Ból. Ciepło rozlewające się po łydce. Ciemność.
Nie otwierał oczu. Chłonął ból. Karał siebie. Cierpienie jest najlepszą nauczką. Za mało ćwiczył i zamiast pomóc przeszkodził. Zastanawiał się czy tylko on był ranny, pewnie tak. Słyszał kolejną kłótnię, nie rozpoznał głosów, skupił się tylko na tym, aby nie otwierać oczu i odczuwać ból, który był jego karą.
Po skończonych wypowiedziach jego towarzysz otworzył oczy i spojrzał na Eillif. Dziękuję, rzekł a w słowie tym ukryta była cała wdzięczność, jaką odczuwał i wstyd oraz przeprosiny. Tego dnia, tej nocy i jeszcze dużo puźniej Solmyr milczał. Mechanicznie, wręcz nieświadomie wykonywał wszystkie czynności. Nie udzielał się w żadnej dyskusji. Wokół siebie roztaczał aurę smutku i rozgoryczenia. Jego wzrok, kiedyś przenikliwy i niezłomny, teraz stał się pusty, wbity w ziemię, nawet oczy straciły na blasku. Jego ciało, które kiedyś przypominało posąg, teraz zwiotczało i straciło swoją majestatyczność.
To była jego pierwsza tak sromotna porażka, jego pierwsza blizna. Był przybity. I nie przejmował się tylko raną, ale faktem iż - od kiedy wyruszył - nic mu się nie śniło, nie uświadczył żadnego znaku od swojej Pani. Potrzebował czegoś, jakiegoś znaku, może rozmowy, albo po prostu czasu, aby się z tego otrząsnąć. Mógłby mu pomóc porządny wysiłek, jednak i to nie było pewne. Coś było nie tak. Pierwszy raz pomyślał, aby zarzyć grzybki, ale wiedział, że to jeszcze nie pora. Musi być coś, co mu pomoże - co znowu wznieci w nim ogień, jaki od zawsze w nim płonął. |