Zielarka uniosła głowę, gdy Rafael zaczął wygłaszać jakąś przemowę do wszystkich towarzyszy. Jego po prostu nie dało się nie słuchać! Ten zielonooki chłopak po prostu czarował. Hipnotyzował swoim pewnym głosem i spojrzeniem. Trzeba przyznać, że Eillif uwielbiała go słuchać. Mówił z sensem, na temat i baaardzo przekonywująco. Ale teraz musiała skupić się na czymś zupełnie innym, możliwe, że o wiele ważniejszym. Zamknęła więc oczy, aby ułatwić sobie zadanie i myślała tylko o jednym. Ale zupełnie nie mogła się skupić! I wcale nie chodziło o przemowę Rafaela. To Etrom dawał upust swoim emocjom, krzycząc na łowcę. Zielarka powoli zaczynała mieć dość chłopaka w chuście. Przez chwilę nawet przemknęło jej przez myśl, aby uciszyć zdenerwowanego towarzysza, ale uznała, że ludzie często bywają nieprzewidywalni i … czasami nieodpowiedzialni. Bała się odezwać, to fakt. Ale było to także niezgodne z jej początkowym planem.
~ Nie mieszać się w sprawy innych, machać głową i uśmiechać się kiedy trzeba i ogólnie nie sprawiać kłopotów. ~ Upomniała się w myślach Eillif.
~ Niech krzyczy i wrzeszczy ile mu się podoba. Jeśli Rafaelowi to nie przeszkadza, to ja tym bardziej nie powinnam się odzywać. Dam radę. Skupię się tylko na jednej rzeczy. Na ranach Solmyra.
I ponownie zamknęła oczy, a kiedy uznała, że jest już wystarczająco skoncentrowana na tym co miała za chwilę zrobić, w myślach, w kółko powtarzała treść zaklęcia. Delikatnie przyłożyła ręce do krwawiącej rany. Dopiero po chwili otworzyła oczy. Odetchnęła z ulgą. Trzeba przyznać, że zielarka nie była do końca pewna swoich umiejętności. I nie chodziło tu wcale o skromność, lecz raczej o to, że nie wykorzystywała swoich zdolności zbyt często. Nie miła okazji, oraz potrzeby. Rzadko kiedy przebywała z ludźmi. Nie interesowały jej ich sprawy. Ale teraz była z siebie dumna. Udało się! Teraz powinno być już tylko lepiej.
Eillif podniosła się, otrzepała kolana i odpowiedziała na pytanie Rafaela:
- Wydaje mi się, że to powinno pomóc. Na razie tylko to mogę zrobić.
W sumie to nie była nawet pewna czy chłopak to usłyszał, bo kiedy odwróciła się w jego stronę, on już szybko podążał w stronę chaty. Nie byłoby w tym nic złego, ale...
~ Przecież tam jest Etrom! Czy oni wszyscy poszaleli? Czy nie rozumieją, że... Oh, z tego na pewno nie wyniknie nic dobrego.
Dziewczyna zupełnie nie widziała co robić. Nie chciała, aby ktokolwiek z kimkolwiek z tej grupy się kłócił. W taki sposób nie osiągną nic, nie mówiąc już o samym dojściu do celu.
~ Cel... No właśnie... Jeszcze nawet nie zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądało... To takie niepodobne do mnie... Powinnam już wszystko wiedzieć, mieć plan. Ale nie teraz, nie w taki stanie. Muszę.... odpocząć.
Zielarka ruszyła w stronę sadu szybkim, nerwowym, charakterystycznym dla niej krokiem, bez żadnego komunikatu do jej towarzyszy. Nawet na nich nie spojrzała.
Teraz myślała o czymś zupełnie innym.
***
~Może i jestem przewrażliwiona, ale wolę nie wiedzieć co dzieje się tam, w środku.
Tego najbardziej obawiała się w tej chwili Eillif. Zupełnie zapomniała o uśmiechającym się wilku, szeptach i dziwnych błyskach w lesie. Nie myślała o Solmyrze, ani o żadnym z towarzyszy. Chciała odpocząć, rozluźnić się. Przypomniało jej się, że dawniej, spędzając czas w lesie, często medytowała. Pomagało jej to uspokoić się i zebrać myśli. Ale nie teraz. Nie mogła. Przecież Solmyr jest ranny, Rafael i Etrom... Silvanus wie co oni teraz robią! Powinniśmy się wszyscy razem zastanowić co robimy dalej, gdzie będziemy spać.
~ Myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze. Ktoś będzie podejmował decyzje za mnie, ja będę mogła się tylko przystosować. W takim razie mój plan jest... hmm... Nie mogę znaleźć nawet właściwego słowa! Nie mogę się na niczym skupić! O mały włos, a zrobiłabym rannemu jeszcze większa krzywdę! Solmyr... Teraz muszę zająć się tylko jedną rzeczą najważniejszą. Poszkodowanym towarzyszem.
***
Kiedy wróciła do chłopaków, Solmyr odzyskał już przytomność. Podziękował zielarce za pomoc, ale te słowa, a tak właściwie to jedno było przepełnione szczerością i wdzięcznością, a zarazem... hmm... smutkiem(?).
- Jak się czujesz? Może lepiej na razie, przynajmniej przez chwilę nie wstawaj i nie ruszaj się. - Powiedziała niepewnie Eillif. Czuła się głupio i nieswojo dając rady mężczyźnie o wiele bardziej doświadczonemu niż ona.
- Aaaa i mam coś jeszcze. - dodała wyciągając ze zniszczonego i dość specyficznie pachnącego plecaka korzeń. - To żeń-szeń. Powinien pomóc. Tak mi się przynajmniej wydaje. Szybko dostarcza energii i pozwoli pozbyć ci się się uczucia znużenia. Wystarczy, że będziesz go żuł. A jeżeli poczujesz się gorzej, to pamiętaj, że powinnam znaleźć jakieś odpowiednie zioła. Tylko powiedz. Nie krępuj się, w plecaku mam cały zapas różnego rodzaju... - Przerwała bo koło niej wylądował Thorbrand. Zielarka uśmiechnęła się głupkowato. Mimo, iż nie widziała go już długo i bardzo jej go brakowało, nie odezwała się do przyjaciela ani słowem.
~ Nie przy wszystkich. Nie Jestem przecież wariatką.