Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2012, 19:09   #4
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Szrama - przyjacielskie pogawędki...

A więc zaczęło się. Cały ten bajzel na kółkach ściągnął pod Ulm a wszyscy srają ze strachu po kątach. I ci pieprzeni, żałośni nawoływacze.

Krew szybciej krążyła w żyłach przed zbliżającym się zadaniem. Lubił te ciepłe pulsowanie.

W tej sytuacji nie pozostawało nic innego jak... napić się... ze swym... a jakże, nowo poznanym przyjacielem kapralem Galdwinem Milvenem, który zwykł przesiadywać po służbie w Wesołej Markietance. Knajpa podła i trunki takież ale ze względu na swoje położenie niedaleko koszar, chętnie była odwiedzana przez brać żołnierską.

Mężczyzna wszedł raźno do środka. Uderzył go smród rozlanego piwa, szczyn i zjełczałego potu. Karczma była dziś wypchana po brzegi. Wszyscy, którzy nie byli obecnie na służbie przyszli zapić smutki. Jutro wszak może być zupełnie inaczej... Większą część klienteli, jak zwykle, stanowili mundurowi. Było też kilku cywili i brudne, roześmiane, narzucające się dziwki.


Kilka twarzy przy pierwszych stolikach odwróciło się lustrując przybyłego z charakterystyczną blizną na prawym policzku i zimnym wzrokiem stalowych oczu, zaraz jednak wrócili do swych spraw. Szrama, znany tutaj jako Gajus de Bron odwiedzał ten przybytek od kilku dni bardzo często, więc nie wzbudzał już sensacji. Głównym tematem rozmów było oczywiście oblężenie.

...mówię ci, przypchali ich będzie dziesięć puszek...
...a parę tysięcy...
...zęby o nasze mury..
…porozstawiali, że końca nie widać...

Ponad stolikami wypatrzył w końcu Galdwina. Siedział przy stoliku z jakimś żołdakiem, ten drugi jednak najwidoczniej nie dotrzymał mu kroku bo leżał twarzą w misce kaszy. Podszedł do szynkwasu, karczmarz uśmiechnął się do jednego z lepszych jego klientów ostatnimi czasy. Rzucił mu monetę, którą ten złapał w locie i nie mrugnąwszy okiem schował w kieszeni.

- Jak zwykle - zacharczał. - Tylko nie przynoś mi tych szczyn, którymi poisz resztę tego bractwa. Napełnij dzban nim się opróżni. Dorzucę coś później jak się dobrze spiszesz...

Zrzucił pod ławę pijanego robiąc sobie miejsce na przeciw kaprala. Ten przywitał go smutnym uśmiechem.

- No to się porobiło... - zaczął - Prawda to, że mają atakować południową bramę?

Wszyscy o tym trąbili. Marszałek przeparadował z armatami pod południowym murem niczym jakaś pieprzona trupa cyrkowa z połykaczami ognia. Trudno było ich nie zauważyć. Aż dziw bierze, że nikt się nad tym nie zastanawia.

-Chyba tak... Od godziny cały czas raporty w koszarach dostawaliśmy, ja ledwo tu teraz zdążyłem na kilka piw uciec.

- No ale chyba jeszcze jedno ze mną wychylisz? - nalał do kufli z dopiero co przyniesionego dzbana sobie i kapralowi - Strasznie nerwowo się zrobiło nie sądzisz? Jak to wszystko widzisz... mam na myśli tą całą obronę. Nie dadzą chyba rady, co?

Kapral wypił kilka łyków chrzczonego i to pewnie nie raz piwa i odpowiedział:
-Jak się weźmie każdego co może broń trzymać to nie padniem. Lud tu dzielny, a i Konfederaci powinni szarpać im tyły, chociaż dopiero niedawno się przyłączyliśmy. Martwi mnie ino jedno...

Po zamoczeniu ust w wodnistym płynie Szramę ogarnęła złość. I choć nie zamierzał pić uznał, że karczmarz zachował się nieuczciwie, a tego nie znosił. To znaczy nie znosił takiego zachowania tylko w stosunku do swojej osoby. Spojrzał w stronę baru. No chyba spuści łomot temu łapserdakowi. Niech no tylko...

- A mianowicie?

-Sztandar Ulm tam widzieliśmy, a to znaczy, że Junk tam jest. Kiedyś był burmistrzem tutaj ale rada miejska odkryła, że chce oddać miasto Karolowi. Któryś z chłopaków naliczył z pięć setek w jego barwach. Zdrajcy i jeszcze w dodatku noszą się z herbem miasta.

- Rzeczywiście nie wygląda to najlepiej, żeby ich zaraza... No ale... teraz to chyba najbezpieczniej w północnej części miasta?

-Jak Junk tam jest to nigdzie nie jest bezpiecznie. On projektował układ murów miasta i potem nadzorował naprawy, ojciec robił pod nim i dużo opowiadał dobrego o nim, a jak dowiedział się że zdradził nas to mu serce mało nie pękło.

Ciekawe na co liczy stary poczciwy Junk zdradzając konfratrów. Może chce zostać burmistrzem w zdobytym mieście? No cóż... każdy ma jakiś pomysł na życie... a jeśli stary lis projektował układy murów i nadzorował ich naprawy, to zna je pewnie tak samo dobrze jak swoją kieszeń. Dobrze sobie marszałek dobrał towarzyszy...

- Jeszcze przyjdzie mu sobie zęby połamać na własnych murach, zobaczycie mój drogi Galdwinie. A jak konfederaci im będą dobrze dupy kąsać to przyjdzie im odstąpić. Jeszcze zawisną na stryczku.

Uśmiech Gajusa nie dodawał mu wiele uroku. Paskudna blizna na prawym policzku zdawała się jakoby żyć własnym życiem.

- Pytałem, czy w północnej części miasta jest najbezpieczniej, bo widzicie... - de Bron udawał zmieszanego - Sami mówiliście, że za broń należy chwycić i tego... Ja chętnie bym... tylko żeby tak od razu na pierwszą linię? Co to, to nie... życie mi widzicie drogie. Tedy, tego... nie znacie kogo na północnej bramie? Może mógłbym tam się do czego przydać?

Kapral zaśmiał się serdecznie i odpowiedział:
-Nie tylko potrzebni ci co walczą dla nas. Jak chcesz pomóc ale do walki skory nie jesteś to możesz nosić z innymi jedzenie, bełty i proch na mury tam gdzie zabraknie.

- Chętnie, chętnie... byle nie przy południowej bramie. Słyszałem, że taka armata to niemało szkód może wyrządzić a przy tym wszystkim można, całkiem przypadkiem jakąś zbłąkaną kulą dostać... Prawda to?

-Że kulą dostać można to prawda ale jak zaczną walić to my z murów schodzimy i co najwyżej huku trochę będzie. Żeby ruszyć takie mury jak te to trzeba kilkoma puszkami w jedno miejsce strzelać przez dni ze trzy chyba, a taka nigdy nie trafia w to samo miejsce.

- A toście mnie uspokoili - podrapał się po bliźnie w zamyśleniu. - Chcecie przez to rzec, że nie ma powodu, żeby się tych... jako rzeście je nazwali... puszek bać? To po co tyle tego strachu? Postrzelają na wiwat, znudzi im się i pojadą?

-Jak zaczną strzelać w jedno miejsce to zaraz wiadomo że tam z drabinami albo taranem latać będą. Mam nadzieję że akurat to będzie moja warta tutaj, bo ja patriota jestem ale nie głupi i od razu nie chcę ginąć za Konfederację.

- Doskonale cię rozumiem. Nikomu nie jest prędko bohaterem zostać.

Westchnął. Nie poszło tak łatwo jak się tego spodziewał... Liczył, że kapral poleci go komuś z północnej bramy, jednak nie chciał go pytać wprost aby ten nie nabrał podejrzeń. No cóż... jeśli nie chcą go wpuścić drzwiami, wejdzie oknem...

- Mówiliście coś, że nie wszyscy muszą walczyć, że pomocy wam też trzeba gdzie indziej.. czy ja mógłbym... - pytanie zawisło w powietrzu.

-Będziesz musiał iść do pisarza w koszarach, on wyśle cię tam gdzie będziesz potrzebny.

- Tak zrobię. Dziękuję i powodzenia.

-W dzisiejszych czasach lepiej nie zapeszać i nie dziękować.

- Jak uważacie... Zatem do zobaczenia... w innych okolicznościach...

Wstał, ukłonił się Galdwinowi i zebrał się do wyjścia. Na odchodne skrzyżował jeszcze wzrok z karczmarzem. Stalowym, zimnym wzrokiem spojrzał na gospodarza. Ten odwrócił się, nie wytrzymał siły spojrzenia. Jeszcze przyjdzie nam się policzyć za te chrzczone piwo - pomyślał.

De Bron skierował się w kierunku koszar. Wieczór był piękny, pogodny, prawie bezwietrzny, jeśli nie liczyć lekkiego wschodniego wiaterku... Pięknie... Wspaniały czas na umieranie...

Nawoływacze ciągle robili swoje. Głosy mieli już zdarte a i słuchających jakby mniej. A przed koszarami kolejki nie było. Nieskuteczni?

Pisarz okazał się być zasuszonym staruszkiem z wielkim, sterczącym nosem.

- Taak? Do nabooru?

Spytał znudzonym głosem przeciągając słowa.

- Tak.

- Miecz, kuszaa?

- Do pomocy chciałem.

Staruszek spojrzał uważniej na przybyłego.

- Znaaczy?

- Znaczy, nie będę walczył. Widzicie? - Szrama wskazał na bliznę - Próbowali mnie uczyć fechtunku... Własnym mieczem sobe to zrobiłem. A kusza... wolę nie mówić... wstydliwy problem...

- Aaaa... - bąknął z udawanym zrozumieniem. - Znaaczy zaopatrzenie.

- Północna brama? - spytał z nadzieją w głosie.

- Będzie potrzebny na południowej - sięgnął po glinianą tabliczkę z wyrytym na niej symbolem. - Weeźnie i zgłosi się do kwatermistrza.

Nie wykłócał się. W zamieszaniu bitewnym, które na pewno będzie miało miejsce gdy puszki zaczną śpiewać, łatwiej będzie mu zrealizować plan, który już zaczął kiełkować w jego głowie ale teraz... Teraz jeszcze musiał odwiedzić kogoś, komu był coś winien...

***

Wesoła Markietanka była już pusta. Czy to z powodu późnej pory, czy też, co wydawało się bardziej prawdopodobne, klientela poznała się w końcu na jakości oferowanych usług, dość, że sytuacja sprzyjała.

Pół godziny później pierwsze języki ognia zaczęły lizać ściany budynku.

Zakapturzony człowiek odwrócił się wolno od płonącej wesoło Markietanki.

- Dusigrosz... - mruknął do siebie a przez jego twarz przebiegł grymas uśmiechu.

 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 28-03-2012 o 17:55. Powód: Kursywa w dialogach...
GreK jest offline