Tu przeszedł się w tę i w drugą stronę krokiem majestatycznym i pewnym- jak na gwardzistę prosto z Nuln przystało, tam zaimprowizował co nieco ruchem ręki jakby salutowanie, które widział nie jeden raz patrząc na wielki świat zza przybrudzonej szyby w klasztorze, a potem na ulicach Altdorfu, a tu już kurtyna poczęła opadać, zasłaniając Starka wraz z kłaniającymi się teatralnie aktorami. I zaraz znowu kurtyna podniosła się, okrzyki wzmogły, a aktorzy jak w miejscu stali, tak i znowu kłaniali się klaszczącej publice.
-To już? Nawet jednego wersu dla mnie scenariusz nie przewiduje? – Stark rozglądnął się po scenie spoglądając swych kamratów.
– A chciałem trochę pirotechniki wprowadzić do przedstawienia… - zamyślił się lekko zasmucony chcąc już zejść ze sceny, gdy kotara znowu podniosła się. Widzowie jednak poderwali się już ze swych siedzisk więc i aplauz i euforia powoli opadła zamieniając się w ogólną krzątaninę i rozglądanie się za wyjściem.
- Oho.. kłopoty, przedstawienie chyba się nie spodobało… -
rzekł jakby do siebie Stark gdy Herr Kluge wylazł zza rogu i złapał Siegfrieda za fraki.
* * *
Po złości Matthiasa nie było śladu, gdy jego oczom ukazała się schodząca z najwyższych rzędów rudowłosa Luiza Lutzen, taka jak ją Stark widział pierwszy raz, schodzącej z Warzeńskiego śródmieścia, a Jans przezabawnie gestykulując tłumaczył całe to zajście garderobianemu.
Wychodzący z Sali podniecony tłumek napierał żwawo na wyjście, spoglądając jeszcze to na scenę, jakby oczekując jeszcze jakiegoś punktu programu, to na jedyne wyjście z niewietrzonej od co najmniej godziny sali. Wśród rozweselonych zaprezentowanym programem co jakiś czas słychać było uprzejme i jakże odpowiednie dla tego miejsca sformułowania
- jak leziesz baranie, - gdzie się cholera pchasz ćwoku niemyty- i tym podobne, grzecznościowe sformułowania. Carolus usilnie wypatrując wurzeńskiej kurtyzany wszedł nieco głębiej pomiędzy tłoczących się do wyjścia gości teatru i mimo usilnych starań przebrnięcia na wyższe stopnie sali, po chwili znalazł się już w korytarzu, a potem pod samym smaganym zimnym wiatrem i śniegiem czerwonym pionkiem, wiszącym nad wejściem do budynku.
-Ależ ziąb! No i gdzież oni? –
rzekł Stark spoglądając na zamykające się podwoje Pionka. Rozglądnął się to w lewo, to w prawo szukając czegoś przypominającego „wejście dla personelu”, jednak niczego nie znalazł, a śnieg wciąż sypał. Po niedługiej chwili rozweselony Jans i Siegfried wyłonili się zza zaułka i ruszyli w stronę Nortgate, do skarpowego mieszkania, przywołując maga ręką.
* * *
Od samych oparów bimru Starkowi odechciewało się alkoholu na co najmniej następny tydzień. Wolał pozbierać to co w pocie czoła narąbał mu Siegfried i ułożyć z nich tradycyjne domowe ognisko.
[i] - Najpierw najmniejsze… do środka… tak, żeby ognisko miało duszę..., potem te większe, żeby odpaliły się od tych mniejszych…- [i]
Stark w skupieniu przypominał sobie teorię układania ogniska, łamiąc i kładąc małe patyczki jeden koło drugiego, układając z nich coś na kształt szałasu.
- Kurw…-
przerwał poirytowany, gdy ustawiony kopczyk bezładnie przechylił się, poczym upadł na jedną stronę.
- Najmniejsze… średnie… największe.. kurw.. znowu.. -
rozzłoszczony rzucił wszystkie na jeden stos po środku kamiennego kominka, odsunął się na krok, wyprostował ręce i wypowiedział magiczną formułę, splatając w jedną wiązkę moc Aqshy. Zaraz też w jego dłoniach uformowała się magiczna kula ognia, poczym wystrzeliła wprost w rzucone w głąb kominka kawałki drewna, przypominające ognisko, podpalając je. W chwile po tym do pomieszczenia weszli Jans z Siegfriedem przekomarzających się i radujących się na widok trzaskającego ognia.
- Ani jedną zapałką panowie! –
rzekł dumnie podpierając ręce w pasie.
Porządkom nie było końca. Co Jans Starł podłogę to i Regis wchodząc z buciorami ubłoconymi chlapą z ulicy nanosił na nowo. W końcu jednak uprzątnęli tą pędzarnie bimbru i domawiali szczegóły planu.
* * *
Stark ruszył spod domu Jansa mijając idącego ze swoja ofiarą Skalpa. Nie przyszło mu odgrywać żadnej ważnej roli w tej mistyfikacji, więc uznał, że powrót do swojego mieszkania będzie najrozsądniejszym wyjściem.
- Zachlani czy nie, pewno sobie poradzą. –
rzekł do siebie gdy obie postaci zniknęły za drzwiami Jansowskiej kawalerki.
Poczym ruszył przed siebie, by odespać te męczące dwa dni i wrócić z rana do kompanów, sprawdzając cóż takiego upolowali.