Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2012, 22:46   #29
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Marne nadzieje Lilith jedna po drugiej spełzły na niczym. Durnego kota nic nie było w stanie odwieść od raz powziętych zamiarów. Jakby mu się jakaś klapka zacięła. “Gh’Aa idzie po szczeniaka” i “idzie po szczeniaka”. Na każdy argument, który próbowała wysuwać wciąż ta sama, niezmienna do znudzenia odpowiedź. Ośle potomstwo, na psa urok! Po to się tu przywlokła, narażając na zeżarcie przez jakieś plugastwo z Pustkowi, albo na schwytanie przez tych... nawiedzonych... łazęgów?! Nic tylko w łeb mu strzelić. Pewnie by przeżył, bo w środku niczego ważnego nie było. Pustka, aż echo niosło. I może faktycznie brak argumentów Kocica zastąpiłaby w końcu argumentem siły, ale co by to dało? Prędzej dałby się zabić, niż zawrócić z drogi, kiedy cel miał już tuż pod nosem. Bo miał. Wczoraj nawet próbował ich podejść, ale coś ciągle mu przeszkadzało. Nie potrafił wytłumaczyć, bo pojęcia nie miał, co to było. Zanim zdołał się zbliżyć odpowiednio, tamci jakby już wiedzieli gdzie jest. Mało nie stracił łba, jeszcze zanim się spotkali przy gnieździe eumuriny. Miał na to dowód w postaci postrzępionego ucha. Niewiele brakowało. Bełt zaświegotał tak nagle nad głową, że jakoś na trochę odeszła mu ochota deptania po piętach ludzkiej zgrai. W sumie... na szczęście dla Kocicy. Gdyby nie krótkoterminowa zmiana planów Gh’Aa, Lilith teoretycznie mogłaby właśnie tkwić w przełyku wielkiego dusiciela, albo nawet ciut dalej, w formie skomplikowanie połamanego nieszczęścia.

Manny mawiał, że nic nie zdarza się przypadkiem. Możliwe, że miał trochę racji. Lilith dawno już jednak postanowiła nie wierzyć w przeznaczenie. Skłoniło ją do tego doświadczenie. Zauważyła mianowicie, iż pogląd pewnych osób na przeznaczenie znacznie różnił się w zasadniczych często kwestiach od jej własnego. Weźmy na przykład nią samą i taką sprawę. Uważała, że przeznaczeniem jej skóry jest tkwić na niej do późnej starości, natomiast jakby na przekór temu twierdzeniu wielu adwersarzy żywiło przekonanie, że najlepiej byłoby ją z niej zdjąć jak najwcześniej. Albo weźmy jej głowę. Czyż nie powinna być trwałe usadowiona na miejscu do tego przeznaczonym? Nie, nie. Może trochę nieprecyzyjnie to sformułowała. Oczywiście, że powinna. Ale tym miejscem, według niej, niekoniecznie winna być ściana nad kominkiem. A przecież poglądy sporej gromadki człowieków, których spotkała na swej drodze były zgoła odmienne. Czyż więc przeznaczenie nie było pojęciem względnym, zależnym od punktu widzenia oponentów w owej życiowo istotnej dyskusji?

Może więc lepiej by było nie igrać z losem? Tyle, że już trochę na takie przemyślenia było za późno. Powinna sama siebie w zadek kopnąć za to, iż nie dość, że dała się znowu wmanewrować w śledzenie ludzkiej szajki porywaczy, to w dodatku tkwiła właśnie na skraju małej kotliny, w której akurat obozowali. Obozowali, a teraz ni z tego, ni z owego, poczęli rozłazić się po całej okolicy z pochodniami w łapskach. Co ten nicpoń w kociej skórze znów sknocił? Bo, że to on, nie miała najmniejszych wątpliwości. Miał tylko sprawdzić czy wejścia do kotlinki pilnuje ten, którego brakowało przy lichym ognisku. O ile to możliwe jak najostrożniej i bez hałasu. Co więc takiego zmajstrował, że ruszyli, jakby ich mrówki oblazły?
- Wiej w podskokach! - Wysłała do Gh’Aa alarmującą myśl. - Idą po Ciebie.


Luna, Srebrzysta Pani nocnego nieba chyba mu dziś błogosławiła, bo jakoś udało mu się zbiec, kiedy chmury zakryły jaśniejącą na ciemnym firmamencie pełną tarczę. Tylko stworzone do widzenia w ciemnościach oczy Kocicy umożliwiły jej dojrzenie, jak zaiste w podskokach zbliża się do jej kryjówki.
- Tu! - skrzeknęła, a potem razem zapadli w cieniu przeczekując aż poruszenie wśród obozujących przycichnie.
- Co tyś znowu spaprał? - spytała jadowicie.
- Przy wejściu coś jest - mentalnie odburknął kocur. - Na drodze do ich legowiska. Gh’Aa chciał wejść kawałek dalej i tamto go ugryzło.
- Ciebie? Ugryzło? - zdziwiła się uprzejmie. - I jeszcze żyje?
- To nie żyje - odparł zakłopotany Gh’Aa. - Tego nie widać i nie da się wywąchać, ale siedzi na drodze i kąsa. Paliło w łapy. Strzelało w futrze, jak przed burzą.
Coś tu Tygrysicy nie pasowało.
- A strażnik? - dociekała dalej.
- Nikt nie pilnuje - zaprzeczył z pełnym przekonaniem. - Tylko to “Coś”.
To właśnie owo “Coś” musiało ich zaalarmować. Gh’Aa był pewny, że usłyszał ostrzeżenie Lilith w chwilę po tym, jak w to wdepnął. Przychodziło jej tylko jedno do głowy. Magia? Jakaś magiczna pułapka. Zabezpieczenie przed nieproszonymi gośćmi. Powoli zaczynała się domyślać skąd wiedzieli, że Gh’Aa za nimi idzie. Pięknie! Doprawdy! Jakby jednego magoa nie było dosyć.

Znów im się poszczęściło. Jakoś żadnemu ze szwendającej się gromady nie przyszło do głowy zajrzeć pod skalny nawis, gdzie przycupnęły dwa koty. Gdyby ściany były choć odrobinę mniej strome i wysokie, Gh’Aa i Lilith mogliby się pokusić o zejście po szczeniaka, który został w towarzystwie tylko jednego z porywaczy. Po nocy nie zaryzykowali jednak schodzenia po gładkich, niemal pionowych skałach. Może i słusznie, bo po niedługim czasie punkciki światła pochodni poczęły zbierać się w wąwozie prowadzącym do obozowiska, a ludzie spokojnie wrócili do przerwanej debaty. Wyraźnie podekscytowani naradzali się nad czymś. Kocica miała nieodparte wrażenie, że całe to machanie rękami, dziabanie paluchami w spłacheć rozwiniętego na ziemi zwoju i znaczące gesty skierowane w stronę spętanego dzieciaka i wylotu wąwozu mają ścisły, a zarazem wyjątkowo niepokojący związek z ruinami czegoś, po czym pozostał jedynie sprawiający dość ponure wrażenie ołtarz. Szkoda, że nawet czułe uszy Tygrysicy nie potrafiły wyłowić sensu padających w dole słów. Nie dało się podejść bliżej z uwagi na ziejącą pod łapami kotów przepaść, a ponadto trzeba było jeszcze uważać, co się dzieje za plecami, ponieważ przy ognisku brakowało nie jednego, ale już dwóch gnojków, którzy teraz pewnie kręcili się gdzieś po okolicy.

Jakoż i oni wkrótce pojawili się w obozie. I było ich ciut więcej niż się Kocica spodziewała. Mało jej szczęka nie opadła, kiedy w przywleczonym przez dwóch dryblasów i rzuconym w kręgu światła tłumoku rozpoznała nie kogo innego, a samego Handia Jauna, Mark’a. Nieco sponiewieranego. Tknęło ją dziwne uczucie. Chyba jednak żył, bo po cóż mieliby związywać trupa? Głupiec! Dać się tak złapać. Jednak to, że tu był znaczyło, że gdzieś w pobliżu jest też cała reszta jego znajomków. A to dawało Kocicy przekonanie, że wkrótce i oni się tu zjawią. Przecież to mało prawdopodobne, by przylazł tu sam.

Możliwe, iż zebrani wokół ‘gościa’ doszli do podobnych wniosków. Raczej nie zanosiło się, że wydobędą cokolwiek z Mark’a, bo ani szturchańce, ani szarpanie, ani nawet kopniak go nie ocucił. W każdym bądź razie czworo z nich ponownie odbyło wędrówkę z pochodniami, tym razem zatrzymując się nieopodal nadgryzionego przez czas ołtarza. Ciut daleko stąd było, by zoczyć czegóż tam szukają. Lilith widziała tylko jak łażą wokół, rozstawiają jakieś klamoty i ryją coś w ziemi. Po co?
- Gh’Aa - mruknęła do swego kociego towarzysza - kopsnij no się sprawdzić, co tam kombinują.
- A Kyrian?
- Ja go będę miała na oku. Zresztą stąd i tak mu nie pomożesz - stwierdziła faktpoza wszelkim prawdopodobieństwem zgodny z prawdą. - Zbadaj lepiej stoki wąwozu. Może znajdzie się jakieś łagodniejsze zejście.

Tym razem posłuchał. Bez entuzjazmu, ale jednak. Chyba zrozumiał, że tam więcej może zdziałać, niż udeptując skałę na urwiskach.
- I co? - spytała wyłuskując z ciemności nić połączenia z umysłem Gh’Aa.
- Gh’Aa nie zna się na człowieczych sprawach. Robią głupie rzeczy. Jedna samica kręci się koło wielkiego kamienia na nogach. - Kocur zdawał sprawozdanie. - Coś tam dłubie i ustawia. Ma pod ręką za dużo żelaznych pazurów, jak na gust Gh’Aa. Zapaliła małe ognie.
- A co z resztą? - dopytywała Tygrysica.
- Nic specjalnego. Robią znaki na ziemi.

No i psu na budę było go wysyłać. Nie powiedział jej nic nowego. Trza było do niego dołączyć i wziąć sprawy we własne łapy. I wtedy rozległo się wołanie. Dwóch dryblasów, jak na wezwanie ruszyło się zmierzając ku jeńcom. Kolejny kopniak wymierzony ciężkim buciorem, który spadł na żebra magoa specjalnie jej nie wzruszył. Sama chętnie poczęstowałaby go porządnym kopem w pewne miejsce o niezbyt szlachetnej nazwie, ale ten drugi przesadził.
Spętany jak prosiak szczeniak zapiszczał przeraźliwie i umilkł równie szybko trzaśnięty na odlew przez szarpiącego go drania. Ślepia Tygrysicy zwęziły się w dwie ziejące zemstą szparki.
'Wydłubię ci oczy przez nos, łajzo' - złożyła solenną obietnicę rudzielcowi, który nie zrażony tym powtórzył cios, aż klasnęło.
Tego było już Kocicy za wiele.
'Ożesz ty! Wyrwę ci ręce ze stawów i zatłukę cię nimi na śmierć, szczurza mordo'!
- Do mnie mówisz? - ozwał się w jej głowie nieco speszony głos Gh’Aa.
- Nie - fuknęła gniewnie. - Nie do ciebie. Uważaj, rudy gałgan taszczy do was szczeniaka. Zaraz tam będę. Pamiętaj, jest mój.
- Kto? Szczeniak?
- Gałgan!
- Gh’Aa czasem nie rozumie Lilith - bąknął zdeprymowany kocur.
- Nic nie szkodzi.
Powstrzymała ciskający się na wszystkie strony ogon i pokręciła w zniechęceniu kudłatą głową. Nie mogła wymagać od niego zbyt wiele. Czas naglił. Rudzielec ze szczeniakiem pod pachą oddalał się swobodnym krokiem. W stronę przygotowanego ołtarza.
'O Matko Tygrysico'!
Rzuciła ostatnie spojrzenie na spoczywającego w pyle, wciąż nieruchomego Mark’a.
- Barkatzen dit, maitea jauna - syknęła. - Może jeszcze kiedyś spotkamy się żywi...

~ * ~



Jednym rzutem oka oceniła sytuację. Nie zanosiło się na nic dobrego. Na ołtarzu płonęły świece. Wokół słały się kłęby dymu niosąc zapach palonego ziela i żywicy, który niewiele miał wspólnego z aromatem świątynnych kadzideł. Jeśli miałaby wybór, wolałaby tego nie wdychać. Rudzielec z obłąkańczym śmiechem i wykrzywionym jak maska gnoma pyskiem, przytrzymywał z jeszcze jednym łotrem do pomocy, odartego z odzienia, wijącego się w ich łapach i piszczącego pomimo knebla wciśniętego w usta, chłopca. Chyba czekali na dyspozycje. Przeciwnie do dwojga obserwatorów. Podstarzałe babsko, jak suka w ewidentnej rui, ocierało się o długowłosego amanta dysząc i wlepiając rozognione ślepia w dręczonego dzieciaka. Chyba podniecał ją ten widok, a kontrolę przejęło to, co miała pomiędzy nogami. Natomiast kapłanka, bo do takiej roli wyraźnie pretendowała druga z samic, wyglądała niezwykle rzeczowo. I chodziło raczej o złe rzeczy. Kiwając się smętnie, zawodziła coś potępieńczymi jękami. Aż ziało od niej magią i to tym jej rodzajem, który jeżył sierść na grzbiecie were. Smród zła bił w nozdrza i umysł Kocicy jak zgnilizna. Wylewało się z każdego z nich z osobna, niczym robactwo z wnętrzności trupów.

Rozwój sytuacji nie pozwolił na snucie planów. Niby nic nowego, bo zazwyczaj bywała dość spontaniczna. Sprawy jednak zbyt szybko nabrały tempa, by siedzieć i dyskutować, co dalej. Na wezwanie wiedźmy Kyrian w kilka chwil rzucony został na kamienną płytę i przytrzymany za nogi i ręce. Gh’Aa pognał do wlotu wąwozu. W ręku wiedźmy coraz to wyższym tonem wywrzaskującej swoje inkantacje błysnęło srebrem długie cienkie ostrze. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie. Lilith myślą popędzała kocura, albowiem czuła, że za kilka chwil może być już za późno. Kapłanka tymczasem nacięła własną dłoń, wysączając z ranki kilka kropel własnej krwi na czoło i pierś ofiary. Coś gęstniało w powietrzu. Dosłownie. Mogłaby przysiąc, że noc nad ołtarzem staje się czarniejsza. Gdyby ktoś kiedykolwiek zarzucił jej tchórzostwo dostałby z marszu w mordę, ale teraz, naprawdę, lepkie, lodowate macki paniki chwyciły ją za gardło. Czuła, że to, co rodzi się w centrum mrocznej plamy przerasta jej możliwości w sposób znaczny.

Pozbawiony knebla więzień zapłakał głośniej, a jego krzyki i jęki sprawiły, że niewiele brakowało by rozbuchana parka obserwatorów zespoliła się z sobą na jej oczach. Obrzydlistwo. Wiedźma podniosła ton i wznosząc wzrok ku kłębiącemu się w górze czarnemu oparowi uniosła w dłoniach sztylet w geście ofiarowania.
,Gh’ha, szybciej! Teraz!'
Wiedźma nagle jakby skurczyła się w sobie. Wyjąc dziko, odwróciła się w stronę wlotu wąwozu. Zawtórował jej potężny zwierzęcy ryk.

Nad głową Kocicy zagrały rzemienie procy. Świsnął wyrzucony z ogromną siłą pocisk...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 15-03-2012 o 13:04.
Lilith jest offline