Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2012, 00:24   #210
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Grosvenor Dusty zmarł. Jego głowa potoczyła się po ulicy mając jedynie za świadka taksówkarza i swego zabójcę. Zmarł samotnie, nieopłakiwany przez nikogo. Bez przyjaciół i rodziny. Może tylko parę osób obejdzie jego śmierć. Kota, jego partnera, duszę gliniarza w ciele kota z którym żyje w dziwnej symbiozie. Emmę, która uwierzyła, że jest jej dawnym partnerem, człowiekiem z którym walczyła ramię w ramię by nie dopuścić do ekspansji Ukrytego Dworu do znanego im świata. Może Camerona, tajemniczego łaka, który ponoć go lubił i obserwował zamach na jego życie, jego rozpaczliwe zmagania. Może ich to obejdzie. Albo i nie. Szczerze? Mnie tam to za bardzo nie obchodziło. Jasne, ciągle jak pomyślę o tamtej chwili to moim ciałem wstrząsają dreszcze ale dzięki śmierci Grosvenor Dusty'ego, bohatera z Liverpool i mojej maski mogłem wrócić do gry. Z wykopem. Tak, Russel Caine wrócił i bynajmniej nie będzie biernie przyglądał się temu co się dzieje w Londynie.

Podniosłem się oglądając się po pomieszczeniu. Trzy rozerwane kokony, przy jednym leżałem ja i dwa całe z sylwetkami w nich. Do tego dużo dziwnego, zielonego błocka i drabina prowadząca do sufitu. W ogóle wszystko było zielone, włącznie z moim wzrokiem. Gdy zacząłem kojarzyć uśmiechnąłem się, skojarzyło mi się to z jedną z książek które kiedyś czytałem. Zielony wzrok, zielone sny... Tylko, że ja w swoich widziałem przeszłość. W końcu postanowiłem odpowiedzieć dla głosu w mojej głowie. Tak... Nie tylko Kot miał problemy z określeniem swego ja. A jako, że cyniczny sukinkot ze mnie to nie było to coś w stylu "jejku, zabili mnie!". Nawiązałem do braku subtelności nieudolnego zabójcy.
- Najlepiej listem poleconym.
Spojrzałem ponownie na kokony.
- Trzeci raz. Co to są Żniwa?
- Wojna. Czy też raczej rozstrzygająca ją bitwa. Rozstrzygająca raz na jakiś czas.
Podszedłem do kokonów, powiodłem dłonią po powierzchni tego z którego wypełzłem. Przyjrzałem się organicznej strukturze.
- Rozstrzygająca spór z Slaughem? Może powiesz mi wszystko, czy raczysz dopiero to zrobić jak wypełznę po raz piąty z kokonu i następny będzie mógł się równać Twemu unicestwieniu?
- Ciągle usiłuję ci wytłumaczyć, że jestem tylko głosem w twojej głowie. Twoją częścią, którą sobie uświadamiasz coraz bardziej. Twoim sumieniem i zdrowym rozsądkiem. Możliwe, że jedynym ogniwem które może uchronić cię przed ostateczną zagładą. Chociaż, wydaje mi się, że nie uda się powstrzymać czegoś, co już nastąpiło.
- Nawet trzykrotnie.
Nie miałem jednak zamiaru ograniczać się do tej prostej uwagi. Mythos już mnie wkurwiał tym podkopywaniem mojej stabilności psychicznej a potrafiłem myśleć i dodać dwa do dwóch.
- Sumieniem... Fajne mam sumienie. Potrafi mnie ostrzec przed snajperem, wywalić mnie i komentuje fakt, że ktoś nie wysłał mi zaproszenia o Żniwach. Tylko, że czemu moje sumienie chce bym w alei czy tam bazarze wróżek doprowadził do naszego rozdzielenia? Przecież jesteśmy tym samym.
- Masz mnie - dało się usłyszeć rozbawienie w głosie. - Ludzka dedukcja. Nic poza tym. Im dłużej przyglądam się twoim działaniom, tym bardziej mi się podobają. Nienawidzisz swojego gatunku bardziej, niż ja. To pocieszające. Sam ich na siebie sprowadziłeś. Co więcej, zabrali główną roślinę. Przestałeś być im potrzebny, ale nie wiedzą o tej wylęgarni. Jeszcze. To tylko kwestia czasu, aż natrafią na jej ślad. Wystarczy, że zbadają tą, do której ja cię zaprowadziłem.
Czyli to jednak nie Duch mnie zaprowadził do Nekrofagi. Nie spodziewałem się, że Mythos jest w stanie przejąć kontrolę nad ciałem ale raczej nie pernamentnie, tak to by go używał do woli.
- Któremu gatunkowi? Bo kurczę ostatnio zacząłem przynależeć do trzech. Czekaj... Nie ja ich na siebie sprowadziłem. A może nie na siebie a na Nekrofagie, Ty to zrobiłeś. Czemu? Póki Nekrofagia istnieje ja istnieję, póki ja istnieję Ty istniejesz. Co Ty kurwa kombinujesz?
- Znalazłem inną drogę. Twoje przeżycie niekoniecznie jest ważne.
Pocieszył mnie jak jasna cholera. Ale trochę przeczył sam sobie, moje przeżycie nie było konieczne ale pożądane, inaczej nie uratowałby mi, to znaczy nam, życia w pokoju hotelowym.
- Świetnie. Dobra... Czemu uratowałeś mi życie? I potem mnie nie ostrzegłeś przed tym pieprzonym katem? Snajpera wyczaiłeś a go nie?
- Dokładnie tak. To był demon. Twoje zmysły nie dały radę go wyczuć. Kolejny raz.
Trzy śmierci. Ostatnio ściął mnie demon i co najmniej jeszcze raz wcześniej.
- Czyli to on mnie zabił poprzednim razem? A kto kropnął Lynch? Kappę znaczy się, która na nas eksperymentowała?
- Skąd mam to wiedzieć. Ty tego nie zrobiłeś.
Uspokoił mnie ale też zawiódł. Zabicie Lynch byłoby wyczynem, niezłą próbą. Kurwa, zaczynam bać sam się sam siebie.
- Rozumiem. Czym są Żniwa? Tak dokładniej poproszę.
Zacząłem przeszukiwać pomieszczenia ale pod lepkim, wodnistym błotem, kokonami i drabiną nie znalazłem niczego innego.
- To decydująca bitwa. Jedna wielka rzeź, w którym płynie rzeka czystej i nieskalanej krwi. Ci, co przetrwają Żniwa mogą uznać się za zwycięzców. A nie jest łatwo je przetrwać. Wojna jednak nie przypomina tej, jaką toczycie wy ludzie. Rządzi się prawami, których nie będę ci t tłumaczył, bo i tak ich nie pojmiesz. To bardziej gra niż bitwa. Ale wyjątkowo brutalna, bezwzględna i niszczycielska gra. Żniwa. Znów się zaczęły. I przez kilka najbliższych dni żaden z Rodu nie będzie mógł czuć się bezpieczny, Nigdy i nigdzie. Ale to nie ty byłeś celem.
- Znaczy chcą dobrać się do Ciebie? Kto nasłał tego demona? I jak on się nazywa?
- Faktycznie niewiele rozumiesz. Nie chcą dopaść mnie. Chociaż na pewno mnie szukają. Czy emanujesz jak ja, czy posiadasz chociażby nikły cień mojej potęgi? Wybacz, ale nie posiadasz i nigdy posiadać nie będziesz. Kto nasłał demona? Słuchaj uważnie, co mówię. Wtedy zrozumiesz. Nikt nie nasłał. To Żniwiarz. Elitarny wojownik. Postrach Żniw. Przynajmniej kilku poluje na terenie Londynu. Nie ma znaczenia jego imię. Nie znam go. Jesteś zwierzyną. Poluje na ciebie, bo stałeś się częścią Żniw. To powinno być dla ciebie najważniejsze. W tym powinienieś szukać swojego cienia szans na przeżycie. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że Russela Caina nikt by nie ruszył. Nie traciłby czasu ani sił. Ale tego, czym się stał, tego co robił dla Lynch, tych wszystkich czynów których się dopuścił nie wymaże nawet sto śmierci.
Chwilę analizowałem co powiedział. Rozbijałem na części pierwsze, w tym zawsze byłem dobry. Po pierwsze nie wiedzą o Mythosie we mnie, najprawdopodobniej nikt włącznie z innymi odłamami P-340, nie ujawniał się wcześniej uniemożliwiając głównej roślinie (jak to określił) zczytanie tego ze mnie, bo chciał pozostać w cieniu, bez wątpienia. Czemu chciał? Mógł tak przekazać informacje osobom które ją dorwały lub jej samej. A może było mu to jednak obojętne? Nie stwarzało zagrożenia ale też nic dzięki temu nie zyskiwał? Okaże się. W każdym bądź razie nie powinienem rzucać tą informacją na prawo i lewo. Póki co wiedział o tym Kot, i tak rozważałem zamordowanie go po wszystkim, zresztą jego fascynacja Mythosem czyniła z tej informacji atut. I Emma, jeżeli dobrze ją oceniłem to też dobrze, że jej powiedziałem. Jakby musiała mnie zabić przydadzą jej się wszystkie informacje. Tylko czy podać następne? To, że Mythos potrafi przejąć tymczasowo (lub permanentnie, może więcej zyskiwał obserwując wszystko i subtelnie kierując mną by na końcu zadziałać z zaskoczenia i dlatego się na to nie zdecydował) kontrolę nade mną? Mogło to uratować jej życie ale mogła się ode mnie odciąć bojąc się (i słusznie) że Mythos może ją zabić. Chociaż wątpiłem by taka pchła jak ona miała być obiektem zemsty Mythosa. Jasne, jakby miał okazje to by ją sprzątną ale była tylko pyłem na szachownicy, czy tam stole pokerowym gdzie tacy jak on toczyli swoje Żniwa. Może nawet i była pionkiem czy kartą ale nie za wysoką. Co innego ja, jeżeli nie byłem graczem to byłem figurą, asem czy tam automatem z pełnym magazynkiem w rękach graczy.
Zostawmy jednak Mythosa. Dalej. Żniwa, gra-wojna, która wpływała na hierarchię Faerie, Ukryty i Błogosławiony Dwór. Czy Slaugh też czy może on był obok? Nie wiedziałem tego ale obstawiałem raczej na to drugie. Po której ja stałem stronie? Będąc więzieniem dla Księcia Ukrytego Dworu, numeru dwa wśród tych "złych" Faerie a jednocześnie byłe narzędzie Lynch i Synaeries. Teraz chyba nie byłem po żadnej ze stron i mogłem to wykorzystać. Stałem się częścią Żniw, irytującą częścią, która potrafi namieszać. Może i nie byłem tak silny jak Mythos ale dostatecznie by przyłożony w odpowiednie miejsce zachwiać ich przebieg. Według Mythosa właśnie w tym kryła się moja szansa na przeżycie czy też raczej na przetrwanie.
Dalej... Czemu stałem się ważny? Dwie opcje a raczej dwa powody. Po pierwsze zmiksowałem się z Nekrofagią i Mythosem dzięki czemu moje zdolności bardzo się rozwinęły. Sądząc po akcji w hotelu, tym, że taka ingerencja prawie mnie nie zmęczyła a potem momentalnie ją sobie zregenerowałem moja moc wzrosła z trzykrotnie. Niezły rezultat biorąc pod uwagę, że wcześniej byłem jednym z silniejszych telekinetyków. Drugi powód to to co robiłem dla Lynch. Sądząc po słowach Mythosa nie były to miłe rzeczy a Ród (jak rozumiałem to ichnia nazwa na Faerie) miał powody by mnie ukatrupić. Tylko czy dostateczny żeby się liczyć w Żniwach?
No i Żniwiarz. Mythos go określił jako demona ale jednocześnie jako element Żniw, czyli gry Faerie. Kurwa, nie sądziłem, żeby on określał swój rodzaj złym mianem. Czyli albo chciał mnie zmylić albo rzucił tym terminem bo sądził, że go nie rozróżniam, nie ma dla mnie znaczenia. Kurwa, za dużo pytań. Dalej. Elitarny wojownik, ściął mi głowę jednym ruchem był cholernie dobry ale go nie zobaczyłem. Czemu? Nie ma materialnej postaci czy też raczej ma podobne zdolności do Fantomów? Jeżeli jest Faerie to ta opcja była bardzo prawdopodobna, Fantomi mogli pochodzić od tego rodzaju Odmieńców.
W końcu przeanalizowałem wszystko czego się dowiedziałem i odpowiedziałem dla mego "ulubionego" Faerie z którym dzieliłem ciało.
- Rozumiem. Można zniszczyć Żniwiarza? I po której stronie się opowiedziałem? Slaugha? Błogoslawionego Dworu? A może o zgrozo Ukrytego?
- Slaugh nie ma swojej strony. Jest siłą, której Dwory się boją. Tylko najwięksi straceńcy, najwięksi szaleńcy mogliby oddawać cześć Slaughowi. A po której stronie się opowiedziałeś? Po żadnej. Nie ty. Ty nie masz znaczenia. W jakiś sposób to czym byłeś, stało się tym czym było, tobą i mną jednocześnie. I nikt z nas nie pamięta, jak do tego doszło. Ciekawe. Prawda?
Jeśli dobrze rozumiałem to robiłem jako hybryda mieszańca z krwiożerczą rosiczką dla Lynch a potem przyczepił się do mnie Mythos. Coś mi tu nie pasowało. Ktoś mnie tu chyba robił w jajo.
- Pewnie. Czyli trzeba się dowiedzieć. Dobra, żeby uściślić, przyczepiłeś się do mnie dopiero nie dawno, zgadza się? Kiedy?
- Pytania. Dziesiątki pytań. Pytań bez końca, jak widzę. Czy ja ciebie tak zadręczam? Uszanuj to i milcz. Wiedza podana na tacy smakuje gorzej, niż uzyskana z wysiłkiem. Wy, ludzie, uważacie, że wszelkie tajemnice mogą zostać odkryte, bo zadacie pytanie. Przywiązujecie zbyt wielką wagę do świata, jaki sobie poukładacie w głowie. To zła droga. Banalna. Nie ma w niej nic, co cieszyłoby faerie. Uszanuj zasadę. Ty nie zdradzasz mi swoich sekretów, a ja nie robię tego ze swoimi. Tak będzie prościej. Zabiłeś mojego sługę, Carringtona, pokrzyżowałeś moje plany w zamku Plum, być może skazując na straszliwą zagładę. Kiedy w końcu zrozumiesz, że ja nawet cię nie lubię. Że odpowiadam na twoje pytania tylko dlatego, że cieszy mnie to, z jaką łatwością bierzesz moje kłamstwa za prawdy, a moje prawdy za kłamstwa. Jak czepiasz się każdej fałszywej nadziei jaką ci daję i jak odrzucasz każdą pomocną dłoń, jaką do ciebie wyciągam. Tylko dlatego wdaję się z tobą w te jałowe dywagacje, Russelu Caine. By mieć zabawę. Z żadnych innych powodów.
- A ja myślałem, że się przyjaźnimy. Jedziemy tak czy siak na tym samym wózku przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. No ale dobra. Twoje tajemnice, Twoimi tajemnicami.
Zacząłem otrzepywać się z błota, chciało mi się jarać. Czyszczenie za wiele nie zdziałało bo dłonie też miałem usyfione. Królestwo za fajka! Ludzkie, faerie czy kurwa żniwiarskie!
- Powiedz mi jeszcze jak to jest z wampirami? Ich moce na nas działają? Chyba nie chcesz by raptem do tego ciała wpakował się jeszcze ten cały Mirable.
- Nie powinny działać. Ale pewności nie mamy.
- To zaryzykujemy.
Podszedłem do drabinki i coś mnie tknęło. Pomacałem się, bez skojarzeń, tylko twarz. Przebiegłem palcami po swoich rysach i się uśmiechnąłem. Russel Caine na dobre wrócił do gry. Tylko kurcze nie miałem zamiaru uszanować reguł i zamiast miecza zabrać automat. Musiałem tylko skompletować dobre naboje. Tymczasem jednak zacząłem się wspinać po drabince. Wolałem nie myśleć co będzie jeśli wyjdę z studzienki na środek ulicy nagi i cały w błocku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline