Duingan wyszedł przed karczmę radując się nadchodzącą walką. Już na samą myśl o nadchodzącym starciu czuł iskierki czerwonego szału, który był towarzyszem jego ostatnich potyczek. Na razie to tylko delikatne ukłucia, ale na myśl o przelanej krwi, jego serce biło szybciej.
Wykonał próbnego młyńca mieczem i czekał.
Czekał.
Nadal czekał. - Czekacie aż zamarznę na śmierć, matokojebcy?! -
Nic. Z gospody nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Cierpliwość nie było dobra stroną krasnoluda, więc po kilku minutach ruszył z powrotem do budynku. W tej chwili drzwi karczmy otworzyły się, ale zamiast Lorasa i jego kumpli, wyszedł przez nie karczmarz. Mężczyzna profilaktyczni zatrzymał się poza zasięgiem miecza a Duingan zaśmiał się tylko w duchu, widząc te „ostrożność”. - Nikt do Ciebie nie wyjdzie Panie krasnoludzie. Pan Loras rzekł, że wyzwanie takiego pęta... eee, kogoś takiego jak Ty, jest dla niego nic nie warte. Poszli do swojej izby i rzekli, że nie chcą cię więcej oglądać. Panie, zapłaciłeś już za pokój i strawę, dlatego dostaniesz, co twoje. Obraziłeś jednak moich gości, dlatego zjedz i wypocznij a jutro odjedz z mojej karczmy. Nie chce żadnych kłopotów. Szczególnie z... Z Panem Lorasem. Odejdź jutro, inaczej będę musiał wezwać Strażników Dróg. -
Duingan gapił się na człowieka z otwartą gęba a ten wykorzystał moment i szybko skrył się za drzwiami. Bał się, to nie ulegało wątpliwości. Zabójca przyzwyczaił się do takich reakcji na swoją osobę i uważał, że były jak najbardziej prawidłowe. Ten tutaj jednak, bał się nie tylko jego... - A ty co, muchy łapiesz czy chcesz połknąć te ruderę? -
Brodacz odwrócił się do nadchodzącego przez bramę człowieka i zmrużył oczy. - No tak. A już myślałem, że pech mnie opuścił... -
Ostatnio edytowane przez malahaj : 15-03-2012 o 22:06.
|