Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2012, 19:50   #34
chaoswsad
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Post wspólny

Szybko się okazało, że nie tylko Yarkiss zobaczył dziki, ale także one jego. Zanim się dobrze obejrzał jedna z loch biegła wprost na niego. Łowca długo się nie zastanawiał. Powoli odsuwał się od płotu w stronę domu, będąc cały czas skierowany w twarzą w stronę dzika. Wziął do ręki miecz i wyczekiwał ataku lochy. W ostatniej chwili odskoczył w bok. Było to bardzo ryzykowne, ale tym razem bogowie opiekowali się młodzieńcem, który w ostatniej chwili umknął sprzed kłów rozwścieczonej lochy. Ta, po chybionym ataku, zdołała się zatrzymać kilkanaście metrów dalej.

Yarkiss odetchnął z ulgą po tym jak udało mu się odskoczyć w porę przed nacierającą lochą. Wiedział jednak, że nie pozbył się jeszcze problemu. Szybko rozejrzał się, szukając czy w pobliżu nie ma jakiegoś drzewa, na które mógłby się szybko wdrapać. Jako że las był tuż tuż, zatem drzew było pod dostatkiem, a i niskich, owocowych było kilka. Bystre oko łowcy wnet znalazło takie, na które - przy odrobinie szczęścia i wysiłku - udałoby się wspiąć.
Korzystając z kilku metrów przewagi na lochą, Yarkiss podbiegł do pobliskiego dębu i zaczął się wspinać. Udało mu się i bezpiecznie przeczekał atak lochy. Jednak mimo tego, że dzik zniechęcił się po kilku nieudanych próbach dosięgnięcia go, Yarkiss nie miał zamiaru schodzić z drzewa. Wolał na wszelki wypadek zostać na górze. Choć może jego mina na to nie wskazywała, to tak naprawdę najadł się sporo strachu. Siedząc na drzewie, tropiciel zastanawiał się co słychać u jego współtowarzyszy, ale postanowił sprawdzić to później.
Z wysokości gałęzi zobaczył zad drugiej lochy wystający zza domu. Jej bojowe kwiki zwabiły zwierzę atakujące Yarkissa, które potruchtało w stronę wejścia do chaty - ale co chwilę oglądało się, czy aby zdobycz nie schodzi z drzewa. Reszta watahy zbiła się w kupę na granicy lasu, między krzewami. Tylko jedna z samic stała nieco bliżej, w warzywniaku, najwyraźniej badając rannego - lub martwego - warchlaka.
“Szkoda, że nie ma teraz przy sobie łuku”, nie mógł odżałować Yarkiss patrząc na watahę i oddalającą się lochę. Wiele dałby, żeby móc zamienić teraz bezużyteczny miecz na jakiś łuk.

Jarled nie usłyszał świstu strzały, ale dziczą panikę nie sposób było przeoczyć. Dobrze, że ulokował się jak najdalej od nich! Mimo to od najbliższej lochy dzieliło go nie więcej jak 15-20 metrów - a ta najwyraźniej uznała, że konanie jej dziecka jest winą Grobokopa. Chłopak ledwie zdążył zerwać się na równe nogi, gdy zwierzę zaszarżowało na niego z furią.
Jarled rzucił okiem w stronę dzików. Odruchowo wyciągnął broń i zaczął obiegać chatę. Miał nadzieję że rozpędzona locha nie będzie tak łatwo zakręcała jak on. Podczas szaleńczego biegu wpadł mu do głowy pewien pomysł. ~Ta cholera nie da rady biegać po zawalonej chacie. ~ Grobokop pobiegł więc prosto do drzwi uważając aby przypadkiem nie nadziać kogoś na swój sejmitar.

***

Rafael wytężał swój wzrok, śledząc ucieczkę trafionego warchlaka. Jednak po chwili coś innego przykuło jego uwagę. Dwie z loch, które pilnowały stada zaczęły biec wyraźnie w stronę chatki, jednak każda w nieco innym kierunku. ~ Cholera ~ błysnęło mu przez głowę, po czym doskoczył jak najszybciej do okna.
- Uważajcie!!! Spieprzajcie stamtąd!!! - wydarł się na cały głos, zauważywszy, że dwaj towarzysze stali po obu stronach domu. ~ Przecież mówiłem... ~ wściekał się, a nagły skok adrenaliny tylko to pogarszał. Gdyby mógł coś teraz zrobić. Wziął bez namysłu drewniany przedmiot z parapetu i rzucił w jedną z loch. Za wiele to to nie da... i nie dało, dziki nie zwróciły nawet uwagi na lekką figurkę, która pacnęła między zachwaszczone grządki.

Ralfi z napięciem wpatrywał się w potyczkę, a raczej śmiertelną zabawę w berka Yarkissa z lochą. Trwało to zaledwie kilka sekund. Krzyczał i klął na bestie, ta jednak za bardzo była pogrążona w swoim żądnym krwi szale, do którego zresztą sam ją doprowadził, by zwrócić uwagę na jego obelżywe wrzaski (żeby to dla niej robiło jakąś różnicę, co na nią krzyczał). Widząc, że łowca zdołał wspiąć się na drzewo, a jednocześnie słysząc łomot od strony drzwi, przeskoczył zdjętą do strzału torbę i pobiegł do źródła hałasu. Podłoga skrzypiała żałośnie, kiedy stąpał po niej z siłą pędu czynionych skoków. Do wejścia wczołgiwał się Jarled, który potknął się o resztki drzwi. Rafael złapał go za ramiona, pomagając chłopakowi błyskawicznie wstać i wciągnął go do środka. Wyjrzał za drzwi i dostrzegł atakującą Fernasa lochę. Trzeba było działać.

- UCIEKAJCIE!!! - wrzasnął, jednak widział, że bard mruczy coś pod nosem miast brać nogi za pas. ~ Dobra ~ zdecydował się ratować chłopaka. Wyskoczył z chaty. Załadował łuk jak najszybciej potrafił i mocno napiął cięciwę. To miała być jedna z tych akcji, które trwają sekundy, a nawet ich ułamki. Celował tak, by władować zwierzęciu strzałę prosto w dziczy zad. Nie zamierzał obserwować, czy jego działanie cokolwiek da - ale dało. Lata ćwiczeń z łukiem opłaciły się - bolesny kwik świadczył o tym, że pocisk nie chybił celu.
Po oddaniu strzału młodzieniec rzucił broń w stronę Eillif - Łap! -, a sam pognał z szaleńczą prędkością, okrążając chatę z prawej strony i wskakując bez zbytniej ostrożności do okna sypialni. Lokatorzy raczej nie będą mieli nic przeciwko...

Eillif złapała łuk Rafaela. Ale co dalej? Coś trzeba zrobić, to pewne. Jeżeli dziewczyna będzie stała jeszcze chwilę nieruchomo, to wściekłe zwierzęta zaatakują właśnie ją, to też pewne.
Zielarka zdawała sobie sprawę z tego, że mając łuk Rafaela nie powinna biec do domu. Chłopakowi i reszcie może on na pewno uratować życie, więc łucznik powinien go mieć pod ręką. Uznała, że powinno jej się udać wspiąć na najbliższe drzewo. Będzie to na pewno o wiele bezpieczniejsze od stania i przyglądania się sytuacji.

Spróchniałe krzesło rozpadło się na drzazgi, kiedy Rafael wpadł na nie z impetem, wlatując do chałupy przez tylny otwór okienny. Od razu doskoczył do wspomnianego okna, spodziewając się, że nie zobaczy tam dzika, którego próbował za sobą powieść. Podczas biegu nie słyszał zbliżającego się, ciężkiego tupotu racic, ale za bardzo się bał, żeby się upewniać. ~ Erhh, szlag! ~ syknął w myślach, niepocieszony tym, że jego plan zawiódł. Dojrzał za to Yarkissa, który trzymał się kurczowo pnia dębu.
- Dawaj tędy, szybko! - zawołał, brzmiąc - podświadomie - nieco konspiracyjnie i przywołał tropiciela ręką. Nie czekając ni chwili, pognał do drzwi wejściowych.

Mimo, że z obecnej pozycji Yarkiss nie wiele mógł zobaczyć, domyślał się po odgłosach dochodzących za chałupy, że reszta towarzystwa nie ma wszystkiego pod kontrolą. Tylko co on biedny mógł z tym zrobić i czy w ogóle miał powód, żeby narażać dla nich życie? Przed chwilą sam ledwo uciekł przed locha, a teraz znów ma ryzykować? Yarkiss przerwał swoje rozważania, gdy zobaczył wypadającego zza rogu i biegnącego do okna Rafaela. “Znalazł sobie moment na przebieżki.” Gdy łowca krzyknął do niego, żeby pobiegł za nim do domu, syn Petera dłużej się nie zastanawiał. Pod wpływem chwili postanowił działać. Za nim zeskoczył z drzewa, spojrzał jeszcze w kierunku watahy stojącej przy skraju lasu i popędził w kierunku okna.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-03-2012 o 09:37. Powód: dodatek z doca
chaoswsad jest offline