Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2012, 06:06   #262
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Gdzieś na wybrzeżu, sierpień 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B1ySs-05mrc[/MEDIA]



Finluin w Dorinem ze śmiechem w podskokach wybiegli z ruin starożytnej twierdzy. Meneldor życzliwym okiem patrzył na młodego elfa i człowieka z wyraźną ulgą. Elfi bard umorusany na bladej twarzy, z pajęczyną we włosach, wyglądał na kogoś kto przeżył istotną w jego życiu przygodę. Kto wie może jej początek na przyszłość? A pęk pobrzękujących kluczy przypięty do pasa oraz ciemnozielona peleryna były pamiątka po spotkaniu z duchem Easterlinga Uldora. Tego co zdradził panów na Himringu przed Morgothem, przynosząc elfom klęskę, śmierć i zniszczenie.

Wkrótce szybowali na zachód zostawiając za sobą wyspę Himling. Im bliżej lądu tym wiatr przybierał na zimnie. Dopiero kiedy orzeł zniżył lot Dorin przestał szczękać zębami. Na kilkunastu milach, które Meneldor pokonał bardzo szybko, wylądowali na wybrzeżu stałego lądu.

- Uważajcie na siebie przyjaciele. – odezwał się szlachetny ptak zbierając się do odlotu. – Zagraj na swym flecie panie elfie w trudnej godzinie, a przybędę ci z pomocą, jeśli móc będę. – obiecał. – A ty narwany strażniku coś przyjaciela stracił na wyspie, obejmij tego, którego los ci zesłał w zastępstwie. Chroń go na szlaku, bo droga przed wami trudna. Cień nadchodzi.

Chyba nie lubił Meneldor czułych rozstań, bo bez zbędnej zwłoki oderwał się od trawiastej łąki jaka porastała pagórkowaty teren i wzbił się kilkoma potężnymi uderzeniami majestatycznych skrzydeł i po chwili był już malejącym puntem na szarzejącym niebie. Wracał do swej żony i niewylęgniętych dzieci na urwisku przy Tol Fuin, który był jego domem.

Wiatr od morza zacinał niemiłosiernie, kiedy elf z człowiekiem przemierzali górzysty teren nabrzeża. W oddali zobaczyli las u stóp pokrytych śniegiem gór. To czego Dorin nie mógł z takiej odległości dostrzec to chata, pod lasem z której komina sączył się siwy dym. Finluin prowadził, a człowiek podążał za bardem. Za wzgórka dobiegło ich beczenie a potem setki owiec przelały się leniwie przez wzniesienie. Dookoła stada wesoło biegały dwa, młode kudłate psy poszczekując i zamiatając energicznie ogonami. Dorin nie mógł wkrótce oderwać wzorku od młodych pasterek o wydatnych biustach, które wnioskując po urodzie musiały być bliźniaczkami. Od tej pory wędrując w kierunku chaty w zasięgu chichotu wiejskich dziewczyn, co zakrywajjąc usta śmiały się szepcąc sobie nawzajem najwyraźniej pod adresem mężczyzn uwagi, człowiekowi nie schodził z ust szeroki uśmiech. Twarz przystojnego strażnika królewskiego zdawała się być wielce rozpogodzona.

Mimo środka lata było chłodno i elfi podróżnik zdawał sobie spawę, że to dlatego, że są na dalekiej północy. Kiedy byli już niedaleko zabudowania otoczonego niewielkim płotem, za którym zdawał się być ogródek, zobaczyli schodzącą ze wzgórza ku im postać. Był to młody mężczyzna około dwudziestu pięciu wiosen, w białej, czystej koszulinie z zakasanymi rękoma i długimi, rozwianymi blond włosami. Sylwetkę miał dobrze zbudowaną i trzymał się prosto i dumnie, z podniesioną głową bez cienia lęku czy wahania wychodząc naprzeciw obcym. W ręku trzymał długi niczym włócznię, solidny, sękaty kij pasterki, który spoczywał nieruchomo na jego barczystym ramieniu.

Dorin, kiedy był już w stanie przyjrzeć się twarzy nadchodzącego człowieka znieruchomiał i na pytająco zaintrygowane zachowaniem nowego przyjaciela spojrzenie elfa, wyszeptał ze szczerym zdumieniem, jakby nie wierząc własnym oczom.

- Beleg syn Adrahilasa, książę Dol Amroth...

Cóż, była to zaiste niemała rewelacja, bo pasterz w prostym wiejskim ubraniu o gęstej, długiej brodzie, wcale nie wyglądał na szlachetnie urodzonego syna Gondoru. Dopiero jednak po tych słowach, których obiekt tytułu dosłyszeć nie mógł, w jego posturze kryła się jakby szlachetna dostojność, która chcąc niechcąc, może i wbrew temu człowiekowi nawet, zupełnie naturalnie biła od niego charyzmatycznym blaskiem.

- Kim jesteście dobrzy wędrowcy, co w gościnę do nas przybywacie? – zapytał wprost przyjaznym, choć nieco podejrzliwym głosem, uważnie przyglądając się z daleka dwóm obdartusom, niedawnym rozbitkom, których tak odzienie, jak i zmęczenie na ich twarzach, wyraźnie odbijały się w ich wyglądzie trudami podróży.











Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xHwag0dpKds[/MEDIA]



Dia badając ruiny latarni oraz kamiennego kręgu na wzniesieniu szybko odkryła jego tajemnicę.
Potem zdecydowanym krokiem podeszła do dwójki mężczyzn.

- Czy w latarni był kryształ?

Salah z Endymionem niemal równocześnie spojrzeli po sobie, lecz to Umbardczyk był tym, który odezwał się pierwszy.

- Tak pani.
- Gdzie on teraz jest?
- Obawiam się, że poza ludzkim zasięgiem morska pani. – odrzekł spokojnie łysy. – Jest tam na urwisku, w gnieździe, do którego nie ma bezpiecznego zejścia.

Kobieta dłuższą chwilę oceniła Salaha, po czym podeszła dobywając miecza i zdecydowanym cięciem uwolniła go z krępujących przeguby rąk pęt.

- Będą ci potrzebne do wspinaczki. – uśmiechnęła się lekko wydymając wargi. – A ty Gondorczyku, pomożesz nam postawić ten powalony kamień do pionu. – wskazał na leżący w środku kręgu obelisk z wydrążoną dziurą.

Tak jak powiedziała, tak się stało. Po chwili Salah w obstawie dwóch marynarzy ociągając się z nietęgą miną ruszył w kierunku urwiska, a reszta załogi w liczbie kilkunastu ludzi wraz z Endymionem i przyglądającej się ich trudom Dii, poczęła czynić starania do dźwignięcia obelisku. Ich trudy zostały nagrodzone po wielu nieudanych próbach, za pomocą lin marynarskich oraz drewna z lasu, które odegrały kluczową rolę w podnoszeniu ciężkiego kamienia.

Wkrótce potem na polanie zjawił się Salah umorusany w lepkiej cieczy, którą był wysmarowany dokumentnie od czubka łysej głowy po zniszczone buty.

- Jaja. – bąknął na uniesioną brew Endymiona. - Wpadłem w cholerne jaja. - I choć wcale nie było Umbardczykowi do śmiechu, to korsarze ryknęli gromkim rechotem poklepując go po plecach.

Na rozkaz kobiety kryształowa kula owinięta dotąd w szmatę została umiejscowiona w wydrążonym w obelisku otworze, a słońce zrobił resztę. Tym razem jego promienie nie rozświetlały okolicy na wszystkie, przypadkowe strony jasnym, olśniewającym blaskiem, lecz wręcz przeciwnie - z kryształu wystrzeliły strumienie skupionego światła, które kolejno padało na runy wyryte w tworzących krąg poszczególnych kamieniach. Tajemniczo wyglądające znaki w kontakcie z blaskiem, rozświetlały się magiczną poświatą. Kolejność padającego na runy strumienia, choć mogła wydawać się przypadkowa, takową nie była. Promienie wydobywające się z kryształu padały w takiej samej sekwencji na wciąż te same runy w niekończącym się cyklu. Pewnie, jednostajnie i niezmiennie.

To wystarczył aby Endymion zapamiętał dokładnie kolejność runicznego zapisu, który ułożył się w niezrozumiały dla człowieka wyraz.




I wtedy stało się to, czego wypatrywał Salah od dłuższego czasu. Endymion również był na to przygotowany bardziej aniżeli korsarze, którzy dopiero co wyjęli kryształ z obelisku i wrzucili go do wora. Z nieba spadł bez żadnego ostrzeżenia cień, który przykrył ich niemal w tym samym momencie co olbrzymie szpony uderzyły o grupkę marynarzy stojących obok swojej przywódczyni.

Salah przywarł plecami do kamienia wyglądając na niebo. To nie był ten sam ptak! Pomimo, że był mniejszy to furia z jaką zaatakował była przeogromna, a jego rozmiary wystarczające aby poradzić sobie z kilkunastoma ludźmi. Klnąc pod nosem Umbardczyk kolejny raz obejrzał swoje ubranie lepkie od śluzu z rozbitych orlich jaj, w które wpadł w niefortunnym zejściu na dół, mimo ubezpieczającej go liny korsarzy.

Endymion również schował się za kamieniem obserwując jak rzuceni z impetem ludzie, poszarpani przez szpony, roztrzaskali kości i czaszki o obeliski. Reszta korsarzy złożyła się do strzału chwytając za kusze, kiedy ptak nadlatywał po raz drugi. Bełty jednak wcale nie zwolniły furii skrzydlatego przeciwnika, któremu te co go ubodły, zdawały się nie wyrządzać żadnej krzywdy. Wtedy to życie straciło kolejnych trzech ludzi a reszta wraz Dią rzuciła się biegiem w kierunku ruin. Ptak ruszył ich śladem przykrywając biegnącym cieniem, gdy zniżał się do ofiar. Salah zanurkował między głazy po splamiony krwią worek skrywający kryształ.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline