Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2012, 17:36   #35
Jerdas
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Reszta grupy już wcześniej zorientowała się, że coś jest nie tak - głos Ralfiego odbił się echem po całej chacie. Jednak, gdy zza domu wypadł Jarled, goniony przed rozwścieczoną zamachem na swoje potomstwo lochę... no cóż, nie był to widok, jakiego się spodziewaliście. Nie sądziliście, że te grube zwierzęta mogą być tak szybkie - mimo, że Grobokop biegł co sił, dzik niemal następowały mu na pięty. I wcale nie przejął się grupą ludzi stojącą na podwórzu. Młodzieniec niemal czuł dyszenie lochy tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Gdy skręcił do wnętrza chaty locha popędziła na wprost, obierając sobie za cel najbliższą osobę - Fernasa.

Gdy na Fernasa zaczęła szturmować locha stanął jak wryty, ale szybko odzyskał nad sobą kontolę. Spróbował rzucić Oszołomienie, aby mieć więcej czasu, jednak czar się nie udał. Klnąc na czym świat stoi czym prędzej pobiegł w kierunku pierwszego większego drzewa, wzywając przy okazji sojuszników na pomoc. Położył dłoń na rękojeści miecza. Była to dla niego jedyna szybka obrona.

Solmyra z roztargnienia wyrwał krzyk Rafaela. Przyjął bojową pozycję, jednak jego myśli powędrowały gdzieś indziej. W rejon do którego rzadko się zapuszczał. Obszar, który z walką mu się nie kojarzył. Jednak poddał się temu. Nie wiedział czemu. Jak tylko ujrzał lochę, zakrzyknął niskim, władczym i potężnym głosem o który siebie nie posądzał. Ego sum a Solmyr Gestant potentia. Servus nocte caelum. Figurant lux. Illumina oculosmeo hostes erumpit.

Jasna kula światła rozbłysła przed głową dzika. Zwierze zwolniło nieco, ale najwyraźniej był to bardziej efekt zaskoczenia niż oślepienia zaklęciem, gdyż za moment znów skoczyło do walki. Ale sekundę później locha zatrzymała się z bolesnym kwikiem - z jej zada sterczała upierzona strzała. Zwierze powiodło przekrwionymi ślepiami po podwórzu, szukając przeciwnika... tyle, że wrogów miało do wyboru do koloru. A w zasięgu wzroku nie miało - niestety - Rafaela, który najwyraźniej próbował odciągnąć je od reszty, a biegnącego również Fernasa. Toteż ruszyło za nim. Eillif i Saelim również nie namyślali się wiele, tylko pobiegli w stronę najbliższych drzew i wspięli się na nie. Zielarka miała z tym sporo trudności, ale w końcu udało jej się podciągnąć na najniższą gałąź.

A tymczasem podwórze rozjaśnił kolejny rozbłysk i na trawie pojawił się... dorodny, srebrny borsuk! Niepojętym było jak się tam znalazł, ale ważne było to, że od razu ruszył do natarcia na lochę! Zwinne wskoczył jej na grzbiet i wpił się zębami w kark sprawiając, że zapomniała o pogoni za Fernasem i zajęła się napastnikiem.

Młody drwal nie za bardzo rozumiał, skąd nagle wzięło się to całe zamieszanie. Dziki atakują? Niby dlaczego? Z tego co pamiętał przed wejściem do chatki te “świnki” pasły się w najlepsze. A tu ledwie parę chwil później znajduję się w takiej sytuacji. A jedyne co chciał zrobić to pochować biednych ludzi. Mógłby się długo zastanawiać skąd i co i dlaczego ale nie było na to czasu. Jedyne co mógł zrobić to atakować. Zauważył że część jego towarzyszy jest już zajęta walką. Część również zwiała na drzewa. ~Słusznie!~ pomyślał. Wszak najlepszym sposobem na atakującego dzika jest ucieczka na drzewo. Z tego co zdążył zrozumieć była to locha z małymi. To by wiele tłumaczyło. Opiekujący się młodymi dzik potrafi... nie, na pewno zabije! ~Kto, pytam się, był takim geniuszem żeby zaatakować lochę z młodymi?!~ krzyczał w myślach ze złości na nieznanego głupca.

W pewnym momencie na scenę wkroczył borsuk. Dziwne. Zaatakował jednego z dzików. Wykorzystując okazję Etrom już zaszedł ją z drugiej strony, dzierżąc nowy nabytek, jakim była solidna siekiera. Dzięki tej niezwykłej okazji mógł zaatakować zwierzę z tyłu i z pełną siłą. Nowa siekiera będzie miała swój chrzest krwi. Szybko stanął w odpowiedniej pozycji i solidnym zamachem zza pleców zarzucił żelazem po łuku prosto w zwierzęcego napastnika. Planował powtórzyć atak jeszcze raz by na pewno zabić bestię. Normalnie plułby sobie w brodę, że taka skóra się zmarnuje od tych kalecznych cięć... ale z drugiej strony w normalnym wypadku strzelałby z łuku z dużej odległości i na pewno nie w matkę z młodymi. No cóż, trudno. Gdy, jeśli, dzik będzie już martwy będzie miał chwilę czasu by zdjąć z pleców łuk i wreszcie zapanować nad tą sytuacją tak jak należy. Strzały ma przy boku, w torbie a sam nie jest celem ataku. Będzie próbował pomóc któremuś z kompanów. Solmyr wyglądał na potrzebującego.

Nie lubił tego. Szybkiego myślenia. A tym bardziej odruchowego działania. Jednak jakoś mu to nie wychodziło. Mięśnie działały za niego. Oczy celowały zanim on mógłby to zrobić. Solmyr skoczył pomiędzy nieudolnego barda a rozgniewanego dzika. Jego nogi balansowały, ręce wyprowadziły potężny cios, a źrenice celowały w głowę dzika, który szarpał się, próbując zrzucić z siebie borsuka. Jednak ciężko było wycelować tak, by nie trafić też borsuka; kij świsnął świni przed nosem, nie czyniąc jej krzywdy. Ale chyba właśnie ten niezgrabny ruch sprawił, że Solmyr uniknął ataku... drugiego dzika! A może spowodował to krzyk Korenna “Uważaj!”? Mocne szczęki szarżującej bestii o włos minęły gołe łydki młodzieńca. Zwierzę przebiegło jeszcze dwa kroki i zawróciło, by ponownie zaatakować. Ale pomocą nadbiegał już Korenn dzierżąc, równie solidny co broń zaklinacza, kostur.

Wokół dzików zrobił się tłok - w teorii wszyscy mieli dobry plan, lecz w praktyce przeszkadzali sobie nawzajem - a dziki również nie były skłonne do stania w miejscu i czekania na ciosy. Etrom niemal odrąbał sobie nogę, próbując trafić zwierzaka, a równocześnie nie trafić Solmyra. Do następnego ciosu przygotował się jednak lepiej - znów zaszedł lochę od tyłu i ciął toporem, szerokim zamachem z prawej strony. Cios o włos (a raczej o szczecinę) minął ciało rannej lochy, które odwróciło się by ugryźć napastnika. Na szczęście nagły skok borsuka, który pazurami rozorał jej łapę, uratował Etroma przed poważniejszymi obrażeniami. Mały wojownik zniknął nagle w chmurze błękitnego dymu, a kątem oka chłopak zobaczył, że Korenn trafił drugiego dzika, który aż sapnął pod potężnym ciosem podróżnego kostura.

Po nieudanym ataku Solmyr nie stracił tempa. Jego umysł został ogołocony z wszystkich zbędnych myśli. Wszystkie lekcje jakie dała mu Shalamri, rozeszły się echem po ciele. Wszystkie możliwe kolejne posunięcia przeleciały. Zakręcił szybko kosturem, jakby rzucał zaklęcie, aby bardziej się z nim związać. Lekko przykucnął, wszystkie jego mięśnie się napięły. Przez czas jaki poświęca się mrugnięciu oka, Solmyr jakby wyjrzał zza kurtyny iluzji jaka go otacza. Był nieśmiertelny, przez tę jedną krótką chwilę. Wszystko się skurczyło, zmalało, zatrzymało, po czym serce wypluło do żył krew wymieszaną z adrenaliną a mięśnie niemalże jęknęły z wysiłku. Odbił się od ziemi. Chciał przekręcić się w powietrzu i zaatakować kosturem drugiego dzika z wyskoku i po lądowaniu uskoczyć w bok. Podczas lotu z jego gardła wydostał się krzyk: Baculo me choros. Niestety druga z loch miała odmienne zdanie na temat nieśmiertelności zaklinacza. Gdy młodzieniec wybił się w górę uczuł potężne szarpnięcie, które ściągnęło go na ziemię i potworny ból w prawym udzie. Ku swemu zdumieniu odkrył, że leży na trawie, a z jego ciała szerokim strumieniem wypływa krew. Solmyr czuł, że w szybkim tempie traci siły, ale nic nie mógł na to poradzić - nie miał siły nawet podnieść ręki, a co dopiero opatrzyć własną ranę.

Jarled szybko rozejrzał się po chacie. Czuł się bezpieczny, jednak sumienie nie pozwoliłoby mu na zostawienie innych na rozszarpanie dzikom. Postanowił wyciągnąć z torby hubkę, krzesiwo i pochodnię, oraz sięgnąć po lampę z oliwą. Gdy rozpalił wszystko, odłożył swoje rzeczy i stanął w drzwiach, dzierżąc w jednej ręce pochodnię, a w drugiej lampę z oliwą.
- Odejdźcie od dzika! Mam plan!
Jego słowa nie przebrzmiały jeszcze do końca, gdy zobaczył jak Solmyr pada na ziemię. Nawet z tej odległości widział, jak trawa wokół niego robi się czarna od posoki.

Padając Solmyr zdążył pomyśleć ~w Twe ramiona Pani~.
 
Jerdas jest offline