Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2012, 16:16   #23
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przyjemności, ty podstępna woni pięknego kwiatu. Przyjemności wciągająca w pułapkę.
Och... łatwo było Marjolaine czuć się panią na swym zamku, wierzyć w to że zatrzyma zakusy szlachcica zanim... No właśnie. Zanim co ?
Bycie panią sytuacji dawało hrabiance zwodnicze poczucie bezpieczeństwo. Bo przecież mogła w każdej chwili przerwać zuchwałe zakusy szlachcica na swą cześć.
Przecież mogła zakończyć wędrówkę jego języka po swej szyi i dekolcie. Przecież mogła w każdej chwili przerwać jego śmiałe pieszczoty palców pod swą suknią. Przecież mogła przestać łączyć swe wargi z jego w namiętnych pocałunkach. Przecież mogła. I to w każdej chwili.
Ale na Boga, nie w tej chwili! Nie, kiedy ciało zaczynało płonąć rozkoszą, gdy każda pieszczota wywoływała przyjemny dreszczyk.
Nie, kiedy Maur dostarczał uczty jej zmysłom.

Dlaczego miała sobie odmawiać ? Dlaczego ona, hrabianka d’Niort miała nie posmakować tego o czym dyskutowały inne panny. Nie, żeby pozwoliła mu zabrnąć za daleko. Ale jeszcze chwilkę, jeszcze odrobinkę, jeszcze jedna pieszczota, jeszcze jeden pocałunek... i może jeszcze jeden. Ten będzie ostatni. Albo następny. Albo...
Pukanie do drzwi wyrwało Marjolaine z tej pułapki pieszczot.
Przyjemności ty zwodnicza kusicielko. Jak łatwo tobie ulec.
Dziewczyna zerwała się na nogi i gorączkowo poprawiła suknię. Och, tak łatwo decydować... trudniej wytrwać w tej decyzji. Trudno sobie odmawiać.
I co gorsza, znów czuła niedosyt.

Gdy udzielono pozwolenia, do pokoju weszła Beatrice, wywołując ironiczny uśmieszek na twarzy Gilberta.
Ochmistrzyni domu nie zaszczyciła Maura spojrzeniem i skupiła się na poinformowaniu hrabianki, że Antonina się obudziła i woła ją do siebie. To pozwoliło hrabiance uciec z pułapki pieszczot jej narzeczonego, do której perfidnie ją zwabił.
Maman się obudziła i blada na twarzy leżała w łożu. Nieco zapłakana trwożliwie opowiedziała o tym, że jej narzeczony spił ją jakimś alkoholem. Zapewne to trucizna i niemalże prosiła Marjolaine o księdza co by ją wyspowiadał.
A także niemalże z śmiertelną powagą żądała od córki rozpatrzenia kolejnej kandydatury na męża. Niejakiego Hrabie de Rosherre. To tylko utwierdziło Marjolaine, że jedyne co dolega kochanej maman to ostry przypadek kaca. I dawało to hrabiance czas na uporanie się z jednoczesną obecnością jej narzeczonego i maman pod jednym dachem.
Bo jak na razie wyglądało na to że ani Antonina, ani Maur nie mieli ochoty opuszczać Le Manoir de Dame Chance. O ile motywy maman były Francuzce dobrze znane, o tyle Gilbert był zagadką.
Do czego dążył ? Czy chciał skorzystać z okazji i zaciągnąć Marjolaine do alkowy? Czy może miał jakieś inne plany?
Szlachcianka zerknęła na pierścionek który wisiał na złotym łańcuszku. Sygnet który od niego otrzymała skrywał sekret. Czy tak samo było z jego właścicielem ? I co w właściwie wdepnęła swoją nóżką stając się narzeczoną Maura?
Przesunęła palcami po szyi. Tej samej którą chwilę temu pieściły usta szlachcica. Dreszczyk nimi wywołany nadal były żywy w jej wspomnieniach. A pokusa by znowu ich zakosztować, wszak istniała.

Na razie jednak należało zjeść posiłek w spokoju, poukładać myśli. Na szczęście w tym jej narzeczony nie miał zamiaru przeszkadzać, deklarując chęć obejrzenia dworku Marjolaine i jego okolicy.
Francuzka więc w spokoju mogła przypomnieć sobie wszystkie zasłyszane o śledczym ploteczki.
Czy monsieur de Foix miał żonę? Nie. Za krążyły niepotwierdzone plotki że był wdowcem. Ożenił się w tajemnicy przed ojcem i jego żona zmarła w połogu wydając na świat martwe dziecko.
Narzeczoną? Tak. Prawie co roku inną. I wobec każdej zawsze zachowywał się w sposób wysoce szlachetny i stosowny. Żadnego zaciągania do alkowy, żadnego obłapiania, żadnego pocałunku powyżej dłoni.
Nigdy jednak nie dochodziło do finalizacji tego kontraktu przed ołtarzem. Żadna nie usidliła serca Rolanda na dłużej niż dwanaście miesięcy. Jeżeli w ogóle usidlenie wchodziło w rachubę.
Kochankę? Tak. Ale nie taką jaką można się było spodziewać po przystojnym dość szlachcicu. Och, bynajmniej nie gustował chłopcach. O co to to nie. Roland był osobą o nieposzlakowanej opinii.
Ale miał słabość. Jego kochanką była wojna. Jego miłością było wojsko, a jego narzeczoną służba królowi i królestwu.
Która kobieta mogła konkurować z takimi rywalkami ? Nic więc dziwnego, że jak dotąd pozostawał kawalerem.
Jak daleko więc będzie można się posunąć w odwracaniu uwagi muszkietera od jego śledztwa, lub w przyprawianiu go o poczucie winy z podejrzewania o coś takiego ucieleśnienia delikatności i niewinności, jak ona?

Och, bardzo daleko, choć nie będzie łatwo. Niemniej Roland pod całym tym całym pancerzem był tylko mężczyzną, a Marjolaine wszak chlubiła się umiejętnością wodzenia męskiego rodu za nos. Co prawda ostatnio Maur swą śmiałością i perfidnymi sztuczkami naruszył nieco pewność szlachcianki.
Ale kawaler d’Eon był wyjątkiem od reguły. Wszak w jego przypadku zmuszona była do gry wedle jego reguł, o ile jakieś istniały.
W przypadku rozgrywki z Rolandem reguły gry były dobrze znane hrabiance.

Przybył o czasie, co do minuty. Tacy ludzie jak de Foix nie spóźniali się nigdy. Wyglądał tak jak go zapamiętała. Wysoki, o bystrym wejrzeniu i czarnym zaroście z fantazyjnie podkręconymi wąsami.
Na głowie ruda peruka zgodnie z modą Luwru, ukrywała ponoć krótko przycięte i niemal ulizane kruczoczarne włosy.


Strój muszkietera w kolorze błękitu paryskiego, świadczył że przybył tu służbowo.
-Mademoiselle Marjolaine Pelletier d’Niort, jak dobrze cię znów widzieć. Ileż to miesięcy minęło od naszego spotkania? Chyba dziesięć? Na przyjęciu w posiadłości hrabiego d’Chesnier, bodajże?- rzekł na powitanie całując dworsko dłoń Marjolaine. I wywołując mimowolny chichot hrabianki. Doskonale pamiętała to przyjęcie, zakończone zresztą ostrą awanturą. Bowiem pod koniec przyjęcia pojawiła się matka Lorette i publicznie zwyzywała swego męża za urządzanie w jej domostwie Sodomy i Gomory.
Było to zresztą określenie na wyrost dość nudnego i bardzo przyzwoitego przyjęcia urządzonego, by świętować imienin Lorette. I przyciągnąć kandydatów do jej ręki.
I jedynie publiczna połajanka rodzicielki jej przyjaciółki okazała się faktem godnym zapamiętania.
-Wyglądasz pani kwitnąco, ale to zapewne zasługa narzeczeństwa. Doszły mnie bowiem plotki, że znalazł się kandydat, który... zdobył twoje względy.-przesłuchanie przesłuchaniem, a Marjolaine była zbyt dobrze urodzona, by de Foix mógł sobie pozwolić na obcesowość wobec niej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-04-2012 o 20:02. Powód: poprawki
abishai jest offline