Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2012, 13:27   #204
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - część I

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vSkb0kDacjs[/MEDIA]

- Kurwa, tylko nie on... – mruknęła CG wznosząc oczy w stronę sufitu. Wiedziała, że kot też go poczuł. Adoratora z Refleksu na dachu motelu. I kilku loup garou prawdopodobnie zmierzających do jej pokoju.
- Okno – dodała podpalając róg planu miasta, na którym przed chwilą kreśliła jak opętana. Brała pod uwagę, że mogą ją dopaść a nie chciała by to co wydedukowała dostało się w ręce Strażnika Zaświatów, czy kim tam był.
Papier zajął się błyskawicznie i wylądował w plastikowym kuble na śmieci. CG złapała sportową torbę i wtedy to się stało. Nie zobaczyła nic. Poczuła jedynie zawirowanie całunu tuż pod swoim nosem i przejmujący nieoczekiwany ból. Co gorsza nie widziała tego kto go spowodował. Syknęła, bardziej ze złości niż ze strachu.
Dotknęła swojego policzka spodziewała się zobaczyć krew sączącą na palce ale co je oblepiało to jaskrawa smuga światła, która zaraz rozwiała się na nieistniejącym wietrze. Zastanawiała się czy działa na zasadzie baterii słonecznej. Czy nagromadzona w niej energia może zostać teraz, w nocy, uwolniona. Czy będzie w stanie się bronić gdyby została przyparta do muru.

- Cholerne komary - ręka Cheshire wystrzeliła bez ostrzeżenia do przodu i wymierzyła jej siarczysty policzek w miejscu gdzie powstała rana. - Podziękujesz później.
Zanim zdążyła się choćby zdziwić, Kot znalazł się pośrodku pomieszczenia nieludzko sycząc na coś, co najwyraźniej widział na brudnym dywanie.

CG przyjęła cios z anielskim spokojem. Zmrużyła może odrobinę oczy jakby chciała kota przekląć do trzech pokoleń wprzód ale ostatecznie nie zafundowała mu niczego poza groźną miną. Podświadomość podpowiadała, że nie zaatakował jej a raczej to “coś” niewidzialne dla jej oczu, co spowodowało draśnięcie. Nie roztrząsając sprawy wycofała się do okna by wyjżeć dyskretnie za zasłonę.

- Nie to okno. Wilk nie sam. Ssnajper. - dziwna wariacja na temat kociego syku zabrzmiała ni to w powietrzu, ni to w głowie CG. To co zobaczyła po odwróceniu się od drzwi nie przypominało ani wysokiego przystojniaka w koszuli Brewera, ani upiornego zwierzątka, które widziała wcześniej. Wrażenie było takie, jakby w tej części pokoju ktoś wyłączył światło. W otchłani puszystej czerni zabłysły dwa złote punkciki i demoniczny uśmiech kota bez kota. - Sssa mną swietlisssta.
Jeszcze w trakcie wypowiadania ostatnich słów monstrum całą swoją masą uderzyło w gipsową ściankę działową między pokojami.
CG złapała swoją wypełnioną bajerami sportową torbę i pobiegła za kotem. A raczej za czymś w co się zmienił. Przez ułamek chwili łypała podejrzliwie na tą wariację futra, mięśni, tańczących cieni i pary gorejących czerwienią diod w miejscach oczu. Chyba to co wyczuwała wcześniej we wnętrzu Cheshire’a właśnie wypełzło na zewnątrz i nie wydawało się bezpieczniejszą alternatywą niż fae na dachu.
Mimo to są takie momenty, gdy nie wypada nie powiedzieć “B” jeśli wcześniej powiedziało się “A”. Mieli z kotem umowę. Nawet jeśli on nie miałby zamiaru dotrzymać swojej części to CG owszem. Zresztą, nie obiecała mu niczego poza wypełnionym atrakcjami czasem a teraz zdecydowanie nie mógł narzekać na nudę.
Gdzieś w głębi duszy wierzyła w jego dobre intencje. Przynajmniej tyczące się ucieczki. Jemu zapewne też nie byłoby na rękę by stawać oko w oko z jej cholernym wielbicielem z piekła rodem.
Nie umknęło jej uwadze, że kot zwrócił się do niej per “świetlista”. Trochę ją to zaniepokoiło. Najwidoczniej Cheshire wiedział o niej więcej niż chciał przyznać na początku.
- Demony przodem - rzuciła cicho krocząc w cieniu jego szerokich barków. Rozwalenie ściany nie tryskało finezją ale było efektowne a w danej chwili jedyny cel jaki przyświecał CG to żeby czym prędzej zabrać stąd swoją kruchą dupę.
Przebiegali przez ściany bez najmniejszego wysiłku. Wpadali z pokoju do pokoju płosząc zajęte sobą parki, niektóre w sposób dość perwersyjny. Canal Streat budziło się do nocnego życia i motelik czerpał korzyści z nierządu.
Ludzie krzyczeli, ich zasypywał gipsowy pył. Na razie jednak chyba udało im się zgubić pościg, ale odwracając się Kot widział lecące za nim koszmarne chochliki.

CG nie zwalniała kroku. Cheshire w swojej demonicznej formie był szybki i miał sporo pary i zrozumiała, że ganianie za nim przez dłuższy czas na pewno przyspoży ją o zadyszkę. W biegu dobyła gnata i nerwowo oglądała się za siebie aby zabezpieczać tyły.

Okno skrzydłowe zdawało się być właściwe, bo wychodziło na boczną ulicę. Aby się do niego dostać Kot zniszczył sześć ścianek działowych i przebiegli przez sześć kolejnych pokoików.
Gdy byli już w ostatnim pokoju, a Kot szykował się do ewakuacji, drzwi do pokoju za nimi wpadły do środka a w wejściu pojawił się wysoki, chudy łak. CG nacisnęła spust trafiając zaskoczonego Zmiennokształtnego w ramię i w bok. Loup zawył, uskoczył za krawędź drzwi. Słychać było dochodzące stamtąd jękliwe wycie.
Krótka seria puszczona gdzieś z korytarza rozwaliła ścianę tuż obok CG.

- Nie upussć broni, śsswietlista. - Wszystko działo się zbyt szybko, by normalny człowiek mógł zarejestrować coś poza trzaskiem rozlatującego się okna. Monstrualne przednie łapy kota objęły CG wciągając ją w otchłań atramentowo-czarnego futra. Cheshire-demon okazał się znacznie mniej eteryczny, niż wyglądał, pod aksamitnym oceanem pracowały mięśnie przypominające w dotyku napięte liny okrętowe. Monstrum wybiło się z tylnych łap i skoczyło w tył, uderzając całą masą grzbietu na okno, jednocześnie chroniąc "pasażerkę" cielskiem przed odłamkami szkła.
Kot odbił się od szczytu latarni, mocno ją wyginając i wylądował na zaparkowanym w uliczce samochodzie wginając jego dach niemal po podwozie.

CG nie oponowała. Nawet gdyby chciała kot nie dał jej na to czasu porywając w silny ale zarazem delikatny uścisk.
Przez chwilę czuła się jak szmaciana lalka, jakby wszystko działo się niezależnie od niej. Świat zawirował a CG razem z nim. Skupiła się tylko na tym żeby nie wypuścić broni i torby z jej życiowym dobytkiem. Okalająca ją czerń była na swój sposób przyjemna i dawała poczucie bezpieczeństwa. Odgradzała ją od czyhającego na zewnątrz zła, trochę na kształt obronnej rodzicielskiej piersi. To było irracjonalne, ale tak się właśnie poczuła. Jak mała dziewczynka, którą rozbolały nogi i ojciec wziął na ręce aby jej ulżyć. W tym pojedynczym momencie miała do niego pełne zaufanie. Może było to bezmyślne ale dodawało otuchy.

Zdążyła zarejestrować, że wydostali się z motelu i kot stoi na parkingu przy Canal Street gdzie miejska latarnia oświetlała blado jego rosłe, porośnięte futrem ciało.

- Biegnij do cholery - zdążyła wydyszeć. - Byle dalej.
Nie oponowała nad tym, że Cheshire zredukował jej rolę do przysłowiowego worka ziemniaków. Nawet nie starała się mu wyrwać aby stanąć na własnych nogach. Tak było szybciej.

Kot zatrzymał się tylko na chwilę, by poprawić chwyt. Przytrzymując lewą łapą egzorcystkę uczepioną jego boku, w śmiesznej pozycji przypominającej stare filmy o King Kongu, wystrzelił do przodu. Roboczo obrał kierunek wymarłej dzielnicy przemysłowej. Miał zamiar zniknąć w sieci starych, nieużywanych tuneli metra i kanałów burzowych. Nawet jeśli nie uda im się uciec, znajome tereny łowieckie były nieporównanie lepszym polem bitwy niż zatłoczona rozrywkowa dzielnica miasta.

***

Nie była pewna jak długo uciekali. CG wbiła palce w gęste futro, przywarła policzkiem do kosmatej piersi i z pokorą znosiła wstrząsy i turbulencje. Prawdziwe rodeo. Kiedy wreszcie odnalazła w sobie na tyle odwagi aby otworzyć oczy dostrzegła zarysy zrujnowanych budynków i magazynów. Znała to miejsce. Tak jak znała całe Swoje Miasto.

Kiedy Cheshire przystanął wreszcie na dachu jakiegoś pustostanu CG postanowiła, że musi odpocząć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kurczowo oplotła czarne cielsko nogami zwiększając swoją przyczepność podczas szalonej ucieczki. Teraz zaś opuściła zaborczo nogi ku ziemi i licząc na siłę grawitacji dała mu znać żeby ją puścił. Mięśnie ud drżały konwulsyjnie, oddech świszczał. Wreszcie miała okazję aby na spokojnie przyjrzeć się swojemu towarzyszowi w pełnej krasie, jego ogromnej przygarbionej sylwetce zarysowanej na tle tarczy księżyca, zakonczonym szponami łapom i spłaszczonemu pyskowi.
- Nie mam pojęcia jak on ciągle mnie znajduje - mruknęła choć nie z intencją by kot jej odpowiedział.
Nogi odmawiały posłuszeństwa. Osunęła się na ziemię i wyciągnęła paczkę papierosów. Ręce drżały jej jak wiatraki kiedy zrywała z paczki przezroczystą folię. Stuknęła w dno ale z trudem złapała wysunięty zapraszająco pomarańczowy filtr. Dopiero za trzecim razem trafiła między rozchylone wargi.
- Możesz się przemienić? - szpnęła gapiąc się szurające po betonie dolne kończyny zakończone ostrymi jak haki pazurami. - Chyba uratowałeś mi życie. Ja... dziękuję.
Nawet nie starała się maskować drżenia głosu. Zgrzytnęło zippo i zaciągnęła się z zaagnażowaniem, jakby ten papieros był ostatnim życzeniem straceńca.

- Wręcz przeciwnie, Elise Day. Chyba wplątałem cię w nowe gówno. Psy ścigały mnie. - Przemienił się. Ludzka forma nie wyglądała najlepiej. Chashire był blady, spocony i drżał jak paralityk. Dysząc ciężko, chwiejnym krokiem ruszył w stronę wentylatora, pod który ktoś wcześniej wcisnął bezładną stertę ubrań. Dach wymarłego biurowca starej ciepłowni najwyraźniej nie został wybrany przypadkowo i był jedną z kocich kryjówek.

- Masz na myśli loup... - zamyśliła się. - Ale na dachu pojawił się mój znajomy, wiem, że też go odczułeś. Może więc usunięcie nas obojgu było im na rękę. Ciągle nie daje mi spokoju jak on mnie namierza... - wstała aby podejść do Cheshire’a na drżących nogach. Wyciągnęła w jego kierunku paczkę fajek. - Nasze istnienie... może pozostawiać wyraźny ślad w całunie. Moze... kiedy jesteśmy razem jest on wręcz nie do przeoczenia. Ale to tylko hipoteza.

- To nieco komplikuje kwestię ochrony. - złapał papierosa zębami naciągając dżinsy. Jej uwadze nie umknęła zaczepiona o pasek blacha Ministerstwa Regulacji. - Czego chciała wróżka z dachu? To jego wesołe stadko pokemonów wyglądało na mocno wkurwione.

- Stadko czego? - nie złapała aluzji. - Facet z dachu jest... - ciężko było jej to określić, tym bardziej, że sama nie miała co do niego pewności. - Chyba śmiercią - skończyła lakonicznie.
- Nazwałeś mnie “świetlista”. Dlaczego?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline