Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2012, 18:02   #6
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Niemyty drzewolub! Oby komary go rozdziobały, barsawiańskiej suki syna! Ażeby jakaś Pasja się na niego spuściła! Kiła, rzężączka i choroba fechtmistrzów niech go pożrą!” - złorzeczył w myślach Therańczyk, rozpamiętując decyzję łucznika o nadzorowaniu jego cielska. Jak go dorwie, to wsadzi mu łuk tam, gdzie było trzeba! Albo lepiej – łuczywo, bo zasłużył!

Niewykluczone zresztą, że całkiem słusznie. Ktoś chciał go przecież oskarżyć o morderstwo – cała sprawa wyglądała na ukartowaną zbyt idealnie, żeby uznać ją za zupełnie przypadkową. Przestroił już jedną macierz na prawdziwy wzorzec czaru widmowych jastrzębi, a drugi - duszącego... jeśli ktoś będzie chciał go dopaść, będzie musiał z nim walczyć.

O ile oczywiście wcześniej zdoła się wydostać z tego piekielnego całunu. Awicenna nigdy nie mógł pojąć, dlaczego niektóre kultury zdawały się bardziej pilnować martwych niż żywych. Jako więzień pewnie tkwiłby w próchniejącej celi, jedynie lekko związany. Może i nie miałby przy sobie swego ekwipunku, ale powinien być w stanie gładko uciec z karceru.

W kostnicy... nie dość, że związano tak ciasno, jak to tylko było możliwe, to jeszcze dwójka śledczych (?) postanowiła dotrzymać mu towarzystwa. Jakby truposz stanowił większe zagrożenie od żywego iluzjonisty... jasne, niby magia ksenomantyczna czy umiejętności horrorów mogły animować ciało, ale zazwyczaj cwany, żywy morderca był znacznie bardziej niebezpieczny.

Dodatkowo, parka uskuteczniała pogawędki przy trupach. Zrazu iluzjoniście się zdawało, że rozmowa tyczy w całości spraw ważnych... ale natłok nieznanych słów sprawił, że zaczął się zastanawiać. Temat rozmowy z pewnością był ważki... ale „Poszukiwacze Serca”? Czy on nie widział na ciele trubadura nacięć w okolicy serca właśnie...? Więc może to jakiś przykład niezrozumiałego dla niego humoru zawodowego? Coś w stylu niewinnych zwrotów typu „sztywniak z niego”...

Krótko mówiąc - brakowało mu kontekstu, aby zrozumieć tą rozmowę. Zrozumiał tylko, że Gelathain należał do jakiejś sekty. Cała reszta była enigmą. Później rozmówcy umilkli i iluzjoniście pozostało tylko oczekiwanie – oraz zastanawianie się nad metodą ucieczki.

Czary były niestety bezużyteczne. Związano go ciasno – żeby wykonać gestykulacje niezbędne choćby do rzucenia zaklęcia wpływającego na linę, musiałby się wpierw wyzwolić z całunu. A wtedy używanie magii zaklęć mijałoby się z celem. Bardziej „zwyczajna” magia, związana wprost z Dyscypliną, również nie mogła przyjść mu w sukurs. Te bowiem były w całości iluzyjne.

Pozostawał więc najprostszy sposób - przecięcie więzów magicznym kukri. Nóż schowany był w pochwie przy pasie, a więc w pobliżu dłoni. Po kilku gwałtownych ruchach powinien był w stanie schwycić ostrze w dłoń... a potem powinien móc przeciąć całun kilkoma szybkimi ruchami. Broń była magiczna, co znacznie wydłużyło jej zasięg.

A potem ktoś kaszlnął, przypominając Awicennie o swej obecności. Mag musiał odłożyć ucieczkę na trochę później – im mniej efekciarstwa i przemocy, tym lepiej. Zresztą... czuł się prawie, jak za starych, dobrych czasów.

***

- Ama! Spóźnisz się na obiad! – guwernantka krzyczała na jego siostrę.

Awicenna aż jęknął, gdy w odpowiedzi usłyszał „ale ja nie chcę!”. Bawili się w chowanego. Zazwyczaj gra kończyła się szybko - siedziba Thalossów mieściła się na pełnym morzu, więc nie było gdzie się schować. Ale tym razem było inaczej. Po robotach w gmachu została mała dziura. Nie na tyle duża, aby ktoś ją natychmiast załatał, ale na tyle mała, aby schował się w niej elfi podrostek.

Nigdy nie chciał wygrywać w chowanego - siedmioletnia Amaltea była radosnym dzieckiem, więc z pewnością ucieszyłoby ją znalezienie chytrej kryjówki! Tymczasem, jak na złość przeszukała już całe podwórze, lecz nawet nie zbliżyła się do dziury. I właśnie zabierała się za drugi obchód. Najwyraźniej nie zauważyła, że Słońce wykonało już jedną dwunastą obrotu...

Najchętniej by wyszedł i się poddał – tyle, że siostrzyczce również udzielił się charakteryzujący jego rodzinę upór. Jeśli dziewczynka zawzięła się na jego odnalezienie, zamierzała to zrobić! I wszelkie próby przedwczesnej kapitulacji mogły przynieść tylko najwyższy stopień śmiertelnego obrażenia się, do jakiego zdolna była siedmioletnia dziewczynka.

- To będę jadła zimny! - mała uprzedziła nadciągającą groźbę, schylając się by zajrzeć pod stos desek, który pozostał jeszcze nieuprzątnięty po remoncie. Jak na złość, brata zdecydowanie nie było ani pod nim, ani za nim, ani na nim.

Wreszcie! Mała rozkojarzyła się, patrząc na jakiś stos desek. Trzeba było przyznać, że dziewczynka była świetną obserwatorką – kiedy zmuszała ich do zabawy w „żołnierzy” wystarczyło, żeby któryś się mocniej rozkojarzył, a już wyczuwała lukę i z uciechą kłuła ich patykiem. Pliniuszowi takie rzeczy się nie zdarzały, ale Awicennie już raz przejechała zaostrzonym patykiem po twarzy. No, nawet bolało, choć bardziej przejęła się siostra. Następnego dnia aż narysowała mu niezgrabne serduszko i cały dzień była grzeczniutka. Słodycz, nie dziecko!

Korzystając z tego, że Ama intensywnie sprawdzała, czy aby nie ma go pod deskami, chłopak przebiegł kilka metrów, chowając się za skrzyniami załadunkowymi. I – niby przypadkiem – zaskrzypiał jedną z ich desek...

Triumfalny okrzyk małej słychać było zapewne jeszcze u brzegów Thery.

***

Sytuacja była ta sama – znów krył się dłużej, niż chciałby... tyle, że tym razem nie mógł wyjść. A przetrzymujący go nie mieli ani krztyny uroku jego młodszej siostrzyczki. Dopiero pod koniec dnia mógł uznać, że został w miarę sam. Wcześniej w przybytku było pełno ruchu – choć najwyraźniej uzdrowiciele i głosiciele byli zbyt zajęci, bo... rozpętała się epidemia. Ani chybi u tych, co pili niefortunne wino i pierwsze objawy przypominały przypadłość pospolicie kacem zwaną... acz w opowieściach pewnie przerabiali ją na zatrucie. Iluzjonista aż się uśmiechał spod całuna – masowe histerie potrafiły być wcale pocieszne.

Kiedy jednak szepty i kroki stopniowo ucichły, Awicenna uznał, że czas działać. Szarpnął się w całunie, staczając się z katafalku na podłogę. Po kilku próbach zdołał sięgnąć broni. Po chwili mocowania się z więzami wokół rąk przeciął je. Dalej, droga do wyzwolenia się z więzów była już prosta.

Iluzjonista wstał i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Jeśli mógł ocenić, jeszcze przynajmniej kilka minut do zamknięcia było – ale raczej już nikt tutaj nie chodził. Co oznaczało, że był w miarę bezpieczny. I miał trochę czasu. Jego wzrok padł na Gelathaina. No, niby rabunek trupów był naganny moralnie, ale... dostałoby się miastu i Pasjom? Elf do miasta przywiązany nie był, a Pasje miały przecież od niego dużo gorszy charakter! Nie, tak być nie mogło – Awicenna uznał, że trubadur byłby szczęśliwszy, gdyby zwyczajnie wzniósł za jego pieniądze kielicha...
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 22-03-2012 o 18:27.
Velg jest offline