— Tak. Może byśmy zapomnieli — potwierdził obłudnie Sigfrid, przybrawszy zamyśloną minę. Trawił nowe informacje i równocześnie zastanawiał się, co zrobić z ich informatorem. W końcu odstąpił od Mattheusa, przy którym przyklękła Luiza — czy to się zatroskawszy, czy to pilnując, aby nie uciekł, ciężko było stwierdzić — i pociągnął Zinggera na bok.
— Słuchaj, Jans — szepnął. — Jak ten tutaj powie Nożownikom o całym zdarzeniu, to oni wezmą i nas zabiją. Tyle. Trzeba sprawić, żeby zniknął...
— Chyba nie myślisz...? — odparł zdziwiony paser.
— Nie, pewnie, że nie. Po prostu trza go wywieźć z miasta. — Strażnik podrapał się po nosie. — Weźmiemy go do Doków i sru, Talabekiem gdzieś tam poza horyzont. Na łodzi. Zapłaci się kapitanowi jakiejś barki czy czegoś, jakoś tak, powiedzmy, złotego karl-franza i po sprawie. Więc myślę sobie: ja pójdę teraz do Bramy Północnej, do stajni, obudzę kogo trzeba i przyprowadzę tu Hilberta. Ty w tym czasie zwiążesz Szuję, zakneblujesz i wsadzisz do worka albo zawiniesz w jaki materiał. Em... Trza go będzie ogłuszyć najpierw. Wsadzimy go na Hilberta i jakby nigdy nic wyprowadzimy z miasta. W dokach powiemy kapitanowi, żeby wyrzucił nasz ładunek gdzieś na brzeg po jakimś tygodniu.
Sigfrid obejrzał się za siebie, sprawdzając, czy Kluge ich słyszał.
— Co o tym sądzisz? Jeśli się zgadzasz, to możemy jeszcze mu zadać parę pytań, potem — w łeb i do Doków.
***
Poradziwszy sobie z informatorem, Sigfrid miał wreszcie okazję otwarcie porozmawiać z Jansem.
— No, to się pokomplikowało, nie? — stwierdził. — Ten twój... jak mu tam...? Burtheizen, wiem. Ktoś zabija jego ludzi, ale Nożownicy też giną. Odpowiedź jest oczywista: jedna, nowa, hm, tajemnicza grupa chce wyeliminować wszystkie pozostałe.
Być może to nie było aż takie oczywiste, ale od rozmowy z Szują Sigfrid myślał nad znanymi im faktami nieprzerwanie — zębatki w jego mózgu niemalże rozgrzewały się do czerwoności od intensywności jego rozważań — i doszedł do wniosku, że to jedyna możliwość. Mają do czynienia z nowym, niebezpiecznym przeciwnikiem.
— Możemy odwiedzić tego zabójcę, co czeka na stryczek — ciągnął. — Jutro z rana pójdę do komendanta i poproszę go o jakiś glejt. Ale myślę, Jans, że Szuja może mieć rację: trzeba powęszyć w Łojankach. Wiesz, ponoć to wszystko zaczęło się, gdy ludzie poszli zaszlachtować jakiegoś mutanta czy innego odmieńca. Poproś Łasicę, żeby o to trochę popytał. Ja pogadam ze znajomymi ze strażnicy, może w ciągu ostatnich dni dokonali jakichś aresztowań. Chociaż nie liczyłbym na to — dodał rozbrajająco pesymistycznym tonem.
Münch spojrzał z wahaniem na swego rozmówcę.
— Wiesz, równie dobrze moglibyśmy też poprosić wieszczów o jakieś wskazówki — powiedział jakby od niechcenia, ale w rzeczywistości wciąż czuł się trochę urażony wcześniejszą odmową Jansa. — Tak na zaś. |