na pana umiejętności? – zapytał z czarującym uśmiechem na twarzy.

Wiatr wiejący od strony wody przyniósł smród ropy i wodorostów, a także woń palonego mięsa i innych rzeczy. Łuna w kilu miejscach Rewiru po drugiej stronie rzeki wyraźnie mówiła, że w kotle szaleństwa nadal wrze. Nurtem rzeki płynął kuter uzbrojony w karabin maszynowy i pewnie kilka innych niespodzianek omiatając szperaczem okolicę. Kwarantanna obejmowała wszystkie drogi na Rewir. Także te wodne. Zadanie mogło nie być łatwe.

Oleander milczał. Wpatrywał się w Xarafa z wyczekiwaniem.


EMMA HARCOURT


Kiedy Laura zabrała się do nekromantycznych sztuczek wiedźmy, Emma opuściła samochód.

Miała zamiar przedostać się niespostrzeżenie w okolice domu Prokopova i zobaczyć, czy akcja z kontrolą zombie pójdzie, jak należy. Emma miała wiele obaw, o to, co może się zdarzyć. A jak matka spróbuje zatrzymać martwego synka siłą, a ten zrobi jej krzywdę? A jeśli uda jej się zatrzymać dziecko? A jeśli ktoś jej pomoże?
W tym działaniu mogło wiele rzeczy pójść nie tak i Emma wolała mieć nad tym kontrolę.

Znalazła sobie fajną kryjówkę, w cieniu obrośniętej bluszczem bramy prowadzącej na posesję obok obserwowanego domu i instynktownie używając swych mocy Fantoma stała nieruchomo, niczym polujący drapieżnik.

Wokół niej powietrze drżało od upału. Falowało, niczym oddech monstrualnej istoty gdzieś poza widzialnym światem. Wpatrywała się w drzwi wejściowe, przed którymi chwilę wcześniej gawędziły z panią domu. I czekała.

Jednak nic się nie działo.

No, może prawie nic. Bowiem w pewnym momencie Emma wyraźnie poczuła, że nie jest tutaj same.

Wokół niej powietrze drżało już nie tylko z upału, ale również z innych powodów. Wyraźnie wyczuwała drgania Całunu. Chociaż słowo „drgania” nie było adekwatne do siły zjawiska. Całun falował, jak ziemia podczas trzęsienia.

To mogło oznaczać tylko jedno. Gdzieś, niedaleko, jakiś potężny byt przemieszczał się w tym kierunku wysyłając potężne, mistyczne wibracje.

Czy szedł tutaj, czy tylko przemieszczał się w pobliżu w sobie tylko wiadomym celu Emma wolała nie wiedzieć. Bo wiedza niosła ze sobą ryzyko spotkania z tym czymś twarzą w twarz. A tego Emma wolała uniknąć.


LAURA MORALES


Kiedy Laura zabrała się do nekromantycznych sztuczek wiedźmy, Emma opuściła samochód.

Nekromantka skupiła swoją wolę i uwolniła moc wyczuwając wokół kilka potencjalnych bytów – troje zombie i jednego wampira pogrążonego w letargu. Ten ostatni drgnął w śnie – śmierci instynktownie wyczuwając zagrożenie.

Chłopca uchwyciła bez trudu i powoli, niczym toksyczny gaz, wsączyła swoją moc w jego duchową cząstkę. To było jak kradzież ciała. W samochodzie Laura zamknęła oczy ignorując krwawienie z nosa, a kiedy je otworzyła ujrzała przed sobą kolorową książeczkę.

Była w ciele zombie. Martwy chłopiec miał coś z prawym okiem, bo Laura widziała nim jak przez mgłę. Może gałka oczna poddała się już procesowi rozkładu. Morales czuła wyraźnie ducha dziecka. Szarpał się, wierzgał i krzyczał bezgłośnie próbując znów zapanować nad swoim ciałem. Ale wola Laury była dla niego nie do przełamania i w końcu skrył się gdzieś, gdzie zapędziła go wiedźma i mógł tylko obserwować, co nowy właściciel robi z jego ciałem.

To była specyficzna dwudzielność. Z jednej strony Laura czuła lepką tapicerkę, do której kleiło się je ciało, czuła zapach potu jednego z GSRów przeznaczonych do ich ochrony, słyszała głos drugiego, dochodzący jakby zza gęstej mgły. Z drugiej strony widziała wnętrze domu, meble, twarz kobiety, z którą chyba rozmawiały przez drzwi, twarz jakiegoś mężczyzny.

Wróć!

Laura znała tą twarz, podobnie jak znał ją chłopiec. To był Prokopov. Poszukiwany przez nich człowiek.

Widziała go, przez jedno sprawne, a drugie podgniłe oko! Rozmawiał z matką chłopaka. Ich plan wyciągnięcia chłopca z domu był teraz mało ważny, skoro już wiedziały, gdzie znajdą poszukiwanego Prokopova.

Laura miała moc. Miała całkowitą kontrolę nad martwym ciałem dziecka. Mogła sterować nim, jak robotem. Zombie, mimo tego, że był jedynie chłopcem, był też Martwym. Silniejszym, wytrzymalszym i prawie niezniszczalnym golemem z ciała i kości. Chociaż wolniejszym. A ona, Lura Morales, mogła zrobić z tym martwym ciałem wszystko. Mogła nawet kazać wziąć broń i zabić tą dwójkę w domu. A zombie zrobiłby to, bo nie był w stanie oprzeć się woli i potędze nekromantki.

Tak. Moc wiedźmy, moc nekromantki, była potęgą. Tylko trzeba było mieć tego świadomość.


RUSSEL CAINE


Otworzył oczy czując, że otacza go wilgoć.

Znajdował się w jakimś ciemnym, śmierdzącym grzybami i pleśnią pomieszczeniu. Gdzieś nieopodal kapała woda – kropla po kropli. Czuł, że jest nagi, a jego ciało oblepiał jakiś zimny, lekko fosforyzujący szlam.

Oczy Russela zapiekły boleśnie, ale po chwili, gdy ból ustał, zorientował się, że mimo panujących wokół ciemności widzi wszystko doskonale. Co prawda obrazowi brakło barw – bo świat jawił się Russelowi we wszelkich możliwych odcieniach zieleni – ale i tak widział doskonale.

Widział łukowy tunel, na którym rosła łodygowata roślina. Necrofagia regina, ale nieco inna od tej, którą miał już okazję obserwować. Pośród pnączy i łodyg wykształciło się pięć kokonów. Dwa były puste, rozerwane jak rozdarte worki. Z jednego wypełzł on sam. A w dwóch pozostałych widział jakieś skulone, obciągnięte gumiastą tkanką kształty. Ludzkie kształty.

Zadrżał przypominając sobie, jak odrąbano mu głowę. Jednym szybkim, precyzyjnym, morderczym uderzeniem. Ktoś, kto tak zabijał był mistrzem.

- Prawda, że przesadził – powitał Caina znajomy głos w głowie. – Mógł przynajmniej dać znać, że zaczęto Żniwa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-03-2012 o 13:47. Powód: ujawnienie tekstu :D
Armiel jest offline  
Stary 20-03-2012, 13:27   #204
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - część I

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vSkb0kDacjs[/MEDIA]

- Kurwa, tylko nie on... – mruknęła CG wznosząc oczy w stronę sufitu. Wiedziała, że kot też go poczuł. Adoratora z Refleksu na dachu motelu. I kilku loup garou prawdopodobnie zmierzających do jej pokoju.
- Okno – dodała podpalając róg planu miasta, na którym przed chwilą kreśliła jak opętana. Brała pod uwagę, że mogą ją dopaść a nie chciała by to co wydedukowała dostało się w ręce Strażnika Zaświatów, czy kim tam był.
Papier zajął się błyskawicznie i wylądował w plastikowym kuble na śmieci. CG złapała sportową torbę i wtedy to się stało. Nie zobaczyła nic. Poczuła jedynie zawirowanie całunu tuż pod swoim nosem i przejmujący nieoczekiwany ból. Co gorsza nie widziała tego kto go spowodował. Syknęła, bardziej ze złości niż ze strachu.
Dotknęła swojego policzka spodziewała się zobaczyć krew sączącą na palce ale co je oblepiało to jaskrawa smuga światła, która zaraz rozwiała się na nieistniejącym wietrze. Zastanawiała się czy działa na zasadzie baterii słonecznej. Czy nagromadzona w niej energia może zostać teraz, w nocy, uwolniona. Czy będzie w stanie się bronić gdyby została przyparta do muru.

- Cholerne komary - ręka Cheshire wystrzeliła bez ostrzeżenia do przodu i wymierzyła jej siarczysty policzek w miejscu gdzie powstała rana. - Podziękujesz później.
Zanim zdążyła się choćby zdziwić, Kot znalazł się pośrodku pomieszczenia nieludzko sycząc na coś, co najwyraźniej widział na brudnym dywanie.

CG przyjęła cios z anielskim spokojem. Zmrużyła może odrobinę oczy jakby chciała kota przekląć do trzech pokoleń wprzód ale ostatecznie nie zafundowała mu niczego poza groźną miną. Podświadomość podpowiadała, że nie zaatakował jej a raczej to “coś” niewidzialne dla jej oczu, co spowodowało draśnięcie. Nie roztrząsając sprawy wycofała się do okna by wyjżeć dyskretnie za zasłonę.

- Nie to okno. Wilk nie sam. Ssnajper. - dziwna wariacja na temat kociego syku zabrzmiała ni to w powietrzu, ni to w głowie CG. To co zobaczyła po odwróceniu się od drzwi nie przypominało ani wysokiego przystojniaka w koszuli Brewera, ani upiornego zwierzątka, które widziała wcześniej. Wrażenie było takie, jakby w tej części pokoju ktoś wyłączył światło. W otchłani puszystej czerni zabłysły dwa złote punkciki i demoniczny uśmiech kota bez kota. - Sssa mną swietlisssta.
Jeszcze w trakcie wypowiadania ostatnich słów monstrum całą swoją masą uderzyło w gipsową ściankę działową między pokojami.
CG złapała swoją wypełnioną bajerami sportową torbę i pobiegła za kotem. A raczej za czymś w co się zmienił. Przez ułamek chwili łypała podejrzliwie na tą wariację futra, mięśni, tańczących cieni i pary gorejących czerwienią diod w miejscach oczu. Chyba to co wyczuwała wcześniej we wnętrzu Cheshire’a właśnie wypełzło na zewnątrz i nie wydawało się bezpieczniejszą alternatywą niż fae na dachu.
Mimo to są takie momenty, gdy nie wypada nie powiedzieć “B” jeśli wcześniej powiedziało się “A”. Mieli z kotem umowę. Nawet jeśli on nie miałby zamiaru dotrzymać swojej części to CG owszem. Zresztą, nie obiecała mu niczego poza wypełnionym atrakcjami czasem a teraz zdecydowanie nie mógł narzekać na nudę.
Gdzieś w głębi duszy wierzyła w jego dobre intencje. Przynajmniej tyczące się ucieczki. Jemu zapewne też nie byłoby na rękę by stawać oko w oko z jej cholernym wielbicielem z piekła rodem.
Nie umknęło jej uwadze, że kot zwrócił się do niej per “świetlista”. Trochę ją to zaniepokoiło. Najwidoczniej Cheshire wiedział o niej więcej niż chciał przyznać na początku.
- Demony przodem - rzuciła cicho krocząc w cieniu jego szerokich barków. Rozwalenie ściany nie tryskało finezją ale było efektowne a w danej chwili jedyny cel jaki przyświecał CG to żeby czym prędzej zabrać stąd swoją kruchą dupę.
Przebiegali przez ściany bez najmniejszego wysiłku. Wpadali z pokoju do pokoju płosząc zajęte sobą parki, niektóre w sposób dość perwersyjny. Canal Streat budziło się do nocnego życia i motelik czerpał korzyści z nierządu.
Ludzie krzyczeli, ich zasypywał gipsowy pył. Na razie jednak chyba udało im się zgubić pościg, ale odwracając się Kot widział lecące za nim koszmarne chochliki.

CG nie zwalniała kroku. Cheshire w swojej demonicznej formie był szybki i miał sporo pary i zrozumiała, że ganianie za nim przez dłuższy czas na pewno przyspoży ją o zadyszkę. W biegu dobyła gnata i nerwowo oglądała się za siebie aby zabezpieczać tyły.

Okno skrzydłowe zdawało się być właściwe, bo wychodziło na boczną ulicę. Aby się do niego dostać Kot zniszczył sześć ścianek działowych i przebiegli przez sześć kolejnych pokoików.
Gdy byli już w ostatnim pokoju, a Kot szykował się do ewakuacji, drzwi do pokoju za nimi wpadły do środka a w wejściu pojawił się wysoki, chudy łak. CG nacisnęła spust trafiając zaskoczonego Zmiennokształtnego w ramię i w bok. Loup zawył, uskoczył za krawędź drzwi. Słychać było dochodzące stamtąd jękliwe wycie.
Krótka seria puszczona gdzieś z korytarza rozwaliła ścianę tuż obok CG.

- Nie upussć broni, śsswietlista. - Wszystko działo się zbyt szybko, by normalny człowiek mógł zarejestrować coś poza trzaskiem rozlatującego się okna. Monstrualne przednie łapy kota objęły CG wciągając ją w otchłań atramentowo-czarnego futra. Cheshire-demon okazał się znacznie mniej eteryczny, niż wyglądał, pod aksamitnym oceanem pracowały mięśnie przypominające w dotyku napięte liny okrętowe. Monstrum wybiło się z tylnych łap i skoczyło w tył, uderzając całą masą grzbietu na okno, jednocześnie chroniąc "pasażerkę" cielskiem przed odłamkami szkła.
Kot odbił się od szczytu latarni, mocno ją wyginając i wylądował na zaparkowanym w uliczce samochodzie wginając jego dach niemal po podwozie.

CG nie oponowała. Nawet gdyby chciała kot nie dał jej na to czasu porywając w silny ale zarazem delikatny uścisk.
Przez chwilę czuła się jak szmaciana lalka, jakby wszystko działo się niezależnie od niej. Świat zawirował a CG razem z nim. Skupiła się tylko na tym żeby nie wypuścić broni i torby z jej życiowym dobytkiem. Okalająca ją czerń była na swój sposób przyjemna i dawała poczucie bezpieczeństwa. Odgradzała ją od czyhającego na zewnątrz zła, trochę na kształt obronnej rodzicielskiej piersi. To było irracjonalne, ale tak się właśnie poczuła. Jak mała dziewczynka, którą rozbolały nogi i ojciec wziął na ręce aby jej ulżyć. W tym pojedynczym momencie miała do niego pełne zaufanie. Może było to bezmyślne ale dodawało otuchy.

Zdążyła zarejestrować, że wydostali się z motelu i kot stoi na parkingu przy Canal Street gdzie miejska latarnia oświetlała blado jego rosłe, porośnięte futrem ciało.

- Biegnij do cholery - zdążyła wydyszeć. - Byle dalej.
Nie oponowała nad tym, że Cheshire zredukował jej rolę do przysłowiowego worka ziemniaków. Nawet nie starała się mu wyrwać aby stanąć na własnych nogach. Tak było szybciej.

Kot zatrzymał się tylko na chwilę, by poprawić chwyt. Przytrzymując lewą łapą egzorcystkę uczepioną jego boku, w śmiesznej pozycji przypominającej stare filmy o King Kongu, wystrzelił do przodu. Roboczo obrał kierunek wymarłej dzielnicy przemysłowej. Miał zamiar zniknąć w sieci starych, nieużywanych tuneli metra i kanałów burzowych. Nawet jeśli nie uda im się uciec, znajome tereny łowieckie były nieporównanie lepszym polem bitwy niż zatłoczona rozrywkowa dzielnica miasta.

***

Nie była pewna jak długo uciekali. CG wbiła palce w gęste futro, przywarła policzkiem do kosmatej piersi i z pokorą znosiła wstrząsy i turbulencje. Prawdziwe rodeo. Kiedy wreszcie odnalazła w sobie na tyle odwagi aby otworzyć oczy dostrzegła zarysy zrujnowanych budynków i magazynów. Znała to miejsce. Tak jak znała całe Swoje Miasto.

Kiedy Cheshire przystanął wreszcie na dachu jakiegoś pustostanu CG postanowiła, że musi odpocząć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kurczowo oplotła czarne cielsko nogami zwiększając swoją przyczepność podczas szalonej ucieczki. Teraz zaś opuściła zaborczo nogi ku ziemi i licząc na siłę grawitacji dała mu znać żeby ją puścił. Mięśnie ud drżały konwulsyjnie, oddech świszczał. Wreszcie miała okazję aby na spokojnie przyjrzeć się swojemu towarzyszowi w pełnej krasie, jego ogromnej przygarbionej sylwetce zarysowanej na tle tarczy księżyca, zakonczonym szponami łapom i spłaszczonemu pyskowi.
- Nie mam pojęcia jak on ciągle mnie znajduje - mruknęła choć nie z intencją by kot jej odpowiedział.
Nogi odmawiały posłuszeństwa. Osunęła się na ziemię i wyciągnęła paczkę papierosów. Ręce drżały jej jak wiatraki kiedy zrywała z paczki przezroczystą folię. Stuknęła w dno ale z trudem złapała wysunięty zapraszająco pomarańczowy filtr. Dopiero za trzecim razem trafiła między rozchylone wargi.
- Możesz się przemienić? - szpnęła gapiąc się szurające po betonie dolne kończyny zakończone ostrymi jak haki pazurami. - Chyba uratowałeś mi życie. Ja... dziękuję.
Nawet nie starała się maskować drżenia głosu. Zgrzytnęło zippo i zaciągnęła się z zaagnażowaniem, jakby ten papieros był ostatnim życzeniem straceńca.

- Wręcz przeciwnie, Elise Day. Chyba wplątałem cię w nowe gówno. Psy ścigały mnie. - Przemienił się. Ludzka forma nie wyglądała najlepiej. Chashire był blady, spocony i drżał jak paralityk. Dysząc ciężko, chwiejnym krokiem ruszył w stronę wentylatora, pod który ktoś wcześniej wcisnął bezładną stertę ubrań. Dach wymarłego biurowca starej ciepłowni najwyraźniej nie został wybrany przypadkowo i był jedną z kocich kryjówek.

- Masz na myśli loup... - zamyśliła się. - Ale na dachu pojawił się mój znajomy, wiem, że też go odczułeś. Może więc usunięcie nas obojgu było im na rękę. Ciągle nie daje mi spokoju jak on mnie namierza... - wstała aby podejść do Cheshire’a na drżących nogach. Wyciągnęła w jego kierunku paczkę fajek. - Nasze istnienie... może pozostawiać wyraźny ślad w całunie. Moze... kiedy jesteśmy razem jest on wręcz nie do przeoczenia. Ale to tylko hipoteza.

- To nieco komplikuje kwestię ochrony. - złapał papierosa zębami naciągając dżinsy. Jej uwadze nie umknęła zaczepiona o pasek blacha Ministerstwa Regulacji. - Czego chciała wróżka z dachu? To jego wesołe stadko pokemonów wyglądało na mocno wkurwione.

- Stadko czego? - nie złapała aluzji. - Facet z dachu jest... - ciężko było jej to określić, tym bardziej, że sama nie miała co do niego pewności. - Chyba śmiercią - skończyła lakonicznie.
- Nazwałeś mnie “świetlista”. Dlaczego?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 20-03-2012, 17:45   #205
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - część II


- Nazwałeś mnie “świetlista”. Dlaczego?

- Jako Duży Kotek czasem bredzę od rzeczy, nie przejmuj się. - mocno zaciągnął się papierosem i przysiadł na betonie. Coś się w nim zmieniło, w sposobie mówienia, mowie ciała, jakby zużył wszystkie zapasy demoniczności na dziki pościg. Przez chwilę przypatrywał się CG, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Dotknął lewego policzka. - Świeciłaś. Z twarzy. Co do stadka: wróżki, szarańcza... nie wiem co to było. Wiem że ani egzekutorzy, ani wilkołaki takich asystentów nie mają.

- Nie wiedziałam, że MRrze zarudniają demony - przysiadła obok, na skrzyżowanych nogach, i teraz natarczywie wpatrywała się w jego profil. - Jaka jest twoja rola w tej kabale? Co chcesz na tym ugrać Cheshire?

- Charlie. I nie jestem demonem. - naciągnął na siebie przyciasny t-shirt ze stylizowanym logo Necrohazardu. - Nie będę udawał, ze rozumiem swoją rolę. Jeśli chodzi o duży obrazek, chyba jest podobna do twojej... tylko przeciwna. - po twarzy przemknął znajomy, diaboliczny uśmiech - Na co dzień po prostu zarabiam na życie i próbuję nie dać się zabić. A jak ci się wydaje, Elise Day, co właściwie można ugrać na końcu świata?

- Jak na mój gust nic, Charlie - wyraźnie wypowiedziała jego imię jakby chciała się oswoić z brzmieniem tego słowa. Nie zmieniało to faktu, że nie lubiła mówić ludziom po imieniu ale postanowiła zrobić wyjątek. - Ale nie każdy byt na tym świecie jest logiczny i przewidywalny. Niektórzy pławią się chaosem i destrukcją w ich pierwotnej niezachwianej formie, ot po prostu - odetchnęła głęboko jakby chciała z chłodnym nocnym powietrzem wpuścić do siebie odrobinę spokoju. - Poza tym to śmiałe założenie, że w globalnym rozrachunku gramy do przeciwległych bramek. Osobiście unikam gier zespołowych i nie interesuje mnie strzelanie goli. Na niczyje konto, poza może moim własnym. Ja chce tylko przeżyć - wzruszyła ramionami jakby chciała się wytłumaczyć z własnego egoizmu. - Ale na razie musimy sobie postawić ważniejsze pytanie. Co dalej, Charlie? - przy ostatnim zdaniu mocno pochyliła się do przodu aż poczuł jej ciepły oddech przy swoim uchu.

Charlie przymrużył oczy, uśmiechnął się. Na jego karku pojawiła się gęsia skórka.
- Co dalej po zetknięciu katody z anodą? Przypuszczam, że popatrzymy jak łuk wypala to cholerne miasto i cały wszechświat w diabły. - Z tajemniczym uśmiechem wpatrywał się w panoramę wymarłej ciepłowni, składającej się głównie z ciągnących się w nieskończoność martwych taśmociągów i szkieletów wież przesypowych, tonących w hałdach wywożonych tu śmieci.

- Chaos i destrukcja potrafią być pociągające. Są piękne. Przywracają porządek, robią miejsce na coś nowego, lepszego. Rozejrzyj się, Elise Day, ten świat już się skończył.

- Katoda i anoda to niby o nas? - przyłożyła do ust rękaw kurtki żeby stłumić parsknięcie. - Nie schlebiaj nam, Cheshire - z jakiegoś powodu wróciła do tego jak nazywała go wcześniej. Może człowiek miał na imię Charlie ale CG wiedziała, że jest on tylko jednym z elementów większej układanki, które składały się na Kota. - Świat się nie zawali tylko dlatego, że dwójka... istot, nawet jeśli dziwnych, zafunduje sobie szybki numer.
Chrząknęła aby zmusić się do poważniejszej miny.
- Ale po prawdzie to nie chodziło mi o to cholerne przyciąganie między nami. Mówiąc “co dalej” - kąciki jej ust znów zadrgały z rozbawienia - chodziło raczej o plany bardziej pragmatyczne. Wiemy według jakiego schematu działa Carringtonowa. A raczej to coś co pociąga za jej sznurki. Robimy coś w tym względzie? Nawet nie jestem pewna jak mogłoby mi to pomóc w moim osobistym położeniu. Wymusiłam na tobie dwadzieścia cztery godziny ale nie wiem czy nadal chcesz ciągnąć nasz układ. Jak się przekonałeś, moje towarzystwo istotnie jest niebezpieczne. I... mówiłeś, że jesteś umówiony. Chociaż prawdę mówiąc - teraz to jej uśmiech wydawał się diabelski - nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zobaczyć czy świat się jednak rozpadnie na kawałki jeśli... - przygryzła wargę w tym swoim cynicznym uśmiechu. Po chwili oderwała od niego wzrok aby wysupłać kolejnego papierosa. - To jaki jest plan?

- Obiecałem ci ochronę. Dwadzieścia cztery godziny. Może faktycznie mam coś z demona, a może po prostu jestem staromodny, ale pakt to pakt. - zrobił gest jakby rozcinał sobie żyły nadgarstka zębami i smarował nimi jakieś znaki w powietrzu. Najwyraźniej jakiś branżowy dowcip. - Moje spotkanie chyba się zdezaktualizowało. Mój przyjaciel jest paranoikiem i nie będzie zachwycony, gdy ściągnę mu na głowę gończe psy. Zadzwonię, jak znajdziemy jakiś aparat. Jeśli pytasz co dalej w sprawie Carringtonowej... cóż, zastanawiający dobór konsultanta, zważywszy na to co przed chwilą powiedziałem, nie sądzisz?- zaśmiał się, usiadł wygodniej wyciągając nogi przed siebie. - Jeśli chcesz znać moją opinię, opóźniamy tylko nieuniknione. Idzie potop, a my zamiast szukać przytulnej arki, bawimy się w bobry stawiające tamy z patyków na Eufracie. Przyjrzyj się temu wszystkiemu, ruiny i trupy błąkające się po ulicach, trupy żywe, trupy martwe, trupy potencjalne, a to i tak mniej odrażajace od tych paru pozostałych przy życiu. Przypomnij sobie tych wszystkich zakłamanych hipokrytów, których na codzień oglądasz i powiedz mi: w imię czego.

Skrzywiła usta w geście bezradności.
- Może rzeczywiście to nie moja walka - omiotła wzrokiem otaczające ich gruzowisko. - O świat. Ale chciałabym się dowiedzieć czym jestem, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz jaką zrobię przed wielkim “boom”. Ten kuzyn Mythosa mówił, że Carringtonowa prawdopodobnie mnie szuka. Znając moje szczęście pewnie ona też ma do mnie jakieś zamierzchłe pretensje ale może powinnam spróbować. Mówił, że ona jest moją siostrą, choć pewnie w grubej przenośni. I, że obnosi się ze swoją dziecinną zemstą. Ciekawe co miał na myśli. Zastanawia mnie jeszcze coś, Cheshire. Jeśli ona rozwali wszystkie elementy pieczęci, a sam mówiłeś, że one niejako spajają trzy równoległe rzeczywistości to... - podrapała się po czole - czy one oddzielą się od siebie i nie będzie już łączących je kanałów czy raczej wszystkie płaszczyzny nałożą się na siebie i każde tałatajstwo będzie mogło dostać się do nas bez przeszkód? W tym osławiony Slaugh niosący apokalipsę.

- Ciekawe pytanie. Nie dowiemy się, póki nie zostaną rozwalone. - Kot wstał i zaczął grzebać w kanale wentylacyjnym, o który wcześnie opierał się plecami. Wydobył stamtąd niewielki, pachnący nowością młodzieżowy plecak. Wydobył z niego jakiś przedmiot i wyciągnął zawartość w stronę CG. Był wyładowany po brzegi napojami energetycznymi i batonami proteinowymi. Puszka otworzyła się z donośnym trzskiem. - O czym to ja? Acha. Jak na mój koci rozum, to rozdzielenie się światów... załóżmy na chwilę, że jest możliwe... byłoby scenariuszem niewiele lepszym niż przybycie Slaugha. Ciała nie mogą żyć bez dusz. Dusze nie funcjonują bez bajkowych stworków z Trzeciej Warstwy. Jesteśmy różnymi aspektami tej samej bajki, mimo, że na codzień się nie oglądamy. Ale nie jestem metafizykiem nuklearnym, więc mogę się mylić.

Nie skomentowała czy zgadza się z jego tokiem rozumowania. Z wdzięcznością przyjęła od niego redbulla i otwarłszy z sykiem puszkę upiła kilka łyków. Zaraz poruszyła jeszcze jedną nurtującą ją kwestię.

- W centrum heksagramu, elfiej gwiazdy - wyjaśniła - jest siedziba BORBLi. Wiesz co to oznacza, Cheshire? Oni muszą siedzieć w kieszeni faeries. Możliwe, że spora ich część obsadza u nich urzędy. Sam pomyśl. Wróżki wieki temu wysyłają delegacją swoich pobratymców, niejako aby przyszykowali grunt na nadejście tych, powiedzmy “większych szyszek”. W ulice, skwery a nawet rzeki Londynu wkomponowany jest magiczny sygil. Ktoś musiał dopilnować aby tak to skonstruować. Na wierzchołkach znajdują się bramy, w środku możliwe, że jest jakieś spoiwo. Coś bez wątpienia ważnego. Wniosek z tego taki, że instytucja, która poniekąd kontroluje MR obsadzona jest przez przeciwną frakcję. To dość zabawne, nie sądzisz?

- Rzeczywiście, Elise Day, dość zabawne. - wymruczał Kot bardziej do siebie, niż do CG. Jakby historia o BORBLu o czymś mu przypomniała. Milczał dłuższą chwilę, opróżniając jedną puszkę za drugą, co jakiś czas przegryzając batonem. Ciężko to nazwać jedzeniem i piciem. Tankował. - Zabawne, ale prawdę mówiąc to też mam gdzieś. Powiedziałaś, że chcesz się dowiedzieć kim jesteś, zanim świat się rozsypie... czy to Targowisko Wróżek, o którym wcześniej wspomniałaś ma z tym jakiś związek?

- Taką mam nadzieję - wyciągnęła z plecaka ostatniego batona bojąc się, że Cheshire zaraz pochłonie wszystko bez wyjątku. - Mytheon wspomniał o trollu, który tam przebywa. Ponoć on może wyjaśnić mi coś niecoś. Z drugiej strony mówiłam, że nie wierzę w bezinteresowność. Pewnie poda jakąś niebotyczną kwotę, której nie posiadam. Ewentualnie wymyśli dla mnie absurdalne zadanie jak dwanaście prac cholernego Herkulesa. Nie żebym miała dużo do stracenia. Ale zdaje się mówiłeś, że nie masz pojęcia gdzie znajdę targowisko.

- Bo nie mam. Ale być może znam kogoś kto ma. Pamiętasz? Proponowałem ci upolowanie szczura. - Uśmiechnął się łobuzersko. - To nie jest najsympatyczniejszy szczur na świecie, ale sporo wie.
- Przybliż temat - zachęciła. - Kim jest, jak go znajdziemy i, co ważniejsze, czego żąda w zamian za informację?
- Krwi dziewicy, paru główek noworodków... nigdy nie można być do końca pewnym - koci jęzor oblizał twarz po pochłonięciu ostatniego redbulla - zostaw to mnie.

- Niech będzie - zgodziła się bez protestów. Przez chwilę siedziała w milczeniu przyglądając mu się bacznie jakby chciała go wzrokiem rozebrać na części składowe. Ostatecznie nie mogła się powstrzymać i przejechała palcem po krzywiźnie jego szczęki. Drobny, nie pozbawiony zmysłowości gest.

- Jeśli nie jesteś demonem, to czym? - z nabożnością odwinęła zaraz swój batonik i ugryzła niewielki kęs. - Czytałam kiedyś o tym. Ogoniaste bestie, zdaje się, że to jakieś wschodnie klimaty. Demon zamieszkuje w ciele zwierzęcia a zewnętrznym objawem są dodatkowe ogony, od dwóch do dziewięciu w zależności od mocy, co ciebie Cheshire, plasuje niestety bardzo nisko jeśli chodzi o piekielną hierarchię - uśmiechnęła się złośliwie przeżuwając czekoladę. - Pytanie jak do tej plątaniny dostał się Charlie. Opanował ciało zwierzęcia, przypadkiem zainfekowane pierwiastkiem demona, a może to demon dołączył już do tandemu loup garou. Zastanawia mnie także czy jest jeszcze ktoś czwarty. W każdym razie teraz wasze esencje zrosły się, zmutowały i stworzyły niepowtarzalny i bardzo interesujący byt, który roboczo nazwaliśmy Cheshire. Myślisz automatycznie jak spójna jednorodna istota czy każdy z was ma coś do powiedzenia i na przykład... sprzeczne poglądy? - zauważył analityczny ton pasujący do lekarza lub naukowca. - Upomnij mnie jeżeli jestem wścibska ale po prostu nie cierpię nierozwiązanych spraw. Poza tym ja naprawdę sporo o sobie powiedziałam, mógłbyś się zrewanżować i wyjaśnić meandry swojego pokręconego istnienia - zgniotła folię po batonie i rzuciła za plecy.

- Spójne, jednorodne istoty to fikcja stworzona przez psychoanalityków. Niewiele wiem o piekle, choć jeśli twierdzisz, że hierarchię ustawia tam ilość ogonów, to nie wróżę tej instytucji świetlanej przyszłości. - podrapał się po sierści na głowie - chyba cię rozczaruję, tajemnicza nieznajoma, za życia byłem pospolitym gliną, a kot którym... z którym... dzięki któremu nadal tu jestem to leniwy kanapowiec, który mieszkał ze mną od ślepego kociaka. Żadnych demonów w rodzinie o ile mi wiadomo. Ogony to jakiś efekt uboczny... jak to. - znów wystawił koci jęzor podobny do plastra szynki - Wszyscy mamy swoje dziwactwa, po prostu u mnie objawiają się... trochę inaczej.

- Nie twierdzę, że tak jest. Z tymi ogonami. Po prostu gdzieś to wyczytałam - wstała, odrobinę niechętnie i spojrzała na kota z góry. - Pozwolisz, że zostawię w twojej kryjówce tą przeklętą torbę? Jest cholernie ciężka.

- Do wentylacji. Ale nie zostawiaj tu nic, bez czego nie będziesz mogła żyć. Materia bywa ulotna.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 20-03-2012, 18:06   #206
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - część III finałowa

Rozsunęła zamek i przez moment grzebała w jej wnętrzu wyciągając wszystko na schludny stosik. Książki opatrzone okultystycznymi znakami, wygniecione ubrania przesiąknięte jej zapachem, kevlarowa kamizelka, jedno zdjęcie w ramce, granaty, szczoteczka do zębów. Ot, babskie bibeloty.
Zabrała tylko tą ostatnią, broń i pieniądze. Dźwiganie reszty wydawało się mijać z celem dlatego upchnęła całość na powrót w torbie a tą wepchnęła za kratkę wentylatora skąd Cheshire wcześniej wyłowił plecak.
Na twarzy Lawrence zarysowała się apatia. Nie miała bladego pojęcia gdzie tej nocy przyjdzie jej nocować. I czy chociażby dożyje jutra. Wiedza, którą wydedukowała wydała się jej bezcelowa. Owszem, trzeba ją przekazać Triskettowi. Niech on ratuje świat. CG zwyczajowo zajmie się ratowaniem siebie samej. Zresztą na chwilę obecną jej egzystencja była bardziej zagrożona niż przyszłość pieprzonej galaktyki.
- Chyba czas się stąd ruszyć - objęła się ramionami jakby nagle zrobiło jej się zimno. - Znajdźmy tego szczura a potem... potem zastanowimy się gdzie zadekować się chociaż do rana. I koniecznie zahaczmy o budkę telefoniczną. Solennie uprzedzam, że kasa mi się kończy więc motel nie będzie z tych pięciogwiazdkowych. Na pocieszenie dodam też, że w okolicach świtu lubi odwiedzać mnie skośnooka mistrzyni skoków wzwyż w towarzystwie swoich płonących noży, czy czegoś tam. Zaczynam się w tym gubić... - westchnęła z rezygnacją i na koniec dodała, bez drwiny za to z bolesną dozą szczerości. - Kurwa Cheshire, jestem cholernie zmęczona.

Kot pozostał na ziemi wodząc za Lawrence wzrokiem. Przez dłuższą chwilę milczał.
- Dość demolowania moteli na jeden dzień, przygarnę cię na tę noc. Tylko żadnego załatwiania się poza kuwetą.

- Bardzo zabawne - wysiliła się na blady uśmiech. - Ale to mało rozsądne Cheshire. Jeśli się nie mylę i razem jesteśmy jak migający punkt na całunie to pod twój dach mogą zlecieć się różne paskudne byty. Lepiej poprzestańmy na tanim motelu na godziny chociaż jeśli się uprzesz to chyba nie mam siły oponować. A teraz chodźmy dorwać twojego szczura. Jeśli zdobędziesz dla mnie lokalizację targowiska... - odwróciła twarz zagapiwszy się na tonący w mroku horyzont - po świcie nasza umowa wygaśnie. I obiecuję, że będziesz miał mnie z głowy.

- Nuuuuda. - w którym momencie wstał i podszedł do krawędzi? Nie miała pojęcia. Straciła go z oczu tylko na chwilę, a gdy ponownie się odwróciła właśnie spacerował po piorunochronie na skraju dachu jak jakiś obłąkany linoskoczek - Doprawdy niegodne twojej szalonej, czarnowłosej główki. Umówmy się, jeśli zechcesz odesłać mnie wcześniej - twoje prawo. Nie przeszkadza mi to. Ale jest coś, co możesz zrobić, by podtrzymać mój altruistyczny nastrój. - miękkim, płynnym skokiem opuścił linkę i stanął tuż przed nią. Blisko. Uniósł jej podbródek, jak przed pocałunkiem, lub skręceniem karku. Zmrużył ślepia, gdy znów się odezwał, mówił szeptem. Dziwnym, na granicy ludzkiego głosu i kociego mruczenia - Gdy znajdziemy twoje targowisko, to ty spełnisz jedno moje życzenie. Co ty na to, Elise Day?

- Nigdy nie podpisuje umów in blanco Cheshire - głos, choć zmęczony brzmiał dość stanowczo. - Powiedz co to będzie za życzenie a ja dam ci znać czy jego spełnienie leży w granicach realności.

- Gdzież była ta żyłka zdrowego rozsądku przez cały dzisiejszy dzień. - Na jego twarzy pomału rozlał się zwyczajowy, rekini uśmiech. - W żadnym wypadku, Elise Day. To nie byłoby w połowie tak zabawne. Byłoby wręcz obraźliwe dla nas obojga. Jak, nie przymierzając, jakiś handel wymienny. Sam jeszcze nie wiem o co poproszę. Ale żeby ta pieprznięta bajka mogła trwać, potrzebuję tej odrobiny staromodnego, magicznego, lekkomyślnego zaufania z twojej strony. Nawet bardziej niż samej przysługi. Jedno, kocie życzenie. Co ty na to, Elise Day?

- Śmierdzi mi to potworną manipulacją. Ale niech będzie kocie. Znajdź mi targowisko a będę twoją złotą rybką. Jedno życzenie. Nie wiem czy nie oszalałam, że ci ufam, ale masz rację. Robisz dla mnie więcej niż oczekiwałam a przyzwoitość wymaga spłacać swoje długi.

- I to się nazywa duch przygody! - Cofnął się na odległość przewidzianą przez zasady elementarnej przyzwoitości i zarzucił pusty plecak na ramię. Przez chwilę przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami, śmiesznie, po kociemu przekrzywiając głowę. - Złota Rybka. Dobre. Znacznie lepsze niż Dzika Róża. Chodź, Elise, zanim dotrzemy na Targowisko czeka nas dużo schodzenia po schodach.

Skinęła głową i wlała w siebie ostatni łyk redbulla. Cheshire obrócił się na pięcie gotowy ruszyć w dół kiedy CG w wyrazie irytacji zgniotła puszkę i cisnęła ją za siebie.
- Swoją drogą tchórz z ciebie, wiesz? - mruknęła gniewnie nie ruszając się z miejsca. - Bo musisz czuć to iskrzenie. Nie wierzę żeby to było tylko jednostronne przyciąganie. Paranoja... - zaśmiała się żywo jakby w reakcji na przedni dowcip. - Żeby ładna dziewczyna, za którą nieskromnie się do niedawna uważałam miała takie słabe branie. Masz rację, to miasto się stacza i nie ma dla niego ratunku. Powinnam po prostu zająć wygodne krzesło i obserwować jak przestaje istnieć. Zasłużyło sobie na to - ruszyła za kotem ale nie przestawała mówić nakręcając się coraz bardziej. - Niedługo będą ze mną robić te święte obrazki z podpisem "niepokalana". Moja dziewczyna dała mi w mordę wykrzykując, że zrujnowałam jej życie. Były mąż wywalił z auta kiedy zaczynałam mu udowadniać, że jest łasą na baby szują. Nawet pewien przyzwoity chociaż mało atrakcyjny regulator pozostał nieczuły na moje zaloty twierdząc, że pieprzenie ze mną źle by wyglądało na jego CV. Kiedy wpadł mi w oko łak kwadrans później ktoś zdmuchnął go ze snajperki. A faerie zamiast tradycyjnego figlowania zaproponował bicze i darcie ze skóry co trochę mi jednak ubliżyło. A ty mi fatalizujesz, że seks ze mną sprawi, że ta pieprzona planeta eksploduje i nie chcesz nosić na swoich kocich barkach tego jarzma. Największa bzdura jaką słyszałam żeby spławić panienkę... Także mówiąc szczerze, mój poziom frustracji sięga zenitu i coś ci powiem Cheshire. Ktoś mnie przeleci w przeciągu najbliższej doby choćby miała mu za to zapłacić. Ktoś-kurwa-kolwiek. Bo normalnie albo świat oszalał albo ja przez całe życie żyłam w kłamstwie uważając, że wszystko mam na swoim jebanym miejscu. Także jak załatwimy sprawę szczura chyba wyskoczę na parę drinków, rozumiesz co mam na myśli. Czternaście miesięcy to trochę za duża przerwa nawet jak na cholernego emeryta.
Gdzieś w połowie wypowiedzi przyspieszyła kroki i pędziła teraz schodami w dół na złamanie karku jakby zapomniała, że przed momentem padała na pysk ze zmęczenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jTqlIswEIu4&feature=related[/MEDIA]

Zatrzymał się tak nagle, że mało nie rozbiła nosa o jego szerokie plecy. Jego dłoń zacisnęła się na poręczy. Przez chwilę stał jak zaczarowany, głęboko oddychając. Cisza robiła się nie do zniesienia i zdawała się trwać wieczność.

- Jak ćma wokół płomienia. Ty ciągle nie rozumiesz stawki, co Elise Day? - odwrócił się jak w zwolnionym tempie, pod jego skórą coś pulsowało. Przez chwilę zdawało jej się że widziała jak z klatki piersiowej usiłuje wyrwać się kształt pyska kociego monstrum. Sam Charlie patrzył na nią błyszczącymi pożądaniem oczami. Zwilżył usta. Lekko uniesiona górna warga odsłaniała rządek równych, bielutkich i ostrych zębów. - Po tym co ci powiedziałem. Mimo wszystkich moich ostrzeżeń. Bez względu na to, co może się stać. Chcesz, żebym puścił cugle? Zrobił to, na co mam ochotę, od momentu, gdy cię zobaczyłem? Pozwolił działać... iskrzeniu? - Postąpił krok do przodu i bez ostrzeżenia złapał ją w delikatny, acz stanowczy uścisk, prawa ręka zaplątała się w jej włosach, strącając ciemne okulary w odmęt klatki schodowej, jego usta znalazły się tuż przy jej szyi. - Czas rozmów się skończył, teraz chcę usłyszeć tylko jedno słowo. Czy taka właśnie jest twoja wola, Elise Day?

"Dawaj dziecino!" - niemal usłyszała entuzjastyczny ryk własnych hormonów.
Jej napięte jak struna ciało, przyspieszony oddech i serce dudniące jak maszyna do prasowania samochodów odpowiedziały na to pytanie aż nazbyt szczerze.
Jednak słowa, które wychrypiała gapiąc się na jego usta były typowo dla jej płci mętne.
- Tak... Nie... - nie pozostając mu dłużna ostrożnie zatopiła palce w jego gęstych, mieniących się granatem włosach. - Nie wiem.

***

Gdzieś bardzo, bardzo daleko.

Charlie? - znajomy, kobiecy głos - Charlie!! Chryste, nie pozwól na to! Musisz sobie przypomnieć!! Natychmiast! Zanim będzie za późno! On miesza ci w głowie!!

Kto? Kto miesza mi w głowie?


Cholerny KOT!!!

W tej jednej, krótkiej chwili zabrakło kociej łapy tłumiącej wspomnienia. Cała uwaga zwierzęcia skupiona była gdzie indziej. Kocia fascynacja piękną, świetlistą istotą właśnie zmierzała ku nieuchronnemu finałowi.

I w tej jednej, krótkiej chwili wszystko wróciło.

2012 rok. Małe mieszkanko w kiepskiej dzielnicy Londynu. Wszędzie krew. Jego żona i mała Astrid nie żyją. Rozszarpane na strzępy przez coś... coś starego i złego. Przez zwierzę, które oszalało przez zazdrość o swojego pana, które nie umiało zrozumieć dlaczego ta franca i bachor stały się ważniejsze od niego. Starego, czarnego kota. A właściwie przez coś, w co zmieniły go szaleństwo, zazdrość, nienawiść i rozpoczynający się Fenomen.

Zabiłeś je, ty draniu!

Charlie przypomniał sobie, jak upuszcza papierową torbę z zakupami, jak wyszarpuje służbowy pistolet. Było już za późno. Bestia rzuciła się na niego, jednym kłapnięciem po prostu odgryzając uzbrojoną rękę. Próbował odepchnąć monstrum, ale bezskutecznie. Słabł. Wykrwawiał się. Umierał. Potwór z szalonym uśmiechem na pysku przyglądał się jak jego pan upada. Jak drga w coraz większej kałuży krwi.Wolnym krokiem podchodzi do umierającego i odrywa pierwszy kawał mięsa z karku.

- One tylko zasnęły. Nic z tego na co patrzysz nie jest prawdą. To tylko zły sen... - gdy koci pysk pożera ciało, słodkie kocie kłamstwa oplatają duszę Charlesa Fostera. Owijają ją w szczelny kokon, którego nie opuści przez najbliższe jedenaście lat. - To wszystko dla twojego dobra, Charlie.

***

Tu i teraz

Jej napięte jak struna ciało, przyspieszony oddech i serce dudniące jak maszyna do prasowania samochodów odpowiedziały na to pytanie aż nazbyt szczerze.
Jednak słowa, które wychrypiała gapiąc się na jego usta były typowo dla jej płci mętne.
- Tak... Nie... - nie pozostając mu dłużna ostrożnie zatopiła palce w jego gęstych, mieniących się granatem włosach. - Nie wiem.

W języku ludzi mogło to oznaczać wiele rzeczy. Ale Kot postrzegał słowa, dokładnie tym, czym w tej chwili były - ozdobnikami, dekoracją, pieśnią godową. Zrozumiał zawartą w nich odpowiedź.

- Taka piękna. I taka nierozsądna. - Jego usta musnęły jej. Poczuła jak jego palce poprawiają chwyt. Jego szept hipnotyzował. Można się było w nim rozpłynąć. - Skrzywdzili cię, Elise Day. Ale koniec z tym. Zniszczymy ich. Rozumiesz? Jednego po drugim. Nie odejdę o świcie. Ochronię cię. Nie zostawię samej. Już nigdy. Rozumiesz, piękna Elise Day? A teraz...

Nie planował tego. Jeszcze nie teraz. Ale już nie umiał się cofnąć. Kiedyś, z Charliem, powodowała nim zazdrość, dziś było to coś nieskończenie bardziej pięknego. Nowe, fascynujące uczucie, którego nie umiał ani nazwać, ani w żaden sposób kontrolować. Finałowy rozdział, dzień końca świata, niszczycielski łuk mistycznej elektryczności, który wedle mętnych przemyśleń Kota miał wypalić Londyn i świat. Wszystko to rozpoczęło się tu i teraz, rozpalone przypadkiem, jedną przeoczoną przez wszechświat iskierką, przez najprostsze i najbardziej podstawowe ludzkie emocje i potrzeby.

- Teraz pokażę ci Krainę Czarów.


Patrzyła na usta i tylko dlatego zdążyła je zobaczyć. Garnitur ostrych jak brzytwy zębów w paszczy, w którą rozrosła się jego twarz. Czas zatrzymał się w miejscu. Nieskończenie długa chwila w której CG zrozumiała co się dzieje. Nieskończenie długa chwila, w której zęby zmierzały ku jej głowie, a jej uwięzione w żelaznym uścisku ciało poderwało się do ostatniej, rozpaczliwej obrony. Kolano wystartowało w górę, a dłoń ruszyła w stronę rękojeści pistoletu.

Chwilę później na odrapaną ścianę klatki bluznęła pierwsza krew.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 21-03-2012, 18:27   #207
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Spodziewał się że poślą go na rewir, szczęściem że podjechali po niego chłopaki z siódmego. Znał tam sierżanta i zaraz wypytał go co i jak. GSR w prostych słowach wytłumaczył mu że mają robić za korek, niewiele więcej wiedział. Gary obładowany sprzętem z MRu uzupełniał w transporterze ostatnie braki. Akcja nie wyglądała na pacyfistyczną, Andy zaś już mu powiedział że inne posterunki zaczęły grzać z barykad do cywili. Triskett zaklął i splunął na pancerną podłogę. Zapiął na biodrach pas taktyczny, ładownice napchał speedloaderami i sluggsami do obrzyna. zaczepił kilka granatów, flashbangów. Po odrobinie namysłu zabrał też łzawiące i maskę gazową. Lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować a nie mieć...
Wyglądem więc zaczął przypominać Challengera, zaparkowanego na środku mostu. Kurwa. Snajperzy, kaemy, Borble, GSRy, armia. Cokolwiek tam się stało nie było dobrze.
Poszedł za funkcjonariuszem i uśmiechnął się krzywo puszczając oczko do Ninji.
- My się znamy. - poprawił kamizelkę upstrzoną znaczkami voodoo. - Co tu się dzieje Angela?
Słuchał i skóra mu cierpła. Znowu ten skurwysyn i jego roślinka?
- Myślałem, że przez jakieś kilkanaście lat będzie spokój. - zerknął na Angelę, nie mówiąc nic więcej. Wspomnienia ostrzy masakrujących go pod zamkiem Plum było jak błyskawica uderzająca paroksyzmem bólu.
- Mamy choć blade pojęcie jak to się rozprzestrzenia? Zarodniki jak tamtym razem? - Jeśli tak to mamy przejebane - Pewnie że idę z wami. Dobrze by było wziąć transporter od GSRów, przyda się wsparcie i trochę pancerza. Oklaskami, chlebem i solą ludzie na Rewirze nas nie przywitają. Kto oprócz nas idzie? - Popatrzył na ninję i Angelę. Jakoś z góry założył że ona też się ruszy, to ze zakładała maskę potwierdzało przypuszczenie.
- To coś nowego. Podobnego, ale nowego. Nie mamy czasu do stracenia. Jedziemy na Rewir i zabezpieczamy ślady. Ten wybuch zarazy nie był przypadkowy. To zamach, panie i panowie. Nekroterrorystyczny zamach. Naszym zadaniem jest zabezpieczyć ślady nim łaki położą na nich łapy lub winni zamachu spróbują je zatrzeć.
- Angela... - Gary popatrzył na ninję i podrapał się po podbródku. - A jak to wszystko wpisuje się w w to o czym mówiliśmy wcześniej? Kolejny znacznik na mapie?
Triskett zamyślił się. Zamach nekroterrorystyczny? Może nie chciała mówić otwartym tekstem, ale jemu bardziej to pasowało na dywersję, odwracania uwagi. Próbę skupienia ich sił w jednym miejscu. Tak czy siak nie mogli tego zignorować, tam ginęli ludzie. Zabijani przez nich samych.
- Jestem gotów. Mały oddział? I zaraz... czemu łaki miały by chcieć kłaść na tym łapy? Słyszałem że pomagają ludziom, bronią przed Piankami.
Czyli robią kurwa to co myśmy powinni robić.
- Nikogo nie można być pewnym. Zbieraj tyłek po sprzęt.
- Wszystko mam ze sobą. Powiedz tylko start i wyprujemy z bloków.
- Start - powiedziała z mimowolnym i krótkim uśmiechem, który przemknął po jej twarzy.

Gary niezmiennie zaczął się zastanawiać w jakie gówno się pakuje zaczynając robić dla wielce tajemniczej Agencji. Czy czasem nie zaprowadzi go to na niewłaściwą stronę barykady. Ciągle miał przeświadczenie że siedziba Rady znajduje się w środku “celownika” Matha łamane na Carringtonową nie po to by ją rozpierdolić tylko... No właśnie tylko co? W końcu przejmowanie ciał, zabieranie tożsamości to nei były tylko metody Mythosa. Jak lepiej kontrolować MR czy BORBLi niż poprzez zinfiltrowanie szeregów. Rozmyślania przerwali mu podchodzący GSRzy i drugi z Borbli którego nie znał. Triskett obładowany sprzętem szedł na końcu grupy mimowolnie przyglądając się kołyszącym się tyłeczkom Angeli i ninji, porównując i wystawiając oceny za styl i wrażenie artystyczne. Ten uśmieszek na końcu rozmowy co miał kurwa znaczyć? Bingo frajerze, omotałam cię tak że już jesz mi z rączki? Czy niewinna oznaka że Hitlerówna ma choć śladowe ilości poczucia humoru?
Siódemka nie miała dziś szczęścia. Okazało się że na wycieczkę do Rewiru wybiera się pluton Andy’ego jako ich obstawa. Łatwo nie będzie, nawet dla siepaczy z doświadczeniem. Przynajmniej tyle dobrego że znał na tyle sierżanta, żeby wiedzieć że nie zostawi ich bez wsparcia, kiedy gówno zacznie zalewać im usta. Zwolnił jeszcze kroku by zrównać się z nim i tak by Angela i reszta nie dosłyszała.
- Andy na wieżyczki do kaemów daj jakiś pewnych i spokojnych chłopaków. Nie jedziemy tam postrzelać do wszystkiego co się rusza, tylko na zwiad.
- Ty mnie nie ucz Triskett mojej roboty. - napięcie wyraźnie dało o sobie znać, ale mężczyzna szybko się uspokoił. - Ja tam też mam znajomych i przyjaciół.
Gary kiwnął głową i klepnął go po plecach.
- Nie będzie źle. Jest nas trzech egzekutorów, ninja umie żelazem robić widziałem niedawno. Torpeda też jest dobry. Borbli nie znam, ale jakbyśmy jechali w jedną stronę tylko to szefowa swojej zgrabnej dupeczki do transportera by nie pchała. W razie jak się zesra sytuacja porządnie skupiajcie się koło wozów. Tylko zaczekajcie ze spieprzaniem na nas, co? - wyszczerzył się wrednie, a Andy zaklął tylko pod nosem.

Ruszyli. Zgrzyt odstawianych barier i blokad przejmował do szpiku kości nawet w tłumionym grubą blachą wnętrzu konserwy. Chłopaki sprawdzali sprzęt, sam się wpakował do wozu z Angelą i ninją, poprawiając i dopinając sprzączki. Jeszcze przed wyruszeniem jak na komendę GSRy i Gary zaczęli skakać sprawdzając czy nie dzwonią za bardzo i czy wszystko ułożyło się na tyle że nie będzie przeszkadzać i spowalniać ruchów. Na ciasnej przestrzeni wozu bojowego wyglądało to dość komicznie. Przyglądnął się dziwnemu urządzeniu w rękach Angeli, ale na razie wstrzymał pytania. Wynurzył się za kaemistą i rozglądnął po przedpolu. Jechali wolno po moście, ciała leżały pokotem, Triskett zmrużył oczy i usiłował przebić wzrokiem dymy pożarów, które już powoli przesłaniały Rewir czarnym całunem. Kierowca starał się omijać zwłoki,ale nie dawał rady. Kilkakrotnie koła najechały poszarpane przez kule ciała. Egzekutor wrócił do wnętrza pojazdu.
Przecisnął się w pobliże Angeli i zerknął jej przez ramię na coś co wyglądało jak skanner lub GPS tylko taki z pentagramami i dziwnymi znaczkami. Kierowała pojazdem wydając polecenia kierowcy.
Robiło się coraz ciemniej. Kaem zaterkotał raz i drugi. Kilka łusek z wyrzutnika spadło do środka wozu napełniając go zapachem prochu. Przysunął się do wizjera i wyglądnął na zewnątrz. Pojedynczy ludzie z zieloną pianą na ustach rzucający się w szale z pięściami i pazurami na opancerzony wóz piechoty. Wieżyczka drugiego transportera podążającego za nimi dołączyła się do kanonady, czesząc pociskami fasadę mijanego budynku. Rozglądnął się i zauważył że mijają puby i kluby dla fangbangersów kierując się na przemysłową część Rewiru. Znaczy przemysłową dawniej, teraz bardziej przypominającą chory labirynt betonowych magazynów, ruin fabryk i rdzewiejących baraków i barek przy Tamizie. Wspomniał nawet czasy sprzed półtora roku kiedy razem z CG, Lolą i Mikiem uganiali się za ghoulicą po kanałach w okolicy. To były kurwa czasy. Zombie, ghoulice, wampiry. A teraz to jak nie Mythos to inne kurewstwo jego pokroju...
 
Harard jest offline  
Stary 22-03-2012, 00:00   #208
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vBecM3CQVD8&feature=related[/MEDIA]

Czuł się tak, jakby nagle jeden z Egzekutorów stojących niedaleko, podbiegł do niego i walnął mu znienacka fangę w twarz. Strzał który go zamroczył. Jednak, kiedy otwierał ciężko spuchniete powieki krajobraz, który widział dotychczas zupełnie się zmienił. Nie było już barykady, zasieków i ciał będących okrutnym przykładem czasów w jakich przyszło mu żyć. O nie… Było miejsce zupełnie inne… Lecz świat wcale nie zmienił się na lepsze.
Znowu, ten wampirzy kutas się nim zabawił.
Nathan zmusił dziwnie obolałą szyję do wysiłku. Musiał się rozejrzeć. Zobaczyć gdzie….
- O żesz kurwa... - wyrwało się Scottowi ze spierzchnietych ust - przegiąłeś….
Wiszące na jednej ze ścian lustro ukazało mu w jakiej beznadziejnej sytuacji się znalazł. Już wcale nie chodziło o to, że był związany, podrapany, spuchnięty i posiniaczony od zadanych obrażeń. Jakby ktoś przejechał się po nim walcem.
O nie, nie chodziło o to,
On.... do kurwy nędzy, on był KOBIETĄ!!!
Oczy dziewczyny rozszerzyły się jeszcze bardziej odzwierciedlajaąc zdziwienie i chwilową panikę Nathana.
“Za dużo filmów oglądasz wampirze” - wypluł nagromadzoną w ustach krew.
Taaaa... to na pewno nie było typowo kobiece zachowanie. Starał się poruszyć. Obraz z lustra jednak był prawdziwy. Liny krępowały jego... jej ciało.

- Słuchaj, egzekutorze – szept w głowie wyrwał go z transu. – Uratuj ją, a będę miał u ciebie dług.

“W co ty sobie do jasnej cholery pogrywasz? Kim ona jest? Chcesz żebym choć spróbował ją uwolnić? To powiedz mi do jasnej cholery w co ty się ze mną bawisz albo nawet nie kiwnę palcem choćbym miał skonać w jej ciele. Zależy ci? To sie kurwa staraj partnerze. Za stary jestem na takie ruchanie...” – Scott próbował prowadzić w myślach jakąś konwersację z “Krwawym Jezusem” nawet jeżeli wiedział, że na nic to się zda. Szarpał jednocześnie węzły starając się sprawdzić, czy to ciało w którym dopiero co zamieszkał jest zwykłą śmiertelną istotą bądź może jakimś cudem oprócz umysłu egzekutora wampir przetransportował do ciała tej kobiety jego egzekutorskie zdolności. Inaczej będzie odczuwał jak kobieta zawija się na drugą stronę tunelu.

Szarpał się gwałtownie ale, dziewczyna była dokładnie przywiązana do krzesła.
Drzwi otworzyły się, powodując skupienie całej uwagi na wchodzących postaciach. O dziwo jednego znał. Regulator. Widział go siedzaącego w sali odpraw kiedy przydzielali im niedawne sprawy. Gościu miał się chyba zająć jakimiś mordami dokonanymi na druidach czy innych fanach flory i fauny. Był bodajże przydzielony do Trisketa. O ile Scott dobrze pamiętał. Zaczął się zastanawiać, czy może nie siedzi gdzieś w Ministerstwie? Tylko wszystko wokoło nie przypominalo sal Ministerstwa ani jego podziemi gdzie poddawano torturom Fenomeny. No dobrze należy być politycznie poprawnym. Gdzie odbierano od podejrzanych ich zeznania, podawane tak chętnie.

- Słońce zaszło, śliczna – jeden z nowoprzybyłych odezwał się głosem pozbawionym całkowicie sumienia i empatii. To był ten nieznany Nathanowi człowiek. – Namyśliłaś się, kwiatuszku? Jaka będzie twoja odpowiedź?

Już usta układały się w klasyczną odpowiedź skazanca - “Wal się na ryj bucu”, ale w ostatniej chwili Scott przypomniał sobie w jak niezręcznej sytuacji jest i jakie słowa nie przysługują damie. Spierzchnięte wargi ledwo się otworzyły.
- Wody - powiedział, ładnym choć nieco zachrypniętym z suchości kobiecym głosem.

- Dostaniesz, jak powiesz gdzie on się ukrył - na twarzy zimnookiego pojawił się cień bladego uśmiechu. - Nie upieraj się. Bo znów skończy się bólem i łzami. A po co? Nie musi tak być.

- Nie umiesz miękczyć swoich ofiar.... może twoj kolega umie? - opuchniete oko spojrzało na drugiego mężczyznę - Co pięknisiu? Przyniesiesz mi wody?

Cios był silny i szybki, prawie złamał dziewczynie szczękę. Ale Nathan nawet tego nie poczuł.

„Zbastuj Nat, nie potrzebujemy kiereszować jeszcze tej damulki” - mimo wszystko grał rolę do jakiej go zmuszono. Może nie zasłuży sobie na oskara ale facet o rybich beznamiętnych oczach go podkurzył. Głowa kobiety odskoczyła pod wplywem ciosu i opadła na pierś. Wygladało to tak jakby dziewczyna na chwilę straciła przytomność.
- Co... - Nathan na nowo wychrypiał głosem kobiety w której ciele rezydował. Przełknął ślinę - co dostanę w zamian? Tylko nie mów mi nic o wolności... - Końcówkę już wypowiedziała, znaczy się wypowiedział lekko chrząkając, bo spierzchnięte gardło naprawdę dawało sie we znaki

- Umrzesz szybko - zimnooki spojrzał prosto na ofiarę. - To chyba wiele.

- I dlatego sprowadziłeś tu tego hycla? - Nathan skupił swoja uwagę na Łowcy bo poczuł od niego emanację zagrożenia.
Co tutaj robił ten łowca? Jakieś zadanie? Może grał dla innej druzyny?

- Hycla? Uważałbym na słowa w obecności markiza, kwiatuszku. Bo znów zgwałci cię jedne z lupów. A jak wiesz, oni lubią podczas seksu szarpać i rwać – można by nawet rzec, że facet się oblizał
Świnia

Przez głowę Scotta przemykały wszelkie znane mu definicje podpisane pod słowem “markiz”. Wszystko kojarzyło się tylko z tytułem szlacheckim. Bał się trochę pociągnąc dalej temat bo nie chciał wzbudzić podejrzeń oprawcy kobiety gdyby się wcześniej okazało, że dziewczyna jest w temacie a Scott nie. Mogła mieć wiedzę o wiele wiekszą od tej jaką posiadal Egzekutor. Już samo to że kumała się z tak potężną istotą jak Krwawy Jezus wiele świadczyło. No bo przeciez zależało mu na niej albo zależało mu na tym by nie zdradziła tego co wie.

- No tak zapomniałam o pieskach bedacych na waszych uslugach - nadal kobieta mowila wolno ciezko oddychajac przy kolejnych slowach.

”Czyżby ją tutaj gwalcili? Skurwysyny”

“Markiz, markiz.....”

- Nie trzeba... - dodała jednak błagalnym tonem widząc jak gościu się zamachuje - już wystarczy...

- Nie mam czasu - powiedział Shay Kane. Scott przypomniał sobie w końcu jego dane - Wyciągnij z niej co trzeba. Zaczekam w refektarzu. Jak skończysz, Zachariaszu, dołącz do nas.

Demon odwrócił się na pięcie i wyszedł z obskurnego pomieszczenia z zamurowanymi oknami i ścianami wyłożonymi popękanymi kaflami.

Nie spodobało się Scottowi, że brodaty wampir pogrywa sobie z nim w taki sposób. Sprawa z wampirem w ciele dziewczynki jeszcze miala jakieś moralne uzasadnienie. Banda facetów w pelerynce chciała sobie zrobić małe ludzkie ognisko, ale to…
No dobra, okładanie zwiazanej kobiety też nie leżało najwyżej w pozytywnych relacjach damsko-meskich ale… Tak się nie pogrywa i już. Niech sobie znajdzie innego fraglesa od czarnej roboty. Mało to Nieumarłych łazi po Londynie.
Pogmatwane to wszystko, nie na egzekutorską głowę. To wszystko śmierdziało, i to mocno. Scott poczeka aż drzwi za MRowym markizem sie zamkną i facet przejdzie jeszcze kawałek, korytarzem za nimi. Poczekal az ten drugi kat sie zblizy....
- Co chcecie wiedziec? - wyszeptał na tyle cicho by napastnik musial sie nad nim pochylić by go uslyszec

- Gdzie on jest? Gdzie go ukryłaś?
Podszedł bliżej chwytając kobietę dłonią za włosy i unosząc twarz w górę.
Teraz!!! To musiało być teraz!!

- W dupie - rzucił mu odpowiedź w twarz spinając się jednoczęsnie w sobie i zmuszając nowe ciało do nadludzkiego egzekutorskiego wysiłku.
Jakimś cholernym, dziwnym sposobem miał swoje moce, miał swoją szybkość, miał swoją siłę i inne voodo Ezekutora.
Sznury puściły, a oprawca o zimnych oczach dał się zaskoczyć. Scoot złapał gościa za głowę i błyskawicznym ruchem przetrącił mu kark. Tak by tamten zobaczył swoje własne odbicie w lustrze wiszącego dotychczas za jego plecami. Kark pękł z cichym trzaskiem wykręconym przez wątłe, posiniaczone ręce niedoszłej ofiary. Niestety, Nathan dał się nieco zaskoczyć. Mimo głowy wykręconej pod obłąkańczym kątem, zimnooki drań nadal żył. Wybałuszone oczy, wściekłość i kły wyrastające z zaczynajacej się przepoczwarzać w zwierzęcy pysk twarzy pozwoliły bez trudu rozpoznać w przeciwniku loup - garou. Słabszego niż Egzekutor, jeśli Nathan nie wyczuwał go jako zagrożenia.



Słaby czy nie, Martwy mógł zregenerować zadane rany. Wtedy sytuacja Scotta w ciele nieznajomej panny mogła okazać się dużo poważniejsza.

Nie miał broni i nie miał też czasu do stracenia. Wiedział, że będzie trudno ale łaka się nie spodziewał. Gdyby miał przy sobie swój posrebrzany nóż.... gdyby... gdyby nie był w ciele kobiety.
Gdyby babcia miała wąsy...
Musiał działać szybko by ten nie miał teraz miejsca i czasu go zaatakować. Włączył swoje turboprzyspieszenie. Chwycił łaka za jedną z wydłużających się i pokrywających się futrem rąk, zrobił krok i cisnął nim z całych swoich nadprzyrodzonych sił w kierunku miejsca gdzie zamurowano okno. Tam konstrukcja musiała być najdelikatniejsza.
Zaskoczony zmiennokształtny poleciał na zamurowany fragment ściany, jak wystrzelony z procy. Gruchnął w ceglaną ścianę z potworną siłą, rozwalając ją w pył i gruz. Nathan miał już w dłoniach metalowe, solidne, ciężkie krzesło. Martwy zmiennokształtny też nie czekał. Pośród gruzu, na starym, zagrzybionym korytarzu, podnosiła się dzika hybryda człowieka i bestii. Psa, jak można było z całą pewnością stwierdzić. Metalowe krzesło wydawało się być mizerną bronią w konfrontacji z tym czymś i nawet egzekutor stał raczej na z góry przegranej pozycji.
Nathan był jednak spokojny. Opanowany i zimny. Kalkulował i oceniał. Słabe punkty: ślepia potwora, podgardle, nos - w końcu był to pies. Silne strony: pazury, kły, regeneracja i szybkość oraz siła nadnaturala. I największy słaby punkt - Bestia. Besta, która utrudniała potworności myślenie, utrudniała odpowiedni dobór taktyki. Jeśli Scott pomyśli - wygra, jeśli zadziała jak potwór - najpewniej zginie. To było oczywiste dla wyszkolonego egzekutora.

Zapewne tak kiedyś stał biblijny Dawid przed Goliatem. Tylko że Dawid nie był wcześniej więziony i torturowany. Dodatkowo nie siedział w ciele kobiety. No i trzymał w rękach procę a nie stary zdezelowany metalowy mebel.
No ale lepsze takie krzesło niz nic.
Nathan liczył na to że sie przebije na zewnatrz, że poczuje gorąc kończacego się dnia. Niestety, łak kiepsko spisywał się w roli tarana.
“Jak ja nie trawie loup garu” - Scott wyłamał noge krzesła i pozostałą, większą część, cisnął w róg pomieszczenia niedaleko łaka

- Aport Burek - rzucił kobiecy głosem do którego się jeszcze nie przyzwyczaił. W kilku procentach określił szansę iż psia natura łaka weźmie górę i machając ogonkiem zmiennokształtny pójdzieobwachac „patyczek”.
Bestia była szybka i silna, a gniew wyparł z niej wszlekie psie czy lduzkei instynkty. Rzucony patyk został zignorowany i potwór ruszył do wściekłej szarży kłapiąc zębiakami.
Scott zamiótł kobiecą dłonią zagruzowaną i pełną pyłu podłogę i zaczał biec w kierunku bestii. Piękna i bestia nacierali na siebie.

Gdzieś tam w innej części Londynu wilk własnie pożerał Czerwonego Kapturka….
Bracia Grimm byliby wniebowzięci.

W ostatnim ułamku sekundy Nat, cisnął trzymanym piaskiem i gruzem w kierunku głowy łaka rozpylajac w powietrzu drobinki. Liczył, że choć na chwilę zmusi bestię do nieskordyowanego działania albo do podrażnienia gałek ocznych bestii.
Nathan zanurkował unikając cudem chyba tylko pazurów bestii.
Zmiennokształtny ruszył za egzekutorem, kiedy ten wskoczył do ciemnego, zatęchłego i starego korytarza, jaki znajdował się za zamurowanym oknem. Było zbyt ciemno, by dało się dostrzec coś poza brudem i spękanymi ścianami.

Nie pozostało nic innego Egzekutorowi jak odpalić swój super bieg i biec tyle ile sił w nogach byleby tylko trzymać gorący i śmierdzacy oddech łaka co najwyżej na karku Ezgekutorki
Egzekutora.

“Potrzebna mi kawaleria wampirze i to czym prędzej” - zakrzyknął w swej głowie.
Scott mógł teraz znajdować się wszędzie. Stawiał jednak na jakiś stary kościół skoro padło słowo reflektarz.
Ten korytarz, w którym pobijał właśnie ludzkie rekordy szybkości, ten kiorytarz mógł prowadzić donikąd... mógł ale nie musiał i tej myśli mial na razie się trzymać skoro marzył mu się happy end. Jeżeli okaże się, że kończy sie on ślepym zaułkiem to łak dopiero pozna co to bestia walcząca o życie, zagoniona w kozi róg
Korytarz był szeroki i ciemny. Brak światła przeszkadzał uciekinierowi, ale kompletnie nie przeszkadzał ścigającemu go potworowi. Podłogę, jak szybko Scott się przekonał, pokrywały pęknięcia i nierówności oraz szlam i gruz. Ciemność, podłoże i różnica w prędkościach egzekutora i bestii czyniły ucieczkę wielce ryzkowną. Gdzieś tam jednak, na końcu ciemności biegnącemu Scottowi wydawało się, że dostrzega krąg światła. Pozostawało jednak wątpliwe, czy dobiegnie tam szybciej niż ścigający go łak.

Nie pozostawało mu jednak nic innego. Walka z tym Zmiennokształtnym w tych warunkach zmniejszyłaby jego szanse praktycznie do zera. Pies go widział a on widział jedynie cienie i zarysowania kształtów a to o wiele za mało.
Miał jednak Dary Łowcy
Kiedy swoim szóstym zmysłem poczuje, że jego predator będzie chciał na niego skoczyć bądź zadać mu cios, rzuci sie przed siebie wybijajac sie najmocniej jak sie da a potem skorzysta ze swojej wytrzymałosci i zwinności by przekoziołkowac i kontynuować bieg
Plan był jaki był, a Scott musiał głęboko wierzyć w to że się uda.

Kawalerio przybywaj…
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 22-03-2012, 16:42   #209
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Co mógł zrobić Xaraf? Cóż, był w tej robocie od niedawna, ale przypuszczał, jak trudno jest znaleźć robotę byłemu egzekutorowi. A życie na zasiłku, nie uśmiechało mu się.
- Zgadzam się – odpowiedział po krótkim namyśle.
Mężczyzn w ciemnych strojach, obserwował tajemniczo. Coś mu się w nich nie podobało, ale co on miał do gadania. Był w robocie, a pracodawca oczekiwał iż wypełni swoje obowiązki, z należytą dla niego starannością.
Na zgodę Xarafa, Oleander zareagował szerokim, wesołym uśmiechem. Tak jakby z serca, pozbył się kamień. Albo co najmniej z nerek.
- Za nim tam popłynę, chcę kamizelkę kevlarową, karabin jakiś i amunicję, dużo. Plus granaty zapalające, solne, hukowo-oszałamiające i odłamkowe - Oleander zamlaskał tylko w niezadowoleniu.
- W porządku, ale z granatami będzie problem… Mogę Panu dać tylko dymne, hukowe i odłamkowe.
Firebridge przytaknął, zgadzając się na to, co mógł mu zaoferować szef. W końcu z szefem lepiej za dużo nie dyskutować, długie kłótnie z pracodawcami przysparzały problemów. Wiedział to jeszcze za czasów pracy w Ministerstwie Regulacji.
Oleander wraz z trójką mężczyzn poszedł wyciągnąć z furgonetki jakąś skrzynię, zapewne z zabawkami. Xaraf miał chwilę żeby spojrzeć na płonący w oddali rewir, na którym toczyła się regularna wojna, a przynajmniej tak to wyglądało. Na rzece, którą mieli sforsować, pływały łódki straży, kutry i inne jednostki pływające. Do tego, nad samym rewirem unosiło się kilka helikopterów, co było naprawdę rzadko spotykane po fenomenie noworocznym. Pamiętał jak dziś, te informacje, o samolotach które w tamtym okresie były w powietrzu i albo wylądowały awaryjnie lub spadły. Podejrzewał też, że znajdzie on tam odpowiedź na pytanie, co pożyczyło ostatniej nocy jego ciało.
Skrzynia spoczęła na plaży, a po chwili została otworzona. Najemnicy zaczęli ubierać na siebie piankowe kombinezony, tak i więc Xaraf poszedł w ich ślady. Dwa wojskowe pontony, spoczywały na brzegu, ukryte pod siatką maskującą. Z daleka, wyglądały pewnie jak kępa wodorostów, wyrzucona na brzeg.
- Szefie – zaczął Xaraf – Po co my tam mamy płynąć?
- Zabezpieczyć coś niezwykle ważnego dla firmy, coś co pozwoli jej zarobić wiele kasy, jak odpowiednio rozegrają sprawę – wyrecytował bez zająknięcia, pewnie gotowy na takie pytanie.
Xaraf wzruszył tylko ramionami, schylając się po granaty oraz po gnata, który pozostał na dnie skrzyni. Mógł się spodziewać, że co lepsze zostaną rozebrane przez jego towarzyszy, ale nie mógł narzekać. M-14 choć uchodziło za broń toporną, z olbrzymim kopem, przez który nie dawało się celować w trybie ciągłego ognia. Może i człowieka wtedy utrzymanie broni przewyższało, ale egzekutor nie miał już z tym takiego problemu.
Baldrick, z tego co widział Xaraf, uraczył się belgijskim FN P90, z tłumikiem i celownikiem laserowym. Alvaro, który był chyba ich szefem, w swoich łapskach ściskał francuskiego FAMAS’a. Broń średnia, miała sporo wad, ale nie znajdowała się w samym tyle. Cohen uzbroił się L85A1. Do tej broni nie miał się co przyczepić, choć jak każda, zacinała się. Jego M-14, sam miał z tym częste problemy. Nie było broni idealnych. I zapewne trójka „piankowych” żołnierzyków, nie dobierała sobie sama uzbrojenia. On sam, gdyby mógł, najchętniej wziął by starego, poczciwego AKMS’a.
Do pontonów wsiedli dwójkami, wraz z małymi skrzyneczkami, w której były schowane mundury, w których mieli przeczesywać rewir. Ruszyli przez patrolowany teren, na szczęście ściemniało się już. Ciche, dobrze wytłumione silniki, nie dawały się wykryć. I tylko raz musieli je wyłączyć i paść nieruchomo na pokład swoich okrętów, kiedy koło nich przepłynął z zastraszającą szybkością jakiś kuter, którego załoga nawet na nich nie zwróciła uwagi.
Wpłynęli pod jakąś fabrykę, w której od razu Xaraf wykrył jakieś zagrożenie.
- Panowie, uważajcie – podzielił się swoim przeczuciem, ale zostało to puszczone mimo uszu.
Sam nie wiedział dlaczego, tak nagle hyper-adrenalina zaczęła mu krążyć w żyłach, ale w takich miejscach jak to, nie mogło mieszkać nic dobrego. Przebrali się i uzbroili, zostawiając przycumowane pontony przy betonowym pomoście, ukrytym pod halą fabryczną.
Sama fabryka, która kiedyś mogła by być jakąś stocznią, czy innym badziewiem, nie prezentowała się zbyt kolorowo. Zniszczone, ceglane ściany, przypominały przez ile lat, tak pokaźny budynek, stał opuszczony. I zapowiadały, że rychło się to nie zmieni. Część fabryki i tak już przypominała gruzowisko, mimo wszystko ta, uparcie stała. Adrenalina już swobodnie pływała we krwi egzekutora. Szybko odkrył, co było przyczyną tego stanu rzeczy.
Powlekana srebrem, jak zapewniał Oleander maczeta, mimowolnie znalazła się jego dłoni, gdy usłyszał za plecami szmer. Odwrócił się szybko, nagle, ciął przy tym na odlew, trafiając w gardziel jakieś bydle. Trwało to tak szybko, że dopiero kiedy truchło upadło i zaczęło się wić pod jego nogami, rozpoznał co to za szkaradztwo. Animalistyczne wampiry, zapewne wpłynęli wprost w ich gniazdo.
Trójka towarzyszy Xarafa, nie była tak szybka jak on, ale ku jego zdziewaniu, również nie próżnowali. Ale jedno mógł stwierdzić, z pewnością nie mogli to być zwykli zjadacze chleba. W na wpół zawaloną fabrykę, wypełniły odgłosy strzałów. Sam Xaraf szybko zmienił magazynek, na ten załadowany srebrną amunicją. W momencie kiedy posłał w wijącego się wampira, powoli podnoszącego się na równe nogi, kilka pocisków, dwa wampiry doskoczyły do Baldricka, kąsając go dotkliwie. Cohen i Alvaro, pruli w nie, ze swoich karabinów, ale stalowa amunicja, nie robiła im krzywdy. Jedynie jeszcze bardziej je wpieniała, co wyładowywały zaciskając paszcze na częściach ciała Baldricka. I zapewne rzuciły się na pozostałych, dwóch mężczyzn, gdyby nie Xaraf.
Jeden z wampirów, przepisowo zainkasował w plecy cztery pociski i dwa w głowę, które zmieniły ją w krwawy pasztet. Nie mając czasu zmienić magazynka, który mieścił tylko smutną liczbę dwudziestu pocisków, do trzeciego ruszył z maczetą. Ten siedział na leżącym i próbującym się wyrwać z objęć śmierci Baldricka. Ciął śmierdziela w plecy, który szybko stracił zainteresowanie Baldrickiem i skupił się na Xarafia, który stał kilka korków przed kreaturą, gotowym będąc na unik. I tak też się stało, bo wampir skoczył w jego kierunku. Gotowy na taką ewentualność egzekutor, odskoczył lekko w bok, tnąc w miejsce lądowania wampira, prosto z uniku, z którego wychodził. Animalistyczny wampir, z rozcięciem pod lewą łapą, zaryczał jak poparzony. Ale to nie był koniec. Xaraf odskoczył w kierunku pleców potwora, w które uderzył z nad głowy, mocarnym uderzeniem, z pewnością przerywając kręgosłup stwora, który upadł z bezwładnymi, tylnymi kończynami na posadzkę. Pozostało mu tylko przydepnąć łeb i oddzielić go od reszty ciała, co też zrobił.
W tym czasie kiedy on wykończał trzeciego z wampirów, Alvaro i Cohen zajmowali się Baldrickiem. Krwawił, ale na szczęście Cohen miał dobrze wyposażoną apteczkę oraz umiał szyć, w ekspresowym tempie. Xaraf zdążył wyczyścić maczetę oraz uzupełnić magazynek karabinu, kiedy Baldrick z bólem wypisanym na twarzy, był gotowy do dalszej drogi.
Xarafa zastanawiało, kim oni są. Byli zbyt szybcy, jak na normalnych ludzi, ale egzekutorami też na pewno nie byli. Baldrick też za szybko się pozbierał, jak na zwykłego zjadacza chleba. Skąd ich Forestdeep wytrzasnął, Xaraf mógł tylko podejrzewać.
Alvaro, szybko zarządził iż ruszają dalej i z mapą rewiru, ruszył w głąb rewiru. Zapadała noc, więc robiło się tam niebezpiecznie. Niektóre miejsca, rozświetlały łuny pożarów i wystrzeliwane w powietrze race. Chodź wydawać by się mogło, że i te źródła światła, coraz bardziej pożera ciemność.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 26-03-2012, 00:24   #210
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Grosvenor Dusty zmarł. Jego głowa potoczyła się po ulicy mając jedynie za świadka taksówkarza i swego zabójcę. Zmarł samotnie, nieopłakiwany przez nikogo. Bez przyjaciół i rodziny. Może tylko parę osób obejdzie jego śmierć. Kota, jego partnera, duszę gliniarza w ciele kota z którym żyje w dziwnej symbiozie. Emmę, która uwierzyła, że jest jej dawnym partnerem, człowiekiem z którym walczyła ramię w ramię by nie dopuścić do ekspansji Ukrytego Dworu do znanego im świata. Może Camerona, tajemniczego łaka, który ponoć go lubił i obserwował zamach na jego życie, jego rozpaczliwe zmagania. Może ich to obejdzie. Albo i nie. Szczerze? Mnie tam to za bardzo nie obchodziło. Jasne, ciągle jak pomyślę o tamtej chwili to moim ciałem wstrząsają dreszcze ale dzięki śmierci Grosvenor Dusty'ego, bohatera z Liverpool i mojej maski mogłem wrócić do gry. Z wykopem. Tak, Russel Caine wrócił i bynajmniej nie będzie biernie przyglądał się temu co się dzieje w Londynie.

Podniosłem się oglądając się po pomieszczeniu. Trzy rozerwane kokony, przy jednym leżałem ja i dwa całe z sylwetkami w nich. Do tego dużo dziwnego, zielonego błocka i drabina prowadząca do sufitu. W ogóle wszystko było zielone, włącznie z moim wzrokiem. Gdy zacząłem kojarzyć uśmiechnąłem się, skojarzyło mi się to z jedną z książek które kiedyś czytałem. Zielony wzrok, zielone sny... Tylko, że ja w swoich widziałem przeszłość. W końcu postanowiłem odpowiedzieć dla głosu w mojej głowie. Tak... Nie tylko Kot miał problemy z określeniem swego ja. A jako, że cyniczny sukinkot ze mnie to nie było to coś w stylu "jejku, zabili mnie!". Nawiązałem do braku subtelności nieudolnego zabójcy.
- Najlepiej listem poleconym.
Spojrzałem ponownie na kokony.
- Trzeci raz. Co to są Żniwa?
- Wojna. Czy też raczej rozstrzygająca ją bitwa. Rozstrzygająca raz na jakiś czas.
Podszedłem do kokonów, powiodłem dłonią po powierzchni tego z którego wypełzłem. Przyjrzałem się organicznej strukturze.
- Rozstrzygająca spór z Slaughem? Może powiesz mi wszystko, czy raczysz dopiero to zrobić jak wypełznę po raz piąty z kokonu i następny będzie mógł się równać Twemu unicestwieniu?
- Ciągle usiłuję ci wytłumaczyć, że jestem tylko głosem w twojej głowie. Twoją częścią, którą sobie uświadamiasz coraz bardziej. Twoim sumieniem i zdrowym rozsądkiem. Możliwe, że jedynym ogniwem które może uchronić cię przed ostateczną zagładą. Chociaż, wydaje mi się, że nie uda się powstrzymać czegoś, co już nastąpiło.
- Nawet trzykrotnie.
Nie miałem jednak zamiaru ograniczać się do tej prostej uwagi. Mythos już mnie wkurwiał tym podkopywaniem mojej stabilności psychicznej a potrafiłem myśleć i dodać dwa do dwóch.
- Sumieniem... Fajne mam sumienie. Potrafi mnie ostrzec przed snajperem, wywalić mnie i komentuje fakt, że ktoś nie wysłał mi zaproszenia o Żniwach. Tylko, że czemu moje sumienie chce bym w alei czy tam bazarze wróżek doprowadził do naszego rozdzielenia? Przecież jesteśmy tym samym.
- Masz mnie - dało się usłyszeć rozbawienie w głosie. - Ludzka dedukcja. Nic poza tym. Im dłużej przyglądam się twoim działaniom, tym bardziej mi się podobają. Nienawidzisz swojego gatunku bardziej, niż ja. To pocieszające. Sam ich na siebie sprowadziłeś. Co więcej, zabrali główną roślinę. Przestałeś być im potrzebny, ale nie wiedzą o tej wylęgarni. Jeszcze. To tylko kwestia czasu, aż natrafią na jej ślad. Wystarczy, że zbadają tą, do której ja cię zaprowadziłem.
Czyli to jednak nie Duch mnie zaprowadził do Nekrofagi. Nie spodziewałem się, że Mythos jest w stanie przejąć kontrolę nad ciałem ale raczej nie pernamentnie, tak to by go używał do woli.
- Któremu gatunkowi? Bo kurczę ostatnio zacząłem przynależeć do trzech. Czekaj... Nie ja ich na siebie sprowadziłem. A może nie na siebie a na Nekrofagie, Ty to zrobiłeś. Czemu? Póki Nekrofagia istnieje ja istnieję, póki ja istnieję Ty istniejesz. Co Ty kurwa kombinujesz?
- Znalazłem inną drogę. Twoje przeżycie niekoniecznie jest ważne.
Pocieszył mnie jak jasna cholera. Ale trochę przeczył sam sobie, moje przeżycie nie było konieczne ale pożądane, inaczej nie uratowałby mi, to znaczy nam, życia w pokoju hotelowym.
- Świetnie. Dobra... Czemu uratowałeś mi życie? I potem mnie nie ostrzegłeś przed tym pieprzonym katem? Snajpera wyczaiłeś a go nie?
- Dokładnie tak. To był demon. Twoje zmysły nie dały radę go wyczuć. Kolejny raz.
Trzy śmierci. Ostatnio ściął mnie demon i co najmniej jeszcze raz wcześniej.
- Czyli to on mnie zabił poprzednim razem? A kto kropnął Lynch? Kappę znaczy się, która na nas eksperymentowała?
- Skąd mam to wiedzieć. Ty tego nie zrobiłeś.
Uspokoił mnie ale też zawiódł. Zabicie Lynch byłoby wyczynem, niezłą próbą. Kurwa, zaczynam bać sam się sam siebie.
- Rozumiem. Czym są Żniwa? Tak dokładniej poproszę.
Zacząłem przeszukiwać pomieszczenia ale pod lepkim, wodnistym błotem, kokonami i drabiną nie znalazłem niczego innego.
- To decydująca bitwa. Jedna wielka rzeź, w którym płynie rzeka czystej i nieskalanej krwi. Ci, co przetrwają Żniwa mogą uznać się za zwycięzców. A nie jest łatwo je przetrwać. Wojna jednak nie przypomina tej, jaką toczycie wy ludzie. Rządzi się prawami, których nie będę ci t tłumaczył, bo i tak ich nie pojmiesz. To bardziej gra niż bitwa. Ale wyjątkowo brutalna, bezwzględna i niszczycielska gra. Żniwa. Znów się zaczęły. I przez kilka najbliższych dni żaden z Rodu nie będzie mógł czuć się bezpieczny, Nigdy i nigdzie. Ale to nie ty byłeś celem.
- Znaczy chcą dobrać się do Ciebie? Kto nasłał tego demona? I jak on się nazywa?
- Faktycznie niewiele rozumiesz. Nie chcą dopaść mnie. Chociaż na pewno mnie szukają. Czy emanujesz jak ja, czy posiadasz chociażby nikły cień mojej potęgi? Wybacz, ale nie posiadasz i nigdy posiadać nie będziesz. Kto nasłał demona? Słuchaj uważnie, co mówię. Wtedy zrozumiesz. Nikt nie nasłał. To Żniwiarz. Elitarny wojownik. Postrach Żniw. Przynajmniej kilku poluje na terenie Londynu. Nie ma znaczenia jego imię. Nie znam go. Jesteś zwierzyną. Poluje na ciebie, bo stałeś się częścią Żniw. To powinno być dla ciebie najważniejsze. W tym powinienieś szukać swojego cienia szans na przeżycie. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że Russela Caina nikt by nie ruszył. Nie traciłby czasu ani sił. Ale tego, czym się stał, tego co robił dla Lynch, tych wszystkich czynów których się dopuścił nie wymaże nawet sto śmierci.
Chwilę analizowałem co powiedział. Rozbijałem na części pierwsze, w tym zawsze byłem dobry. Po pierwsze nie wiedzą o Mythosie we mnie, najprawdopodobniej nikt włącznie z innymi odłamami P-340, nie ujawniał się wcześniej uniemożliwiając głównej roślinie (jak to określił) zczytanie tego ze mnie, bo chciał pozostać w cieniu, bez wątpienia. Czemu chciał? Mógł tak przekazać informacje osobom które ją dorwały lub jej samej. A może było mu to jednak obojętne? Nie stwarzało zagrożenia ale też nic dzięki temu nie zyskiwał? Okaże się. W każdym bądź razie nie powinienem rzucać tą informacją na prawo i lewo. Póki co wiedział o tym Kot, i tak rozważałem zamordowanie go po wszystkim, zresztą jego fascynacja Mythosem czyniła z tej informacji atut. I Emma, jeżeli dobrze ją oceniłem to też dobrze, że jej powiedziałem. Jakby musiała mnie zabić przydadzą jej się wszystkie informacje. Tylko czy podać następne? To, że Mythos potrafi przejąć tymczasowo (lub permanentnie, może więcej zyskiwał obserwując wszystko i subtelnie kierując mną by na końcu zadziałać z zaskoczenia i dlatego się na to nie zdecydował) kontrolę nade mną? Mogło to uratować jej życie ale mogła się ode mnie odciąć bojąc się (i słusznie) że Mythos może ją zabić. Chociaż wątpiłem by taka pchła jak ona miała być obiektem zemsty Mythosa. Jasne, jakby miał okazje to by ją sprzątną ale była tylko pyłem na szachownicy, czy tam stole pokerowym gdzie tacy jak on toczyli swoje Żniwa. Może nawet i była pionkiem czy kartą ale nie za wysoką. Co innego ja, jeżeli nie byłem graczem to byłem figurą, asem czy tam automatem z pełnym magazynkiem w rękach graczy.
Zostawmy jednak Mythosa. Dalej. Żniwa, gra-wojna, która wpływała na hierarchię Faerie, Ukryty i Błogosławiony Dwór. Czy Slaugh też czy może on był obok? Nie wiedziałem tego ale obstawiałem raczej na to drugie. Po której ja stałem stronie? Będąc więzieniem dla Księcia Ukrytego Dworu, numeru dwa wśród tych "złych" Faerie a jednocześnie byłe narzędzie Lynch i Synaeries. Teraz chyba nie byłem po żadnej ze stron i mogłem to wykorzystać. Stałem się częścią Żniw, irytującą częścią, która potrafi namieszać. Może i nie byłem tak silny jak Mythos ale dostatecznie by przyłożony w odpowiednie miejsce zachwiać ich przebieg. Według Mythosa właśnie w tym kryła się moja szansa na przeżycie czy też raczej na przetrwanie.
Dalej... Czemu stałem się ważny? Dwie opcje a raczej dwa powody. Po pierwsze zmiksowałem się z Nekrofagią i Mythosem dzięki czemu moje zdolności bardzo się rozwinęły. Sądząc po akcji w hotelu, tym, że taka ingerencja prawie mnie nie zmęczyła a potem momentalnie ją sobie zregenerowałem moja moc wzrosła z trzykrotnie. Niezły rezultat biorąc pod uwagę, że wcześniej byłem jednym z silniejszych telekinetyków. Drugi powód to to co robiłem dla Lynch. Sądząc po słowach Mythosa nie były to miłe rzeczy a Ród (jak rozumiałem to ichnia nazwa na Faerie) miał powody by mnie ukatrupić. Tylko czy dostateczny żeby się liczyć w Żniwach?
No i Żniwiarz. Mythos go określił jako demona ale jednocześnie jako element Żniw, czyli gry Faerie. Kurwa, nie sądziłem, żeby on określał swój rodzaj złym mianem. Czyli albo chciał mnie zmylić albo rzucił tym terminem bo sądził, że go nie rozróżniam, nie ma dla mnie znaczenia. Kurwa, za dużo pytań. Dalej. Elitarny wojownik, ściął mi głowę jednym ruchem był cholernie dobry ale go nie zobaczyłem. Czemu? Nie ma materialnej postaci czy też raczej ma podobne zdolności do Fantomów? Jeżeli jest Faerie to ta opcja była bardzo prawdopodobna, Fantomi mogli pochodzić od tego rodzaju Odmieńców.
W końcu przeanalizowałem wszystko czego się dowiedziałem i odpowiedziałem dla mego "ulubionego" Faerie z którym dzieliłem ciało.
- Rozumiem. Można zniszczyć Żniwiarza? I po której stronie się opowiedziałem? Slaugha? Błogoslawionego Dworu? A może o zgrozo Ukrytego?
- Slaugh nie ma swojej strony. Jest siłą, której Dwory się boją. Tylko najwięksi straceńcy, najwięksi szaleńcy mogliby oddawać cześć Slaughowi. A po której stronie się opowiedziałeś? Po żadnej. Nie ty. Ty nie masz znaczenia. W jakiś sposób to czym byłeś, stało się tym czym było, tobą i mną jednocześnie. I nikt z nas nie pamięta, jak do tego doszło. Ciekawe. Prawda?
Jeśli dobrze rozumiałem to robiłem jako hybryda mieszańca z krwiożerczą rosiczką dla Lynch a potem przyczepił się do mnie Mythos. Coś mi tu nie pasowało. Ktoś mnie tu chyba robił w jajo.
- Pewnie. Czyli trzeba się dowiedzieć. Dobra, żeby uściślić, przyczepiłeś się do mnie dopiero nie dawno, zgadza się? Kiedy?
- Pytania. Dziesiątki pytań. Pytań bez końca, jak widzę. Czy ja ciebie tak zadręczam? Uszanuj to i milcz. Wiedza podana na tacy smakuje gorzej, niż uzyskana z wysiłkiem. Wy, ludzie, uważacie, że wszelkie tajemnice mogą zostać odkryte, bo zadacie pytanie. Przywiązujecie zbyt wielką wagę do świata, jaki sobie poukładacie w głowie. To zła droga. Banalna. Nie ma w niej nic, co cieszyłoby faerie. Uszanuj zasadę. Ty nie zdradzasz mi swoich sekretów, a ja nie robię tego ze swoimi. Tak będzie prościej. Zabiłeś mojego sługę, Carringtona, pokrzyżowałeś moje plany w zamku Plum, być może skazując na straszliwą zagładę. Kiedy w końcu zrozumiesz, że ja nawet cię nie lubię. Że odpowiadam na twoje pytania tylko dlatego, że cieszy mnie to, z jaką łatwością bierzesz moje kłamstwa za prawdy, a moje prawdy za kłamstwa. Jak czepiasz się każdej fałszywej nadziei jaką ci daję i jak odrzucasz każdą pomocną dłoń, jaką do ciebie wyciągam. Tylko dlatego wdaję się z tobą w te jałowe dywagacje, Russelu Caine. By mieć zabawę. Z żadnych innych powodów.
- A ja myślałem, że się przyjaźnimy. Jedziemy tak czy siak na tym samym wózku przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. No ale dobra. Twoje tajemnice, Twoimi tajemnicami.
Zacząłem otrzepywać się z błota, chciało mi się jarać. Czyszczenie za wiele nie zdziałało bo dłonie też miałem usyfione. Królestwo za fajka! Ludzkie, faerie czy kurwa żniwiarskie!
- Powiedz mi jeszcze jak to jest z wampirami? Ich moce na nas działają? Chyba nie chcesz by raptem do tego ciała wpakował się jeszcze ten cały Mirable.
- Nie powinny działać. Ale pewności nie mamy.
- To zaryzykujemy.
Podszedłem do drabinki i coś mnie tknęło. Pomacałem się, bez skojarzeń, tylko twarz. Przebiegłem palcami po swoich rysach i się uśmiechnąłem. Russel Caine na dobre wrócił do gry. Tylko kurcze nie miałem zamiaru uszanować reguł i zamiast miecza zabrać automat. Musiałem tylko skompletować dobre naboje. Tymczasem jednak zacząłem się wspinać po drabince. Wolałem nie myśleć co będzie jeśli wyjdę z studzienki na środek ulicy nagi i cały w błocku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172