Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 22:26   #203
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GARY TRISKETT


Nie dane mu było doczekać się informacji, na których mu tak zależało.
Gdy tylko złożył dokumenty przed Irolem dostał polecenie najszybszego z możliwych udania się na Rewir.

Piętnaście minut później wraz z kilkoma innymi GSRami pędził już jako wsparcie na szańce. Po drodze usłyszał więcej, niż chciał wiedzieć.

Dowiedział się, że na Rewirze coś odpieprzyło ludziom i teraz, plując zieloną pianą, atakują innych ludzi. Dowiedział się, że Rada Bezpieczeństwa Londynu nie ma za bardzo pomysłu, co zrobić w takiej sytuacji i ograniczyła się do założenia blokad na wszystkich możliwych wejściach na Rewir. Co więcej, wydano rozkazy by strzelać do każdego, kto będzie chciał złamać kwarantannę. I zrobiono to, zabijając wielu ludzi. Góry nie obchodziło, co stanie się z ludźmi z Rewiru. Byleby reszta Londynu była bezpieczna.

Dowiedział się też o tym, że Zmiennokształtni pomogli ludziom odganiając od nich Pianki, jak szybko nazwano zainfekowanych nowym paskudztwem.

Na miejscu sam mógł przekonać się, ze sprawa nie wygląda najlepiej. Na moście, na którego go przydzielono, stał czołg, a ciężkie karabiny maszynowe robiły za wsparcie ogniowe. Bez trudu wypatrzył także stanowiska snajperów na przęsłach i dachach budynków. Ich zadaniem była eliminacja tych, którzy zdecydowaliby się na sforsowanie rzeki wpław.

Kiedy tylko wyszedł z samochodu, w jego stronę skierował się jakiś żołnierz w mundurze BORBL.

- Regulator Gary Triskett? – zapytał głosem służbisty.

Gary potwierdził.

- Proszę za mną.

To „proszę” zabrzmiało mało wiarygodnie, ale Gary nie miał zamiaru robić scen.
Żołnierz zaprowadził go do budynku restauracji. Gary znał to miejsce. Ponad rok temu w tej knajpie rozmawiali z wampirzym baronem Gavryjelem. Teraz w restauracji zrobiono coś w rodzaju sztabu dowodzenia. Sprytnie. Blisko koryta.

Ostatnią osobą, którą spodziewał się tutaj zastać była ona. Regulatorka – ninja. A drugą – Angela „SSmanka” z BORBLi.

- Jesteś – Angela powitała go takim tonem, jakby byli umówieni na randkę, a on się spóźnił. – To jest egzekutorka Hilary Deen. Właśnie szykujemy małą grupę uderzeniową na teren Rewiru. Na miejsce, gdzie zarejestrowano pierwsze symptomy zatrucia pochodnymi necromoprfii.

Spojrzała na Garyego.

- Pamiętasz te roślinki sprzed półtora roku.

Zadrżał przypominając sobie jedną, z której wywlekł obżarte ciało CG.

- Na osiemdziesiąt procent mamy do czynienia z zatruciem jadem nieznanego nam szczepu tej piekielnej rośliny. Gdyby wtedy udało się zabezpieczyć ślady, zbadać ten okaz, może nie musielibyśmy walić do ludzi.

Nałożyła na twarz maskę z bocznymi pochłaniaczami.

- Idziesz z nami? Jeśli tak, ruszamy za pięć minut. Może być ostro, więc upewnij się, że wziąłeś wszystko.


DOLORES ESPERANZA RUIZ


Chwilę pogawędziła z Pipą planując kolejne działania i poddając się zabiegom uzdrowicielskim. Zapomniała już, że nie każdy Ojczulek czy Mateczka, nie każdy Braciszek czy Siostrzyczka, dysponują tak silnym darem, jak ona sama.

Dla niektórych nakładanie rąk przybierało formę skomplikowanych rytuałów z użyciem kryształów, gongów medytacyjnych i relaksujących kadzidełek. Do tych właśnie Siostrzyczek zaliczała się Pipa.

Słuchając wywodów przyjaciółki i poddając jej terapii Dolores była jednak myślami gdzieś daleko. Jej wyczulone zmysły mambo zdawały się być napięte do granic wytrzymałości. Coś działo się w mieście. Coś bardzo niedobrego i jej loa wyrażały swoje jawne zaniepokojenie.
Miasto tonęło we wzajemnie się przenikających, ale również przeciwstawnych energiach. Przemoc, ból i śmierć napełniły ulice i przestrzeń duchową gwałtownymi prądami. Powietrze wibrowało od budzących się mocy. Jasnym było, że zbliżała się jakaś potężna i złowieszcza konwergencja. Konwergencja, która mogła wstrząsnąć zachwianą już wyraźnie równowagą.

Zabieg Pipy był czasochłonny, ale postawił Lolę na nogi. Odzyskała utraconą energię, wręcz czuła się, jak nowo narodzona.
Kiedy wyszła na korytarz Ministerialnego szpitala, mina jej nieco zbladła.

Czekali tam we dwóch. Łącznicy z MRu. Jednego znała nawet z imienia i nazwiska. Frank Smirna. Nie lubiany przez wielu ludzi pewny siebie przystojniak.

- Lola – zaczął Frank, jak to on bezpośrednio. – Potrzebują uzdrowicieli na Rewirze. Masz jechać z nami.

Nie uszło jej uwadze dziwne spojrzenie, jakim drugi, nieznany jej człowiek obdarzył Smirnę.

Coś jej nie pasowało w tych dwóch fagasach. Budzili w niej dziwnie nieprzyjazne uczucia. Szczególnie małomówny, ponury typek towarzyszący Frankowi. Facet był średniego wzrostu, niezbyt urodziwy, ale coś w spojrzeniu ciemnoszarych oczu budziło podejrzenia, co do faktu, czy właściciel oczu jest aby na pewno w pełni władz umysłowych.

- Szybko – Smirna wyciągnął rękę z zamiarem ujęcia Loli za ramię. – Czekaliśmy tutaj aż za długo. Zaraz zajdzie słońce.


XARAF FIREBRIDGE


Xaraf czekał grzecznie, zamknięty w jakimś pokoju. Nie miał specjalnie wyboru. Popijając oszczędnie wodę spoglądał co jakiś czas przez okno. Mógł nim uciec, w razie czego. Nie wyglądało za solidnie. Po drugiej stronie stał jednak wóz bojowy – chyba nawet ten sam, który ostrzelał Xarafa podczas ucieczki i kręcili się GSRowcy. Cokolwiek nie działo się na Rewirze, nie wyglądało najlepiej.

Czekał prawie do wieczora. W końcu przyszli po niego. Znany mu prawnik od nowego szefa i dwóch GSRów.

Bez słowa oddano zarekwirowane rzeczy Xarafa, a prawnik zaprowadził go przed budynek, gdzie już czekał na nich luksusowy samochód z klimatyzacją. Wsiedli do niego i ruszyli w stronę przeciwną do barykad i Rewiru. W milczeniu.

Po kwadransie zatrzymali się na jakimś nabrzeżu. Kiedy wysiedli Xaraf ujrzał więcej szczegółów. Czerwone, zbudowane z cegieł stare magazyny portowe, stalowe konstrukcje portowych żurawi, przemysłowe suwnice i nawet rdzewiejący wrak statku, którego znaczna część osiadła na dnie.

Czekali tam na nich. Czterech ludzi, w tym sam szef. Oleander Deepforest zdawał się być czymś zmartwiony, ale na widok Xarafa uśmiechnął się. Podszedł, uścisnął mu rękę.

- Cieszę się, że jest pan już wolny. Dziękuję za pomoc Sikorskyemu. Okazał się pan być lojalnym pracownikiem, a ja potrafię to docenić.

Spojrzał na trójkę pozostałych ludzi. Xaraf zauważył, że byli oni ubrani w ciemne stroje i sprawiali wrażenie najemników.

- To panowie: Cohen, Alvaro i Baldrick – przedstawił twardzieli Deepforest. – Za chwilę wysyłam ich z trudną misją na Rewir. I chciałbym, aby pan im towarzyszył, jako profesjonalna i niezwykle skuteczna ochrona.

Oleander spojrzał na Xarafa.

- Mogę liczyć na pana umiejętności? – zapytał z czarującym uśmiechem na twarzy.

Wiatr wiejący od strony wody przyniósł smród ropy i wodorostów, a także woń palonego mięsa i innych rzeczy. Łuna w kilu miejscach Rewiru po drugiej stronie rzeki wyraźnie mówiła, że w kotle szaleństwa nadal wrze. Nurtem rzeki płynął kuter uzbrojony w karabin maszynowy i pewnie kilka innych niespodzianek omiatając szperaczem okolicę. Kwarantanna obejmowała wszystkie drogi na Rewir. Także te wodne. Zadanie mogło nie być łatwe.

Oleander milczał. Wpatrywał się w Xarafa z wyczekiwaniem.


EMMA HARCOURT


Kiedy Laura zabrała się do nekromantycznych sztuczek wiedźmy, Emma opuściła samochód.

Miała zamiar przedostać się niespostrzeżenie w okolice domu Prokopova i zobaczyć, czy akcja z kontrolą zombie pójdzie, jak należy. Emma miała wiele obaw, o to, co może się zdarzyć. A jak matka spróbuje zatrzymać martwego synka siłą, a ten zrobi jej krzywdę? A jeśli uda jej się zatrzymać dziecko? A jeśli ktoś jej pomoże?
W tym działaniu mogło wiele rzeczy pójść nie tak i Emma wolała mieć nad tym kontrolę.

Znalazła sobie fajną kryjówkę, w cieniu obrośniętej bluszczem bramy prowadzącej na posesję obok obserwowanego domu i instynktownie używając swych mocy Fantoma stała nieruchomo, niczym polujący drapieżnik.

Wokół niej powietrze drżało od upału. Falowało, niczym oddech monstrualnej istoty gdzieś poza widzialnym światem. Wpatrywała się w drzwi wejściowe, przed którymi chwilę wcześniej gawędziły z panią domu. I czekała.

Jednak nic się nie działo.

No, może prawie nic. Bowiem w pewnym momencie Emma wyraźnie poczuła, że nie jest tutaj same.

Wokół niej powietrze drżało już nie tylko z upału, ale również z innych powodów. Wyraźnie wyczuwała drgania Całunu. Chociaż słowo „drgania” nie było adekwatne do siły zjawiska. Całun falował, jak ziemia podczas trzęsienia.

To mogło oznaczać tylko jedno. Gdzieś, niedaleko, jakiś potężny byt przemieszczał się w tym kierunku wysyłając potężne, mistyczne wibracje.

Czy szedł tutaj, czy tylko przemieszczał się w pobliżu w sobie tylko wiadomym celu Emma wolała nie wiedzieć. Bo wiedza niosła ze sobą ryzyko spotkania z tym czymś twarzą w twarz. A tego Emma wolała uniknąć.


LAURA MORALES


Kiedy Laura zabrała się do nekromantycznych sztuczek wiedźmy, Emma opuściła samochód.

Nekromantka skupiła swoją wolę i uwolniła moc wyczuwając wokół kilka potencjalnych bytów – troje zombie i jednego wampira pogrążonego w letargu. Ten ostatni drgnął w śnie – śmierci instynktownie wyczuwając zagrożenie.

Chłopca uchwyciła bez trudu i powoli, niczym toksyczny gaz, wsączyła swoją moc w jego duchową cząstkę. To było jak kradzież ciała. W samochodzie Laura zamknęła oczy ignorując krwawienie z nosa, a kiedy je otworzyła ujrzała przed sobą kolorową książeczkę.

Była w ciele zombie. Martwy chłopiec miał coś z prawym okiem, bo Laura widziała nim jak przez mgłę. Może gałka oczna poddała się już procesowi rozkładu. Morales czuła wyraźnie ducha dziecka. Szarpał się, wierzgał i krzyczał bezgłośnie próbując znów zapanować nad swoim ciałem. Ale wola Laury była dla niego nie do przełamania i w końcu skrył się gdzieś, gdzie zapędziła go wiedźma i mógł tylko obserwować, co nowy właściciel robi z jego ciałem.

To była specyficzna dwudzielność. Z jednej strony Laura czuła lepką tapicerkę, do której kleiło się je ciało, czuła zapach potu jednego z GSRów przeznaczonych do ich ochrony, słyszała głos drugiego, dochodzący jakby zza gęstej mgły. Z drugiej strony widziała wnętrze domu, meble, twarz kobiety, z którą chyba rozmawiały przez drzwi, twarz jakiegoś mężczyzny.

Wróć!

Laura znała tą twarz, podobnie jak znał ją chłopiec. To był Prokopov. Poszukiwany przez nich człowiek.

Widziała go, przez jedno sprawne, a drugie podgniłe oko! Rozmawiał z matką chłopaka. Ich plan wyciągnięcia chłopca z domu był teraz mało ważny, skoro już wiedziały, gdzie znajdą poszukiwanego Prokopova.

Laura miała moc. Miała całkowitą kontrolę nad martwym ciałem dziecka. Mogła sterować nim, jak robotem. Zombie, mimo tego, że był jedynie chłopcem, był też Martwym. Silniejszym, wytrzymalszym i prawie niezniszczalnym golemem z ciała i kości. Chociaż wolniejszym. A ona, Lura Morales, mogła zrobić z tym martwym ciałem wszystko. Mogła nawet kazać wziąć broń i zabić tą dwójkę w domu. A zombie zrobiłby to, bo nie był w stanie oprzeć się woli i potędze nekromantki.

Tak. Moc wiedźmy, moc nekromantki, była potęgą. Tylko trzeba było mieć tego świadomość.


RUSSEL CAINE


Otworzył oczy czując, że otacza go wilgoć.

Znajdował się w jakimś ciemnym, śmierdzącym grzybami i pleśnią pomieszczeniu. Gdzieś nieopodal kapała woda – kropla po kropli. Czuł, że jest nagi, a jego ciało oblepiał jakiś zimny, lekko fosforyzujący szlam.

Oczy Russela zapiekły boleśnie, ale po chwili, gdy ból ustał, zorientował się, że mimo panujących wokół ciemności widzi wszystko doskonale. Co prawda obrazowi brakło barw – bo świat jawił się Russelowi we wszelkich możliwych odcieniach zieleni – ale i tak widział doskonale.

Widział łukowy tunel, na którym rosła łodygowata roślina. Necrofagia regina, ale nieco inna od tej, którą miał już okazję obserwować. Pośród pnączy i łodyg wykształciło się pięć kokonów. Dwa były puste, rozerwane jak rozdarte worki. Z jednego wypełzł on sam. A w dwóch pozostałych widział jakieś skulone, obciągnięte gumiastą tkanką kształty. Ludzkie kształty.

Zadrżał przypominając sobie, jak odrąbano mu głowę. Jednym szybkim, precyzyjnym, morderczym uderzeniem. Ktoś, kto tak zabijał był mistrzem.

- Prawda, że przesadził – powitał Caina znajomy głos w głowie. – Mógł przynajmniej dać znać, że zaczęto Żniwa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-03-2012 o 13:47. Powód: ujawnienie tekstu :D
Armiel jest offline