Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2012, 18:06   #206
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - część III finałowa

Rozsunęła zamek i przez moment grzebała w jej wnętrzu wyciągając wszystko na schludny stosik. Książki opatrzone okultystycznymi znakami, wygniecione ubrania przesiąknięte jej zapachem, kevlarowa kamizelka, jedno zdjęcie w ramce, granaty, szczoteczka do zębów. Ot, babskie bibeloty.
Zabrała tylko tą ostatnią, broń i pieniądze. Dźwiganie reszty wydawało się mijać z celem dlatego upchnęła całość na powrót w torbie a tą wepchnęła za kratkę wentylatora skąd Cheshire wcześniej wyłowił plecak.
Na twarzy Lawrence zarysowała się apatia. Nie miała bladego pojęcia gdzie tej nocy przyjdzie jej nocować. I czy chociażby dożyje jutra. Wiedza, którą wydedukowała wydała się jej bezcelowa. Owszem, trzeba ją przekazać Triskettowi. Niech on ratuje świat. CG zwyczajowo zajmie się ratowaniem siebie samej. Zresztą na chwilę obecną jej egzystencja była bardziej zagrożona niż przyszłość pieprzonej galaktyki.
- Chyba czas się stąd ruszyć - objęła się ramionami jakby nagle zrobiło jej się zimno. - Znajdźmy tego szczura a potem... potem zastanowimy się gdzie zadekować się chociaż do rana. I koniecznie zahaczmy o budkę telefoniczną. Solennie uprzedzam, że kasa mi się kończy więc motel nie będzie z tych pięciogwiazdkowych. Na pocieszenie dodam też, że w okolicach świtu lubi odwiedzać mnie skośnooka mistrzyni skoków wzwyż w towarzystwie swoich płonących noży, czy czegoś tam. Zaczynam się w tym gubić... - westchnęła z rezygnacją i na koniec dodała, bez drwiny za to z bolesną dozą szczerości. - Kurwa Cheshire, jestem cholernie zmęczona.

Kot pozostał na ziemi wodząc za Lawrence wzrokiem. Przez dłuższą chwilę milczał.
- Dość demolowania moteli na jeden dzień, przygarnę cię na tę noc. Tylko żadnego załatwiania się poza kuwetą.

- Bardzo zabawne - wysiliła się na blady uśmiech. - Ale to mało rozsądne Cheshire. Jeśli się nie mylę i razem jesteśmy jak migający punkt na całunie to pod twój dach mogą zlecieć się różne paskudne byty. Lepiej poprzestańmy na tanim motelu na godziny chociaż jeśli się uprzesz to chyba nie mam siły oponować. A teraz chodźmy dorwać twojego szczura. Jeśli zdobędziesz dla mnie lokalizację targowiska... - odwróciła twarz zagapiwszy się na tonący w mroku horyzont - po świcie nasza umowa wygaśnie. I obiecuję, że będziesz miał mnie z głowy.

- Nuuuuda. - w którym momencie wstał i podszedł do krawędzi? Nie miała pojęcia. Straciła go z oczu tylko na chwilę, a gdy ponownie się odwróciła właśnie spacerował po piorunochronie na skraju dachu jak jakiś obłąkany linoskoczek - Doprawdy niegodne twojej szalonej, czarnowłosej główki. Umówmy się, jeśli zechcesz odesłać mnie wcześniej - twoje prawo. Nie przeszkadza mi to. Ale jest coś, co możesz zrobić, by podtrzymać mój altruistyczny nastrój. - miękkim, płynnym skokiem opuścił linkę i stanął tuż przed nią. Blisko. Uniósł jej podbródek, jak przed pocałunkiem, lub skręceniem karku. Zmrużył ślepia, gdy znów się odezwał, mówił szeptem. Dziwnym, na granicy ludzkiego głosu i kociego mruczenia - Gdy znajdziemy twoje targowisko, to ty spełnisz jedno moje życzenie. Co ty na to, Elise Day?

- Nigdy nie podpisuje umów in blanco Cheshire - głos, choć zmęczony brzmiał dość stanowczo. - Powiedz co to będzie za życzenie a ja dam ci znać czy jego spełnienie leży w granicach realności.

- Gdzież była ta żyłka zdrowego rozsądku przez cały dzisiejszy dzień. - Na jego twarzy pomału rozlał się zwyczajowy, rekini uśmiech. - W żadnym wypadku, Elise Day. To nie byłoby w połowie tak zabawne. Byłoby wręcz obraźliwe dla nas obojga. Jak, nie przymierzając, jakiś handel wymienny. Sam jeszcze nie wiem o co poproszę. Ale żeby ta pieprznięta bajka mogła trwać, potrzebuję tej odrobiny staromodnego, magicznego, lekkomyślnego zaufania z twojej strony. Nawet bardziej niż samej przysługi. Jedno, kocie życzenie. Co ty na to, Elise Day?

- Śmierdzi mi to potworną manipulacją. Ale niech będzie kocie. Znajdź mi targowisko a będę twoją złotą rybką. Jedno życzenie. Nie wiem czy nie oszalałam, że ci ufam, ale masz rację. Robisz dla mnie więcej niż oczekiwałam a przyzwoitość wymaga spłacać swoje długi.

- I to się nazywa duch przygody! - Cofnął się na odległość przewidzianą przez zasady elementarnej przyzwoitości i zarzucił pusty plecak na ramię. Przez chwilę przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami, śmiesznie, po kociemu przekrzywiając głowę. - Złota Rybka. Dobre. Znacznie lepsze niż Dzika Róża. Chodź, Elise, zanim dotrzemy na Targowisko czeka nas dużo schodzenia po schodach.

Skinęła głową i wlała w siebie ostatni łyk redbulla. Cheshire obrócił się na pięcie gotowy ruszyć w dół kiedy CG w wyrazie irytacji zgniotła puszkę i cisnęła ją za siebie.
- Swoją drogą tchórz z ciebie, wiesz? - mruknęła gniewnie nie ruszając się z miejsca. - Bo musisz czuć to iskrzenie. Nie wierzę żeby to było tylko jednostronne przyciąganie. Paranoja... - zaśmiała się żywo jakby w reakcji na przedni dowcip. - Żeby ładna dziewczyna, za którą nieskromnie się do niedawna uważałam miała takie słabe branie. Masz rację, to miasto się stacza i nie ma dla niego ratunku. Powinnam po prostu zająć wygodne krzesło i obserwować jak przestaje istnieć. Zasłużyło sobie na to - ruszyła za kotem ale nie przestawała mówić nakręcając się coraz bardziej. - Niedługo będą ze mną robić te święte obrazki z podpisem "niepokalana". Moja dziewczyna dała mi w mordę wykrzykując, że zrujnowałam jej życie. Były mąż wywalił z auta kiedy zaczynałam mu udowadniać, że jest łasą na baby szują. Nawet pewien przyzwoity chociaż mało atrakcyjny regulator pozostał nieczuły na moje zaloty twierdząc, że pieprzenie ze mną źle by wyglądało na jego CV. Kiedy wpadł mi w oko łak kwadrans później ktoś zdmuchnął go ze snajperki. A faerie zamiast tradycyjnego figlowania zaproponował bicze i darcie ze skóry co trochę mi jednak ubliżyło. A ty mi fatalizujesz, że seks ze mną sprawi, że ta pieprzona planeta eksploduje i nie chcesz nosić na swoich kocich barkach tego jarzma. Największa bzdura jaką słyszałam żeby spławić panienkę... Także mówiąc szczerze, mój poziom frustracji sięga zenitu i coś ci powiem Cheshire. Ktoś mnie przeleci w przeciągu najbliższej doby choćby miała mu za to zapłacić. Ktoś-kurwa-kolwiek. Bo normalnie albo świat oszalał albo ja przez całe życie żyłam w kłamstwie uważając, że wszystko mam na swoim jebanym miejscu. Także jak załatwimy sprawę szczura chyba wyskoczę na parę drinków, rozumiesz co mam na myśli. Czternaście miesięcy to trochę za duża przerwa nawet jak na cholernego emeryta.
Gdzieś w połowie wypowiedzi przyspieszyła kroki i pędziła teraz schodami w dół na złamanie karku jakby zapomniała, że przed momentem padała na pysk ze zmęczenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jTqlIswEIu4&feature=related[/MEDIA]

Zatrzymał się tak nagle, że mało nie rozbiła nosa o jego szerokie plecy. Jego dłoń zacisnęła się na poręczy. Przez chwilę stał jak zaczarowany, głęboko oddychając. Cisza robiła się nie do zniesienia i zdawała się trwać wieczność.

- Jak ćma wokół płomienia. Ty ciągle nie rozumiesz stawki, co Elise Day? - odwrócił się jak w zwolnionym tempie, pod jego skórą coś pulsowało. Przez chwilę zdawało jej się że widziała jak z klatki piersiowej usiłuje wyrwać się kształt pyska kociego monstrum. Sam Charlie patrzył na nią błyszczącymi pożądaniem oczami. Zwilżył usta. Lekko uniesiona górna warga odsłaniała rządek równych, bielutkich i ostrych zębów. - Po tym co ci powiedziałem. Mimo wszystkich moich ostrzeżeń. Bez względu na to, co może się stać. Chcesz, żebym puścił cugle? Zrobił to, na co mam ochotę, od momentu, gdy cię zobaczyłem? Pozwolił działać... iskrzeniu? - Postąpił krok do przodu i bez ostrzeżenia złapał ją w delikatny, acz stanowczy uścisk, prawa ręka zaplątała się w jej włosach, strącając ciemne okulary w odmęt klatki schodowej, jego usta znalazły się tuż przy jej szyi. - Czas rozmów się skończył, teraz chcę usłyszeć tylko jedno słowo. Czy taka właśnie jest twoja wola, Elise Day?

"Dawaj dziecino!" - niemal usłyszała entuzjastyczny ryk własnych hormonów.
Jej napięte jak struna ciało, przyspieszony oddech i serce dudniące jak maszyna do prasowania samochodów odpowiedziały na to pytanie aż nazbyt szczerze.
Jednak słowa, które wychrypiała gapiąc się na jego usta były typowo dla jej płci mętne.
- Tak... Nie... - nie pozostając mu dłużna ostrożnie zatopiła palce w jego gęstych, mieniących się granatem włosach. - Nie wiem.

***

Gdzieś bardzo, bardzo daleko.

Charlie? - znajomy, kobiecy głos - Charlie!! Chryste, nie pozwól na to! Musisz sobie przypomnieć!! Natychmiast! Zanim będzie za późno! On miesza ci w głowie!!

Kto? Kto miesza mi w głowie?


Cholerny KOT!!!

W tej jednej, krótkiej chwili zabrakło kociej łapy tłumiącej wspomnienia. Cała uwaga zwierzęcia skupiona była gdzie indziej. Kocia fascynacja piękną, świetlistą istotą właśnie zmierzała ku nieuchronnemu finałowi.

I w tej jednej, krótkiej chwili wszystko wróciło.

2012 rok. Małe mieszkanko w kiepskiej dzielnicy Londynu. Wszędzie krew. Jego żona i mała Astrid nie żyją. Rozszarpane na strzępy przez coś... coś starego i złego. Przez zwierzę, które oszalało przez zazdrość o swojego pana, które nie umiało zrozumieć dlaczego ta franca i bachor stały się ważniejsze od niego. Starego, czarnego kota. A właściwie przez coś, w co zmieniły go szaleństwo, zazdrość, nienawiść i rozpoczynający się Fenomen.

Zabiłeś je, ty draniu!

Charlie przypomniał sobie, jak upuszcza papierową torbę z zakupami, jak wyszarpuje służbowy pistolet. Było już za późno. Bestia rzuciła się na niego, jednym kłapnięciem po prostu odgryzając uzbrojoną rękę. Próbował odepchnąć monstrum, ale bezskutecznie. Słabł. Wykrwawiał się. Umierał. Potwór z szalonym uśmiechem na pysku przyglądał się jak jego pan upada. Jak drga w coraz większej kałuży krwi.Wolnym krokiem podchodzi do umierającego i odrywa pierwszy kawał mięsa z karku.

- One tylko zasnęły. Nic z tego na co patrzysz nie jest prawdą. To tylko zły sen... - gdy koci pysk pożera ciało, słodkie kocie kłamstwa oplatają duszę Charlesa Fostera. Owijają ją w szczelny kokon, którego nie opuści przez najbliższe jedenaście lat. - To wszystko dla twojego dobra, Charlie.

***

Tu i teraz

Jej napięte jak struna ciało, przyspieszony oddech i serce dudniące jak maszyna do prasowania samochodów odpowiedziały na to pytanie aż nazbyt szczerze.
Jednak słowa, które wychrypiała gapiąc się na jego usta były typowo dla jej płci mętne.
- Tak... Nie... - nie pozostając mu dłużna ostrożnie zatopiła palce w jego gęstych, mieniących się granatem włosach. - Nie wiem.

W języku ludzi mogło to oznaczać wiele rzeczy. Ale Kot postrzegał słowa, dokładnie tym, czym w tej chwili były - ozdobnikami, dekoracją, pieśnią godową. Zrozumiał zawartą w nich odpowiedź.

- Taka piękna. I taka nierozsądna. - Jego usta musnęły jej. Poczuła jak jego palce poprawiają chwyt. Jego szept hipnotyzował. Można się było w nim rozpłynąć. - Skrzywdzili cię, Elise Day. Ale koniec z tym. Zniszczymy ich. Rozumiesz? Jednego po drugim. Nie odejdę o świcie. Ochronię cię. Nie zostawię samej. Już nigdy. Rozumiesz, piękna Elise Day? A teraz...

Nie planował tego. Jeszcze nie teraz. Ale już nie umiał się cofnąć. Kiedyś, z Charliem, powodowała nim zazdrość, dziś było to coś nieskończenie bardziej pięknego. Nowe, fascynujące uczucie, którego nie umiał ani nazwać, ani w żaden sposób kontrolować. Finałowy rozdział, dzień końca świata, niszczycielski łuk mistycznej elektryczności, który wedle mętnych przemyśleń Kota miał wypalić Londyn i świat. Wszystko to rozpoczęło się tu i teraz, rozpalone przypadkiem, jedną przeoczoną przez wszechświat iskierką, przez najprostsze i najbardziej podstawowe ludzkie emocje i potrzeby.

- Teraz pokażę ci Krainę Czarów.


Patrzyła na usta i tylko dlatego zdążyła je zobaczyć. Garnitur ostrych jak brzytwy zębów w paszczy, w którą rozrosła się jego twarz. Czas zatrzymał się w miejscu. Nieskończenie długa chwila w której CG zrozumiała co się dzieje. Nieskończenie długa chwila, w której zęby zmierzały ku jej głowie, a jej uwięzione w żelaznym uścisku ciało poderwało się do ostatniej, rozpaczliwej obrony. Kolano wystartowało w górę, a dłoń ruszyła w stronę rękojeści pistoletu.

Chwilę później na odrapaną ścianę klatki bluznęła pierwsza krew.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline