Jack podszedł do rozchybotanych drzwi kościoła. Zapukał kolbą o drzwi.
"Jest tam kto?" Echo odpowiedziało jeszcze bardziej grobowo niż jego głos.
Puk, puk, puk. Miarowe stukanie stali o ziemię zbliżało się do plebanii.
Jack oczywiście szedł wężykiem, coby nie było, że zna drogę, niespecjalnie go przejmowało, że wężyk był bardzo równy.
W międzyczasie sobie charczał, znaczy się pogwizdywał, w końcu kto by nie miał dobrego humoru idąc do zapyziałej plebanii przy kościele zapomnianym chyba nawet przez diabła, no dobrze by było gdyby on też o nim zapomniał. |