Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2012, 16:01   #5
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wężowa rzeka jest krwią Barsawii, opływa ją przedzierając się przez góry i dżungle. Wokół niej koncentruje się życie nie tylko t’skrangów, ale mniej lub bardziej wszystkich ras Barsawii.



A właśnie. T’skrangi. Niewielu Dawców Imion nie posiadających wie o jednym z największych lęków tej rasy. Lęku przed wysokością. Niewielu zdaje sobie sprawę, że skakanie po linach w wykonaniu tego ludu, to nie tylko pokaz sprawności ciała, ale także walka z jednym z największych lęków, bo lęku wrodzonym w naturalne instynkty tej rasy. Czemu więc to robią?
Odpowiedź brzmi jik’harra i kiatsu. Pierwszy termin oznacza odwagę serca, choć każdy inny Dawca Imion nazwałby go brawurą. Drugi zaś oznacza duchowe przygotowania do przełamania własnych barier, fizycznych i mentalnych.
Dlatego też t’skrangi skaczą po linach, dlatego też rzadko i z niechęcią wsiadają na powietrzne okręty.
Co więc powiedzieć o t’skrangu, który stał się powietrznych żeglarzem ? Który z każdy dniem musi walczyć z własnymi lękami, by wejść na pokład. Który codziennie walczy z własną słabością.
Większość innych ras nazwałaby go szaleństwem. Dla ogoniastych współplemieńców jednak byłby bohaterem. A co powiedzieć o takim co został kapitanem powietrznej galery?
Legenda.
I taką legendą wśród członków swej rasy niewątpliwie był Saragass. Jedyny chyba kapitan powietrznej galery, nazwanej dość prosto, Czarna Mewa. Był on renegatem domu K’Tenshin i to nie byle jakim. Ponoć zanim został pozbawiony członkostwa tego aropagoi, pobierał nauki w ich słynnej szkole wojskowej. Co niewątpliwie jest prawdą, bowiem jak inaczej potrafiłby pokonać początkujących adeptów fechtmistrzów ?
Dobrze wychowany Saragass był jednak osobnikiem wyjątkowo upartym. Dlatego zaszedł tak daleko zostając kapitanem powietrznego okrętu. I dlatego ignorował rzeczywistość. I fakt, że Czarna Mewa była martwa.
Uszkodzenia statku były zbyt rozległe by można mówić o naprawie. Jeśli już to raczej o rekonstrukcji na którą Saragassa nie było stać.
Wolność jaką zakupił odrzucając więzi z Domem Dziewięciu Klejnotów oznaczała, że musiał sobie radzić sam. Ktoś inny porzucił by już Czarną Mewę, sprzedał resztki okrętu i szukał nowego zajęcia, które pozwoli zarobić i w dalszej perspektywie zdobyć nową powietrzną galerę.
Ale nie Saragass, on uparcie trwał przy swoim. Ta cecha dzięki której pokonał swój lęk, stała się jego kotwicą. Ona i miłość do swego okrętu.
I dlatego tkwił przy statku dzień i noc, łatając uszkodzenia i gorączkowo szukając rozwiązania problemu. A wraz z nim utknęła część jego załogi. W tymi Aune.

Bójka w tawernie pozwoliła na wiele. Rozładowała frustrację, była przyjemnym treningiem, pozwoliła zarobić co nieco.
I poprawiła humor.
Pustułka więc wracała do ich doku remontowego z uśmiechem na ustach. A gdy była blisko zauważyła ich.
T’skranga o czerwonawej łusce na głowie oraz dziobie i grzebieniu poznaczonym żółtymi smugami. T’skraga noszącego się na bogato i zawadiacko, z dużą ilością śnieżnobiałych koronek. Kiedyś tego obrazu dopełniała duża ilość ciężkiej biżuterii, ale... materiały kosztują i fachowcy też.
Saragass, bo też to on był, musiał więc zastawić bądź sprzedać swe błyskotki. Wszystko dla Czarnej Mewy.
Towarzyszył mu w rozmowie wysoki i szczupły t’skrang łusce kolory morskiej zieleni, naznaczonej gdzieniegdzie zielonymi plamkami.


Strój był równie bogaty Saragassa, ale ilość koronek była ograniczona, a i biżuterię ów t’skrang nosił subtelną i drobną. Za to pięknie zdobiona złotą nicią zielona szarfa przecinała jego ciało w okolicy, podtrzymująca wąskie t’skrandzkie ostrze długiego miecza. Fechtmistrzowską igiełkę, jak je zwali adeptci tej dyscypliny.
W porównaniu do Saragassa ów t’skrang był zdecydowanie bardziej ekspresywny. Jego opleciony zieloną wstęgą ogon wił się na boki, dłonie odgrywały niemal pantomimę. Choć i kapitan Pustułki od czasu do czasu poprawiał sobie mankiety.
O czymś rozmawiali, co jednak nie przeszkodziło kapitanowi przywołać Aune do siebie gestem dłoni. Krzyczenie wszak byłoby nieuprzejme.
Gdy dziewczyna się zbliżyła, Saragass z pietyzmem godnym doświadczonego mistrza ceremonii przedstawić ich oboje sobie nawzajem.- Droga Aune, poznaj mojego dobrego przyjaciela Scalora, kapitana Smoczej Tancerki. Scalorze, oto Aune Sala, która umiejętnościami niewątpliwie zasłużyła sobie na tytuł pierwszego oficera na Czarnej Mewie.-
-Niewątpliwie to zaszczyt poznać.- rzekł szarmanckim tonem Scalor, gnąc swe ciało w wygibasach w ramach powitania.
A gdy uprzejmości zostały wymieniono, kapitan Czarnej Mewy rzekł spokojnym głosem od czasu do czasu niemal odruchowo poprawiając strój i strzepując niewidoczne pyłki.- Scalor planuje wyprawę w górę jednego z dopływów jeziora Pyros i ku temu potrzebuje kilku osób, które mogłyby posłużyć za grupę wypadową w głąb lądu. Swoich ludzi posłać nie może, bo niewielu spełnia odpowiednie warunki ku temu, więc poszukuje zainteresowanych zarobkiem adeptów. Pomyślał o mnie, ale ja ruszyć się nie mogę stąd z wiadomych powodów.
Ostatnie słowa nacechowane były nutką melancholii. Pustułka dobrze wiedziała jakie są owe „wiadome powody”. Pracowała przy nich przez cały czas.

Zresztą w Selenthiel wielu pracowało ciężko.
Taki stary Jorge na przykład. Właściciel niewielkiego kramu z „mydłem i powidłem” handlował niemal wszystkim na co było stać niezamożnych Dawcę Imion.
Stary zarośnięty długimi kudłami w dodatku kulawy Jorge był osobnikiem ze wszech miar pechowym. Za młodu był niezłym wojakiem. Co prawda nie był adeptem, ale i tak świetnie walczył. I w tym poniekąd był jego pech.
Chciał walczyć o wielkie sprawy, chciał uczestniczyć w wielkich bitwach, chciał słyszeć krzyk tysięcy gardeł i widzieć setki Dawców Imion walczących ze sobą. Chciał być częścią wielkiej armii i toczyć bój w wielkiej wojnie. Niestety urodził się zbyt późno by brać udział w wojnie wywołanej powrotem Thery i zbyt wcześnie, by wziąć udział w kolejnej wojnie Thery z Throalem. Bo że taka będzie, wszyscy wiedzieli.
Nie żeby Jorge był nastawiony pro lub antytherańsko. Nie. Jorge bowiem nie miał filozoficznego zacięcia. Jemu marzyło się by brać udział w wielkiej wojnie, nieważne po której stronie.
I dlatego czuł się pokrzywdzony przez los, bo czyż walki w których po obu stronach brało udział ledwie kilkudziesięciu Dawców Imion można nazwać bitwami, czy dobywanie kaerów przerobionych na warownie mogło się równać z zdobywaniem miast? Wreszcie czy konflikt dwóch pobliskich osad można było nazwać wojną? Nie.
Niemniej takie było jego życie, walki które były namiastką bitew, konflikty które były namiastką wojen. I banda najemników Falkana która była jedynie namiastką armii.
W końcu i to stracił, choć w niezbyt dramatycznych okolicznościach. Po prostu zestarzał się, zbytnio zaczęły go męczyć go marsze, jego ruchy nie były już tak żwawe, a ciosy tak pewne.
Zapomniał o przeszłości, aż do dziś.
Wejście te orka pozwoliło wspomnieniom ożyć. Wydobył spod lady skórzany bukłak pełen kumysu i rozlał go do dwóch drewnianych czarek.
Po czym jedną podał obcemu mówiąc.- Ośmiodniowy kumys, prawdziwy. Nie te słodkawe winka elfów jakie można tu kupić.
Po czym spytał nieco podejrzliwym głosem.- A co u starego Falkana? Dochodzą tu nas różne plotki. Ponoć go ubiłeś, Kerkillisie?

Zanim jednak padła odpowiedź na to pytanie, do karczmy wkroczyła elfka, młodziutkie dziewczę o długich jasnych włosach i dużych oczach. Dostatnio ubrane dziewczę pasowało do tego przybytku jak wół do karety. Po prawdzie tak samo pasowało i do samej osady.
Była obca i była bogata. Acz uwagę przyciągał oręż, kosztowny i zadbany. Oręż jednakże nie kupiony dla blasku, a dla skuteczności. Więc nie bogata pannica, a raczej kobiecy ochroniarz jakiegoś bogatego kupca. Bo to i ładne i zabójcze.

Nie wiedząc, że ściąga na siebie spojrzenie dwóch orków Amaltea rozglądała się po sklepie.
Od zapachów kręciło się jej w nosie. Woń potu, alkoholu, serów i pachnideł łączyły się w wilgotnym powietrzu w jakiś trudny do zdefiniowania odorek.
Młoda elfka nie spodziewała się obecności aż dwóch osób, stary ork miał być w sklepie sam.
Sam sklep zawierał wiele przedmiotów, od sandałów, przez latarnie, dzidy , toporki po jedzenie i alkohol. Były tu różne graty przeznaczone raczej dla biedoty.
Jej wspólnicy czaili się przy zewnętrznej ścianie sklepu zapewne wyczekując okazji, więc... przedstawienie czas zacząć?

A pro po przedstawienia...
Czy można paść ofiarą własnej sztuki? Czy można zginąć przez nadmiar talentu?
Takież to pytania zadawał sobie Awicenna, leżąc na noszach i przykryty białym płótnem. To akurat nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, że dopilnowano by owo płótno nie osunęło się ze zwłok w czasie transportu.
I zrobiono to w najprostszy z możliwych sposobów. Obwiązano trupy sznurami. Ten mały detal sprawił, że co prawda iluzjonista nie musiał już trupa udawać. Ale też nie bardzo się mógł uwolnić, skrępowany powrozami.
A jeśli tutejsze elfy preferują kremację jako rodzaj pochówku ?!
Robiło się źle, bardzo źle. Co prawda Indrisa to nie była, ale jakoś Awicenna nie miał zbyt wielkiej okazji na zapoznanie się z obyczajami grzebalnymi tutejszych elfów.
Więc nie wiedział co z nim zrobią. I po prawdzie nie miał zamiaru się dowiedzieć, tym bardziej, że to mogło być ostatnie doświadczenie w jego życiu.
Niestety elfi łucznik był w pobliżu, więc ujawnianie oznak życia, nie było zbyt dobrym pomysłem. Nie dość że nie dodawałoby mu wiarygodności, to jeszcze pozostawał problem skrępowania. I to dosłownego.
Pozostało więc póki co udawać trupa. I słuchać. Bo płótno okrywające twarz Awicenny zmniejszało pole widzenia iluzjonisty do minimum.
-Są jacyś krewni tych dwóch?- głos elfiego łucznika brzmiał niepokojąco blisko.
-Nie. Chyba żaden z nich nie był tutejszy.- kobiecy głos wyrażał smutek, ale i powątpiewanie.
-Nie znam się na tym, ale ślady były niepokojąco podobne do tych z opowieści o Plugawej Dłoni. Ciekawe czym podpadli tym szaleńcom?- zastanawiał się na głos łucznik. A kobiecy głos rzekł po chwili bardzo cicho.-Ponoć jeden z nich to ... Poszukiwacz Serca.
-Jeszcze tego brakowało. Trzeba będzie ich zawiadomić. I ustalić jak zginął ten drugi. Nie można doprowadzić zakulisowej walki tych kultystów na terenie naszej osady. I tak mamy dość kłopotów z K’tenshinami.-
jęknął smętnie łucznik.
-A co znów z nimi?- spytał kobiecy głos.
-To ty nie wiesz? No tak. Niewielu o tym wie. Ponoć już trzy statki zaginęły bez śladu.- rzekł konspiracyjnym głosem łucznik.- Ale nie mów o tym nikomu. Dom Dziewięciu Klejnotów nie chce wywołać paniki.
-Dom Wydry? Niezależni piraci? T’kambras?-
zarzucała pytaniami kobieta.-Skawianie?
-W tym rzecz. Raczej żadne z nich. Po każdej napaści zostaje ślad. Ale tym razem... nic. Jak kamień w mętną wodę
.-odparł elfi łucznik.
Ot, pozycja trupa miała swoje zalety. Iluzjonista mógł bezkarnie podsłuchiwać ciekawej rozmowy. Szkoda tylko że niewiele z niej rozumiał, bowiem terminy jakimi się ta dwójka przerzucała niewiele mu mówiły.
Nie wiedział za to, że jest obserwowany.

Jhink Płowy bowiem siedząc pod starym drzewem przyglądał się tej procesji, elfom niosącym dwa ciała całunami przykryte. I skrępowane sznurami, co by im całunów z ciał nie zwiało.
Obserwował popijając wody z bukłaka i słuchając marsza którego raźno jego kiszki grały.
Ot cóż. Ostatnio się Jhinkowi nie przelewało. Kilka ostatnich akcji i planów zakończyło się rejteradami Karmazynowej Bestii oraz jego towarzyszy z pola walki.
Kompania w której działał ostatnimi czasy rozsypała się przez to. I każdy z zabijaków ruszył we własnym kierunku.
Tak niestety czasem bywa.
Obecnie Płowy był sam, co nie było takie złe. I był głodny, co już do dobrego zaliczyć trudno.
No i obserwował. W sumie napad na dom pogrzebowy Garlen było łatwo i pożytecznie. Ot szkoda by było, aby dobre ubrania i przydatny oręż tkwił głęboko w ziemi wraz właścicielami rzeczonych przedmiotów, prawda?
No i wygodne buty by się Jhinkowi przydały.
Nie żeby wojownik miał ochotę napastować świątynię Garlen, bo i głęboko wierzący był. I przesądny. Przede wszystkim.
Niemniej dom pogrzebowy to nie świątynia, a zabieranie trupom niepotrzebnych pamiątek to nie kradzież.
Nic dziwnego więc, że Karmazynowa Bestia obserwował jak dwójka truposzy jest wnoszona do dużego domu, położonego w cieniu sporego drzewa, osłaniającego i drobny budynek domu pogrzebowego, jak i sporą świątynię Garlen.
Przyglądał się temu budynkowi i oceniał swe szanse. Ot dość solidna drewniana budowla z małymi okienkami umiejscowionymi za wysoko, z jednym głównym wejściem pilnowanym przez elfiego dozorcę i drugim bocznym, z zamykanymi drzwiami. Z jakiegoś powodu tutejszy stróż prawa wyznaczył kolejnych dwóch strażników. Nieco lepiej uzbrojonych niż dozorca. Mieli bowiem włócznie i nosili zbroje kółkowe oraz hełmy na głowach. Podczas gdy sam dozorca miał jedynie zbroję warstwową i nabijaną kolcami maczugę.
Niemniej i tak nie wyglądali na adeptów.
Co prawda Jhink jeszcze nie zdecydował się co do ewentualnych odwiedzin tego miejsca po godzinach otwarcia, ale to nie przeszkadzało mu ocenić swych szans podczas takiej wyprawy.
Jednakże Jhink nie zdawał sobie sprawy, że nie jest jedynym zainteresowanym małą wycieczką do tego budynku w nocy.

Po południu całe Selenthiel plotka o morderstwie dwóch elfów, wielkiego trubadura Gelathaina i tajemniczego maga ze wschodu Awicenny. Niestety o ile te fakty się powtarzały (oraz dość szczegółowy opis miecza, który pasował Amaltei do wyglądu miecza braciszka), o tyle reszta była mieszaniną spekulacji. Ponoć obaj otruli się nawzajem, ponoć Awicenna zabił trubadura z zazdrości o kobietę, a potem sam popełnił samobójstwo gdy wykryto jego udział w zbrodni. Ponoć ten Awicenna był ksenomantą udającym iluzjonistę i zginął przyłapany na krwawym rytuale nad ciałem Gelathaina.
Wreszcie, ponoć obaj zginęli zabici przez jakąś sektę lub Theran lub piratów. I ich ciała znaleziono razem w łożu. Ponoć...
Plotka niczym kameleon przybierała nowe barwy w każdych ustach.
Więc, jaka była prawda?
To wiedzieli tylko nieboszczycy. O ile byli nieboszczykami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-04-2012 o 18:32. Powód: poprawki
abishai jest offline