Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2012, 14:16   #21
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Sigfrid zarechotał. Siedzenie z przyjaciółmi przy trunku, a zwłaszcza obgadywanie znienawidzonej kamieniczniczki, sprawiało mu wielką przyjemność. Czknął i uśmiechnął się szeroko, przygotowując odpowiedź.
Ja myślę, że ona to z Sylvanii się wzięła. Pewnikiem zarządzała zamkiem którego von Cardupka, ale ją wywalili, bo ich też doprowadzała do szału. „Panie Vladzie — zaczął ją przedrzeźniać — co pan sobie myśli, wracając tutaj tak wczesną porą, zbryzgany krwią sylvańskich wieśniaków? To niedopuszczalne! Jeśli to się powtórzy jeszcze raz, będę zmuszona pana eksmitować z tego ponurego zamczyska!”

Sigfrid sam śmiał się najgłośniej ze swojego żartu, bardzo zadowolony z jego jakości. Temat sylvańskich władców jakoś mu potem utkwił w głowie i gdy skończyli popijawę, zapadł w niespokojny sen. Odwiedzał różne miejsca, swoją starą suterenę albo cmentarz w Regensdorfie, a następnie pojawił się w ciemnym lesie. Las jak to las, nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale Münch jakoś wiedział, że to puszcza koło wsi Steinhoff, gdzie polowali na Saszę Kostiuka.

Przed Sigfridem stała tajemnicza postać, zwrócona do niego tyłem. Strażnik nie mógł dostrzec wiele w ciemnościach, ale po chwili w jego ręce zmaterializowała się płonąca pochodnia, a żółtawy poblask omiótł najbliższe otoczenie. Na miękkich ze strachu nogach Münch wykonał parę kroków w stronę nieznanej persony, która nagle odwróciła się. Błysnęło światło odbite od błyszczących kłów, łypnęły czerwone oczy.
A! — wrzasnął Sigfrid i podskoczył. — Zaraz... Jans? Jesteś... wampirem?
Azali! — potwierdził absurdalnie Skalp i zmienił się w nietoperza.
To dziwne. Jak długo już... wiesz.
Od zawsze. Od samego początku.
Nigdy nie myślałem... Nie podejrzewałem... Nie widziałem nigdy, powiedzmy, żebyś pił krew.
Pff, ale ja jestem wampirem, mistrzem w sztuce ukrywania się, a ty li zwyczajnym śmiertelnikiem. Więc co się dziwisz?
No tak. Więc eee... zamierzasz teraz mnie zabić?
E. — Wampir-Zingger wzruszył ramionami. — Chcesz się czegoś napić?
— Pewnie.


Jans zajrzał do kredensu, a Sigfrid usiadł przy stole. Po chwili wampir postawił przed nim parę flaszek.
Więc co tutaj masz, von Zingger?
— Och, mam krew krasnoluda, krew niziołka, o, i mój specjał, krew grabarza. Mmm, dziewica.
— Hej! Zresztą nie zamierzam tego pić.
— Na pewno? Bardzo apetyczne, bardzo! I zdrowe.


Wtedy Sigfrid obudził się w teatrze Czerwony Pionek, gdzie wykonywał arię operową, ten dziwny rodzaj przedstawienia z Tilei. Co prawda zapomniał tekstu, ale nie zraził się i postanowił improwizować.
La la la la la! La la la la la la la la la! La la laaa! Laaa laaa la!
Publiczność była zachwycona, a Sigfrid uśmiechnięty od ucha do ucha.

Następnie znowu znalazł się na drodze prowadzącej przez las. Dookoła nie było nikogo poza jego wiernym mułem Hilbertem.
Zaraz, ty też jesteś wampirem? — spytał tknięty przeczuciem strażnik.
Tak — odparło zwierzę.
To niemożliwe, nie ma zwierząt wampirów! Poza nietopyrzami.
— Może po prostu nigdy żadnego nie spotkałeś?
— W dodatku umiesz mówić! Muły tego nie potrafią.
— No tak, ale czy to takie dziwne, gdy weźmiesz pod uwagę, że jestem wampirem?

Hm. — Münch zamilkł, pokonany tym przykładem dziwnej logiki. — Wciąż ci nie wierzę. Może to wszystko tylko zwykły sen?

W tym momencie Sigfrid otworzył oczy i ponownie odnalazł się w mieszkaniu Jansa. Pana domu nie było, ale Carolus drzemał niedaleko. Strażnik leżał dłuższą chwilę, analizując swój przedziwny sen, dopóki Skalp nie wrócił, żeby ich obudzić.
Och, Jans! — zawołał przeciągle z wyrzutem, gdy okazało się, że paser chce, aby rąbali drewno. Jednak jego narzekania wcale nie pomagały, więc niechętnie pogodził się z losem. — Jestem głodny — powiedział jeszcze, gdy już wzięli się za pracę. — Mam pomysł: ja zrobię jajecznicę, a wy porąbiecie. Hę? Nie? Ech.

Gdy Jans pokazywał mu swój składzik, Sigfrid zdawał się być trochę nieobecny, jakby zamyślony.
To za ile zejdzie taka porcja proszku? — spytał trochę niemrawo. W momencie gdy Skalp wyciągnął skrzynkę z butelkami wypełnionymi alkoholem, strażnika uderzyło uczucie deja vu.

Słuchaj, Jans, ja tak sobie myślę... Mam nadzieję, że ten przekręt z Szują nam wyjdzie, ale jeśli nie? Potrzebujemy jakiegoś dodatkowego planu i teraz słuchaj: nie wiem, czy wiesz, ale w Talabheim mieszka Paul van Soleck. To jest tak: kult Morra nie ma jednego przywódcy, a w dodatku dzieli się na dwa niemalże niezwiązane ze sobą zakony. — Dwadzieścia lat pracy na cmentarzu właśnie się zwracało, gdy Sigfrid dzielił się swą wiedzą. — Jak z pewnością wiesz, istnieje Zakon Całunu i Zakon Wieszczów. I takim najsłynniejszym Wieszczem jest właśnie van Soleck. Myślałbyś, że to jakiś gnojek, bo ma li kilkanaście lat, nie pomnę dokładnie ile. Ale przepełnia go najprawdziwsza wola Morra! Dzieciak ma niesamowite moce: wszystko, co przepowiada, spełnia się. Wszystko!

Ex-grabarz usiadł ostrożnie na jednej ze stojących w schowku beczek.

Oczywiście nikt nam nie pozwoli zobaczyć się z van Soleckiem. Ale musi przy nim być tyż i mnóstwo innych kapłanów, co przybyli, by wieszczyć u jego stóp. I tak sobie myślę... Mamy Vorhexen — Noc Wiedźm za pasem. Wiesz, granica między naszym światem a Królestwem Morra się wówczas rozmywa... Świetny czas na wróżby. Możemy uzyskać odpowiedzi na wszystkie nasze pytania — albo przynajmniej wskazówki, co robić dalej. Co o tym myślisz, Jans?
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 18-03-2012 o 15:10. Powód: drobne poprawki
Yzurmir jest offline