Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2012, 09:29   #36
Lakatos
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

Korenn nie miał możliwości, by pomóc rannemu; raz za razem machał kosturem; już nie tyle by trafić lochę, ale by nie dopuścić jej do Solmyra. Długość broni działała na jego korzyść - co prawda nie trafiał zwierzęcia, ale i ono nie mogło ugryźć młodzieńca, ani zrobić krzywdy Solmyrowi.

Znów chybiając, Etrom czuł narastającą frustrację. Jednak bestia była już poważnie poraniona i kwestią jednego trafienia pozostawał pewny fakt jej bolesnej śmierci. Trzeba było tylko trafić. Wziął siekierę nad głowę, by znów zaatakować. Ostrze z całą siłą, pełną furii, jaką zbierał od rana, padło na ranione zwierzę... gdy nagle Jarled wyskoczył z chaty jak Filip z konopi z co najmniej dziwnym zestawem “narzędzi”. Gdy wykrzyczał swój plan kolejna fala złości przeszła przez ciało Zaraźnika. Dodało to impetu jego zamachnięciu.
Po wykonaniu zamachu odwrócił się twarzą do towarzysza i tak mu powiedział.
- POJEBAŁO?! Choć tu z tą oliwą, polej warchlaka i podpal ALE nie rzucaj! - Tu zrobił przerwę by przygotować się do kolejnego etapu potyczki. Wiedział że jeżeli jeden z nich również upadnie, to nic i nikt ich nie uratuje. Plan z podpałką uznał za pomysłowy i odważny... ale już sposób w jaki miał być wykonany nie. Wystarczyłoby, żeby Jarled nie trafił i podpaliłby ich wszystkich.
Mogły to być ostatnie słowa w jego życiu, bowiem druga locha, słysząc rozpaczliwe kwiknięcie swej śmiertelnie ranionej kuzynki zmieniła obiekt swych zainteresowań i z furią zaatakowała Etroma. Ten, w ostatniej chwili, cudem niemal, uniknął jej ostrych kłów.
Korenn co prawda usiłował ją jeszcze dosięgnąć, ale jego uderzenie było zdecydowanie spóźnione.

Etrom zaniepokoił się nagłym atakiem świniaka. W sumie mógł to przewidzieć. Zmarnował chwilę by wykrzyczeć polecenie do Jarleda i tym samym odsłonił się na atak. Właściwie to spodziewał się ataku raczej od lochy którą atakował a nie od jej koleżanki. Tak naprawdę to był bardzo zdziwiony, nie, ZDUMIONY tym jak pięknie udało mu się ukatrupić zwierza jednym celnym ciosem. Nie sądził że aż tyle złości w nim się zagnieździło od rana. Złość. Ale właściwie na co? Na sen? Na to że go miał? Na swojego ojca? Na co konkretnie był zły? Hmm... w ostatniej sekundzie najbardziej zły był na syna grabarza, bo głupi chce ich polać oliwą i podpalić. Było to również w pewnym sensie obraźliwe dla jego ojca. Kremować zwłoki zamiast zakopywać i na dodatek nie zwłoki tylko żywych! Gdyby jego ojciec nie żył to przewracał by się w grobie. No cóż. Ale skoro już zaistniała ta sytuacja i został zaatakowany, znowu, to powinien zaatakować, znowu, więc z nadzieją w sercu że nie chybi, znowu, zaatakował. Tym razem jednak w sposób niecodzienny. Zamiast siekać ostrzem, atakuje łeb świniaka trzonem swojej nowej siekierki. Miał przebłysk że taki tępy cios ogłuszy zwierze co da szansę Jaledowi lub temu drugiemu... którego imienia raczej nie zna. W sumie to skąd on sie tu wziął? Zaatakowany przez niego dzik nagle uciekł i zaatakował Etroma. Nawet nie zauważył kiedy zaczęli walczyć ramie w ramię.
~wypadało by zapytać go o imię? A tam. Nie potrzebne... chyba.~
No cóż. Etrom liczył, że cios przynajmniej zamroczy lochę, dając szansę innym by go wsparli. Taki był plan... O ile ktoś go zechce wesprzeć. Niestety cios, choć celny, sprawił tylko, że locha zachwiała się lekko. A sekundę później ranne zwierze zaatakował... wilk!

Eillif przyglądała się całej tej sytuacji siedząc na drzewie. Wydawało jej się, że niewiele może... Zielarka nie znała żadnych pomocnych (w tej sytuacji) zaklęć, a toporem też raczej nie powinna wymachiwać, nie mówiąc już nawet o “zwykłym” podniesieniu go nad głowę. Uciekła na drzewo, bo to wydawało jej się najlepszym rozwiązaniem w tej chwili. Ale siedząc bezczynnie i przyglądając się tak niebezpiecznej walce, co jakiś czas odwracała głowę. Nie wiedziała dlaczego to robiła. Może dlatego, że... W sumie to nie było teraz ważne dla dziewczyny. Nie miała czasu na takie przemyślenia, bo... wysoko na gałęzi drzewa na którym siedziała, znalazła jemiołę! Tak, to może wydawać się głupie. Cieszyć się na widok jemioły. Ale dla Eillif i całej grupy to właśnie mógł być ratunek. W głowie dziewczyny właśnie teraz zaświtał pomysł...
~ A gdyby tak... Tak! Koniec bezczynnego siedzenia i przyglądania się walce.~
Skupiła się najbardziej jak mogła na otaczającej ją przyrodzie, która wbrew pozorom dodawała mocy, napełniała ją. Starała się jak mogła, co nie było łatwe dla zestresowanej Eillif, która na domiar złego cały czas słyszała krzyki członków grupy. Teraz tylko dobrze wyuczone zaklęcie i... Udało się! Przyzwany przez druidkę wilk pojawił się kilka kroków od dzika atakującego Etroma i zrobił to, po co został przywołany - zaatakował...

Zielarka uśmiechnęła się do siebie. Nie myślała nawet, że zaklęcie przyzwania może być takie proste. Koncentracja, a potem tylko dobrze wyuczona treść zaklęcia. Już po chwili przywołany sojusznik atakował dzika. Dziewczyna miała nadzieję, że zwierze zakończy walkę na dobre. Byłoby to dla niej wygodnym rozwiązaniem, ponieważ od kiedy zobaczyła upadającego i co gorsza tracącego przytomność Solmyra, nie była w stanie usiedzieć na miejscu. Chciała jak najszybciej zeskoczyć z drzewa i pomóc rannemu chłopakowi. Ale jak? Czy to byłoby mądre? Czy robiąc także i sobie krzywdę narażając się na atak dzików, mogłaby pomóc towarzyszowi, jak i całej grupie? Chyba nie. Wtedy. Ale teraz wiedząc,że walka jest już prawie skończona, a zwycięstwo leży po ich stronie, mogła po prostu zeskoczyć z drzewa i najszybciej jak potrafiła pobiec do potrzebującego towarzysza.
I właśnie tę opcję wybrała. Nie była zadowolona ze swojej ucieczki na drzewo. Czuła się głupio, ale usprawiedliwiała się tym, że niewiele mogłaby zdziałać na polu walki. Była druidką, zielarką, zwykłą dziewczyną nie potrafiącą używać łuku czy podnieść topora. Nie była szybka i zwinna, nie zdążyłaby uciec przed tą wściekłą świnią. Cieszyła się tylko, że teraz może wykazać się, zrobić coś najlepiej jak potrafi i pomóc innym.

Locha skupiła się na nowym przeciwniku. Co prawda wilk nie był dla niej groźniejszym adwersarzem niż człowiek, ale instynkt zrobił swoje. Wilk oznaczał dla niej watahę wilków, czyli zagrożenie dla jej młodych. Uniknęła pierwszego ciosu wilka, ale ten nie zrezygnował. Kolejny sus - i wielki drapieżnik zniknął w chmurze zielonkawego dymu, ale... z rozszarpanego karku lochy lała się posoka, a wiszący płat skóry odsłaniał zakrwawione mięso.

***

Kolejny raz przebiegając odcinek sypialnia-drzwi wejściowe, Ralfi rozglądał się pobieżnie po kątach, czy aby nie leży tam jakaś dzida, albo inna broń, którą mógłby sensownie stawić opór rozwścieczonym lochom. Gdy obraz walki zasłaniały mu jeszcze plecy Jarleda, usłyszał donośny kwik jednego ze zwierząt. Szybko minął Grobokopa, który najwidoczniej zastanawiał się co ma zrobić z dzierżonym w rękach zestawem podpalającym. Krew. Przed chatką pojawił się już ten czerwony symbol śmierci. Myśliwy odetchnął widząc, że należy ona do dzika, z którym poradził sobie Zaraźnik. To była ta locha, którą postrzelił. Wyglądała teraz na o wiele... spokojniejszą. Niestety, nie tylko ona doznała poważnych ran pod jego nieobecność. Na trawie leżał Solmyr, krwawiąc obficie z uda. Nie ruszał się, wyglądało to naprawdę na poważne zranienie. ~ Nie, nie. Do Kelemvora ci jeszcze daleko ~ nadzieja przemawiała w myślach Ralfiego. Żeby tego było mało, druga z dziczych matek, zmagająca się dotychczas z długim kosturem Korenna, szarżowała właśnie na Etroma z zamiarem krwawej zemsty. Co robić?! Rafael miał przy sobie tylko sztylet. Mógłby krzyknąć do zielarki, która właśnie schodziła z drzewa, by zwróciła mu łuk, ale z drugim przeciwnikiem walczyło już dwóch sprzymierzeńców. Tak swoją drogą - ta sytuacja była chora. Oni walczyli. Walczyli z dzikami! Do dzików się strzela, rzuca włócznią! Cholera, poluje się na nie! Nigdy nie zdarzyło mu się obserwować walki, w której miecze, topory, a nawet kostury krzyżują się z kłami i zębami tych leśnych świń. Przyjdzie mu się zmierzyć z ciężarem przyznania się do winy za to niebezpieczeństwo. Wobec siebie nie czuł się winny. Od kiedy to wszystko się zaczęło miał czas, by zorientować się czemu to się stało. Zwykłe niezrozumienie. Mimo, że to las.. nie był tu sam. Był z ludźmi. A ludzie w lesie nie myślą tak, jak on myśli w lesie. Ludzie w lesie myślą po swojemu... Ten wniosek zapamięta bardzo dobrze. Może to i lepiej, że doszedł do niego na samym początku tej wyprawy. Chciał chociaż pomóc zabić ostatnią z bestii, ale rozum podpowiedział mu kolejną rzecz - posyłanie strzał w kierunku zbliżonym do walczących towarzyszy nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Zdecydował zająć się rannym.
- Jarled! Pomóż im do cholery! - krzyknął do chłopaka i ruszył na pomoc Solmyrowi. Grobokop rzucił swoje akcesoria i z samym tylko sejmitarem pobiegł za myśliwym. Rafael po kilku skocznych ruchach już był przy potrzebującym i mógł go odciągnąć od rozszalałego zwierza. Chwycił młodzieńca za tułów i począł ciągnąć go w stronę chaty, by czasem nie został stratowany, gdyby locha zmieniła cel swojego natarcia.

Yarkiss nie przypuszczał, że wyważenie przez niego okiennic podczas pierwszej wizyty w chałupie, przyda mu się w przyszłości. Jednak, gdy dobiegł do okna, okazało się, że dzięki temu może szybko i bez przeszkód dostać się do domu. Kiedy był już w środku, popatrzył jeszcze na pole, czy przypadkiem swoim biegiem nie zwabił reszty watahy. Wystarczyły mu dwie lochy, nie potrzebował ich więcej. Na szczęście dziki wyglądały na niezainteresowane jego poczynaniami. Kiedy łowca upewnił się, że nie ściągnął na grupę jeszcze większych problemów, rozejrzał się za Rafaelem. Nie widząc nigdzie swojego kompana, Yarkiss udał się w kierunku drzwi wejściowych skąd dobiegały odgłosy walki. Starał się jak najszybciej dostać na zewnątrz, a przy tym o nic się nie potknąć. W pierwszej chwili, gdy wypadł na podwórze, mijając stojącego jak słup soli Jarleda, trudno było mu się połapać w zaistniałej sytuacji. Okazało się, że wiele go ominęło, kiedy siedział na drzewie. Podczas jego nieobecności reszta grupy zdołała uporać się z jedną lochą, która teraz leżała w kałuży krwi. Nie obyło się jednak bez strat. W najgorszym stanie znajdował się Solmyr, który leżał bez ruchu nieopodal dzika, a co gorsza mocno krwawił. Yarkiss miał zamiar mu pomóc, kiedy zobaczył, że Rafael rusza w jego kierunku, dlatego łowca zdecydował się, że lepiej będzie, gdy wesprze Etroma w walce z ostatnią lochą. Już miał ruszyć do ataku, ale zobaczył zbliżającego się od prawej strony wilka. “Co u licha?” Yarkiss był zdezorientowany. Nie wiedział skąd się on tu wziął oraz kogo ma zamiar zaatakować, lecz nie zmieniało to faktu, że i tak trzeba ubić lochę. Na szczęście wilk okazał się sprzymierzeńcem. Po jego ataku Etrom i Korenn zaszli z dwóch stron ciężko ranne zwierzę i wspólnie dokończyli dzieła.

Eillif podbiegła do leżącego na ziemi wysokiego towarzysza, uklękła, przyjrzała się ranie i... Wystarczyło się tylko skupić. Ale czy na pewno tylko? Właśnie TO zawsze sprawiało Eillif największą trudność. Skupienie, opanowanie się nigdy nie przychodziły jej łatwo. Dziewczyna po tych wszystkich wydarzeniach była bardzo zdenerwowana, rana Solmyra wyglądała na poważną, a ona... no cóż, nie miała pewności co do swoich umiejętności magicznych. Spróbowała raz... i, ku zdumieniu wszystkich, po kilku sekundach krew przestała płynąć - choć młodzieniec nadal był nieprzytomny. Nie był to do końca efekt, jaki chciała osiągnąć, ale przynajmniej Solmyr nie wykrwawi się na śmierć.

Yarkiss spojrzał po pobojowisku. Prócz Solmyra szczęśliwie nikt nie odniósł ran. Krew na ubraniach Etroma i Korenna była krwią dzików. Rafael klęczał obok Eillif, dopytując o przydatne zioła, a obok stał Jarled. Saelim zlazł z drzewa i wraz z Fernasem, który walkę również spędził wśród dębów, powoli wracali na podwórze. W ciszy, jaka zapadła po starciu słychać było świergot milczących do tej pory ptaków. Wydawało się, jakby nic się nie stało - tylko czarna od posoki trawa i trzy leżące nieruchomo ciała świadczyły o tym, że jeszcze przed chwilą rozgrywało się tu śmiertelne starcie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 20-03-2012 o 09:32. Powód: błąd MG w imionach
Lakatos jest offline