Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2012, 20:59   #7
Serika
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Amaltea oszołomiona rozglądała się po pomieszczeniu, przytłoczona wielością zapachów i ilością drobiazgów, które nadawały karczmie wygląd składziku staroci - tyle tylko, że przynajmniej część z nich prawdopodobnie była nowa. Już na wejściu o mało nie wpadła na stojak z bronią, tej samej mniej-więcej jakości, co ta noszona przez jej nowych znajomych. Dziewczyna przyglądała jej się przez chwilę z uwagą, jakby nie mogła uwierzyć, że coś takiego naprawdę się sprzedaje - tak za pieniądze! Jakby to porządna broń była! Chwyciła w dłoń pierwszy z brzegu przedmiot na stojaku, żeby obejrzeć jeden z ewenementów z bliska, po czym z najczystszym zdumieniem odkryła, że zamiast spodziewanej dzidy, trzyma w ręku pokaźnych rozmiarów miotłę. Stłumiła parsknięcie śmiechem, wykonując ruch, jakby kogoś nią atakowała (miotłą!), po czym odłożyła na miejsce - o ile w ogóle można było mówić o “miejscu” w ogólnym chaosie, jaki tam panował. Po chwili zresztą stwierdziła, że jeśli chodzi o broń improwizowaną, znacznie skuteczniejszy może być przedmiot wiszący nieopodal na ścianie. Z trudem stłumiła chęć wykonania kilku klasycznych szermierczych pozycji, dzierżąc oburącz pokaźnych rozmiarów, ciężką, żeliwną patelnię - a byłby to widok! Zamiast tego przeniosła wzrok na półkę z naczyniami, flaszkami, świecami i czymś, co przy dużej dozie dobrej woli można było zaklasyfikować do kategorii ozdobnych bibelotów. Stała tam nawet jakaś roślinka w doniczce. Smętnie oklapnięte listki sugerowały, że na pewno widziała już lepsze czasy - na przykład takie, w których ją podlewano i miała dostęp do jakiegoś światła.

Najlepsze z tego wszystkiego wisiało jednak na ścianie po drugiej stronie! Ama nie miała pojęcia, jak nazywał się ten instrument, ale zawierał drewniane pudło z dziurą w środku, długi gryf i sześć strun. Oraz nieco odrapany wierzch, znamionujący długą i niewątpliwie ciekawą historię. Oraz duży potencjał wyglądania z tym enigmatycznym przedmiotem niczym orczy trubadur. Zdecydowanie intrygująca perspektywa! Ama wprawdzie nie umiała grać na żadnym instrumencie, jeśli nie liczyć kilku podstawowych chwytów na lutni, które prośbą i groźbą wtłoczono jej do blond główki w dzieciństwie, ale na takim cudeńku mogłaby się nauczyć!

Przedmiot w jednej chwili wylądował w rękach dziewczyny. Amaltea obejrzała go jeszcze raz dokładnie, z każdej strony, szarpnęła kilka razy struny, zachwyciła się przerażająco fałszywym brzmieniem nienastrojonego instrumentu i z radosną miną podeszła do właściciela przybytku.

- Dzień dobry! Czy mógłby mi pan powiedzieć, co to za instrument? - zaczęła od klasycznego pytania niezdecydowanej klientki, jednocześnie zastanawiając się, czy celu jej wizyty w sklepie nie można było, tak właściwie, załatwić w znacznie prostszy sposób. Chyba jednak warto było spróbować, dopóki jej nowi znajomi nie zdążyli wtargnąć do środka i narobić sobie kłopotów. - I chciałabym kupić dwie butelki rumu - dodała.
- Taaa... to zwą gitarą. - mruknął Jorge, obserwując młodziutką elfkę z ciekawością. - A nie za młoda jesteś na rum? Tobie bardziej rozcieńczone wino przystoi.
- Za młoda? Myślę, że do spółki z moją Zgubą Pyszałków jestem w stanie poradzić sobie nie tylko z dwiema groźnymi butelkami alkoholu, ale nawet gitarą! - uśmiechnęła się, zerkając znacząco na miecz i wyraźnie dając do zrozumienia, że nie potraktowała uwagi sprzedawcy poważnie. Sięgnęła po sakiewkę. - To ile będzie?
- Za młoda, bo z alkoholem nie mieczykiem się walczy, tylko gardłem- zażartował orczy sprzedawca, trącając Kerkillisa łokciem i samemu zanosząc się śmiechem.
- Gardłem też mogę! - zgodziła się. - Nie wiedziałam jednak, ze w tym stronach dorosłość się po twarzy, nie czynach poznaje, panowie. Może tutejsi obawiają się, że w innym przypadku ich gardła rumu do końca życia nie zaznają? - uniosła brwi. Zapowiadała się interesująca dyskusja.
- Ot, się sikoreczka odgryza. – Jorge zaśmiał się ponownie i, opierając się o blat łokciami, rzekł: - Gdybyś miała wystające z dolnej wargi kiełki, to ojciec mógłby być z ciebie dumny. Wiesz, a skoro już o czynach mowa... U nas dorosłość okazywało się przynosząc do domu głowę wroga, łeb drapieżnika lub przyprowadzając dzikiego konia. Oczywiście, każde z tych trofeów młodzik musi zdobyć sam. Nie masz przypadkiem odciętej głowy przy sobie, co... sikoreczko?
Amaltea obrzuciła przytroczoną do pasa torbę z podręcznymi rzeczami krytycznym spojrzeniem.
- Obawiam się, że podręczna, gnijąca głowa się nie zmieściła, nad czym ubolewam. A tak luzem jakoś nie pasuje mi do wizerunku Sikoreczki... Jeszcze bym Sępem została, i co by było? - wyjaśniła z poważną miną, choć w jej głosie wyraźnie dawało się zauważyć tłumiony śmiech. - W zamian mogłabym się pochwalić przeciętym paskiem oraz efektowną bielizną w różowe grochy lorda Vrenetha, ale niestety! Pozostawiłam trofea na polu bitwy, ku uciesze gawiedzi. Niniejszym obiecuję, że następnym razem zabiorę dowody zwycięstwa ze sobą, by móc opłacać nimi jakże cenne butelki! - skłoniła się nisko, maskując nieposłuszny uśmiech, który sam z siebie unosił kąciki jej ust ku górze.
- Odpowiedź godna... elfki - zaśmiał się Jorge i sięgnął po butelkę. Nie pierwszej czystości butelczynę pełną ciemnoczerwonego trunku.



Nalał z niej cieczy do niedużej czarki i odstawił butelkę na blat.
- Trzcinowy rum domu V’strimon. Z ich ukochanego zielska. Pokaż, że potrafisz pić, to zobaczymy czy będziesz mogła kupić. Tyle, że to nie jest trunek dla dzieci.

Amaltea wyszczerzyła się od ucha do ucha, z pewną siebie miną skinęła głową i sięgnęła po czarkę. Zapach był ostry i uderzający do głowy, zupełnie inny od dobrze jej znanego, subtelnego aromatu wina. Dziewczyna nie miała okazji pijać mocniejszych trunków - w domu po prostu nie wypadało zniżać się do mniej szlachetnych alkoholi - ale naprawdę była ciekawa nowych doświadczeń!

- Wasze zdrowie, panowie!

Wzniosła toast, podnosząc czarkę ku górze, po czym wychyliła ją jednym haustem. Uh... Płyn palił jej gardło żywym ogniem, w oczach stanęły jej łzy, a twarz wykrzywiła się, jakby właśnie wciśnięto jej w usta cytrynę... Przynajmniej na chwilę. Ama zamrugała oczami, żeby oczyścić zamgloną wizję i zmusiła się do dumnego uśmiechu, a stary ork śmiał się głośno, patrząc na minę elfki.
- Jeszcze jedno... czy może masz już ochotę na te elfie rozwodnione winka? – spytał w końcu.

Dziewczynie przemknęło przez myśl, że następna czarka tego ustrojstwa chyba wywali jej oczy z czaszki i przepali gardło na wylot. Ale nic to! Ryzyko poważnych obrażeń było niczym w porównaniu z wyzwaniem, jakie postawił przed nią orczy sprzedawca.

- Alkohol to mój wróg... Więc trzeba lać go w mordę! - wygłosiła slogan, którego przed chwilą nauczyli ją nowi znajomi. - Elfie wina są dobre na dworze, nie w porcie.
- Dobrze gada. Polać jej... - zarechotał Jorge i znów nalał jej trunku.

O dziwo, ten łyk rumu zniosła nawet dzielnie. Oczy i gardło jakby przyzwyczaiły się do palącej mocy trunku, mało tego – jego słodkawy smak tym razem okazał się całkiem przyjemny.

- Jeszcze jedna czarka, dwie butelki i gitara! - podsumowała zamówienie. Była naprawdę dumna z siebie i duma ta biła z jej twarzy tak, że spostrzegłby ją nawet ślepy obsydianin. - A skoro już sobie miło gawędzimy... Poszukuję kogoś. Elf, czarne włosy, fikuśny miecz... Musiał przyjechać tu całkiem niedawno.
- Tu pół osady to elfy i jeszcze więcej ma fikuśne mieczyki -rzekł sprzedawca, napełniając czarkę kolejną porcją rumu. - Orki obalają butelkę. Ale elfy to chucherka.
- Zapobiegliwe chucherka, które lubią mieć zapasy przed podróżą. I, co lepsze, płacące chucherka! - Niesnaski z racji na długość uszu i innych przydatków pozostawały dla niej całkowicie niezrozumiałe. Co za tym idzie, nie miała najmniejszego zamiaru dać się sprowokować głupimi uwagami.
- A co do płacenia...- mruknął Jorge i potarł znacząco palcem wskazującym i kciukiem.

Dziewczyna skinęła głową i sięgnęła do sakwy. Woreczek z pieniędzmi zdecydowanie nie był już tak wypchany, jak dwa tygodnie temu, ale wciąż przyjemnie ciążył w dłoni. Z uśmiechem wyciągnęła do sprzedawcy rękę, na której spoczywało kilka kawałków metalu...

Zaraz, zaraz... To nie było srebro!

Ama z lekką paniką zajrzała do sakiewki. Ciężar się zgadzał, ale złoto i srebro - jak na tutejsze warunki, odpowiednik małego majątku - dziwnym trafem przemorfowały w mniej lub bardziej nieregularne metalowe krążki. Z braku lepszego pomysłu, zaklasyfikowała je jako jakiś okrętowy złom. Niezależnie od pochodzenia, śmieci w jej sakiewce z pewnością nie należały do powszechnie przyjętych środków płatniczych.

- Ups... Chyba mamy problem... - Z zakłopotaniem popatrzyła na sprzedawcę, w myślach już rozważając, co zrobi swoim nowym kolegom, kiedy ich dorwie w swoje ręce. - Obawiam się, że z uwagi na okoliczności chyba będziemy zmuszeni przeprowadzić handel wymienny - westchnęła. - Kolczyk za gitarę? - Co jak co, ale z wypatrzonego cudeńka nie zamierzała rezygnować!
- Obrobili cię, co? - mruknął, drapiąc się za uchem i spoglądając na Elkę .- Bo ja wiem. Jubiler nie jestem i jak niby miałbym ten kolczyk sprzedać? Umiesz na siebie zarobić, dziewuszko?
- Obrobili - zgodziła sie z ponurą miną. - Ale nadal jestem panu winna za poczęstunek. No i ta zabawka mi się podoba... - Obrzuciła tęsknym spojrzeniem instrument. - To czyste złoto, wprawdzie nie jest bardzo ciężki, ale powinien być wystarczająco dużo warty. A co do pracy... Cóż, wygląda na to, że muszę się za jakaś szybko rozejrzeć.

Ama wprawdzie nie miała specjalnie dużego doświadczenia w zarabianiu na siebie, ale i tak chciała się gdzieś zaciągnąć i zobaczyć, jak to jest! Teraz po prostu miała lepszą motywację. Ale jak ona dorwie Hruska i jego kolegów...

- Chcąc płacić za poczęstunek, obrażasz mnie, dziewuszko- odparł głośno Jorge. - Za poczęstunek płaci się jedną monetą, elfko. Podziękowaniami. A co do reszty, cóż... Bierz gitarę, zostaw kolczyk. Masz cztery dni by go wykupić, wystarczy ci?

No tak, poczęstunek... Jakoś z góry założyła, że to będzie wchodzić w skład zakupów.

- Uprzejmie proszę o wybaczenie, nie było moją intencją pana obrazić - skłoniła głowę zakłopotana. - Ślicznie zatem panu dziękuję, tak za poczęstunek, jak i za dobre słowa. Oraz gitarę. Cztery dni będzie musiało wystarczyć... A może mógłby mi pan podpowiedzieć, kto w mieście mógłby potrzebować miecza do wynajęcia?
- Popytaj po tawernach, może cosik się podłapiesz. Tylko uważaj z tym szukaniem pracy dla miecza do wynajęcia. Bo cię mogą do zabicia kogoś wynająć, a wyglądasz na taką, co nie posmakowała krwi na ostrzu. Prawda, Kerkillis? - rzekł sprzedawca, a drugi ork tylko skinął głową.

Miał rację. Miał całe mnóstwo racji. Owszem, potrafiła walczyć, ale żeby tak kogoś zabić, i to tylko dlatego, że ktoś kazał... Elfka aż się wzdrygnęła.

- Dziękuję za ostrzeżenie. W najgorszym razie sprawdzę, jak bardzo skomplikowane może okazać się szorowanie pokładu - zażartowała, chociaż w gruncie rzeczy przestawało jej być do śmiechu. Znalezienie Awicenny właśnie stało się bardzo priorytetowym priorytetem. - Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak zająć się pilnym poszukiwaniem gotówki - westchnęła.

Pożegnała się ze sprzedawcą, jeszcze raz dziękując za poczęstunek i wyszła z karczmy. Oczywiście, orczego wyrostka i jego kolegów próżno było szukać w okolicy. Zapewne krążyli gdzieś, wydając zdobyte pieniądze. Mogłaby próbować ich szukać, ale przytomnie uznała, że zapewne mają wprawę w radzeniu sobie w takich sytuacjach i nie będzie to takie proste... A brat był tuż, tuż, wystarczyło popytać w leśnej dzielnicy.

W miarę, jak coraz bardziej zbliżała się do osiedla elfów, wściekłość na wyrostków, którzy ją okradli, ustępowała miejsca rozżaleniu. Owszem, miała ochotę przetrzepać im tyłki (oszukali ją! Nabrali i okradli!), ale przede wszystkim chciałaby zrozumieć, dlaczego. Zrobiła coś nie tak? Nie była miła? Nie lubili jej? Wydawało jej się, że pomimo przepaści, jaka ich dzieliła z uwagi na pochodzenie i zasobność sakiewki, całkiem nieźle się dogadywali i dobrze razem bawili. Oczywiście rozumiała, że mogli czuć się trochę niezręcznie w towarzystwie arystokratki, ale niczego takiego nie zauważyła... Zresztą, jeśli potrzebowali pieniędzy, przecież mogli powiedzieć! I tak zamierzała postawić im napitek i obiad w podzięce za poświęcony jej czas, przebolałaby pozbycie się jeszcze paru monet. Przecież byłoby jej miło, że mogła komuś pomóc! A tak?... A tak po raz kolejny dochodziła do wniosku, że Dawcy Imion w Barsawii bywają niezrozumiali i podli.

Użalanie się nad sobą pewnie zajęłoby jej jeszcze trochę czasu, gdyby nie plotki, które zdążyły obiec już cała dzielnicę i właśnie zaczynały wypuszczać kolejne, coraz bardziej fantazyjne odnóżki.

Zamordowano dwa elfy!
Nieprawda, bo zabili się nawzajem!
Z zazdrości! W łożu! Nago!
To początek epidemii, och, moja głowa, mój brzuch... Lekarza!
To ten czarnowłosy przywlókł ze sobą zarazę! Ten z fikuśnym mieczem i brodą!
Jaką zarazę? Jedzenie w karczmie zatruto!
Jak w karczmie? Studnię miejską! Wszyscy pomrzemy! Na śmierć!
Ano na śmierć, jeden to ponoć magiem był! Od śmierci i duchów!
Ksenomantą, ani chybi jakiś plugawy rytuał zabił ich obu!
A owszem! Bo Gelathain chciał o mrocznych rytuałach balladę pisać, a to się temu ze wschodu nie spodobało...
Laboga, lekarza! Nie czuję rąk! Umieram!


Plotki, jak to plotki. Niewiele rzeczy było prawdopodobnych, niewiele też się zgadzało. Pewne było tylko jedno: jeden z elfów, których ciała przewieziono do świątyni Garlen, miał czarne włosy, zadbaną czarną bródkę oraz charakterystyczny, ozdobny miecz... Miecz brata Amaltei.

Dziewczyna, rozpytując o informacje na temat tajemniczego morderstwa (czy też wypadku?), była coraz bardziej zdenerwowana i coraz bardziej blada. Oczywiście pamiętała, że Awicenna potrafił robić różne sztuczki, z których niektóre mogły budzić przerażenie w niewtajemniczonych, ale zupełnie nie przychodziło jej do głowy, czemu miałby chcieć dać się zamknąć w kostnicy? A jeśli nie chciał... Czy jej brat, zdolny mag i zaradny mężczyzna, naprawdę leżał tam martwy? Zabity w jakichś dziwnych okolicznościach, z daleka od domu i od bliskich... Na samą myśl łzy same napływały jej do oczu.

Musiała przystanąć na chwilę, by pozbierać do kupy rozbiegane myśli oraz osuszyć wilgotne policzki. Jeśli Awi żył, to z pewnością miał jakiś plan i byłby zły, gdyby mu przeszkadzała - z drugiej jednak strony i tak bardzo chciała się z nim zobaczyć, bez względu na okoliczności. Jeśli nie żył - odruchowo pociągnęła nosem - ktoś bliski musiał się z nim pożegnać. I mniejsza o majątek i tym podobne banały, to był jej brat!

Niezależnie od tego, co się stało, uznała, ze koniecznie musi dostać się do świątyni. I ocenić sytuację własnymi, czerwonymi nieco od płaczu, oczami. Już, zaraz, natychmiast! Na szczęście lokalizacja świątyni Garlen nie należała do informacji tajnych, nietrudno też było znaleźć kogoś, kto wskazałby do niej drogę młodej dziewczynie. Była natomiast dość daleko - a że zarówno zwiedzanie portu, jak i próbowanie rumu zajęło trochę czasu, Amaltea dotarła do niej, gdy niebo zaczynało już szarzeć.
 
Serika jest offline