Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2012, 20:23   #587
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

I były długie. A na dodatek potwornie nudne, bo Francesca nie za bardzo mogła zwracać na siebie niepotrzebnie uwagę. Pieniądze co prawda już otrzymała, ale do tytułu trzeba było cierpliwie swoje wyczekać i nie dawać kapryśnej władzy pretekstów, by zmieniła zdanie. A już Lisek sama wiedziała, że jej działania zwykły wywoływać negatywne emocje.
No, ale jak już zostanie miejscową szlachcianką, to kto jej coś zarzuci? Po prostu stwierdzą, że jest ekscentryczna, jak to się mawia i tyle. Tytuły mają liczne przywileje. I chyba są warte odrobina cierpliwości... oby.

(...)

Wiadomość od hrabiego nadeszła dopiero piątego dnia, kiedy wampirzyca była już na zupełnym skraju swojej cierpliwości. Informacja niestety dotyczyła jedynie gotowości aldersberdzkich wielmożów, a nie kolejnego zaproszenia na zamek. Posłaniec chciał jedynie wiedzieć, na kiedy de Riue będzie gotowa. Gdy otrzymał dość niecierpliwą odpowiedź, że w każdej chwili, oddalił się obiecując przybyć kolejnym razem już z datą uroczystości.
Niestety więc, przeklęta czekanina jeszcze bardziej się przedłużała.

Szczęście w nieszczęściu, że tylko o parę godzin. Tego samego dnia bowiem mężczyzna powrócił, z zalakowanym zaproszeniem, skierowanym do Esmeraldy de Paur z Vengerbergu.


Nadanie szlacheckiego tytułu miało się odbyć następnego dnia, w południe.

(...)

Miała już prawie wszystko przygotowane. Czekała jedynie na brylantowy naszyjnik, doskonale komponujący się do wykwintnej sukni, która sporo ją kosztowała. Nie miała jednak zamiaru sobie żałować, ta niezwykła okazja wymagała wręcz wyjątkowej ekskluzywności i nawet lekkiej przesadności. Francesca niewątpliwe będzie wyglądała niczym bogini, krwista czerwona sukienka doskonale podkreślała jej walory.


Na rudych włosach wciąż utrzymywał się czarny barwnik, ten kolor nawet zaczął się jej podobać. Czasem warto coś zmienić, dlatego kobieta postanowiła, że jak na razie utrzyma tę kompozycję.

Tym czasem czekała ją ostatnia przymiarka. Przez ostatni czas tak często odwiedzała kramik krawcowej, że zdążyła poznać jej cała historię. Ta pełna energii, choć już podstarzała kobieta wywoływała wiele pozytywnych emocji u Francescy i chyba to najbardziej pomogło jej przetrwać ten cały czas wyczekiwania. Nie wliczając Williama, z którym spędziła kilka nasączonych namiętnością chwil. Ale mniejsza o to. Wampirzyca coraz bardziej była podekscytowana nadaniem szlacheckiego tytułu. Czy był w historii jakiś wampir ze szlachty? Wątpiła i tym bardziej była zadowolona ze swoich poczynań. Nie na darmo się poświęcała, a jutrzejszy dzień miał jej wynagrodzić wszelkie trudności.

3 sierpnia, miasto Aldersberg, Aedirn

Zaczął się on jednak tak sobie. Mianowicie niebo nad miastem było zaciągnięte chmurami, zza których próbowało przebijać się letnie słońce. Prawie cały lipiec był ciepły i słoneczny, ale najwyraźniej sierpień miał dotychczasowy stan rzeczy zmienić.


Na razie jednak nie padało, a ostatecznie Francesca i tak nie przepadała za słońcem. Była przecież stworzeniem nocy, a natury (w przeciwieństwie do ludzi) tak łatwo oszukać się nie da.
Pogoda czy nie pogoda, nic nie mogło tego dnia zepsuć. Uroczystość na jej cześć i tak miała się odbyć pod dachem, a żaden szanujący się arystokrata również zwykłej mżawce nie dałby się zatrzymać. Dlatego też w dobrym nastroju ruszyła do zamku, by zdążyć na wyznaczoną porę.

Rzecz jasna wieść o odnalezieniu leku dla hrabianki Antoinette i wiążącej się z tym uroczystości rozeszła się po Aldersbergu już parę dni temu. Ludzie prześcigali się w wymyślanu różnych historii o tym kto i jak lek zdobył. Jedni zarzekali się, że to bohaterski szewc wydarł sprytem magiczny eliksir z rąk elfów z Doliny Kwiatów. Jeszcze inni uważali, że to cny rycerz zapuścił się aż do Brokilonu by tam odnaleźć Lionorę Aelbedh. Nikt jednak nie imaginował sobie przebiegłej wampirzycy, która zdobyła lekarstwo. Prawda bywa czasami znacznie ciekawsza od fikcji.

(...)

Gdy Francesca wkraczała do zamku, od razu mogła poczuć, że jest to wielki dzień. Na dziedzińcu stały powozy, niewątpliwie należące do miejscowych wielmożów, dla których przejście paru staj to zdecydowanie za duży wysiłek. Krzątało się też mnóstwo służby i straży - większość na pewno z obowiązku, ale Lisek podejrzewała, że parę osób przywiodła tu ciekawość.

Nie została też zaprowadzona do znanej jej już sali tronowej. Elegancko ubrany kamerdyner towarzyszył jej do większej i bardziej wystawnej sali, przeznaczonej jak się domyślała na hrabiowskie bale. Wszak szlachta bawiła się wystawnie.


A w sali, naturalnie, zebrana już była towarzyska śmietanka miasta. Około dwudziestu osób, jeśli nie liczyć honorowej straży i podpierającej ściany służby. Wszyscy wykwintnie ubrani i nie marnujący okazji do dworkich plotek. Przybycie de Riue uciszyło jednak ich rozmowy, całą uwagę wampirzyca skupiła bowiem na sobie.
Wśród wszystkich zebranych nie dostrzegała jednak hrabiego, ani jego małżonki. Widocznie ich status nie pozwalał na czekanie na kogokolwiek i pewnie teraz jakiś sługa spiesznie informował ich o jej przybyciu. Nie można jednak było powiedzieć, że Francesca została pozostawiona sama sobie, o nie. Szybko bowiem podszedł do niej młody, wyprostowany niczym struna, młody mężczyzna.


-Pani Esmeralda de Paur? - zapytał. -Należą się pani wszystkie możliwe słowa podziękowania za przywrócenie zmysłów mojej siostrze - rzekł z uśmiechem. Faktycznie coś w jego twarzy przypominało Wolfganga de Aldersberga. -Nazywam się Zygfryd de Aldersberg i będzie dla mnie zaszczytem towarzyszyć pani do przybycia mych rodziców.
Mile łechtało to ego wampirzycy: następca hrabiego miał tego dnia chodzić z nią w roli towarzysza. Bardzo miła perspektywa.
-W międzyczasie chciałbym pani przedstawić miejscową szlachtę - zaproponował.

Propozycja była zupełnie niewinna, wszak i tak wszyscy France... to znaczy Esmeraldę widzieli, a skoro miała zostać nową lady w Aldersbergu, to i pozostałych wielmożów musiała poznać.
Dlatego też katastrofa, która z tego wyniknęła była niespodzianką dla obu stron. O ile bowiem przedstawiciele rodów zu Recke, czy Graaf, traktowali Liska z typową dla wysoko urodzonych chłodną wyniosłością, o tyle kolejna osoba zareagowała znacznie bardziej żywiołowo.
-Mam też zaszczyt przedstawić pani bohatera naszego miasta. Osobę, która pryzwróciła porządek po zamieszkach - mówił Zygfryd - lorda Leonarda Frolice’a.

Nazwisko było znajome. Bardzo znajome. Był to ten sam człowiek, którego próbowała zabić dwa miesiące temu. Dotychczas trzymał się na uboczu, pochłonięty rozmową z kimś nie zwracał uwagi na wampirzycę. Słysząc jednak swoje imię odwrócił się.


I tak jak Francesca od razu rozpoznała jego, tak on rozpoznał ją.


-To morderczyni! - zakrzyknął od razu, a z twarzy odpłynęła mu krew. -Wydano za nią list gończy! Straże, łapać ją do ciężkiej cholery!

I tak wszystko w jednej chwili wzięło w łeb. O ile bowiem straże mogły nie wierzyć w oskarżenia Derricka Talbitt, tak słowa szlachcica niosły ze sobą odpowiednią wagę...

(...)

Cytat:
Opowieści o tym co działo się tego dnia na zamku jeszcze długo były żywe, nie tylko w Aldersbergu, lecz i w całym Aedirn. Wersji było wiele, ubarwień jeszcze więcej, a że faktów mało, tym gorzej dla faktów.
Jedni mówili, że przebiegła zbrodniarka rzuciła się do ucieczki, zostawiają po sobie jeno pantofelek, który straż miejska mogła sobie ino w rzyć wsadzić.
Drudzy mówili, że morderczyni, w fachu swym biegła, podjęła walkę i położyła pokotem dziesięciu zbrojnych mężczyzn, nim sama została raniona i zabita. Miejscowy grabarz twierdził jednak, że nikogo o twarzy z gończego listu w ziemi nie chował, to trudno było uznać, że to prawda.
A jeszcze inni, po wielu piwach albo i innej gorzale, mówili, że bandytka przez okno wyskoczyła, a jej cudna suknia rozpostarła się niczym skrzydła, na których uciekła. Ale to przecież bujda musiała być pijacka.

Faktem było, że miejscowa straż okazała się bandą kretynów, która nie nauczywszy się niczego z miejskich zamieszek, znowu dopuściła do wielkiego blamażu. Głowy się z tego tytułu posypały, a i wielu strażników pozbawiono żołdu i ze służby wywalono na zbity ryj.

Hrabianka Antoinette zaś, co dość ironiczne, za stan swój winić musiała zbrodniarzy, lecz i za swe wyzdrowienie wdzięczność winna była zbrodniarce. Życie przecież to nie bajka, nie wszystko jest białe albo czarne.
Va'esse deireádh aep eigean...
 
Zapatashura jest offline