Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2012, 23:32   #2
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Wędrówka do Selenthiel nie była usłana różami. „To blisko, trzeba tylko przejść przez kilka pomostów...”, tak? Niby tak...
- My troooooll, dawaj daninę! – przez połowę mostu wykrzyknął do Awicenny Jarvin Spod Mostu, zbójcerz sławy niemałej.
Znany był w szczególności ze swojej instancji honoru – wszystkim innym bandytom w najbliższej okolicy zdążył połamać kończyny, a sam nigdy nikomu złej rzeczy nie uczynił – po otrzymaniu zapłaty oczywiście. Zresztą i dla biednych był dużo delikatniejszy niż większość bandytów. Odbierał co najwyżej kilka cennych przedmiotów i nabijał kilka guzów. Można więc było go nazwać ewenementem lokalnym – lud żywił do niego całkiem ciepłe uczucia, a stróże prawa przymykali oczy na jego działalność. Przecież odpędzał gorszych zbójców!

Dla Awicenny był jednak głównie kłopotem. Elf zachował z ostatnich wojaży ledwo kilka monet. Zbyt mało, jak na daninę dla trolla. Niby mógłby go przekupić inną formą daniny... ale z kolei choćby jego miecz miecz był wart dużo zbyt dużo. No dobra, niby świecił się niczym psu jajca i pewnie przyciągał wszystkich therańskich szpicli w promieniu wielu mil... Ale, kurna, miał wartość sentymentalną! Nie mówiąc o tym, że gdyby komuś zwyczajnie go opchnął, pewno zyskałby na kilkanaście jarvinowych danin...
- Pieprz się... - mruknął cicho therańczyk, wychylając się nieco za poręcz mostu, żeby sprawdzić, jak głęboka jest woda. Była stanowczo zbyt głęboka. Pozostawała więc jedna droga - i biegła przez trolla-zabijakę. Nie, by to się elfowi choć trochę podobało...

- Duża danina, zważywszy na to, że przed końcem mostu to żółwie łapać możesz, nie mnie! – wykrzyknął, sprężając się do biegu.
Był to gambit – bardzo ryzykowny gambit. Z tego, co wiadomo było o Jarvinie Spod Mostu, powinien uszanować zuchwałość. I nie bić tak bardzo, jeśli się nie powiedzie.

Iluzjonista się rozpędził, biegnąc w kierunku trolla. Bandyta również nabierał prędkości, wymachując nad głową wielgachną maczugą. Kilka sekund później
- O Pasje, co się dzieje... – Awicenna zatrzymał się gwałtownie, kończąc tkanie ostateniego wątku zaklęcia.
Ekspresja i dramatyczna postawa elfa podziałały na wyobraźnię Jarvina. Ów wnet się obrócił, wlipiając ślipia w iluzyjną pożogę na horyzoncie. Dokładnie na to czekał therańczyk – błyskawicznie wytworzył kilka kopii własnej osoby. Gdy zbójcerz Spod Mostu się obracał, koło niego przemknęła nie jedna, a cztery elfie sylwetki. Strażnik mostu zaryczał jak urażony i wykonał potężny zamach, niszcząc iluzję biegnącą na banderze.

Przez fortel Awicenna zdobył kilka sekund, lecz troll był dużo większy – a z dłuższymi nogami przychodziła większa szybkość. Już chwilę później uderzył w ramię drugiej iluzji, niszcząc ją całkowicie... A pięć sekund później padła i ostatnia iluzja. Ostatnie kilkanaście metrów mostu pościg był dość desperacki – nawet pomimo tego, że Jarvin oszczędzał ciosy, to ból byłby bardzo dotkliwy. Nie mówiąc już o stratach materialnych... Dlatego elf odetchnął z ulgą, gdy pierwszy przebiegł przez próg mostu.

Odwrócił się – w samą porę, żeby zauważyć, że troll się zatrzymuje. Najwyraźniej prawdą było, że osobnik ów trzymał się jasno wyznaczonych reguł. Jedną z nich było, że uciekinierów nie ściga za linię graniczną.
- Uszanowania, drogi Jarvinie! – rzucił z uśmiechem do trolla. Po chwili skierował swe kroki ku zajazdowi nieopodal mostu. Wrócił z dwoma bukłakami piwa, jeden rzucając trollowi – Zdrowie wasze! Dawno nikt mi takiego pościgu nie zgotował! – zawołał życzliwie do trolla... ale wejść na jego teren się nie ośmielił.
Niedługo później ruszył dalej – do Selenthiel, w kierunku Jeziora Pyros.

***
- A Janos Sześcioipółpalcy to ile miał stóp wzrostu, siedem?
- Biłeś ambasadora Thery w Uruppie?
- Jak ze służbą pod kapitanem Belizariuszem?
Taaak, pod wieloma względamiGelathain był dokuczliwym towarzyszem. Był gadatliwy nawet bardziej niż to trubadurom przykazane, a jego atencja była... no, dość wszechogarniająca. Po pewnym czasie iluzjonista zaczął nawet podejrzewać, że jego znajomek jest therańskim agentem.

Bard miał jednak jedną cechę, która znacznie podwyższała tolerancję drugiego elfa – godził się płacić za ucztę. Awicennowa sakiewka była dość skromna, więc elf gotów był powitać dowolnego osobnika, który był skłonny do dostatecznych wydatków. Zresztą... nawet jeśli Gelathain donosiłby samemu generałowi-arbitrowi, to w gruncie rzeczy było to Awicennie obojętnie.

A dlaczegóż...? Toż to inna historia – ale chcecie, to usłyszycie! Choć może nie od trubadura, bo ten zbyt prędko umarł...

Awicennowe (tymczasowe, dadzą Pasje!) opus vitae, zredagowanie księgi o podboju dalekiej prowincji Indrisy, było wręcz wzorcowym przykładem imperialnej propagandy. Zatrudnieni uczeni zgrabnie prześlizgnęli się nad ciemniejszymi aspektami okupacji, gloryfikując therańską misję cywilizacyjną. Dziełko aż nazbyt zgrabne – tyle, że sam proces powstawania pozbawił go złudzeń. „O podboju prowincji Indrisy...” nie różniło się tak wiele od „Świetlistego fundamentu” oraz innych klasycznych dzieł therańskich.

To zrodziło krytycyzm i zwątpienie – nie było przecież tak, że klasycy Imperium zawsze kłamali, ale... no, nie zawsze mówili prawdę. Oznaczało to tyle, że zniknęła otucha w pewności ideałów Thery – w tym, że wszyscy niewolnicy zasłużyli swymi przewinami na swój los, w idealnej predestynacji społecznej...

Innymi słowy – zobaczył rany na cielsku Thery, które uprzednio zdawało się idealne. A niedługo później okazało się, że w niektóre zaczęła się już wdawać gangrena... Ergo, lata spędzone w odległej Indrisie w roli tuby Imperium pozbawiły go złudzeń... tyle, że to w Therze się prawie nie liczyło. Niejeden szlachcic otwarcie ponosił konieczność reform w Imperium. Ba!, niejeden byłby skłonny się z elfem zgodzić. Tym, co odróżniało Awicennę od większości dysydentów, było jego stanowisko wobec władz we Wielkiej Therze. Generał-arbiter? Bękart i kręciołek! Najwyższy gubernator? Chyba żywogłaz musiałby go wzywać, żeby wreszcie coś zrobił!

Takie stanowisko, złączone z konfliktem wizji na Barsawię, sprawiło, że elfa „wygnano” z Thery. Nieoficjalna proskrypcja. Z zakazem powrotu do Wielkiej Thery, póki żyją obecnie władający. Bez żadnego pościgu - ani Kanidris, ani Andreax o nim nie słyszeli, a zmartwienia mieli o wiele większe niż jakiś elfi dysydent. Pod wszelkimi względami nie było to nic specjalnego – Awicenna nawet specjalnie wygnania nie żałował. Arbitorium, gdzie pracował uprzednio, było Therze konieczne... ale na Pasje!, nie chciał spędzić swych najlepszych lat na bezcelowym poprawianiu przecinków w raportach!

Tułaczka po Barsawii była znacznie ciekawsza... choć dostać w pysk można było znacznie łatwiej niż w Therze. Taka specyfika. Niezależnie od tego, prowincja barsawiańska była jedyną, która mogła zawierać kilka potrzebnych odpowiedzi... choć teraz żądała raczej odpowiedzi od Awicenny.

Dzień zaczął się fatalnie. Jego wczorajszego towarzysza, Gelathaina, znalazła służąca. Martwego. Na środku sali biesiadnej. Zdarzenie było tak nierzeczywiste, że naprędce przebudzony iluzjonista przez chwilę nie dawał mu wiary. Niewiele myśląc wsadził trupowi kopa w żebra, gdy tylko służąca się na moment odwróciła. Jak było do przewidzenia – trubadur nie wstał. Co gorsza, nim therańczyk się obejrzał, salę wypełnił po brzegi tłum gapiów. Nie miał nawet szans wyjść nim przypałętał się do niego śledczy.
- Był twoim przyjacielem? Widziano cię z nim. – zaczął śledczy, nie siląc się nawet na delikatność.
Awicenna uśmiechnął się kpiąco na to pytanie i usiadł na krześle nieopodal. Przesłuchiwać go na stojąco i przy wszystkich gapiach...? Barbarzyństwo – ale czego się spodziewać po bandzie miłośników drzew? Gdyby ktoś w tym towarzystwie był cywilizowany, budowałby miasto po miejsku, a nie jako atrapę lasu.
- Był trubadurem i zbieraczem pieśni – machnął ręką w kierunku ciała – Przypałętał się do mnie wczoraj. Sądzę, że to dlatego, że zdarzyło mi się przemierzyć Barsawię wzdłuż i wszerz. I zanim zapytasz – nie, nie mam pojęcia, kto to zrobił. – znów uśmiechnął się, tym razem krzywo. W gruncie rzeczy, była to prawda – choć przemierzył mniej Barsawii niż Wielkiego Miasta oraz Indrisy...
Śmierć trubadura wcale go obeszła. Miał również nadzieję, że morderca wpadnie w łapy sprawiedliwości... Tyle, że przesłuchujący nie musiał się nawet specjalnie wgłębiać, by dowiedzieć się kilku rzeczy o Awicennie. Ot, nawet kukri z wygrawerowanym imieniem Sonoksa mogło go zdradzić – przecież imię ostatniego gubernatora Indrisy przed pogromem coś znaczyło! Nie mówiąc już o kumulacji przedmiotów charakterystycznych dla Imperium (choćby amuletów z magii krwi, dużo powszechniejszych niż w Barsawii) czy tym, że ktoś z domu K'tenshin mógł kojarzyć elfiego dyplomatę z Thery o kruczych włosach i bródce. A odkrycie therańskiego pochodzenia oznaczałoby pewnie, że łucznik stałby się podejrzliwy. Mógłby nawet chcieć zatrzymać go w dzielnicy leśnej aż do końca śledztwa...

A że Awicenna miał własne plany w których dzielnica leśna nie figurowała (las – oprócz braku możliwości - oznaczał kleszcze, liście we włosach i brak wygód...), pozostawało zniechęcić śledczego.
- Nie powiem wam o nim dużo – ciągnął dalej – Gelathain preferował, żebym to ja mówił. Inaczej nie chciał kupować trunków... – wzruszył ramionami.
-Mimo to, nalegam byś powiedział co wiesz.-rzekł śledczy spoglądając wprost w twarz Awicenny.-Wszystko może być ważne. Choćby na przkład... Dlaczego akurat z tobą i o tobie chciał rozmawiać. I czemu płacił za twe trunki?
- Nazywają mnie Awicenną. Jeśli słyszałeś o mnie, to z pewnością wiesz, że zdarzyło mi się już: widzieć parszywego Horrora, latać na statkach powietrznych, wtrącać bandytów do więzienia, awanturować się po barach... – no, czas uwiarygodnić to trochę odrobiną pyszałkowatości – Jestem cholernym bohaterem, na Pasje! I do tego takim, który bywał poza swoim zagajnikiem... – ciekawe, czy złośliwość była trafna – Więc jeśli chodzi o powód rozmowy – pochlebiam sobie, że dla trubadura jestem znacznie ciekawszym rozmówcą aniżeli inni bywalcy. A jeśli chodzi o temat rozmów – mogę wam powtórzyć wszystkie opowieści. Może się czegoś domyślisz – wzruszył ramionami, po czym spojrzał na śledczego złośliwie – Ale to raczej nie na trzeźwo.
-Więc jakiż to jest ów wasz zagajnik panie Awicenno, bo też nie spotkałem nikogo kto widział Horrora i przeżył bez walki z nim.- rzekł elf wyraźnie dotknięty ową uwagami iluzjonisty. I czepił się akurat tego szczegółu.
- Wielkie Miasto na Therze, oczywiście – prychnął Awicenna – Gdzie indziej mógłbym się urodzić? Jak zapewni połowa therańskich agentów dookoła i jeden morderca. Doszukujecie się ukrytych znaczeń tam, gdzie nie powinniście...
I niech teraz śledczy próbuje z tego wyciągnąć jakieś wnioski. Pozorny sarkazm zawsze ludziom dobrze robił... No, i obrażony śledczy mógł nieco odstawić śledztwo na bok - bardzo dobra rzecz. Mogło się też zdarzyć, że miał plenipotencje zezwalające na aresztowanie Awicenny – ów już zaczynał żałować, że nie prześledził systemu prawnego wzdłuż Wężowej Rzeki. Ale teren był pod jurysdykcją K'tenshinów, więc w razie czego znajomości z okresu pełnienia funkcji dyplomatycznej w Urupie mogły pomóc... chyba.
-Dlaczego utrudniasz sprawę unikając odpowiedzi, masz coś do ukrycia. Na przykład współudział w zbrodni? Być może jesteś członkiem Plugawej Dłoni?-spytał lekko poirytowany elf, wywołując przestraszone szepty i komentarze wśród zgromadzonych elfów. I lekką konsternację Awicenny, bo on nie wiedział czym do licha, jest Plugawa Dłoń, choć nazwa brzmiała niepokojąco.
- Sądzę, że spicie się tak, że służba musi odstawiać do łóżka jest dość egzotyczną metodą przygotowań do morderstwa – odciął się, nieco koloryzując swój uprzedni stan – Mój „zagajnik” jest dość miejski. Jest nim osada o nazwie Erethon, nieopodal Wiji. Nie przypuszczam, bym tam kiedykolwiek widział Galethaina.
-To się dopiero ustali.-mruknął elf spoglądając na zwłoki i kucając przy nich.-Powód waszego przybycia do naszej pięknej osady to....?
Pytanie dla odmiany było całkiem na rzeczy – i nie wadziło Therańczykowi tak bardzo jak dopytywanie się o jego pochodzenie. Dlatego postanowił, że tym razem będzie współpracował.
- Do dzielnicy? Dlatego, że on płacił, więc on dokonywał wyboru – odpowiedział prosto – A do miasta przybyłem, bo wypadło mi nająć się na jakimś statku. Kiesa pusta – a skończyła się w okolicy Wężowej Rzeki - to mogę ją podreparować rozpraszając jakieś mgły. – Wzruszył ramionami.
-Acha.-stwierdził jedynie elf, potarł podstawę nosa i zaczął obchodzić iluzjonistę dookoła.-Więc mamy osobę przybyłą do osady z okolic Wiji, w szatach o wiele za bogatych jak na małe miasteczko. Osobę bez miedziaka przy duszy, a mającą duże wymagania co do wygód. Osobę, która mieni się bohaterem i przyznaje że spiła siebie i zapewne trubadura do nieprzytomności, znacznie ułatwiając mordercy działanie. Być może nie wiedziałeś, dlaczego tamta osoba... ten ukryty w cieniu osobnik kazał ci go upić, ale w swej krótkowzroczności uznałeś, że nikomu to nie zaszkodzi prawda?
Doskonale, doskonale! Prawie wszystkie fazy podejrzanego warchoła (ostry opór, niechętna współpraca...) przeszedł, teraz czas na samą końcówkę: załamanie!
- Jak o tym mówicie, to... no, coś takiego było... – Awicenna się zasępił; dobrze, że w Therze wyuczył się trochę aktorskiej egzaltacji – Tylko proszę... czy mógłby pan zachować to w tajemnicy!? Rodzina by bardzo mocno odczuła, gdyby się o tym dowiedziała. No, zaszkodziłoby jej... i tatko chyba by mi tego nie wybaczył! - melodramatyczny apel - oby tylko przesłuchującemu nie zachciało się być ostatnim bucem.
-Będziemy cię musieli zamknąć, dla twojego dobra.- stwierdził elf po chwili namysłu.- Morderca może chcieć się pozbyć jedynego świadka.
Zamknąć? Niedoczekanie jego!
- Ale... – Awicenna malowniczo złapał się za pierś. Miał nadzieję, że kostnicy pilnują mniej... - Wino wciąż uderza do głowy... duszę się... – ot, iluzjonistyczne pozorowanie śmierci w najlepszej formie. Czarny jęzor, wywalone gały... chwilę potem, zwalił się na ziemię.
Wywołał tym zdziwienie wszystkich, w tym i prowadzącego śledztwo elfa. Zaskoczenie zmieniło się w panikę, gdy jedna kobiet powiedziała nerwowo.-Ja też piłam wczoraj wino. Co prawda, to stwierdzenie nie miało sensu, ale drugi “zgon” zasiał strach w sercach zgromadzonych elfów. A strach jest bestią, która pożera rozsądek pozostawiając jedną myśl “ratować siebie”.

Część udała się od razu do przybytku uzdrowicieli, reszta domagała się wydobycia wczorajszej beczki trunku od karczmarza. Jedynie łucznik zachował zdrowy rozsądek i sprawdził puls iluzjonisty. Jednakże sztuczka została wykonana po mistrzowsku. Gdyby Awicenna mógł to by sam sobie pogratulował.

Łucznik krzyknął do dwóch elfów przy drzwiach, żeby przyniesiono nosze do transportu umarłych. I zapewne zamierzał osobiście nadzorować przenoszenie zwłok. Upierdliwy służbista!
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 15-03-2012 o 23:35.
Velg jest offline