Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2012, 23:05   #366
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z MG cz.1/2

Strażnica Wschodu, wieża, parter, kwatery gościnne, godzina Hidy


Akito szybko zaczął się ubierać. Nie pozostawało mu wiele czasu na rozmowę z Amoro, na próbę naprowadzenia go na właściwą ścieżkę. Młody Krab przywdziewał kolejne części ubrani, zbroi i broń. Robił to wyuczonymi ruchami, tak jak wiele razy wcześniej tak jak nie raz i nie dwa nakazano mu czynić zrywając wcześniej z łóżka w środku nocy. Nigdy nie było wiadomo kiedy przybędzie przeciwnik.Wojownicy musieli szybko przygotować się do walki. Błędy lub opieszałość mogła kosztować ich życie. Ich mistrzowie wiele razy powtarzali, że Mur nie wybacza. Próby przygotowania ich do służby były męczące, ale miały się opłacić, trening i błędy popełniane w czasie niego, prostowane przez nauczycieli, miały być tym co zachowa jak najwięcej wojowników przy życiu. Klan Kraba nie mógł pozwolić sobie na bezsensowne tracenie ludzi. Ich obowiązki nie były łatwe, prawdopodobieństwo śmierci wysokie, a zadanie szczególnie ważne. Byli cienką linią oddzielającą Rokugan od zła. Motto jego rodziny "Nie zawiodę" dobitnie świadczyło, co w życiu bushi klanu Kraba ... co w życiu członka rodziny Hida powinno być najważniejsze.

Zamknął drzwi do swojej kwatery i skinął na gwardzistę, aby ten poprowadził go na spotkanie z młodym samurajem. Milczał, gdyż miał wiele rzeczy do przemyślenia. Los lub jak ktoś wolał Fortuny bywały przewrotne. Gdy wiele lat temu widział tego człowieka po raz ostatni, to miał nadzieję, że nigdy nie dojdzie, do ponownego spotkania. Wtedy myślał, że szczerze go nienawidzi, za wszystko co tamten uczynił, za wszystko czym tamten sobą prezentował, za wrażenie brudu jakie po sobie pozostawiał. Przez pewien czas za swój los winił Hidę Amoro. Czasami gdy zasypiał marzył o dniu, w którym będzie mu dane spotkać się ponownie z tym człowiekiem i być może dokonać swego rodzaju zemsty, rewanżu.

Jednakże czas mijał i Akito zauważył, że wszystkie te uczucia stępiały. Pozostawało wielkie uczucie smutku. Wydawało mu się, że nie ma nadziei na odmianę losu, że jego reputacja zaważy na całej jego karierze, na całym jego życiu, wydawało mu się, że znalazł się w potrzasku, z którego nie ma odwrotu. Był przyparty do muru i atakowany ze wszystkich stron. Jednak czas pokazał, że i wtedy się mylił. Zrozumiał, iż przetrwanie zależy tylko od niego. Jego przodkowie nie decydowali o jego losie, być może ich ścieżka nie była jego ścieżką. Dostał jednak niepowtarzalną szansę, mógł udowodnić, że jest prawdziwym Krabem. Za pomocą swojego serca, umysłu i miecza mógł zdobyć swoją przyszłość, wyrąbać swoją ścieżkę losu. Po części zaakceptował swoją sytuację, zaakceptował siebie ... chociaż w sercu pozostawały wątpliwości. Starał się jednak pamiętać jedno ze zdań swojego sensei: "Maszeruj albo giń". O dziwo pasowało zarówno do wielu sytuacji na polu bitwy w Krainach Cienia jak i do życia ... maszeruj albo giń, dziwne było, że te słowa mogły stać się maksymą o życiu ...

Jego rozmyślania przerwało dotarcie do celu. Nie było możliwości zrezygnowania, ani odwrotu. Jeżeli podjęło się decyzję, jeżeli powiedziało się A ... należało też powiedzieć B. Serce mu drżało gdy przez głowę z zawrotną prędkością przebiegały możliwe scenariusze tej konfrontacji. Niemalże bezmyślnie zdjął prezent od Skorpiona … żadnych masek. Nie w tej rozmowie, niech zobaczy jego pokiereszowaną twarz ... może widok ten pomoże wyrwać go, ze stanu w jakim się znalazł, przecież gdzieś w głębi jego duszy musiał znajdować się prawdziwy Krab. Nawet jeżeli Akito nie chciał w to wierzyć, słowa Chui i wspomnienie zabitego sensei sprawiały, że musiał wziąć taką ewentualność pod uwagę.

Strażnica Wschodu, wieża, parter, jadalnia, godzina Hidy


Wszedł do pomieszczenia rozglądając się uważnie, w końcu jego wzrok spoczął na Amoro. Nim do niego ruszył rzucił krótkie spojrzenie na resztę obecnych w sali. Miał nadzieję, że dowódca przekazał odpowiednie instrukcje i, że ci zrozumieją niemą sugestię. Dla pewności jednak odwrócił się jeszcze do towarzyszącego mu gwardzisty

-Wolałbym, żeby było tu pusto - to były proste, ale szczere słowa. Cokolwiek miało się zdarzyć młody Hida nie chciał przy tym świadków. Nawet jeżeli miała to być tylko rozmowa ... mogła przybrać nieciekawy obrót ... poza tym instynktownie czuł, że słowa jakie mogą tutaj paść, nie są przeznaczone dla innych uszu. Przed kolejnym krokiem wziął szybki, cichy oddech ... odwagi ... postąpił naprzód, ostrożnie, wiedział co może spodziewać się po tym człowieku, pamiętał jakim był dzieckiem i nie chciał żeby coś go zaskoczyło, wszakże ostrożność to ważna strona męstwa.

-Hida Amoro - san - powiedział na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę tamtego i miał nadzieję na tyle stanowczo, żeby tamten spokojnie czekał na dalszą część słów. Nie przestawał maszerować w stronę stolika, chciał zająć przy nim miejsce, znaleźć się choć oczami na równym poziomie z Amoro ... pytający wzrok tamtego wskazywał, że zastanawia się kim jest osoba, która odważyła się do niego odezwać. Cóż po tylu latach i po przejściach nie było nic dziwnego w tym, że nie mógł rozpoznać Akito, ten w końcu postanowił mu w tym pomóc

-Jestem Hida Akito ... dziwię się, że mnie nie poznałeś ... wszakże uczęszczaliśmy do tego samego dojo - zasiadł na miejscu naprzeciwko adwersarza z czasów swojego dzieciństwa. Teraz wydawał się inny, jakby niósł na sobie jakiś wielki ciężar ... czekał na reakcję tamtego …

Amoro miał niewielu 'kompanów' w piciu. Pił bezmyślnie, nie oczekując niczego i zdając się nad niczym nie zastanawiać. Akito pamiętał, że tamten nigdy szczególną bystrością się nie popisał. Brutalnością, okrucieństwem, szałem - tak, zda się, bez granic. Ale nikt, nigdy, nie mówił o Hida Amoro - 'bystry'. Nigdy takiej opinii nie dane było Akito usłyszeć.

Na prośbę kuriera, popartą skinieniem głowy gwardzisty, sala opustoszała. Byli we dwu tylko, teraz. Amoro nie miał pancerza, ale miał ze sobą tetsubo.

- Szkoła? Szkoła była dawno temu - odparł lekceważąco. Akito mógł usłyszeć w tym głosie alkohol, lecz bez sześciu butelek stojących przed drugim Hida, bez ostrzeżenia chui, że tamten pije, nie wiedział, czy usłyszałby go również. Część jego mówiła, że bez tych dwu czynników, po samym głosie, powiedziałby, że jego rozmówca jest zupełnie trzeźwy.

- Czego chcesz? - spytał tamten obcesowo, patrząc nań niechętnie.

Oczy Akito skupiły się na rozmówcy, jego wszystkie zmysły działały jakby na wyższych obrotach. W każdej chwili jego rozmówca mógł zareagować niespodziewanie, gwałtownie ... kurier wolałby nie zostać przez niego zaskoczonym. Wszakże przezorny zawsze ubezpieczony, a jeżeli miało się to przerodzić w walkę, to najlepiej byłoby zakończyć ją szybko nie wyrządzając drugiemu samurajowi zbyt wiele krzywdy. Po prawdzie idealnym rozwiązaniem byłoby w takiej sytuacji rozbroić go i kontynuować tą rozmowę z pozycji siły, z pozycji osoby dominującej. Jednakże nie należało zbyt bardzo wybiegać w przyszłość, dobry dowódca miał w głowie możliwe scenariusze, ale skupiał się na tu i teraz.

-Usłyszałem, że przebywasz tutaj i szczerze powiedziawszy nie mogłem w to uwierzyć. Po tylu latach Fortuny zetknąły nas z powrotem. Na obu naszych losach zaważyło jedno wydarzenie … wydarzenie, o którym starałem się zapomnieć - Akito przedstawiał swoje myśli swobodnie, słowa same układały się w zdanie, wypowiadał to, co leżało mu na sercu i o dziwo różniło się to od tego, co ćwiczył w swojej głowie na wypadek ponownego spotkania Amoro. Obiecał, że spróbuje go naprostować i zamiaru tego miał dotrzymać, wszakże słowo samuraja było święte, zrobi wszystko co w jego mocy ... nawet jeżeli oznaczało to, że miał otworzyć się przed osobą, której przez wiele lat nie lubił, być może nawet nienawidził, a z pewnością pogardzał.

-Chciałem być jak najdalej od tamtych wydarzeń, chciałem wybudować przeciw nim mur ... aż w końcu nauczyłem się z nim żyć ... tak mi się przynajmniej wydawało. Jednakże może prawdziwe jest stwierdzenie, że przed przeszłością się nie ucieknie ... bo oto ta przeszłość siedzi naprzeciwko mnie - Hida pokiwał głową patrząc lodowatym wzrokiem na Amoro

-W szkole byłeś niemożliwy, poddawałeś się swojemu gniewowi, wykorzystywałeś swoją pozycję i siłę przeciwko słabszym ... przeciwko twoim braciom, przeciwko osobom, z którymi później mogłeś trafić na Mur i od których, mogło zależeć twoje życie ... i to było niegodne - teraz przeszedł do ataku, krótkiego, prostego żołnierskiego ataku. Jeżeli w jego rozmówcy był Hida, to powinien się oburzyć, krew w nim powinna zawrzeć, a w tym momencie na tym zależały kurierowi. Chciał go otrzeźwić ....

-Jednak wtedy uczyliśmy się, nie wszyscy z nas mieli przejść gempukku, mieliśmy się jeszcze zmienić ... mieliśmy na to czas ... a jednak, z tego co słyszałem ty się nie zmieniłeś - przerwał na chwilę, chciał dać czas aby wszystkie słowa dotarły do umysłu Amoro, aby mógł je przetworzyć, ale za nim ten zdążył zareagować Akito podniósł głos, kontynuując natarcie

-Myślę, że żyjesz w przeszłości! Myślę, że pijesz dlatego, że nie możesz zapomnieć tamtego wydarzenia, że ono ma nad tobą władzę! Żaden żołnierz nie wygrał rozpamiętując swoje słabości, żaden wódz nie odniósł zwycięstwa żyjąc porażką! Stało się, to się stało! Jesteś Krabem ... maszeruj albo giń Amoro! Maszeruj albo giń! Na razie stanowisz zagrożenie ... dla siebie, dla swoich towarzyszy, dla klanu i dla Rokuganu ... tylko dlatego, że się poddałeś ! Pijesz bo się poddałeś - mocne słowa ... ale musiały one paść, byli tutaj sami i młody Krab mógł powiedzieć swojemu towarzyszowi wszystko co chciał, robił to dla jego dobra, a także dla dobra wszystkich wokoło niego … teraz oczekiwał jego reakcji, jakiejkolwiek reakcji ... bo najgorsza mogła być obojętność ... ona oznaczałaby, że temu człowiekowi zupełnie już nie zależy, a to byłoby złe …

Amoro na początku przemowy sięgnął po butelkę. Odkorkował ją, potem przystawił do ust i przechylił. Długo. Akito zdążył dojść do ataku, w swojej przemowie, kiedy tamten odstawił butelkę i skupił się na nim.

Poczekał aż skończy. Potem spojrzał nań bardzo cynicznie i rzekł:
- Zaproponowałbym sake, ale słyszę, że nie trzeba. - Potrząsnął głową, a Akito przez moment zamarł, bojąc się, że spełnia się najgorsze, że w ogóle jego słowa nie poruszyły tamtego - Nie mam ci za złe, Akito - rzekł tamten bezpośrednio, spokojnie. - Nie ty pierwszy, nie ty ostatni. Poza tym, bawisz mnie. Takie próby są... czasem wzruszające. Dobrze zatem.

Mężczyzna powstał. Wiedziony instynktem, Akito powstał również. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Równi. Jednako olbrzymi. Akito wydawał się większy, lecz to była kwestia zbroi.

Amoro pociągnął z butelki. Do dna, co pokazał, stawiając ją szyjką do dołu na stole. Nic się nie wylało. Akito nie patrzył na stół, patrzył na tamtego, szykując kolejną ripostę. Nie chciał sake. Niepokoiło go trochę, że tamten wlewa w siebie alkohol, lecz nawet szybkie powstanie nie pokazało nic po Amoro. Nie zachwiał się, nie kładł ręki na stole, nie przytrzymywał się. Stało przed nim sześć butelek, pił siódmą. I po zapachu sądząc, nie sake, a shochu.

- Nie zmierzyliśmy się nigdy. - rzekł Amoro spokojnie. Akito poczuł dreszcz. Nigdy dotąd Amoro nie przemawiał tak spokojnie. Nigdy tak długo. - No to czas. Wygrasz, zrobię, co zechcesz. "Maszeruj, albo giń", tak? Wybierzesz sobie. - Uśmiech jaki mu posłał był szyderczym, ponurym grymasem. - A jak skopię ci tyłek... to przez rok nie będziesz mógł o mnie mówić. Dasz mi spokój. Nie będziesz mi zawracał dupy, Akito, rozumiesz?

Jedną ręką Amoro uniósł stolik i bez wysiłku odrzucił go pod ścianę. Rumor zwabił strażników, dwu opiekunów Akito i gwardzistę chui, który przyprowadził tu Akito. Wsypali się do środka zręcznie, cicho, gotowi od razu walczyć, z dobytą bronią. Amoro nie przeszkodzili, bez słowa wziął kolejny stolik i go odrzucił, robiąc miejsce na improwizowaną arenę.

- Wiesz, dlaczego to robię? - zapytał ze śladem ciekawości - Bo jest w tobie coś. Nie bałeś się, wtedy. Gdyby ta głupia dziewucha nie odciągnęła cię, zmierzylibyśmy się wtedy i nie okazałbyś strachu. Nie tak, jak inni. Teraz też się nie boisz. To jest dobre. No i jest jeszcze jeden powód.

Uśmiech był teraz szerszy, żywszy. Amoro wyraźnie się rozkręcał. Stanął, wyprostował się na całą swoją imponującą wysokość i pokazowo powiódł wzrokiem po gwardzistach by wyrównać wzrok, kiedy spoglądał na Hidę Akito. Uśmiechnął się z kwaśną satysfakcją podsumowując:
- Nie muszę, cholera, się schylać by popatrzeć ci w ryja. To mnie zawsze wkurza.

- To jak? - rzekł, odrzucając trzeci stolik, tak, że zostały już tylko dwa stoliki przy Akito. I, jakby uderzony nagłą myślą dodał - I kurde, streść się. Bez pieprzenia o losie, brzmisz jak Lew.

-Hai - odpowiedział krótko treściwie i spokojnie Akito. Krew napłynęła do głowy, buzowała w żyłach, serce dawało znak, że oto miała rozpocząć się walka. Umysł jasno przedstawił sytuację, jeżeli wygra będzie miał szansę naprostować Amoro ... musiał ją wziąć było to, aż tak proste.
Nie bał się konfrontacji, nie bał się walki ... w głębi duszy wiedział, że musi się to tym skończyć ... wtedy przerwała im Śmieszka, miała rację, że nie było sensu ścierać się o jeden słup, niech go sobie zachowa ... tutaj jednak stawka szła o coś ważniejszego.

Kurier rzucił, krótkie spojrzenie strażnikom i pokiwał głową. Nie chciał ich interwencji ... jak powiedział kiedyś jego ojciec: "sami ponosimy konsekwencje swoich czynów".

-Zróbcie nam miejsce - powiedział do człowieka przysłanego przez Chui ... po czym przestał zwracać na niego uwagę skupił się na swoim przeciwniku jednocześnie odsuwając najbliższy siebie stolik

-Krótko i zwięźle ... jakie zasady? -

- Kto pierwszy się podda lub padnie - rzekł tamten. - Dam Ci pierwszy cios. Zaczynaj.

Akito przypatrywał się swojemu przeciwnikowi, badał jego ruchu i reakcję. W tej chwili nic innego nie miało znaczenia, tak jak gdy walczył w Krainach Cienia, pojedynek ten nie miał skończyć się śmiercią, jednakże jego stawka była wysoka. Młody wojownik tylko chwilę rozważał dostępne mu opcje ... potem ruszył do ataku. Jego ruchy były oszczędne, nie wiedział jak długo to potrwa ... nie był pewien jak dobry jest jego przeciwnik, jakie postępy poczynił od czasu opuszczenia szkoły ... nigdy jej nie skończył i może chociaż to dawało mu pewną przewagę, jednakże nie wolno było nie doceniać przeciwnika.

Pierwszy cios był ciosem sprawdzającym młody kurier chciał wyczuć swojego przeciwnika, a początek walki miał być takim testem umiejętności. Jego tetsubo przecięło powietrze lecąc w stronę Amoro. Akito posłał pozornie niedbałym machnięciem swoją maczugę ku wrogowi. Ten jednak wykonał swoją bronią swobodnego młyńca, jednocześnie schodząc w tył, poza zasięg ciosu. Potężne zderzenie skrzesało iskry ze stalowych kolców, jakimi nabite były obie bronie.

Kurier oceniał, że samo zejście by wystarczyło, by chybił. Młyniec był jednak wykonany na tyle łatwo, że świeżo upieczony nikutai zrozumiał: walczył z kimś naprawdę dobrym. Kimś, dla kogo nawykiem było wykonanie tego ruchu, nawykiem mało wymagającym. Wspomniawszy lekcje z Sunda Mizu Dojo, gdzie weterani wielu walk na Murze mówili, jak istotne jest by tetsubo pozostawało w ruchu, jak ważne jest dla impetu paru decydujących ciosów, by broń miała zamach, Hida Akito poczuł szum krwi w skroniach.

Ta walka nie mogła być łatwa.

Póki co jednak, widział, że znowu będzie szybszy. I że jego przeciwnik również to wie. Młody Krab nie był zadowolony, szczerze powiedziawszy liczył na to, że tą walkę da się zakończyć szybciej. Być może było to niedocenienie przeciwnika, ale nie spodziewał się, że bez oficjalnego treningu Amoro dojdzie do takiego poziomu. Sparował jego cios bez większych trudności. To rodziło pytanie, co by mógł osiągnąć gdyby przykładał się do nauki, gdyby miał inny charakter? Cóż były to z pewnością rozważania na inny czas ... Akito pogrążał się coraz bardziej w pojedynku.

Pewne zachowania przychodziły automatycznie, z pewnością nie tak jak weteranom, którzy go uczyli ... mimo wszystko nie musiał zastanawiać się nad każdym ciosem, działał. Tym razem dokonał drobnego przejścia na nogach, chcąc znaleźć się z boku Amoro. Liczył na prędkość, wydawał się szybszy od drugiego samuraja i może to zapewni mu jakąś przewagę. Zmienił tempo i wykonał bardzo szybki cios swoim tetsubo. Pamiętał jak jego nauczyciele powtarzali mu jak ważne jest zaskoczenie przeciwnika. Jeżeli ten, z którym walczy wbije się w jego rytm, będzie bardzo trudno ... najgorsze co było możliwe, to uderzać tak jakby grało się na bębnie …

Wyprowadził swój cios. Silny zamach z jednoczesnym obrotem ciałem. Szybki, silny i precyzyjny cios. Gdyby jego nauczyciele mogli, go w tym momencie zobaczyć z pewnością pokiwaliby głowami z aprobatą. Zrobił wszystko jak na treningach, idealnie. Manewr był ryzykowny, drugi z walczących również zaczął wykonywać swój cios. Tutaj jednak kluczowa okazała się prędkość. Tetsubo Akito przecieło ze świstem powietrze lądując na prawym boku Amoro. Po sali rozległ się paskudny dźwięk łamanych żeber. Ręka Amoro wykonała nieskładny obrót, psując cały jego cios. Mimo wszystko obserwując łatwość z jaką tamten poruszał się nikutai rozumiał, że walka mogła być ciężka. W tym jednak momencie zauważył możliwość i zamierzał ją wykorzystać. Po jego ciosie Amoro nadal nie odzyskał pełnej równowagi. Akito szybko obrócił się na stopie, podsuwając prawą nogę pod dół podkolanowy, jego ręka wykonała zaś proste pchnięcie. Drugi z ogromnych samurajów stracił natychmiast równowagę i z hukiem wylądował na podłodze ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 19-03-2012 o 11:00.
Hawkeye jest offline