Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2012, 14:01   #41
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Post wspólny

Krzyk. Zgiełk. Skończyły się. Kwik także się skończył. Młodzież wpatrywała się w to co ich otaczało. Jednak każdy patrzył się gdzie indziej. Niektórzy dreptali jeszcze nerwowo, a inni na własny sposób okazywali efekty przeżytego stresu. Rafael przyklękał właśnie na jednym kolanie, obok rannego Solmyra, na którym Eillif przed chwilą użyła swoich magicznych, leczniczych zdolności. To było zadziwiające. Myśliwy odetchnął z ulgą. Bądź co bądź ponosił część winy za ten atak, a jego skutkiem mogła być przecież śmierć towarzysza. Krew przestała pulsować z rany.
- Jeśli będzie Ci brakować ziół na okłady, możesz na mnie liczyć. - powiedział cicho. Jednak myślał teraz o czymś zupełnie innym. Poklepał rannego z minimalną siłą po przedramieniu. Właściwie to lekko go musnął. Wstał i spojrzał po twarzach mężczyzn. Myślał teraz o tym, co ma powiedzieć. Nie będzie to przyjemne, to pierwsze co mu przyszło do głowy. Nie był jednak jednym z tych, którzy nieprzyjemne rzeczy odrzucają od siebie, pozwalając by zostały jedynie na ustach innych. Jednocześnie nie zamierzał sprawiać wrażenia, że to co zrobił osłabia jego osobę. Był sprytny, inteligentny i odpowiedzialny. Taki był według siebie. Wyprostował plecy, przygotował odpowiednią mimikę twarzy - poważnie, szczerze, dostojnie, a zarazem smutno - nabrał powietrza do płuc i zwrócił się do zebranych, spoglądając na każdego z kolei, nie szczędząc przy tym spojrzeń na nieprzytomnego Solmyra.
- Nie zamierzam tego ukrywać. To moja wina, że te dziki nas zaatakowały. Oczywiście nie działałem zmyślnie. Myślę, że podobnie jak większość z was nie zwykłem podróżować w grupie, dlatego kieruję się w lesie własnym instynktem. Widząc niebezpieczną zwierzynę, rozsądny myśliwy działa schematycznie - kryjówka, strzał. Nie sądziłem, że ktoś z was będzie stał przy polanie. Mój błąd. Przyznaję się do niego.
Mówił najpewniej jak mógł, nie chciał pozwolić by ktokolwiek wchodził mu w słowo, a to wymagało “zaczarowania” słuchaczy. Nie bał się patrzeć w oczy. A nawet robił to specjalnie, by zaznaczyć swoją pewność siebie - co prawda wspomaganą grą aktorską - ale trzeba przyznać, że był w tym nie najgorszy. Jego mina miała mówić: “Tak, popełniłem błąd, ale nie myśl, że z tego powodu jesteś lepszy ode mnie!”. Starał się jak mógł... Następnie spojrzał na sekundę na Yarkissa, mówiąc dalej do reszty.
- Widać nawet my się nie zrozumieliśmy, może mieliście rację, mając wątpliwości co do naszego.. przewodnictwa. Uszanujmy zatem zdanie Solmyra i podróżujmy wspólnie decydując o drodze. Eillif, jak z nim? - spytał w ostatnich słowach zielarkę, obniżając nieco ton. To co teraz powiedział... Czasem podziwiał się za to jak potrafi improwizować i łączyć fakty. Niby prosty łowca z osady, a głowę miał nie od parady. Podobnie jak gębę. Taki samozachwyt był jednak bardzo krótki. Ot chwilka i już jego myśli zbierały się wokół rannego towarzysza.

Gdy padł ostatni “przeciwnik” Etrom miał okazję przyjrzeć się zwierzynie którą z takim trudem ukatrupił. Jednej z bestii z tyłka wystawało coś, co spowodowało kolejny napływ złości. Strzała. W zadzie tej świni tkwiła strzała. Młody łowca wyszarpnął strzałę i już miał zacząć wykrzykiwać zapytanie o właściciela tejże strzały. I wtedy ktoś się odezwał. Etrom stał do rzeczonej osoby tyłem. Przez chwilę monologu która wlokła się niemiłosiernie, ściskał w dłoni ten kawałek kija z grotem. I ściskał coraz mocniej. Kiedy usłyszał w tonie mówcy nutę noszalancji więczącą wypowiedź, nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć.
- TY MAŁY, robaczywy podrostku! - Odwrócił się naprędce i zaczął powoli kroczyć w stronę, jak się okazało, Rafaela. Mówił cały czas.
- Jaka część twojego szczurzego rozumku kazała ci sądzić że strzelanie do dzików, bez jakiegokolwiek o tym poinformowania KOGOKOLWIEK, i to jeszcze jak widać na załączonym, kurwa twoja mać, obrazku, MATKI Z DZIEĆMI! - krzyczał głośniej w miarę zbliżania się do zainteresowanego. -... będzie dobrym pomysłem? Hmm? Mienisz się, “łowcą”? Ty? Który myślisz że taka matka, gdy się ją zaniepokoi podczas wychowy małych, będzie spokojną i łatwą zdobyczą?! Czy ty zupełnie rozumu nie masz? - W tym momencie był już niemal obok Rafaela. - Zobacz! Widzisz go?! - Wskazał na rannego kolegę. - ONE MOGŁY GO ZABIĆ! Nas wszystkich, do stu wcieleń Baala! Takie świnie potrafią... nie, nie... ZABIJĄ każdego kto je w takim czasie zaniepokoi choć, leciutko. - Pokazał łowcy jego strzałę. - Równie dobrze mogłeś wetknąć sobie to w dupę i zaoszczędzić nam kłopotów, wiesz? Albo LEPIEJ! Strzelić w niedźwiedzia... równie pomysłowe! - Etrom zaczął odchodzić w stronę domu, mijając Rafaela trącił go ramieniem. I powiedział już ciszej.
- Strzałę zachowam. Podpadniesz mi to ci ją oddam. Rozumiesz? Oddam baardzo szybko.
Zaczął iść szybko do drzwi klnąc po drodze strasznie. Gdy już był w środku wśród trzaskania wyposażeniem było słychać zawołanie.
- Jarled! Kurwa twoja mać! Chodź mi pomóc te jebane groby kopać, bo ci ryj obije! - Był bardzo poruszony. Nie robiło mu też dużej różnicy gdy znów wyszedł nosząc ludzkie kości w garściach i wyrzucając je na podwórze na dwie kupy. Jedna dla matki, jedna dla dziecka. Miał zamiar je zakopać. Tak jak nakazuje zwyczaj. I nie ważne co myślą inni. Tak trzeba zrobić.

Jarled spojrzał na Etroma wchodzącego do chaty i klnącego na Ralfiego. W myślach “grobokop” toczył se sobą zaciętą debatę. Szybko doszedł do wniosku że nie warto uszczuplać drużyny zabijając Etroma. Jarled postanowił więc zignorować wrzaski Etroma, nie ufał jednak swoim nerwom, schował więc sejmitar i odwrócił głowę w stronę leżącego na ziemi Solmyra. Szkoda mu było chłopaka, jednak wiedział że kulejąc będzie tylko ciężarem dla drużyny. Następnie zastanowił się nad słowami Rafaela. Myśliwy mówił jak prawdziwy przywódca, ale Jarled nie zamierzał zmienić zdania co do przywództwa
- Podejmować decyzje wspólnie? Nie mogę się zgodzić. To dopiero początek wyprawy a już widać skutki braku jednego przywódcy. Gdyby jedna osoba powiedziała że mamy ruszyć na dziki, nikt nie byłby zaskoczony tym że goni go locha. A tak, mamy tylko rannego towarzysza, jesteśmy zmęczeni, a mogło przecież być gorzej. Wspólne przywództwo to też zły pomysł, na pewno będą sytuacje w których szybka decyzja będzie kluczowa i nie będziemy mieć czasu na narady. Poza tym, jeżeli już zabiliśmy te dziki wypadałoby zebrać z nich skóry i mięso, i opuścić to miejsce zanim zbiegną się wilki albo nawet coś gorszego.

Korenn skinął głową na znak, że zgadza się ze słowami Jarleda. Przykucnął przy ciele jednej z loch, wykroił z jej uda nieduży kawałek mięsa, poczekał aż obcieknie z krwi i... wsadził pod koszulę, pod którą poruszyło się coś niewielkiego.

A już myślał o Solmyrze. W głowie Rafaela zaczęły rodzić się rozważania o plusach i minusach różnych rzeczy, które mogą, czy też powinni teraz zrobić. Wrzask Etroma. Ten typ nie słuchał go albo nie chciał słuchać. Cóż, to jego sprawa. Ale - do cholery! - właśnie on nagle miał najwięcej do powiedzenia. Nie był nikim ważnym. To Zaraźnik, bogowie wiedzą co z nim było nie tak. Wszak bez powodu nie przyznaje się takiego przydomka i bez powodu nie dostaje się od sołtysa nakazu noszenia chusty na twarzy. I w końcu, bez powodu nie wali się siekierą w gniazdo szerszeni! Porąbany dziwak. Kiedy zaczynał swoje pseudointeligetne, ironiczne wyrzuty, Ralfi patrzył na niego tak jak przed chwilą. Nie w smak mu było ścierać się na “kurwy” w obliczu rannego towarzysza. Ani drgnął. Spoglądał wściekłemu mówcy prosto w oczy i wyraźnie zdawał się robić wrażenie pewnego siebie. Spokojnie i dostojnie. Mimo, że Etrom przewyższał go wzrostem i w miarę, jak się zbliżał Rafael musiał podnosić głowę coraz wyżej, to z jego wycelowanego w górę spojrzenia niemal, że emanowało poczucie wyższości nad chłopakiem. Nie wyższości rażącej czy niegrzecznej, ale opanowanej i - według niego - słusznej. Mimo, że byli na trakcie i nie wiele to się tu liczyło, porównanie ich opinii pozwalało na takie podejście. Po kilku wyzwiskach przyjętych w stylu “i kto to mówi”, Ralfi usłyszał obrazę skierowaną w jego matkę. I spokój się skończył - a przynajmniej ten wewnętrzny. Dalej słuchał już pobieżnie, mając w każdej chwili ochotę przerwać Etromowi, który jak na złość zachował jeszcze dużo powietrza w płucach. Sprawa rannego zupełnie znikła gdzieś pod napływem emocji. Od ładnych paru lat nikt nie obrażał rodziny myśliwego. Poczuł się jak po śmierci ojca, kiedy złośliwe bachory przezywały go sierotą i drwiły, udając wycie wilków i chichocząc się w najlepsze. To uczucie było bardzo podobne. Tyle, że teraz był starszy, dojrzalszy i właśnie może za sprawą tego miast dać upust swojej złości, używając mięśni, przelał ją na niebezpieczniejszy obszar. I zaczął myśleć. Z pojedynczych słów wyłapał tylko jakieś uwagi odnośnie polowania na warchlaki. Dało mu to do zrozumienia, że nie są łowcami tego samego pokroju. Jak się nie ma co włożyć do garnka, nie wybiera się zwierza. Nie każdy to rozumiał. Udawanie się skończyło - a zaczęła się groźba. Najpierw zabłysła w oczach. Prawie że nie słyszał ostatnich słów Zaraźnika.
- Pomyślcie co robimy - powiedział cicho do reszty i szybko podreptał za tarabaniącym się do chaty Etromem. Kiedy tylko zniknęli z oczu towarzyszy Rafael zaszedł Etroma od tyłu, gdy ten zbierał szczątki dawnych mieszkańców chaty i przyłożył mu nóż do gardła. Serce waliło mocniej, ale zachował zimną krew i spokój w głosie.
- Słuchaj, gówno mnie obchodzi, czy masz nasrane we łbie od urodzenia czy jesteś kiepem z innego powodu. Również nie wiele mnie interesuje to, co wymyśliłeś sobie przed chwilą. Ale powiem ci jedno. Jeżeli zaraz nie odszczekasz wyzwiska, które posłałeś mojej matce, właduję ci ten piękny żelazny nożyk prosto w tętnicę. A zaraz potem pójdę obierać nim dziki... - przycisnął sztylet mocniej do szyi Etroma - No...?

~Hmm... ma jaja~ Pomyślał Etrom zachowując pełny spokój. Bóg śmierci upomniał się już dzisiaj o niego i Etrom był całkowicie pewien, że zasłużył sobie w jego oczach na kolejny dzień życia. Zważywszy na to co właśnie robił, a co mu bezczelnie przerwano, Kelemvor raczej nie będzie przychylny domorosłemu napastnikowi. ~Ale bogowie są po mojej stronie~ dokończył wewnętrzny wywód po czym... wstał. A raczej chciał szybko wstać i odwrócił się. Jako że przewyższał “lidera” wzrostem i - prawdopodobnie - tężyzną liczył, że nagła zmiana poziomu przy którym trzyma się ostrze każdego wprawi w osłupienie. A wykorzystując ten “szok” łatwo jest złapać delikwenta za rękę. Tyle że się przeliczył. Wstać z klęczek wcale nie było tak łatwo. Gdy poderwał się, by przykucnąć i wystrzelić w górę, poczuł jak ostrze sztyletu haruje mu szyję. Nieoczekiwany ból wybił go z rytmu i dał Rafaelowi czas na reakcję. Młodzieniec nie chciał poderżnąć towarzyszowi gardła, ale nie chciał pozwolić też, by ten umknął bezkarnie. Chwycił Etroma za rękę, wykorzystując przewagę wysokości i ciężaru, po czym rzekł:
- Gdzie? Ręce przy sobie. No już, jedno małe "przepraszam", Zaraźniku - czyżbyś nie wiedział, jak życie może być krótkie? No, dalej...
- Więc nasz mały łowca chce się bawić w groźby?! - zakpił Etrom. - Taki to nasz nieustraszony przywódca?! Poczuł się dotknięty przez zwykłe słowa?! Młody. Wycofaj się teraz. Dobrze ci radzę. Ja słów nie odszczekam a ty zachowasz twarz u innych. I... nie podpadaj mi. - Szarpnął się, kontynuując tyradę. Najwyraźniej nie wierzył, by Rafael miał “jaja” by wprowadzić swoje groźby w czyn.

~ Cholerny Zaraźnik ~ pomyślał Ralfi. Nawet nie przeszło mu przez myśl, by przycisnąć sztylet nieco mocniej... W głąb szyi Etroma. Musiał działać szybko, wiedząc już, że ten świr nie boi się ostrza przy gardle. Mocniej chwycił rękojeść swojej broni - a częściej narzędzia - i puszczając chłopaka, uderzył trzonkiem w jego czaszkę, tak by nie dopuścić do wywiązania się dłuższej walki. Cel został osiągnięty. Zaraźnik osunął się, majacząc coś pod nosem. Rafael był trochę rozczarowany. Liczył, że jak posunie się do takich gróźb, żądaną odpowiedź uzyska z pocałowaniem ręki. Jak widać nie zawsze tak to działa. Przekonało go to tylko o szaleństwie Etroma. Wziął swoją torbę i zabrał strzałę, którą ranił wcześniej jedną z loch. Podnosząc pocisk nachylił się nieco nad dochodzącym do siebie - energicznie potrząsającym głową - młodzieńcem.
- Masz szczęście, przydasz się jeszcze. A to chyba moje. Stary. - Powiedział, kończąc z przekąsem, jednak w jego głosie dało się wyczuć nutkę rezygnacji. Po tych słowach dołączył do zebrania przed chatką i wypytywał czy już coś ustalili.

***

Młodzież siedziała przy ognisku, zajmując się swoimi sprawami. Kiedy Rafael miał zabierać się za czyszczenie skóry ustrzelonego warchlaka, zauważył, że Yarkiss się gdzieś wybiera. Już wcześniej miał z nim porozmawiać, ale nie było ku temu okazji. Szybko wstał i pobiegł za kolegą po fachu.
- Zaczekaj chwilę, pozwól, że pójdę z tobą. - Zaczął, doganiając towarzysza.
“ Odlać już się w spokoju nie można.” Syn Petera zatrzymał się z niechęcią mimo naglącej potrzeby wiedząc, że i tak w końcu musi dojść do tej rozmowy.
- Wybacz, że wcześniej nie mieliśmy okazji pogadać, ale sam wiesz.. - przerwał na moment Ralfi, zbliżając się do rozmówcy. Wszystko co mówił było szczere, więc nie musiał pracować nad efektem swojego działania. Z początku wpatrywał się w łowcę życzliwym wzrokiem. - Przepraszam za tego dzika, widziałem co z nim miałeś do czynienia. Ehh... Napomknąłem wtedy komuś, że idę strzelać... Że też nie przekazali tego dalej. Cholera mnie bierze. Tak czy siak walnąłem w tą świnkę jak głupi, nie sprawdzając czyście się pochowali. Następnym razem będę się wydzierać, oby tylko zwierz przez to nie uciekł..
Yarkiss cierpliwie wysłuchał do końca monologu łowcy, choć nie miał ochoty słuchać jego tłumaczeń. - Przepraszasz? - Zapytał z wyrzutem nie patrząc na rozmówce. - Na przyszłość zamiast przepraszać pomyśl za nim coś zrobisz. Wyjdzie to wszystkim na zdrowie. A teraz jeśli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, pozwól załatwić mi swoje sprawy. - Po tych słowach łowca udał się za pobliskie drzewo.
~ Ale się obruszył ~ pomyślał Ralfi. Od razu przestał wpatrywać się w myśliwego, kiedy usłyszał jego ton.
- Dobra, dobra. Tylko mówię jak było. Jasne, nie przeszkadzam. - rzucił na odchodne, robiąc wielkie oczy i unosząc lekko ręcę do góry. Na znak... pokoju, a może... obrony? Poszedł na swoje miejsce przy ognisku.
Wracając w stronę towarzyszy, Yarkissa zaczęły nachodzić wątpliwości. “Przypadkiem nie przesadzam? W końcu nie zrobił tego specjalnie. Ot zwykły przypadek.” Ostatecznie tropiciel uznał, że nie ma sensu żywić do Rafaela urazy. Przechodząc obok niego rzucił krótkie: zdarza się. Nie oznaczało to jednak, że ponownie obdarzył go zaufaniem. Cały czas wolał patrzeć mu na ręce, żeby nie wywinął znów jakiegoś numeru.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 25-03-2012 o 14:13.
chaoswsad jest offline  
Stary 25-03-2012, 14:28   #42
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Druga doba podróży - noc

W końcu nastał wieczór; upragniony zwłaszcza dla Solmyra, który - pod czujną opieką Eillif - z trudem wlókł się za drużyną. Świeżo zrośnięte mięśnie ciągnęły, a osłabiony utratą krwi organizm buntował się przeciw takiemu traktowaniu. Jednak zaklinacz parł dalej. Nie chciał się poddać i poprosić o postój, mimo że jedyną osobą, która miałaby mu to za złe byłby zapewne on sam. Dręczyło go nieuzasadnione poczucie winy i porażki. Co z tego, że stanął pierwszy przeciw rozszalałym lochom? Że zastawił towarzyszy własnym ciałem? Nikt tego nie docenił, nikt nie był wdzięczny, nie spojrzał choćby z podziwem. Co prawda na Etroma i Korenna także nie - ale to nie oni padli na placu boju. Traktował to jako karę, chociaż nie wiedział za co. Nadejście nocy przyjął z nadzieją - tym większą, że nie pozwolono mu wartować. Miał się wyspać, wyzdrowieć i - w domyśle - nie spowalniać reszty.

Również Etrom nie czuł się najlepiej. Co prawda w głowie przestało mu szumieć dość szybko, ale stłuczony kark dawał o sobie znać przy gwałtowniejszych ruchach. Przede wszystkim jednak miał fatalny humor. Dał się podejść Rafaelowi jak dziecko! Zupełnie nie spodziewał się, że łowca może wystąpić przeciwko niemu. Chociaż... zapewne powinien. W końcu sam też nie stałby bezczynnie, gdyby ktoś obrażał jego matkę... mimo, że ledwie ją pamiętał.

Popas upłynął pod znakiem pałaszowania dziczyzny. Był to jedyny jasny punkt dzisiejszego dnia. Co prawda nie udało Wam się zabrać dużo mięsa - w końcu lochy ważyły koło stu kilo każda! - ale wystarczająco, by starczyło na najbliższe posiłki. Potem Rafael zajął się rozbieraniem warchlaka, a reszta - przygotowaniami do snu. Yarkiss sprawdził okolicę, ale miejsce wydawało się zwyczaje - ani lepsze, ani gorsze na nocleg. W oddali szumiała Wartka, a nad głową stare drzewa. Tylko wyostrzone zmysły Eillif znów lustrowały otoczenie w poszukiwaniu wilka...



♪♫♬ Soundtrack ♪♫♬


W zasadzie tej nocy wilk miałby prawo pojawić się w pobliżu obozowiska - i to nie jeden. Ubrania Solmyra przesiąknięte były krwią; podobnie jak pozostałych wojowników. Zapach posoki nie zmywał się łatwo; a i świeże mięso warchlaka wydzielało specyficzny odór. Jednak to nie szare czworonogi przerwały pierwszą wartę i postawiły wszystkich na nogi...

Nikt nie zauważył, kiedy pojawił się nocny gość. Wydawało się, że pojawił się znikąd. Dopiero jego krzyk postawił całe obozowisko na równe nogi.

- O ja nieszczęsny! Cóżem uczynił! Cóżem wam uczynił, niebożęta moje! Tak zimno, tak ciemno... - niewyraźna postać złapała się za głowę i postąpiła parę kroków w krąg światła. Kilka osób stłumiło jęk. Gość nie zwrócił na to uwagi. - Gdzież mój dom, gdzież? Chciałem wrócić szybko, śpieszyłem się, naprawdę! - Mężczyzna szedł monotonnym krokiem... a raczej płynął w powietrzu! Jego stopy nie dotykały ziemi, unosząc się jakieś pół metra nad nią. Poszarpane zimowe ubranie smętnie zwisało na przeźroczystym ciele, a rozdarta torba niemal wlokła się po ziemi. Kilkudniowy zarost okalał mu twarz; rozczochrane włosy wydawały się czymś pozlepiane i sterczały na wszystkie strony.
-
Wcale nie zabradziażyłem, słowo! Wpuście mnie! Dlaczego mnie nie wpuszczacie?! - Zjawa sunęła przez obozowisko lamentując i jęcząc, na zmianę wyrzucając sobie nieokreślone przewinienia i narzekając na twarde serce nieznanego rozmówcy. Nie zauważyła, że przeszła przez ognisko, które nawet nie zamigotało i zniknęła w mroku. Nie minął jednak nawet kwadrans gdy wróciła, szlochając i wykrzykując niebu swoje żale. Za trzecim razem duch zatrzymał się przy ognisku i zrezygnowany usiadł na czyimś plecaku, ponuro wpatrując się w płomienie.


◈◊◈


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-03-2012 o 14:31.
Sayane jest offline  
Stary 25-03-2012, 17:05   #43
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Dzień był wyjątkowo stresujący. Po spięciu z Etromem Rafael został zupełnie wybity z rytmu, którego utrzymanie przychodziło mu z dużym trudem podczas tej wędrówki. Nie miał ochoty dalej przebywać wśród tych ludzi, chociaż wiedział, że to dopiero początek. Liczył, że z nadejściem nocy ochłonie trochę i rankiem będzie w lepszym humorze. Planował nawet, że przejdzie się po lesie, mimo że w nocy było tu bardziej strasznie, aniżeli pięknie. Eillif zdawała się nie potrzebować pomocy przy rannym, a sam Solmyr wyglądał na wierzącego w swoje siły. Zjadłszy zatem solidną porcję świeżej, mięciutkiej dziczyzny z warchlaka, doprawionej listkiem mięty z okolicznego krzaczka, zajął się czyszczeniem pozostałości po zwierzęciu. Obrobionego włosia dzika używa się czasem jako szczoty dla koni. Ten dzik był jednak bardzo młody, a delikatna szczecina nie rozgarnęłaby końskiej sierści. To jedno. Nie miał odpowiednich narzędzi. To drugie. No i poza tym – na co by mu teraz była szczota dla konia? Nie wiedział. To nie było ważne. Byleby czymś się zająć, odbębnić wartę i w końcu położyć się spać. I zapomnieć o tym wszystkim.

Los miał jednak dla niego inne plany na dzisiejszy wieczór. Gdy kończył skrobać skórę swojej zdobyczy, ciszę przerwał czyjś krzyk. Krzyk z poza ogniska. A wszyscy siedzieli tutaj. Ralfi wskoczył z zasiadanego miejsca z zakrwawionym sztyletem w dłoni. To już była przesada. Widział dzisiaj ludzkie kości, szarżujące dziki, przypomniano mu boleśnie zniewagi z dzieciństwa, ale to co ujrzał teraz przebijało wcześniejsze zdarzenia bez dwóch zdań. Złapał się wolną ręką za usta, powstrzymując nagły okrzyk przerażenia. Ubabrał się przy tym porządnie krwią obrabianego warchlaka. ~ Duch.. Zjawa.. NIE.. Niemożliwe.. Co to?.. Duch.. ~ nie panował nad swoimi myślami. Złapał łuk i doskoczył do najbliższego drzewa, by zasłonić się przed marą. Załadował broń i z niedowierzaniem wysłuchiwał żalenia się latającego osobnika. Kiedy mężczyzna zniknął po raz pierwszy, myśliwy popatrzył - z krwią na twarzy - po towarzyszach, mówiąc szeptem:
- Co to było?
Przybliżył się do ognia, rozglądając się podejrzliwie na boki. Kolejne nadejście zjawy znów kosztowało go niemały skok adrenaliny. Wziął jedną z rozżarzonych do połowy, grubszych gałęzi i siedząc obok reszty, wiódł wzrokiem za niewyraźną postacią. Nie wiedział co ma zrobić. W końcu duch pojawił się i trzeci raz. Zamilkł i usiadł na czyimś plecaku, tak jakby dołączył się do ich zebrania. Ralfi złożył ręce na znak modlitwy i wykorzystując cały zapas odwagi, wstał i zrobił kilka kroków do tyłu. Oparł się o drzewo i w napięciu czekał na reakcje towarzyszy. Był zdezorientowany, ale i gotowy do obrony. Jakaś szalona cząstka jego umysłu wołała, by odezwać się do przybyłego. Postanowił jednak zostawić to innym. Kto wie, co się dzieje z ludźmi rozmawiającymi z duchami. Niech zrobi to Etrom, on i tak już jest szaleńcem..
 
chaoswsad jest offline  
Stary 25-03-2012, 21:37   #44
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Przyszła noc, dla Solmyra była najlepszą możliwą rzeczą jaka mogła go spotkać. Zakryła swoim cieniem jego porażkę i otuliła ciszą. Długi czas nie mógł zasnąć. Po jego ciele i duszy przebiegał ból, a on sam patrzył w gwiazdy, które nie dawała żadnego ukojenia. Mógł umrzeć i nie był pewien czy jest szczęśliwy z tego, że mimo to żyje. Dziki, blizna, porażka. Nie było dobrze, jednak to nie wszystko. Powoli zaczęło do niego dochodzić prawda, która była najstraszliwszą rzeczą. Przestał czuć, przeczuwać, śnić, widzieć i słyszeć. Coś pozbawiło go szóstego zmysłu. Pewności bycia i parcia naprzód. Powoli wpadał w panikę, którą starał się tłumić.

~Gdzieś jest moja Pani? Jeśliś jest?~

Nie wiedział ile leżał. Nie wiedział czy w ogóle spał. Nie wiedział z czego wyrwała go zjawa.
Kiedy tylko pierwszy raz usłyszał marę, nie przejął się. Rafael zaeragował zgoła inaczej uciekł w krzaki. Solmyr usiadł spokojnie, jakby za chwilę miał medytować. Odczekał aż mara ustabilizuje siebie, przestanie się przemieszczać. Słuchał jej słów. Poczuł lekki żal i smutek z niewiadomego źródła. Kiedy tylko duch przystanął. Solmyr rzekł spokojnym acz silnym głosem skierowanym do zjawy i wspartym przenikliwym spojrzeniem.

- Smutny przybyszu, wyjaw mi swoją historię. Wysłucham Cię. Jestem Solmyr.
- Bo co? Flaszki byś lepiej dał - burknął w odpowiedzi duch. - Jeszcze nie upadłem tak nisko, żeby się dzieciakowi opowiadać...
Nie była to najlepsza sytuacja, Solmyr flaszki nie posiadał i szczerze wątpił, aby któryś z towarzyszy miał ją w swoim ekwipunku. Może Eillif do leczenia miała schowaną? Jednak nie może pokazać, że flaszki nie posiada.
- Może wyjawisz najpierw swoje imię przybyszu i miejsce, z którego tutaj zawędrowałeś? - musiał grać.
- Po co? - mało elokwentnie, za to bardzo rzeczowo zapytał mężczyzna.
- Z czystej grzeczności i zaspokojenia mojej małej ciekawości. - Solmyr mimo łamania przez zjawę konwencji w jakiej chciał rozmawiać, był spokojny.
- Z ciekawości? Postaw kielicha to ci powiem - chytrze odpalił duch.
- Czemu mam stawiać Tobie kielicha, skoro nawet Cię nie znam - natychmiast opowiedział zaklinacz.
- Bo to ty chcesz mnie wypytywać o moje prywatne sprawy! - obruszyła się zjawa.
- Jeśli nie jesteś w stanie wyjawić swojego imienia i miejsca z którego przybywasz bez stawiania przed Tobą “kielicha”, to ja chyba nie chcę już Cię wypytywać o Twoje prywatne sprawy. - Opowiedział dając delikatny znak, że powoli przestaje mu zależeć na rozmowie a tym bardziej na stawianiu flaszki.
- Chyba? To kto ma wiedzieć, czy chcesz, czy nie? Głupiś? - Duch chrząknął i splunął w płomienie. Te nawet nie raczyły zareagować. - A skąd przyszedłem? Z lasu. Chyba widzisz, że las dokoła nas. Ale mi się zrymowało, hahaha. No więc skąd niby, jak nie z lasu? Z Otchłani? Hehehe...
- Możem i głupi. - Przez głowę przebiegł mu pewien pomysł. Sięgnął po swój bukłak z wodą i podniósł go aby zjawa go zauważyła. - To wyjaw jeszcze jak się nazywasz, a resztę omówimy przy flaszce. Stoi? - Musiał blefować. Czy duchy w ogóle posiadają smak?
- Hieronimus, wścibski smarku. A teraz dawaj! - mężczyzna pożądliwie wyciągnął dłoń w stronę naczynia.
- To jak, Hieronimusie opowiesz czemu tak lamentowałeś? - Spokojny i oficjalny ton delikatnie i stopniowo przechodził w luźny, nieformalny, jednak nie pozwalający domniemać o jakiejkolwiek słabości.
- Bukłak! - zażądał duch, marszcząc gniewnie krzaczaste brwi.
Podając bukłak Solmyr rzekł: - I historia.
- Tego nie było w umowie - burknął Heironimus i ostrożnie przejął bukłak, który zawisł w powietrzu. - Moje maleństwo... - rozczulił się, wpatrując się w naczynie, po czym podniósł je na wysokośc nosa... i rozeźlony cisnął nim w Solmyra; nadzwyczaj celnie. Bukłak odbił się od piersi zaklinacza i potoczył w stronę ognia. - Oszust! To WODA! W O D A jest! Okrutnik! Serca nie masz tak znęcać się nad biednym nieumarłym! Kantować go w jego ostatniej godzinie życia... znaczy po godzinie! Jak tak można! Co za ludzie, co za świat, co za młodzież dzisiejsza! Nikt mnie nie rozumieeee! O wybacz mi, Anielkooo, tylko ty byłaś dla mnie dobra, a ja...! - rozżalił się i ukrył twarz w dłoniach, szlochając rzewnie.
Solmyr poderwał się i złapał za bukłak.
- Jak to woda? - odrzekł zdziwiony i w sumie był tylko faktem, że duch może i smaku nie posiada, ale węch owszem. - Ktoś wypił moją flaszkę i wlał mi wody. Kto był taki bezczelny? - pytanie uleciało w przestrzeń wraz z udawanym rozzłoszczeniem. Usiadł i westchnął jakby chciał tym westchnięciem podsumować i zamknąć całą rozmowę. - Jaka Anielka? - spytał jakby od kłamstwa minęło ćwierć wieku.
- Ooo nie, nie ze mną takie numery! - uniósł się Hieronimus; całkiem dosłownie! Duch wyprostował się i wzleciał ponad ziemię, lewitując teraz nad ogniskiem. Płomienie migotały, przenikając przez jego postać i rzucając złowrogie cienie na polanę. - Za twe oszustwo haniebne, za ciekawość baby godną i brak szacunku dla zmarłego będę cię nawiedzał po kres twych dni! Wiedz od tej pory, że żadna wina nie umknie bez karyyy! - zawył posępnie a złowróżbnie, unosząc wysoko ręce i potrząsając głową.
- Miałem szacunek, którego ty mi nie okazałeś. - Solmyr wstał i wszystkimi środkami jakimi tylko mógł dał znać, iż duch nie robi na nim żadnego wrażenia. - Chciałem poznać Twoją historię i jakoś Ci pomóc. Jednak ty myślałeś tylko o flaszce. - Solmyr podniósł rękę ponad swoją głowę. - Hieronimusie nie obawiam się Ciebie. Ego sum ​​Solmyr. Gestant potentia. Saltantem cum baculo. Servus nocte caelum. - Powiedział władczym tonem, jego myśli powędrowały do dziwnego obszaru, który ostatnimi czasy często eksplorował. - Figurant lux. Illumina oculosmeo hostes erumpit. - To miało być tylko na pokaz i oby odniosło zamierzony skutek.

Jaskrawy rozbłysk wybuchnął nad głową zaklinacza, przyćmiewając na chwilę blask ogniska. Wszystkim mroczki stanęły przed oczami, a nim odzyskali wzrok ciszę po zaklęciu Solmyra wypełnił wrzask: Mordercy! Kaci! Truciciele! Popamiętacie mnie! Ja wam jeszcze pokażę!!! - głos Hieronimusa zanikał w miarę jak ten oddalał się pędem od polany, wykrzykując na zmianę groźby i obelgi skierowane w stronę Solmyra i reszty wędrowców. Wkrótce jego krzyki umilkły zupełnie i nad obozowiskiem zapadła cisza.

Solmyr usiał i rozejrzał się po towarzyszach po czym swój wzrok zatrzymał na ogniu. Chciał spać. Był zmęczony i nie miał ochoty na rozmyślanie czy groźby ducha były realne, skoro przestraszył się zwykłego błysku. Napił się wody, uśmiechnął się w myślach.
- Mniej nas w opiece, moja Pani - wyszeptał spoglądając na gwiazdy. Ukłonił się i położył. Cały czas patrząc na ognisko i ponad nie na las i jego najukochańsze gwiazdy.
 
Jerdas jest offline  
Stary 26-03-2012, 09:19   #45
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Mimo, że ostatecznia potyczka z lochami skończyła się szczęśliwie, humory w grupie nie dopisywały. W ciszy kontynuowali swoją wędrówkę, zostawiając za plecami pokonane dziki i opuszczoną chatę. Yarkiss także nie miał humoru do rozmów, dlatego idealnie wpisał się w panującą atmosferę. Szedł na czele grupy, nie forsując tempa z myślą o Solmyrze, który mimo odniesionych ran był - dzięki zabiegom Eillif - zdolny do marszu. Łowca, choć nic nie powiedział dziewczynie, był pod wrażeniem jej umiejętności. Był to normalne zachowanie dla syna Petera, który nigdy nie należał do ludzi wylewnych. Wolał zachować swoje osądy dla siebie i skupić się na przedzieraniu się przez las.

Dzień powoli ustępował nocy. Po obfitującym we wrażenia dniu, czas najwyższy był znaleźć miejsce na nocleg. Grupa postanowiła nocować nieopodal Wartki. Yarkiss nie protestował. Za to rozpalił ognisko i dokładnie przyjrzał się okolicy, żeby uniknąć niepotrzebnych niespodzianek. Mimo że nie dopatrzył się niczego niepokojącego, miał złe przeczucie, które nie opuszczało go od czasu, kiedy znalazł zwłoki kobiety z dzieckiem w rozwalonej chacie. Czuł, że lepiej by było, gdyby nigdy tam nie trafił i nie chodziło mu o późniejsze spotkanie z dzikami. Nikomu tego nie mówił, bo wydawało mu się to głupie, ale ten dom go przerażał. Yarkiss dałby sobie ręką uciąć, że zawędrował kilka razy w poszukiwaniu zwierzyny w ten rejon puszczy i nigdy wcześniej nie natknął się na tę polanę; ale nijak nie mógł tego sprawdzić. Drzewo do drzewa podobne i może to jedynie jego urojenia. Cóż, nieistotne; byli już na tyle daleko, że nie było sensu się tym martwić.
Zamiast tego uznał, że lepiej będzie gdy coś zje przed snem. Pamiętał przestrogę brata, żeby nie kłaść się głodnym do łóżka, bo wtedy mogą przyśnić się koszmary. Wolał tego uniknąć. Pytanie tylko, czy zajadać się razem z grupą mięsem przygotowanym przez Rafaela, czy najeść się prowiantem, który sam zabrał z domu. Łowca wahał się przez chwilę, ale czując zapach pieczonej dziczyzny schował dumę do kieszeni i wybrał przysmak przyrządzony przez łowcę. Smakując mięso z młodego warchlaka szybko zapomniał, że mógł przez ten posiłek stracić życie. Patrząc na towarzyszy siedzących wokół ogniska, pomyślał: “Przynajmniej jedną rzeczą potrafimy zrobić wspólnie i bez kłótni. Zjeść. Dobre to na początek.”
Po posiłku porozmawiał jeszcze z Rafaelem, na którego złość mu przeszła, a następnie ułożył się do snu. Kładąc się spać, miał nadzieje, że nowy dzień będzie lepszy od poprzedniego. Zanim zamknął oczy powiedział: Będę trzymał wartę jako ostatni. Obudźcie mnie jak przyjdzie moja kolej. - Po czym przewrócił się na drugi bok, odwracając się plecami do grupy.

Obudziły go krzyki. “Czy ich całkiem pogięło?” Podniósł się powoli z posłania i przetarł zaspane oczy. - Kto się tak … - nie dokończył. Gdy zobaczył lamentującą zjawę odebrało mu mowę. Nic w tym dziwnego. Yarkiss jak dotąd mógł o takich dziwach usłyszeć tylko w karczmie, do której chadzał sporadycznie. Nie on jeden na widok niespodziewanego gościa stracił rezon. Pozostali towarzysze też na kilka chwil zamarli bez ruchu. Zanim ktoś z kompanii zdołał coś zrobić duch znikł. Jedyne co po nim pozostało, to niezrozumiałe dla tropiciela słowa, które zapadały mu w pamięci, powtarzalne niczym echo. Ciszę, która zapadła po wizycie zjawy, przerwał Rafael pytaniem, które chyba każdy w grupie sobie zadawał: Co to było?
- Też chciałbym wiedzieć - odparł.

Przez kolejne minuty Yarkiss nie zmrużył oka, czując podświadomie, że to jeszcze nie koniec emocji tej nocy. Nie mylił się. Nieproszony gość powrócił równie niespodziewanie jak wcześniej, budząc podobne emocje. Tropiciel ponownie został sparaliżowany strachem, więc tylko biernie obserwował co się dzieje wokół niego.
Kiedy zjawa pojawiła się po raz trzeci i usiadła przy ognisku, łowca nie wytrzymał. Widząc, że nikt się nie kwapi do działania, postanowił działać. Za nim jednak zdążył coś zrobić, Solmyr rozpoczął już rozmowę z nocnym gościem. Yarkiss nie wierzył własnym uszom. Zaklinacz jak gdyby nigdy nic, rozmawiał sobie z duchem. “On nie jest normalny. Nikt o zdrowym umyśle nie wdaje się w dyskusje z nieboszczykami. Chyba?” Tropiciel w tym momencie już niczego nie był pewien. Za to z uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Na moment strach zastąpiła ciekawość. Zainteresował się historią jaką duch mógłby opowiedzieć w zamian z alkohol. Jednak groźby zjawy szybko sprowadziły go na ziemie. Znów ogarnął go lęk przed przybyszem. Chciał się go jak najszybciej pozbyć, ale nie miał pojęcia w jaki sposób. Na szczęście Solmyr wiedział co robić. Krótka sentencja niezrozumiałych dla myśliwego słów oraz oślepiający błysk wystarczyły, żeby przegonić zjawę. Yarkiss mógł odetchnąć z ulgą. Po całym zajściu wydukał tylko do zaklinacza:
- Ty tak często?
 
Lakatos jest offline  
Stary 27-03-2012, 19:37   #46
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Sytuacja nawet po „udanej“ walce wciąż była napięta. Rafael nie wyglądał jakby szybko miał wybaczyć Etromowi. Co gorsza sprawiał wrażenie jakby w ogóle nie chciał, aby wszystko powróciło do normy. Eillif wcale mu się nie dziwiła. Etrom zdecydowanie przesadził, ale ona nie chciała o tym myśleć, ani już na pewno wyrażać swoją opinię na ten temat. Coś było nie tak, wyczuwała to. W tej starej chacie musiało dojść do jakiejś kłótni, albo... do czegoś jeszcze gorszego.
Nie tylko ci dwaj towarzysze byli nie w humorze. Zielarka zauważyła, że Solmyr wlecze się na końcu grupy z zamyśloną, skupioną i obojętną miną. Dziewczyna tłumaczyła sobie, że jest on jeszcze osłabiony, ale w głębi duszy obawiała się o swojego towarzysza.
~ Nie będę mu przeszkadzała. Powiedziałam, że w każdej chwili jestem gotowa pomóc. On na pewno to zrozumiał. Najwyraźniej nic nie potrzebuje.
Eillif szła sama, gdzieś na końcu grupy, zupełnie odizolowana od otoczenia. Myślała, wspominała... jej brata (?). Bardzo dziwiła się kiedy jej myśli za każdym razem powracały do domu, a zaraz potem do Dargorada. Nie była do niego zbytnio przywiązana, można nawet powiedzieć, że nie była wcale. I właśnie dlatego tak bardzo zastanawiało ją to, dlaczego nie może o nim zapomnieć, opuścić i po prostu odejść jak najdalej. Zacząć nowe życie...
Z rozmyślań wyrwały ją głosy towarzyszy. Znaleźli miejsce na nocleg. Teraz wystarczy tylko coś przekąsić i iść spać. Thorbrand niespodziewanie zozwinął skrzydła i odleciał.
~ Pewnie zgłodniał. Ale dobrze, ze już poleciał. Umówiłam się przecież z Solmyrem, że Thorbrand nie może być przy mnie cały czas.
Zielarka szybo wyciągnęła z plecaka koc i położyła go na ziemi. Nie było to wygodne ani łatwe spać na takim „łóżku“, ale kto powiedział, że ma być łatwo?
Zielarka miała zamiar położyć się od razu, ale zauważyła, że wszyscy powoli i niepewnie zbierają się wokoło jednego, wspólnego ogniska. Eillif ucieszyła się, w końcu (może) uda im się zrobić coś wspólnie i bez kłótni. Podchodząc do ogniska nie miała zamiaru nic jeść, chciała tylko... pobyć w ich towarzystwie.
~ Do do mnie takie niepodobne.
Usiadła bardzo cicho, powoli, prawie niezauważalnie. Jednak będąc kuszona zapachem pieczonej dziczyzny nie mogła się oprzeć i jadła razem z nimi.
Kiedy wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić, zielarka uznała, ze powinna odpocząć. Wstała i jak ostatnio podłożyła pod głowę plecak i przykryła się kocem. Przypomniało jej się, że powinna jeszcze zakomunikować coś towarzyszom.
- Chłopaki? Pamiętajcie, że ja także mogę trzymać wartę. Tylko, proszę niech ktoś mnie obudzi... - Dodała sennym głosem. A chwilę potem już spała.

***

W środku nocy zielarka niespodziewanie otworzyła oczy. To już druga z kolei noc, podczas której nie mogła spokojnie spać. Przypomniała jej się wczorajsza historia. Ponadto gdzieś w głębi lasu wydawało się jej, ze słyszy... W sumie to nie wiedziała co słyszy, więc tym bardziej czuła się przerażona. Robiła wszystko, aby przekonać samą siebie, że po prostu jest bardzo zmęczona i nieprzyzwyczajona do spania w lesie.
~ I znowu mam jakieś urojenia. Za bardzo się tym wszystkim przejmuję.
Jednak dla pewności rozejrzała się uważnie na boki i... krzyknęła.
~Wilk w lesie - to zrozumiałe, ale zjawa? To, to... przecież niemożliwe! Pójdę już spać. A może... lepiej obudzić chłopaków? Nie, nie... pomyślą, ze oszalałam...
Ale towarzysze zdążyli już wstać. Nocny gość zaczął wykrzykiwać swój monolog. Eillif nie chciała słuchać. Nie wiedziała czy po prostu bała się, czy też nie była gotowa na rozmowy z... duchem, była za to pewna że nie chce. Definitywnie nie chce. Dziewczyna jak małe dziecko, bojące się burzy, siedziała z podkulonymi nogami i ściskała w rękach koc, myśląc, że... w sumie to nie myśląc, tylko głupio, z szeroko otwartymi zielonymi oczami i ustami wpatrując się w Solmyra. Towarzysz przedstawił się i rozpoczął rozmowę z gościem.
~ Czy on oszalał? To nie może się dobrze skończyć.
I wcale nie skończyło. Jedyne czego Eillif była pewna to jasny rozbłysk nad głową Solmyra, mroczki przed oczami i... wykrzykujący groźby duch.
~ To nie mogło się dobrze skończyć...
 

Ostatnio edytowane przez Eillif : 27-03-2012 o 20:19.
Eillif jest offline  
Stary 27-03-2012, 22:36   #47
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Trzecia doba podróży - świt

Chyba tylko Solmyr mógł zasnąć zaraz po spotkaniu z nieumarłą istotą. Reszta wędrowców długo nie mogła się uspokoić, a wartownicy stali się znacznie czujniejsi. Skończyło się dumanie o niebieskich migdałach i zajmowanie czymkolwiek, byle by tylko przetrwać do końca swojej zmiany. Warty miały zapewnić bezpieczeństwo - ale czy było możliwe wypatrzenie w ciemności ducha?

~ To się nie może dobrze skończyć... ~

Etromowi i Fernasowi w każdym razie się to nie powiodło. Hieronimus pojawił się znienacka na skraju obozowiska i z głośnym wrzaskiem “Do atakuuuuuu!!!” przeleciał przez całą długość polany, wzniecając snop iskier z ogniska. Wszyscy zerwali się na równe nogi, lecz duch zniknął w mroku. Mijały minuty, godzina, dwie, lecz zmarły nie powrócił. Drużyna była jednak tak poddenerwowana, że byle pohukiwanie sowy, czy nawet szelest przelatującego nietoperza wywoływał trwożliwe spojrzenia na boki.

~ To się nie może dobrze skończyć... ~ przelatywało raz po raz przez głowę Eillif.

Wreszcie ciemność nocy zaczęła ustępować przed szarością świtu. Gwiazdy powoli bledły; pierwsze ptaki głośnym ćwierkaniem oznajmiały poranek. Wszyscy odetchnęli z ulgą - zwłaszcza Yarkiss, któremu przypadła ostatnia warta. Zbyt wcześnie.
- Bić psubratów!! - Hieronimus przepłynął wzdłuż i w poprzek polanki, wywijając jakimś (całkiem realnym) kijem. Wydawał się jeszcze bardziej rozczochrany niż wcześniej i najwyraźniej świetnie się bawił.
- I kto jest górą, partacze, hę? - Mężczyzna zwycięsko powiódł wzrokiem po obozowisku. - Ha?! Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie! - Rzucił na ziemię kij, który jakimś dziwnym trafem uderzył zaklinacza prosto w kolano.
- Opssss... przepraszam - rzekł, zgoła nieszczerze, Hieronimus, po czym dodał - Chciałem wyżej.

W końcu zjawa się uspokoiła i, podparłszy się pod boki, obróciła powoli dokoła, obrzucając zebranych zimnym spojrzeniem bezbarwnych oczu.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-03-2012 o 14:40.
Sayane jest offline  
Stary 28-03-2012, 14:09   #48
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
- Może masz gdzieś jeszcze jedną flaszkę z wodą? Może tym razem się uda? - Yarkiss zapytał drwiąco Solmyra. - Zachciało Ci się rozmawiać z nim to teraz masz. - Wskazał palcem wiszącą nad nimi zjawę. Zirytowany całą tą sytuacją, łowca nie wytrzymał. Podniósł leżący obok zaklinacza kij i rzucił nim z całych sił w zjawę. - Też tak potrafię! - Wykrzyczał do ducha. Początkowo obawiał się przybysza, ale po nieprzespanej nocy widział w nim tylko uciążliwego, niegroźnego natręta.
- Ty bezczelny gówniarzu! - duch aż zatchnął się z oburzenia. - Co to za maniery!? Żadnego szacunku dla starszych, jak słowo daję!
Choć Yarkiss należał do ludzi raczej spokojnych i opanowanych to w tej sytuacji dawno już stracił panowanie nad sobą. Gdyby nie to, że jego rozmówca jest duchem i lewituje w powietrzu doszłoby pewnie do rękoczynów. Tropiciel całkowicie zapomniał się z kim rozmawia. To, że dyskutuje z umarłym nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
- Alkoholu my tu nie sprzedajem, więc czego ty od nas chcesz staruszku?
- Jaki staruszku, w kwiecie wieku jestem! - Hieronimus obruszył się, po czym zamyślił nad pytaniem tropiciela i przysiadł na kłodzie, którą Korenn przytargał wieczorem do ogniska. -Hm... Towarzystwa, tak na początek. Rzadko ktoś tędy przechodzi, a ja się nudzę. Co prawda niedawno przejeżdzała traktem karawana, ale mieli kapłana, który chciał mnie egzorcyzmować! Wyobrażasz sobie jaki bezczelny!? - obruszył się. - Nawet “dzień dobry” nie powiedział.
- Towarzystwa, towarzystwa Solmyrze. - uśmiechnął się ironicznie do zaklinacza, pamiętając jak potraktował ducha kilka godzin wcześniej. Łowca słuchając przybysza miał wrażenie, że mówi do niego raptem jakaś inna osoba. Hieronimus zyskał w jego oczach ludzką twarz. - Siadaj, rozgość u nas rozrywek nie brak. - mówiąc to popatrzył na Fernasa, który wzruszył ramionami. Zjawa uśmiechnęła się z satysfakcją i jeszcze wygodniej rozsiadła na pniaku (choć było bardzo prawdopodobne, że jest jej wszystko jedno na czym siedzi). Yarkiss, kiedy usłyszał słowo karawana, miał ochotę przerwać wywód przybysza, ale powstrzymał się. Udał, że w ogóle go to nie interesuje. Zamiast tego kontynuował swoją gierkę z duchem, dziwiąc się samemu skąd u niego tyle śmiałości. - Kapłana powiadasz? Musiał w kaplicy zostawić swoje maniery. Co z nim zrobiłeś?
- Eeee... - widać było, że duch lekko stracił rezon, ale zaraz go odzyskał. - Potraktowałem tak, jak na to zasługiwał - rzekł wymijająco.
Odpowiedzieć ducha nie satysfakcjonowała Yarkissa, dlatego postanowił dalej drążyć temat. - Będzie jeszcze chciał, ten kapłan rzecz jasna, egzorcyzmować jeszcze jakieś dusze, po spotkaniu z tobą?
- A co, znasz jakieś? - ożywił się Hieronimus. - Kobitki może? - spojrzał z nadzieją, po czym oklapł lekko. - Eee, pewnie nie... W każdym razie nie wiem, nie interesowałem się nim więcej. Niech go bogowie prowadzą, byle jak najdalej ode mnie!
Tropiciel zdążył już zrozumieć, że nie łatwo będzie uzyskać jakąś konkretną informację od przybysza. - Kobitki? - spojrzał na bladą Eillif. - Przykro mi, ale rzadko przychodzi spotkać się z … - zabrakło słowa łowcy, który nie chciał urazić ducha. - Takim ciekawymi gośćmi jak ty. - wybrnął po chwili. - Czyli można powiedzieć, że nie przypadło Ci do gustu towarzystwo kapłana i jego kompanii?
- Nikogo z nich nie znałem. Nudziarze... służbiści... Nie to co ty - machnął ręką Hieronimus. - Poza tym... - zerknał w stronę Solmyra i rzekł konfidencjonalnym szeptem. - …jak kto liźnie magii to od razu mu się wydaje, że pozjadał wszystkie rozumy. A ona nie załatwia wszystkiego... - posmutniał.
- Yarkiss. - Łowca zrobił krok w kierunku zjawy, żeby podać jej rękę na przywitanie. Szybko się jednak opamiętał. “Zapominam się.” - Tak mnie nazywają, a nim się nie przejmuj. Może troszkę go poniosło wczoraj, ale to równy chłop. Prawda Solmyrze? - rzucił w kierunku zaklinacza porozumiewawcze spojrzenie. - Czego takiego magia twoim zdaniem nie załatwi?
- Skoro tak twierdzisz... - duch łypnął podejrzliwie na Solmyra, po czym wstał i ukłonił się myśliwemu. - Hieronimus jestem. - Chwilę oglądał swoją dłoń, której nie mógł podać rozmówcy, po czym nieoczekiwanie ryknął płaczem. - Jesteś dla mnie taki dobry! Taki dobry! Nikt nie był dla mnie taki dobry! Tylko Anielka! Oooo, Anielko moja, tylko ty mnie rozumiałaś, byłaś ze mną mimo, że ci wszyscy odradzali, aaaach, Anielko, gdzież jesteeeś?!! - rozżalił się znowu.
- Nie przesadzaj. - Łowcy zrobiło się głupio słysząc komplementy ze strony Hieronimusa. - Anielka? Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytał naiwnie Yarkiss.
- Eee... nooo... - zacukał się duch. Yarkiss mógłby przysiąc, że rozmówca nieco się zaczerwienił. - Bo wiesz... - zerknał po zebranych, którzy z zainteresowaniem przysłuchiwali się rozmowie i machnął na myśliwego, by ten się zbliżył. Yarkiss zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie postanowił zaryzykować i podejść do ducha. Twarz młodzieńca owionął zimny powiew, gdy duch szepnął - bo wiesz... ja... zabłądziłem... Wstyd się przyznać, hehe - roześmiał się zakłopotany. - Była śnieżyca i ciemno, i w ogóle... Nie żebym się zasiedział! - obronnie podniósł ręce. - Wcale a wcale! To przecież normalne, że jak chłop nie był w Visenie od paru dekadni, to się chce przywitać z tym i owym... No i ten młokos, Oskar, znów się do mnie przyczepił... Golnąłem sobie tylko na rozgrzewkę i poszedłem - przecież to normalne, jak na dworze taki mróz, że psom ogony do zadków przymarzają! Człek musi się napić dla kurażu! - rozgadał się, nawet nie zauważając, że znów mówi głośno. - Ale złota na leki nie przepiłem, pamiętałem! Pierwsze to do kaplicy poszedłem, ha! Patrzaj, jaki ze mnie dobry mąż i ojciec! Prawda? - wypiął dumnie pierś, ale po chwili znów się przygarbił. - Ale wszystko to furda! - chlipnął, a z oczu pociekły mu łzy.
Yarkiss wysłuchując wyznania Hieronimusa poczuł się jak kapłan. Miał kilka razy ochotę mu przytaknąć, ale powstrzymał się, uznając, że będzie lepiej nie przerywać opowieści ducha. Historia zjawy układała się w jedną logiczną całość. Przeczucie łowcy go nie myliło. Wiedział, że z tą opuszczoną chatą musi być coś nie tak. Teraz już był pewien, że pochowana przez Etrom dzień wcześniej kobieta wraz z dzieckiem, musiały być rodziną Hieronimusa. Czuł dziwną dumę, że udało mu się rozwiązać zagadkę, choć nie miał teraz żadnego pomysłu co z tym odkryciem zrobić. Kiedy duch urwał swoją opowieść, Yarkissowi nie przychodziło nic mądrego do głowy co mógłby powiedzieć. Zdziwił się tylko niezmiernie, gdy zobaczył łzy ściekające po policzku zjawy. - Spotkaliśmy twoją rodzinę. - wydusił siebie, delikatnie odsuwając się od ducha.
- Tak?! - Hieronimus poderwał się i chwycił Yarkissa za ramiona. Chłopak poczuł przeraźliwe zimno płynące z dłoni zjawy. - Jak się czują? Wszystko dobrze? Wiedziałem, że ta głupia magia to tylko strata pieniędzy! Co z tego, że Anielka chuchro była i słabowita - nie tacy jak ona radzili sobie z zarazą! - ucieszył się, po czym łypnął podejrzliwie na myśliwego. - Ale sobie nie znalazła żadnego chłopa, co? W końcu... minęło już trochę czasu... jest lato, prawda...? - niepewnie rozejrzał się po okolicy.
Yarkiss przeraził się nie na żarty, kiedy dostał się w uścisk ducha. Wpatrując się w bezbarwne oczy Hieronimusa, bał się, żeby zaraz nie pozbawił go duszy. “Po co ja mu to mówiłem? Dałem mu tylko nadzieje.” Zdał sobie sprawę, że rozmawiając ze zjawą, igra z ogniem. - Lato? Tak prawda, mamy lato. - przytaknął przestraszony duchowi. Miał nadziej, że dłużej nie będzie on dopytywał się o swoją rodzinę.
- Lato... lato... - powtarzał mężczyzna, spoglądając dookoła, a twarz wydłużała mu się coraz bardziej. - Lato... - powtórzył jeszcze raz, po czym puścił tropiciela i odsunął się trochę. - Aaa... hm... mówili coś o mnie? - zapytał cicho.
Łowca spojrzał w kierunku wygaszonego już ogniska. Mimo, że zjawa już go puściła, cały czas czuł otaczającego zimno. - Tak naprawdę nie mieliśmy okazji z nimi porozmawiać. - Odpowiedział szczerze, pamiętając jak ostatnio skończył się blef w wykonaniu Solmyra. Ostatnią rzeczą jaką chciał teraz zrobić to zdenerwować Hieronimusa.
- Aha... - rozczarował się duch. - A... jak wyglądali? Antoś już pewnie duży, co? Rośnie mi chłop na schwał?
- Bardzo ich kochałeś? - Unikał odpowiedzi na zadawane przez duch pytania.
- Byli dla mnie wszystkim... - Hieronimus opadł na kłodę i wpatrzył się ponuro w resztki ogniska. - Wszystkim, a ja... nie zasługiwałem na nich... Wiesz, że zamarzłem? Jak głupiec, nie trafiłem do własnej chaty, którą zbudowali mój ojciec i dziad... Schlałem się jak świnia i zamarzłem... - Dopiero teraz myśliwy zauważył, że włosy zjawy nie są zlepione brudem, lecz lodem. - Nie! Nawet świnie lepiej dbają o swoje potomstwo! - potrząsnął głową i spojrzał z nadzieją na Yarkissa. - Myślisz, że mi kiedyś wybaczą?
- Minęło już bardzo dużo czasu, na pewno nie chowają do ciebie urazy. - Choć Yarkiss w głębi duszy miał inne zdanie na temat postępowania Hieronimusa, nie powiedział mu tego wprost. Nie chciał całkiem dołować ducha, który strasznie przypominał mu własnego ojca. “Czy on także tak bardzo mnie kochał, mimo że nigdy mi tego nie okazywał?” Łowca wzdrygnął się na myśl, że jego ojciec także kiedyś będzie chodziło po lesie pod taką postacią.
- Myślisz? - Hieronimus zamyślił się, po czym spojrzał na Eillif, jakby ona w swej kobiecej mądrości mogła przejrzeć serce drugiej kobiety, po czym zamilkł.
- Właśnie, dlaczego ty właściwie Hieronimusie … - zawahał się przez chwilę, ale zdobył się na szczerość. - Jesteś duchem?
- Duchem? - zdziwiła się zjawa. - No tak, duchem... A bo ja wiem? Niedokończone sprawy, tak powiadają... nie? - viseńczyk zamyślił się znowu. - Może... Wiem! A może zaprowadzisz mnie do domu? Jak tam trafię na pewno się odduszę! - oświadczył, wielce zadowolony ze swojego odkrycia i uśmiechnął się. Najwyraźniej wstąpiła w niego nowa energia.
“Włóczysz się całymi dniami po lesie, a nie możesz trafić do własnego domu, który jest kilka godzin marszu stąd? Ja mam ci w tym pomóc? To jakiś chory sen, ale niech będzie.”
- Dobrze, znaj moje dobre serce. Pomogę ci. - Nie wiedząc dlaczego, Yarkiss zgodził się wesprzeć zjawę. “A jeśli on.. może to jakaś pułapka? Nie, to nie możliwe. Obym tego nie żałował.”
- Na prawdę?! NA PRAWDĘ?! - Hieronimus zerwał się na równe nogi, gotów chwycić młodzieńca w objęcia, ale widząc, jak ten się wzdrygnął, powstrzymał swe czułe zapędy. - Jesteś wspaniałym młodym człowiekiem, niech ci bogowie w dzieciach wynagrodzą! Zobaczę Anielkę, zobaczę Anielkę - podśpiewywał, podskakując z radości. - To co, idziemy?!
Yarkiss uśmiechnął się, słysząc jak formę zapłaty proponuje mu duch. - Chwila. Zanim wyruszymy muszę Ci coś powiedzieć. - Łowca postanowił za w czasu ostudzić zapał ducha. - Zaprowadzę cię jak mi się wydaje do twojego domu, ale nie do twojej rodziny. Ich tam już nie ma.
- Wyprowadzili się? - zdumiał się duch, ale zaraz znalazł sobie wytłumaczenie. - No tak, samotnej kobiecie z dzieckiem ciężko by było w lesie... To gdzie teraz są?
- Minęło już ponad dwadzieścia lat od tej nieszczęsnej zimy. - Syn Petera starał się znaleźć najmniej bolesna słowa. - Przez ten szmat czasu oni … oni zdążyli przynieśli się na drugą stronę.
- A... ha... - Hieronimus opadł na ziemię i tępo wgapił się w przestrzeń. - No tak... tak... Mogłem się tego spodziewać... Głupiec ze mnie... - roześmiał się, ale był to śmiech przez łzy. Duch długo milczał, przeżuwając uzyskane informacje, po czym spojrzał Yarkissowi w oczy i rzekł. - Zmarli wtedy, prawda? Tamtej zimy? Anielka może i nie była najmłodsza, ale... dwadzieścia lat? Antoś to by teraz własne dzieci bawił... Powiedz... Umarli wtedy? Przeze mnie?
- Przykro mi. - Łowca nie powiedział tego kurtuazyjnie, naprawdę było mu żal ducha. Nie wiedział kim był za życia, ale teraz widział jak bardzo cierpi. Czy zasłużenie? Tego mógł się tylko domyślać. - Mogę zgadywać tak samo jak ty. Nie mam pojęcia, kiedy umarli. Teraz to jednak nie ma znaczenia, czasu nie wrócisz. - Zakończył filozoficznie tropiciel. Czuł się jakby rozmawiał ze swoim dawno niewidzianym przyjacielem, a nie z przerażającą zjawą.
- Nie wrócę... nie naprawię... - po twarzy mężczyzny spłynęły łzy. Wstał. - Należy mi się. Gdybym wrócił na czas... wszystko byłoby inaczej. Należy mi się to... bycie duchem. Należy.... - zagapił się gdzieś w przestrzeń, po czym westchnął. - Mówisz prawdę? Ich tam już na prawdę nie ma? A groby...? Mogę zobaczyć choć ich... groby... - głos mu się załamał. - Bo odeszli, prawda? Nie plątają się po świecie jak ja? Nie zasłużyli na to!
Syn Petera nie polemizował z Hieronimusem co i za co mu się należy. Nie zamierzał wcielać się w sędziego i wydawać wyroków. Zamiast tego zapewnił zjawę. - Nie plątają się. Jeśli chcesz moja propozycja nadal jest aktualna. Mogę cię tam zaprowadzić o ile masz na to ochotę? “Od kiedy zrobił się ze mnie takie uczynny człowiek.” - Zaczął zastanawiać się Yarkiss.
- Tak - odparł po chwili zastanowienia Hieronimus. - Chociaż tyle mogę dla nich zrobić. Czy raczej dla siebie... Chcę iść.
“O śniadaniu trzeba będzie później pomyśleć.” - Zatem w drogę. Nie ma na co czekać. - popatrzył na towarzyszy. - Idę z … Hieronimusem zaprowadzić go do jego domu. - Zdał sobie sprawę jak głupio musiał teraz wyglądać i brzmieć. - Poczekacie na mnie chyba? A może ktoś ze mną się przejdzie?
 
Lakatos jest offline  
Stary 28-03-2012, 20:29   #49
 
D.A.J's Avatar
 
Reputacja: 1 D.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znany
Jarled już zasypiał, kiedy nagle usłyszał jakieś wrzaski na terenie obozowiska.
~ Czy ktoś do końca oszalał? ~ Pomyślał, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że ten głos był mu całkowicie obcy. Chłopak z bijącym sercem odwrócił się za siebie, a to zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Przez obozowisko sunęła lamentująca zjawa. Z początku Jarled myślał, że w jakiś sposób oszalał, jednak zobaczył że reszta jego towarzyszy patrzy się w tym kierunku co on, czyli najpewniej też widzieli zjawę. Duchowi jednak nie przeszkadzało zdziwienie towarzyszy i dalej wykrzykiwał swoje. „Grobokop” przyłapał się na tym że patrzy się w niechcianego gościa z szeroko otwartymi ustami szybko więc je zamknął. Wtedy Solmyr zaczął rozmawiać ze zjawą.
~ Co mu też do łba strzeliło, żeby gadać z duchami!? ~ Pomyślał syn grabarza, a wnioskując po twarzach reszty osób, myśleli tak jak on. Jarled postanowił nie wtrącać się w rozmowę tylko się przypatrywać temu co się dzieje. Tyle lat pracował przy zmarłych, spędził więcej czasu przy ludzkich zwłokach niż połowa wioski, ale nigdy nie widział ducha. Wtem z zadumy wyrwał Jarleda oślepiający błysk a następnie potok wyzwisk z nieistniejących ust zjawy która uciekała z obozowiska. Nastąpiła chwilowa cisza. „Grobokop” wiedział że nie zaśnie prędko

***

Jarled siedział jeszcze niedobudzony na swoim posłaniu, gdy usłyszał jakiś krzyk. W pierwszej chwili nie poznał tego głosu, jednak po chwili jego oczom ukazała się zjawa, którą widział zeszłej nocy. Przypomniały mu się słowa które wywrzaskiwała do wędrowców "Popamiętacie mnie! Ja wam jeszcze pokażę!!!". Wtedy "grobokop" zobaczył kij w dłoni ducha. Już sięgał po swój sejmitar z zamiarem rzucenia się na zjawę gdy nagle ona rzuciła swoją prowizoryczną bronią w Solmyra. Jarled zdziwił się że to wszystko co zrobiła. Nagle usłyszał głos Yarkissa.
~Znowu ktoś będzie rozmawiał ze zjawą?~ Pomyślał "grobokop" ~Ja się do tego mieszać nie będę. ~
Postanowił więc że dobrze by było jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, zaczął więc zbierać wszystkie swoje rzeczy i postanowił że zje coś na szybko. Gdy Jarled pakował swoje rzeczy do torby, Yarkiss odezwał się do drużyny
- Poczekacie na mnie chyba? A może ktoś ze mną się przejdzie? -
Jarled wybałuszył oczy na łowcę. Dziwił się jak można rozmawiać ze zjawą, jak można oferować jej pomoc, ale Yarkiss zdecydował się by iść samotnie z duchem.
~ Ja nie mam zamiaru nigdzie iść ~ pomyślał syn grabarza, coś w jego mózgu mu jednak mówiło że nie powinien zostawiać towarzysza samego z duchem . Jarled postanowił więc, że jeżeli z Yarkissem wyruszą nie więcej niż dwie osoby, on uda się z nim, jednak gdyby łowca miał mieć zapewnione towarzystwo, Jarled poszuka jakiegoś pożywienia, starając nie oddalać się od obozowiska.
 
D.A.J jest offline  
Stary 31-03-2012, 18:01   #50
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Co prawda drużyna odeszła dość daleko od zrujnowanej chaty, jednak wczorajsza wędrówka przebiegała powoli ze względu na Solmyra. Teraz Yarkiss narzucił szybkie tempo marszu, by wrócić do obozowiska wczesnym przedpołudniem. Hieronimus wlókł się smętnie za nim, nie zwracając uwagi ani na nowego towarzysza, ani na otoczenie. Tylko w jednym miejscu zatrzymał się nagle i rzekł: Zapamiętaj ten kamień - wskazując na potężny głaz narzutowy, leżący u podstawy starego dębu; po czym ruszył dalej.
- Co jest z nim nie tak? - Zapytał zaciekawiony Yarkiss.
- Niiic... po prostu pamiętaj - wymijająco odparł duch, przystając znowu.
- Jak już zacząłeś to dokończ. Chyba mi możesz powiedzieć? - Tropiciel wpatrywał się w kamień, ale nie widział w nim nic szczególnego.
- Nnno... - zaciął się mężczyzna, po czym westchnął. - Ja tam chyba umarłem. Przy tym głazie. Tak mi się wydaje. Nie wiem. Bałem się podejść i sprawdzić. Ale jak tak... to pewnie zostały tam moje rzeczy. Coś mogłoby ci się przydać. I nie bimber! - zastrzegł. - Ale magiczne leki to się raczej nie starzeją... no chyba, że fiolki rozbiło jakieś zwierzę, to nic nie poradzę.
- Umarłeś? - Yarkiss wzdrygnął się, słysząc słowa Hieronimusa. - Nie będzie ci przeszkadzać, że będę grzebał w twoich rzeczach?
- Jeśli nie będę widział... Zresztą i tak one mi już na nic, a ty jesteś dobrym człowiekiem, gdybyś zachorował... choć tobie niech się przydadzą.
- Wrócę tu później, tymczasem w drogę. - Informacja o magicznych miksturach żywo zainteresowała Yarkissa, ale najpierw chciał zaprowadzić duch do domu. Zjawa skinęła głową i ruszyli.

Nie wydawało się, by duch rozpoznawał okolicę, choć przez dwie dekady wiekowy las nie mógł się bardzo zmienić. Dopiero gdy osobliwa grupka doszła do granicy lasu zaczął rozglądać się z zainteresowaniem, a - widząc prześwit - wyrwał się do przodu. Gdy Yarkiss stanął przy nim zobaczył, że po twarzy mężczyzny znów spływają łzy. Zjawa z niedowierzaniem wpatrywała się w ruiny swojego domostwa - częściowo zapadnięty dach, wybite okna, zniszczony płot, zarośnięty ogród... Jeśli miała wcześniej wątpliwości co do słów myśliwego, to brutalna rzeczywistość rozwiała jej złudzenia.
- Co teraz zamierzasz począć? - Łowca był zainteresowany dalszymi poczynaniami ducha.
- Pomodlić się... chyba... Nie wiem. Pewnie tu zostanę... w końcu to mój dom - westchnął Hieronimus, powoli podchodząc do chaty. Obojętnie minął rozwłóczone przez drapieżniki resztki dzików i skierował się do dwóch niedużych kopców ziemi. - Przepraszam... - szepnął, usiadł obok prowizorycznych grobów i objął rękami kolana. - Tak... tu zostanę... chociaż teraz będę z nimi... - rzekł, kiwając głową. - Dziękuję... - podniósł wzrok na Yarkissa i uśmiechnął się blado, po czym wrócił do wpatrywania się w miejsce pochówku swojej rodziny.
- Skoro tak uważasz. - Siedzenie przez całą wieczność przy grobie bliskich, wydawało się tropicielowi dość dziwnym pomysłem, ale z drugiej strony co lepszego mógł robić duch. - W takim razie nasze drogi się rozchodzą. Muszę wracać do grupy, na pewno się niecierpliwią. Trzymaj się Hieronimusie. Tylko nie strasz już więcej wędrowców, no chyba, że zasłużą.

- Niegłupi pomysł - duch mrugnął do myśliwego i westchnął. - Gdyby tylko ktoś tu przychodził... - Yarkissowi zdawało się, że postać mężczyzny lekko zbladła. A może to była wina porannego słońca? - A... Anielka była niezła w leczeniu; może znajdziesz coś jeszcze w chacie, pod jej łóżkiem. Co prawda zioła pewnie dawno się rozsypały, ale... No, w każdym razie nam się to na nic nie przyda, prawda Anielko? - spojrzał czule na większy z pagórków.
- Dziękuje Hieronimusie. - Łowca, choć niechętnie, udał się do chaty po wspomniane przez ducha specyfiki. “Coś do leczenia zawsze się może przydać.” Przemógł swój lęk i wszedł do środka rozwalonego domu. Odszukał łóżko Anielki,schylił się i zajrzał co jest pod nim. Znalazł lekko nadszarpnięty przez czas zestaw uzdrowiciela w małym kuferku. Choć Yarkiss wątpił, żeby sam mógłby zrobić z tego użytek, pomyślał o Eillif. “Pewnie będzie wiedziała, co z tym zrobić.” Gdy Yarkiss podniósł głowę wzdrygnął się - ponownie tego dnia - gdyż przy oknie zobaczył Hieronimusa. Jednak duch wziął tylko figurkę konika z podłogi i zniknął. Przez otwarte drzwi młodzieniec zobaczył, jak duch z namaszczeniem kładzie zabawkę na grobie dziecka. “On naprawdę ich kocha.” - Pomyślał syn Petera. Kiedy wyszedł z chaty, powiedział do ducha krótkie - Bywaj - i ruszył w z powrotem do grupy. W drodze powrotnej zaszedł jeszcze pod kamień, zobaczyć, czy zostało coś tam jeszcze pożytecznego po zjawie.

Kamień nie był daleko od chaty. Tak na prawdę Hieronimus musiał być bardzo pijany (lub śnieżyca potężna), że nie trafił do domu, gdyż tylko nieznacznie zboczył na północ. Gdy łowca obszedł głaz zobaczył wciśnięte między kamień a drzewo resztki skórzanej torby. W zasadzie niewiele z niej zostało, a przedmioty walały się w trawie. Zardzewiałe ostrze noża,
kilka zaśniedziałych monet i rozpadająca się drewniana skrzyneczka to wszystko, co udało się znaleźć młodzieńcowi. No i czaszka... Szczątkami Hieronimusa już dawno pożywiły się zwierzeta i kości nie było w zasięgu wzroku, ale czaszka jakimś cudem pozostała nienaruszona. Dokładnie oczyszczona przez mrówki szarzała wśród drobnych, błękitnych kwiatków rosnących wokół głazu. “A gdyby tak?” - Yarkissowi zaświtał w głowie możliwie, że głupie, ale plan. Poza monetami i fiolkami, które zabrał z drewnianej skrzyneczki, delikatnie podniósł czaszkę Hieronimusa. Łowca nie wiedział skąd dokładnie się biorą duchy, ale wymyślił sobie, że pochowanie szczątek zjawy, pomoże mu uwolnić się z ludzkiego padołu. Wrócił znów przed opuszczoną chatę i zaczął szukać czegoś do wykopania małego dołu na czaszkę.
- Już wróciłeś? - zdziwił się duch, który nadal siedział przy grobach, mamrocząc coś do siebie... czy raczej do swojej rodziny.
Tropiciel schował za plecami czaszkę i powiedział. - Mam pewien pomysł poczekaj chwilę. - Po czym zaczął rozkopywać ziemię przy dwóch grobach. “Powinno wystarczyć.” Yarkiss włożył do małego zagłębienia resztkę dawno Hieronimusa, a następnie zasypał dół. - Bogowie pozwólcie odejście w spokoju tej duszy - wyrecytował na poczekaniu wymyślone słowa krótkiej modlitwy, a potem odwrócił się w stronę ducha, chcąc zobaczyć czy jego działanie przyniosło jakiś efekt. Hieronimus nadal siedział tam, gdzie siedział przed chwilą, łypiąc podejrzliwie na chłopaka.
- Nie chcę wiedzieć co zrobiłeś - zastrzegł i wzdrygnął się wyraźnie. Chyba myśl, że mógłby siedzieć obok swoich własnych szczątków napawała go lękiem.
- Uwierz, że ja też nie chcę tego wiedzieć. - Powiedział ze zrezygnowaniem Yarkiss. “Jakby to było takie proste, to już dawno na świecie nie było by żadnego ducha. Lepiej jak wrócę to tego co umiem najlepiej, czyli polowania. Dość bawienia się w kapłana.” - Najwyższy czas już na mnie. Pozdrowić od ciebie niewychowanego kapłana, jak go spotkam?
- Phi! - obruszył się mężczyzna. - Powiedz mu lepiej, że duch też człowiek! - oświadczył. - I... uważaj na siebie. Las jest niebezpieczny. Pełno tu wilków; zwłaszcza ostatnio. Tych wielkich, potwornych... Zwłaszcza ostatnio. Nie... kiedy to było? Wiosną może...? Chyba wiosną... No, w każdym razie uważaj, na pewno się nigdzie nie wyprowadziły - rzekł i wrócił do kontemplacji grobów.
- Duch to też człowiek. Zapamiętam i przekaże. - Zaśmiał się Yarkiss. - Postaram się, żeby się mną nie najadały. Żegnaj. - Rzekł na do widzenia. Po kilku krokach odwrócił się za siebie, ale Hieronimusa już tam nie było. “Gdzie on się podział? Czyżby …” - nie dokończył, nie chciało już mu się gdybać i nad tym zastanawiać. Jedyny czego był pewien to trzech kupek ziemi przy domu. “Rodzinka w komplecie. Można wracać.”
 
Lakatos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172