Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2012, 14:01   #41
chaoswsad
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Post wspólny

Krzyk. Zgiełk. Skończyły się. Kwik także się skończył. Młodzież wpatrywała się w to co ich otaczało. Jednak każdy patrzył się gdzie indziej. Niektórzy dreptali jeszcze nerwowo, a inni na własny sposób okazywali efekty przeżytego stresu. Rafael przyklękał właśnie na jednym kolanie, obok rannego Solmyra, na którym Eillif przed chwilą użyła swoich magicznych, leczniczych zdolności. To było zadziwiające. Myśliwy odetchnął z ulgą. Bądź co bądź ponosił część winy za ten atak, a jego skutkiem mogła być przecież śmierć towarzysza. Krew przestała pulsować z rany.
- Jeśli będzie Ci brakować ziół na okłady, możesz na mnie liczyć. - powiedział cicho. Jednak myślał teraz o czymś zupełnie innym. Poklepał rannego z minimalną siłą po przedramieniu. Właściwie to lekko go musnął. Wstał i spojrzał po twarzach mężczyzn. Myślał teraz o tym, co ma powiedzieć. Nie będzie to przyjemne, to pierwsze co mu przyszło do głowy. Nie był jednak jednym z tych, którzy nieprzyjemne rzeczy odrzucają od siebie, pozwalając by zostały jedynie na ustach innych. Jednocześnie nie zamierzał sprawiać wrażenia, że to co zrobił osłabia jego osobę. Był sprytny, inteligentny i odpowiedzialny. Taki był według siebie. Wyprostował plecy, przygotował odpowiednią mimikę twarzy - poważnie, szczerze, dostojnie, a zarazem smutno - nabrał powietrza do płuc i zwrócił się do zebranych, spoglądając na każdego z kolei, nie szczędząc przy tym spojrzeń na nieprzytomnego Solmyra.
- Nie zamierzam tego ukrywać. To moja wina, że te dziki nas zaatakowały. Oczywiście nie działałem zmyślnie. Myślę, że podobnie jak większość z was nie zwykłem podróżować w grupie, dlatego kieruję się w lesie własnym instynktem. Widząc niebezpieczną zwierzynę, rozsądny myśliwy działa schematycznie - kryjówka, strzał. Nie sądziłem, że ktoś z was będzie stał przy polanie. Mój błąd. Przyznaję się do niego.
Mówił najpewniej jak mógł, nie chciał pozwolić by ktokolwiek wchodził mu w słowo, a to wymagało “zaczarowania” słuchaczy. Nie bał się patrzeć w oczy. A nawet robił to specjalnie, by zaznaczyć swoją pewność siebie - co prawda wspomaganą grą aktorską - ale trzeba przyznać, że był w tym nie najgorszy. Jego mina miała mówić: “Tak, popełniłem błąd, ale nie myśl, że z tego powodu jesteś lepszy ode mnie!”. Starał się jak mógł... Następnie spojrzał na sekundę na Yarkissa, mówiąc dalej do reszty.
- Widać nawet my się nie zrozumieliśmy, może mieliście rację, mając wątpliwości co do naszego.. przewodnictwa. Uszanujmy zatem zdanie Solmyra i podróżujmy wspólnie decydując o drodze. Eillif, jak z nim? - spytał w ostatnich słowach zielarkę, obniżając nieco ton. To co teraz powiedział... Czasem podziwiał się za to jak potrafi improwizować i łączyć fakty. Niby prosty łowca z osady, a głowę miał nie od parady. Podobnie jak gębę. Taki samozachwyt był jednak bardzo krótki. Ot chwilka i już jego myśli zbierały się wokół rannego towarzysza.

Gdy padł ostatni “przeciwnik” Etrom miał okazję przyjrzeć się zwierzynie którą z takim trudem ukatrupił. Jednej z bestii z tyłka wystawało coś, co spowodowało kolejny napływ złości. Strzała. W zadzie tej świni tkwiła strzała. Młody łowca wyszarpnął strzałę i już miał zacząć wykrzykiwać zapytanie o właściciela tejże strzały. I wtedy ktoś się odezwał. Etrom stał do rzeczonej osoby tyłem. Przez chwilę monologu która wlokła się niemiłosiernie, ściskał w dłoni ten kawałek kija z grotem. I ściskał coraz mocniej. Kiedy usłyszał w tonie mówcy nutę noszalancji więczącą wypowiedź, nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć.
- TY MAŁY, robaczywy podrostku! - Odwrócił się naprędce i zaczął powoli kroczyć w stronę, jak się okazało, Rafaela. Mówił cały czas.
- Jaka część twojego szczurzego rozumku kazała ci sądzić że strzelanie do dzików, bez jakiegokolwiek o tym poinformowania KOGOKOLWIEK, i to jeszcze jak widać na załączonym, kurwa twoja mać, obrazku, MATKI Z DZIEĆMI! - krzyczał głośniej w miarę zbliżania się do zainteresowanego. -... będzie dobrym pomysłem? Hmm? Mienisz się, “łowcą”? Ty? Który myślisz że taka matka, gdy się ją zaniepokoi podczas wychowy małych, będzie spokojną i łatwą zdobyczą?! Czy ty zupełnie rozumu nie masz? - W tym momencie był już niemal obok Rafaela. - Zobacz! Widzisz go?! - Wskazał na rannego kolegę. - ONE MOGŁY GO ZABIĆ! Nas wszystkich, do stu wcieleń Baala! Takie świnie potrafią... nie, nie... ZABIJĄ każdego kto je w takim czasie zaniepokoi choć, leciutko. - Pokazał łowcy jego strzałę. - Równie dobrze mogłeś wetknąć sobie to w dupę i zaoszczędzić nam kłopotów, wiesz? Albo LEPIEJ! Strzelić w niedźwiedzia... równie pomysłowe! - Etrom zaczął odchodzić w stronę domu, mijając Rafaela trącił go ramieniem. I powiedział już ciszej.
- Strzałę zachowam. Podpadniesz mi to ci ją oddam. Rozumiesz? Oddam baardzo szybko.
Zaczął iść szybko do drzwi klnąc po drodze strasznie. Gdy już był w środku wśród trzaskania wyposażeniem było słychać zawołanie.
- Jarled! Kurwa twoja mać! Chodź mi pomóc te jebane groby kopać, bo ci ryj obije! - Był bardzo poruszony. Nie robiło mu też dużej różnicy gdy znów wyszedł nosząc ludzkie kości w garściach i wyrzucając je na podwórze na dwie kupy. Jedna dla matki, jedna dla dziecka. Miał zamiar je zakopać. Tak jak nakazuje zwyczaj. I nie ważne co myślą inni. Tak trzeba zrobić.

Jarled spojrzał na Etroma wchodzącego do chaty i klnącego na Ralfiego. W myślach “grobokop” toczył se sobą zaciętą debatę. Szybko doszedł do wniosku że nie warto uszczuplać drużyny zabijając Etroma. Jarled postanowił więc zignorować wrzaski Etroma, nie ufał jednak swoim nerwom, schował więc sejmitar i odwrócił głowę w stronę leżącego na ziemi Solmyra. Szkoda mu było chłopaka, jednak wiedział że kulejąc będzie tylko ciężarem dla drużyny. Następnie zastanowił się nad słowami Rafaela. Myśliwy mówił jak prawdziwy przywódca, ale Jarled nie zamierzał zmienić zdania co do przywództwa
- Podejmować decyzje wspólnie? Nie mogę się zgodzić. To dopiero początek wyprawy a już widać skutki braku jednego przywódcy. Gdyby jedna osoba powiedziała że mamy ruszyć na dziki, nikt nie byłby zaskoczony tym że goni go locha. A tak, mamy tylko rannego towarzysza, jesteśmy zmęczeni, a mogło przecież być gorzej. Wspólne przywództwo to też zły pomysł, na pewno będą sytuacje w których szybka decyzja będzie kluczowa i nie będziemy mieć czasu na narady. Poza tym, jeżeli już zabiliśmy te dziki wypadałoby zebrać z nich skóry i mięso, i opuścić to miejsce zanim zbiegną się wilki albo nawet coś gorszego.

Korenn skinął głową na znak, że zgadza się ze słowami Jarleda. Przykucnął przy ciele jednej z loch, wykroił z jej uda nieduży kawałek mięsa, poczekał aż obcieknie z krwi i... wsadził pod koszulę, pod którą poruszyło się coś niewielkiego.

A już myślał o Solmyrze. W głowie Rafaela zaczęły rodzić się rozważania o plusach i minusach różnych rzeczy, które mogą, czy też powinni teraz zrobić. Wrzask Etroma. Ten typ nie słuchał go albo nie chciał słuchać. Cóż, to jego sprawa. Ale - do cholery! - właśnie on nagle miał najwięcej do powiedzenia. Nie był nikim ważnym. To Zaraźnik, bogowie wiedzą co z nim było nie tak. Wszak bez powodu nie przyznaje się takiego przydomka i bez powodu nie dostaje się od sołtysa nakazu noszenia chusty na twarzy. I w końcu, bez powodu nie wali się siekierą w gniazdo szerszeni! Porąbany dziwak. Kiedy zaczynał swoje pseudointeligetne, ironiczne wyrzuty, Ralfi patrzył na niego tak jak przed chwilą. Nie w smak mu było ścierać się na “kurwy” w obliczu rannego towarzysza. Ani drgnął. Spoglądał wściekłemu mówcy prosto w oczy i wyraźnie zdawał się robić wrażenie pewnego siebie. Spokojnie i dostojnie. Mimo, że Etrom przewyższał go wzrostem i w miarę, jak się zbliżał Rafael musiał podnosić głowę coraz wyżej, to z jego wycelowanego w górę spojrzenia niemal, że emanowało poczucie wyższości nad chłopakiem. Nie wyższości rażącej czy niegrzecznej, ale opanowanej i - według niego - słusznej. Mimo, że byli na trakcie i nie wiele to się tu liczyło, porównanie ich opinii pozwalało na takie podejście. Po kilku wyzwiskach przyjętych w stylu “i kto to mówi”, Ralfi usłyszał obrazę skierowaną w jego matkę. I spokój się skończył - a przynajmniej ten wewnętrzny. Dalej słuchał już pobieżnie, mając w każdej chwili ochotę przerwać Etromowi, który jak na złość zachował jeszcze dużo powietrza w płucach. Sprawa rannego zupełnie znikła gdzieś pod napływem emocji. Od ładnych paru lat nikt nie obrażał rodziny myśliwego. Poczuł się jak po śmierci ojca, kiedy złośliwe bachory przezywały go sierotą i drwiły, udając wycie wilków i chichocząc się w najlepsze. To uczucie było bardzo podobne. Tyle, że teraz był starszy, dojrzalszy i właśnie może za sprawą tego miast dać upust swojej złości, używając mięśni, przelał ją na niebezpieczniejszy obszar. I zaczął myśleć. Z pojedynczych słów wyłapał tylko jakieś uwagi odnośnie polowania na warchlaki. Dało mu to do zrozumienia, że nie są łowcami tego samego pokroju. Jak się nie ma co włożyć do garnka, nie wybiera się zwierza. Nie każdy to rozumiał. Udawanie się skończyło - a zaczęła się groźba. Najpierw zabłysła w oczach. Prawie że nie słyszał ostatnich słów Zaraźnika.
- Pomyślcie co robimy - powiedział cicho do reszty i szybko podreptał za tarabaniącym się do chaty Etromem. Kiedy tylko zniknęli z oczu towarzyszy Rafael zaszedł Etroma od tyłu, gdy ten zbierał szczątki dawnych mieszkańców chaty i przyłożył mu nóż do gardła. Serce waliło mocniej, ale zachował zimną krew i spokój w głosie.
- Słuchaj, gówno mnie obchodzi, czy masz nasrane we łbie od urodzenia czy jesteś kiepem z innego powodu. Również nie wiele mnie interesuje to, co wymyśliłeś sobie przed chwilą. Ale powiem ci jedno. Jeżeli zaraz nie odszczekasz wyzwiska, które posłałeś mojej matce, właduję ci ten piękny żelazny nożyk prosto w tętnicę. A zaraz potem pójdę obierać nim dziki... - przycisnął sztylet mocniej do szyi Etroma - No...?

~Hmm... ma jaja~ Pomyślał Etrom zachowując pełny spokój. Bóg śmierci upomniał się już dzisiaj o niego i Etrom był całkowicie pewien, że zasłużył sobie w jego oczach na kolejny dzień życia. Zważywszy na to co właśnie robił, a co mu bezczelnie przerwano, Kelemvor raczej nie będzie przychylny domorosłemu napastnikowi. ~Ale bogowie są po mojej stronie~ dokończył wewnętrzny wywód po czym... wstał. A raczej chciał szybko wstać i odwrócił się. Jako że przewyższał “lidera” wzrostem i - prawdopodobnie - tężyzną liczył, że nagła zmiana poziomu przy którym trzyma się ostrze każdego wprawi w osłupienie. A wykorzystując ten “szok” łatwo jest złapać delikwenta za rękę. Tyle że się przeliczył. Wstać z klęczek wcale nie było tak łatwo. Gdy poderwał się, by przykucnąć i wystrzelić w górę, poczuł jak ostrze sztyletu haruje mu szyję. Nieoczekiwany ból wybił go z rytmu i dał Rafaelowi czas na reakcję. Młodzieniec nie chciał poderżnąć towarzyszowi gardła, ale nie chciał pozwolić też, by ten umknął bezkarnie. Chwycił Etroma za rękę, wykorzystując przewagę wysokości i ciężaru, po czym rzekł:
- Gdzie? Ręce przy sobie. No już, jedno małe "przepraszam", Zaraźniku - czyżbyś nie wiedział, jak życie może być krótkie? No, dalej...
- Więc nasz mały łowca chce się bawić w groźby?! - zakpił Etrom. - Taki to nasz nieustraszony przywódca?! Poczuł się dotknięty przez zwykłe słowa?! Młody. Wycofaj się teraz. Dobrze ci radzę. Ja słów nie odszczekam a ty zachowasz twarz u innych. I... nie podpadaj mi. - Szarpnął się, kontynuując tyradę. Najwyraźniej nie wierzył, by Rafael miał “jaja” by wprowadzić swoje groźby w czyn.

~ Cholerny Zaraźnik ~ pomyślał Ralfi. Nawet nie przeszło mu przez myśl, by przycisnąć sztylet nieco mocniej... W głąb szyi Etroma. Musiał działać szybko, wiedząc już, że ten świr nie boi się ostrza przy gardle. Mocniej chwycił rękojeść swojej broni - a częściej narzędzia - i puszczając chłopaka, uderzył trzonkiem w jego czaszkę, tak by nie dopuścić do wywiązania się dłuższej walki. Cel został osiągnięty. Zaraźnik osunął się, majacząc coś pod nosem. Rafael był trochę rozczarowany. Liczył, że jak posunie się do takich gróźb, żądaną odpowiedź uzyska z pocałowaniem ręki. Jak widać nie zawsze tak to działa. Przekonało go to tylko o szaleństwie Etroma. Wziął swoją torbę i zabrał strzałę, którą ranił wcześniej jedną z loch. Podnosząc pocisk nachylił się nieco nad dochodzącym do siebie - energicznie potrząsającym głową - młodzieńcem.
- Masz szczęście, przydasz się jeszcze. A to chyba moje. Stary. - Powiedział, kończąc z przekąsem, jednak w jego głosie dało się wyczuć nutkę rezygnacji. Po tych słowach dołączył do zebrania przed chatką i wypytywał czy już coś ustalili.

***

Młodzież siedziała przy ognisku, zajmując się swoimi sprawami. Kiedy Rafael miał zabierać się za czyszczenie skóry ustrzelonego warchlaka, zauważył, że Yarkiss się gdzieś wybiera. Już wcześniej miał z nim porozmawiać, ale nie było ku temu okazji. Szybko wstał i pobiegł za kolegą po fachu.
- Zaczekaj chwilę, pozwól, że pójdę z tobą. - Zaczął, doganiając towarzysza.
“ Odlać już się w spokoju nie można.” Syn Petera zatrzymał się z niechęcią mimo naglącej potrzeby wiedząc, że i tak w końcu musi dojść do tej rozmowy.
- Wybacz, że wcześniej nie mieliśmy okazji pogadać, ale sam wiesz.. - przerwał na moment Ralfi, zbliżając się do rozmówcy. Wszystko co mówił było szczere, więc nie musiał pracować nad efektem swojego działania. Z początku wpatrywał się w łowcę życzliwym wzrokiem. - Przepraszam za tego dzika, widziałem co z nim miałeś do czynienia. Ehh... Napomknąłem wtedy komuś, że idę strzelać... Że też nie przekazali tego dalej. Cholera mnie bierze. Tak czy siak walnąłem w tą świnkę jak głupi, nie sprawdzając czyście się pochowali. Następnym razem będę się wydzierać, oby tylko zwierz przez to nie uciekł..
Yarkiss cierpliwie wysłuchał do końca monologu łowcy, choć nie miał ochoty słuchać jego tłumaczeń. - Przepraszasz? - Zapytał z wyrzutem nie patrząc na rozmówce. - Na przyszłość zamiast przepraszać pomyśl za nim coś zrobisz. Wyjdzie to wszystkim na zdrowie. A teraz jeśli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, pozwól załatwić mi swoje sprawy. - Po tych słowach łowca udał się za pobliskie drzewo.
~ Ale się obruszył ~ pomyślał Ralfi. Od razu przestał wpatrywać się w myśliwego, kiedy usłyszał jego ton.
- Dobra, dobra. Tylko mówię jak było. Jasne, nie przeszkadzam. - rzucił na odchodne, robiąc wielkie oczy i unosząc lekko ręcę do góry. Na znak... pokoju, a może... obrony? Poszedł na swoje miejsce przy ognisku.
Wracając w stronę towarzyszy, Yarkissa zaczęły nachodzić wątpliwości. “Przypadkiem nie przesadzam? W końcu nie zrobił tego specjalnie. Ot zwykły przypadek.” Ostatecznie tropiciel uznał, że nie ma sensu żywić do Rafaela urazy. Przechodząc obok niego rzucił krótkie: zdarza się. Nie oznaczało to jednak, że ponownie obdarzył go zaufaniem. Cały czas wolał patrzeć mu na ręce, żeby nie wywinął znów jakiegoś numeru.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 25-03-2012 o 14:13.
chaoswsad jest offline