Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2012, 23:58   #128
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
- Odpoczniemy tu, przyda nam się kilka godzin snu - oznajmiła Argena, a samo słowo sen już naprawdę pięknie dla niej brzmiało.
- Tylko niech nikt mi się nie waży wchodzić do środka! - przestrzegła wszystkich. Na zewnątrz, nawet tuż pod drzwiami byli bezpieczni, jednak w środku... Argena nie miała zamiaru, aby któryś z jej towarzyszy ucierpiał.
Chochliki od razu zabrały się za organizację obozu. Zbierając drewno na opał, wyciągając z tobołków garnki i zapasy jedzenia, a także szykując posłania.
Dergo jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Argenę z niepokojem, stojąc nieruchomo jakby miał zamiar zapuścić korzenie. Tadeusz też jej się przyglądał, ale wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Co się tak patrzycie? - spytała Argena spoglądając na obu mężczyzn i marszcząc brwi.
- Nic nic - mruknął cicho Dergo i od razu pokiwał przecząco głową. Jeśli jej się coś nie podobało, to należało się z tego jak najszybciej wycofać.
- Nie wyglądasz najlepiej - zauważył delikatnie Tadeusz. - Jak się czujesz? - spytał od razu. Mnich, w przeciwieństwie do swojego młodego kolegi, postanowił wdać się w rozmowę, albo przynajmniej spróbować.
- Zmęczona - odparła krótko Argena. - Gdzie moje posłanie? - spytała groźnym tonem, spoglądając na swoje cztery małe chochliki. Jednocześnie dała Tadeuszowi do zrozumienia, że nie ma ochoty rozmawiać o jej stanie.
- Tutaj - powiedział nieco piskliwym głosem Burg, wskazując pokryty trawą kawałek ziemi, gdzie Zagu i Mara rozkładali właśnie pierwszy koc. - Wszystkie kamyki, patyczki, kępki traw i inne nierówności już załatwione - dodał chochlik kłaniając się nisko.
Argena skrzywiła się, niezadowolona faktem, że musi jeszcze czekać, a następnie ziewnęła przeciągle.
- A co na kolacje? - spytała, choć pora dnia sugerowała by raczej śniadanie.
- Zupa gulaszowa z wołowiny, na kaszy, z korzonkami pietruśki i sielera - odpowiedział Gron, który szykował właśnie składniki.
Argena była w sumie zadowolona z takiego menu. Owszem, było proste i nie zawierało alkoholu, ale przynajmniej będzie w miarę szybko.
Podeszła do swojego posłania i usiadła na nim. Chętnie by się już położyła, czekając na posiłek, ale chochliki nadal guzdrały się układając koce. Rozpalenie ogniska też było jeszcze w powijakach. Dergo wyciągną krzesiwo, ale ona uśmiechnęła się tylko i skierowała rękę w kierunku budowanego obok niej stosiku drewna.
Ognisko nagle zapłonęło, a Burg, który układał paliki odskoczył od nich jak oparzony. Uśmiech chochlika świadczył jednak o tym, że nic mu się nie stało, choć Argena nie zwróciła już na to uwagi. Gdyby coś było nie tak, to by przecież powiedział.
- Posłanie Pani gotowe - oznajmiła Mara, więc Argena wyciągnęła się jak długa, kładąc się na plecach. Było jej w miarę wygodnie, ale najwspanialsze było to, że mogła wreszcie zamknąć oczy i odpocząć przez chwilę.
Zaraz sprawdzi drewnianą mapę zabraną z chatki, potem zje kolację i pójdzie spać.
Słyszała jak ogień wesoło trzaska po jej prawej stronie i jak Dergo tuż obok niej po lewej, rozkłada sobie posłanie. Młodzieniec marudził jednocześnie pod nosem, że chochliki nawrzucały w miejsce jego spania różnych śmieci... znowu. Argena zasadniczo bardziej ceniła zaradnych ludzi, ale Dergo ze swoimi małymi problemami był przepocieszny. Uśmiechnęła się zadowolona i podłożyła sobie dłonie pod głowę, w roli poduszki.
Nie dalej jak minutę później, pod mauzoleum gdzie aktualnie obozowali, dało się słyszeć chrapanie demona. Było ono w miarę znośne i pozwoli innym zasnąć, nie mniej jednak oznaczało, że Argena nie zdołała doczekać kolacji.

Argena obudziła się późnym popołudniem i od razu podano jej ciepły posiłek. A właściwie to trzy posiłki, jeden po drugim. Jedząc porozmawiała z Dergo i Tadeuszem. Dowiedziała się, że dzień minął spokojnie i nic się nie działo. Oznaczało to też, że jej towarzysze obudzili się już wcześniej, ale nikt nie miał zamiaru przerywać Argenie snu. I bardzo dobrze.
Gdy zjadła, słońce chyliło się już ku zachodowi, więc nie było sensu nigdzie się ruszać. Jeśli tajemniczy goblin ich dogoni, to i tak sobie z nim poradzą. Ponieważ w ciągu dnia, wartę prowadziły chochliki, to teraz mężczyźni, na przemian stanęli na straży. Na szczęście noc minęła spokojnie.

Następnego dnia, Argena i jej orszak, ruszyli w drogę zaraz po krótkim śniadaniu, a było to jeszcze przed świtem. Zmierzali dalej trasą wyznaczoną przez wyrytą w drewnie mapę, według której na ich drodze mieli teraz spotkać kości do gry. Był to raczej symbol jakiegoś punktu orientacyjnego, zapewne tak jak w przypadku mauzoleum. Może skał w kształcie kości, albo bliźniaczego kwadratowego zamku, lub tak jak przypuszczała z początku Argena, jakiejś szulerni. Tego mieli się niedługo dowiedzieć.
Jechali przez cały dzień, rozglądając się uważnie dookoła. Argena trzykrotnie wzlatywała też w powietrze, oczywiście tylko na chwilę i o najwyżej kilkanaście metrów, aby się lepiej rozejrzeć. Niestety nie było śladu, ani kości, ani niczego co mogło być przez nie reprezentowane. Za to pogoda zaczęła się lekko chmurzyć, choć na deszcz się nie zapowiadało.

Tym razem, dość późno Argena zdecydowała się na rozbijanie obozu. Jak zawsze chochliki zajęły się szykowaniem ogniska, jej posłania obok tegoż, oraz kolacją. Siedzieli tak jeszcze przy ognisku i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Ledwo się orientując, że było już całkiem ciemno.
Dergo niezdarnie przytulał się do Argeny siedząc obok niej. Brat Tadeusz zapisywał coś na ułożonym na ziemi pergaminie, ostrożnie korzystając z dającego światło ogniska. Chochliki zajęły się zaś swoimi sprawami, takimi jak mieszanie łyżką w garnku, czy grzebanie patykiem w palenisku.
Argena miała zamiar powoli kłaść się spać. Nie była zbyt zadowolona, że nie znaleźli jeszcze tego, co odpowiadało zaznaczonym na mapie kościom, a wtedy... to owe kości znalazły ich.
Na niebie błysnęło kilka piorunów, czemu nie towarzyszył w zasadzie żaden dźwięk. I wraz z ich blaskiem, przed zgromadzonymi pojawiła się złowroga postać.


Stał przed nimi, mierzący na oko dwa i pół metra kościotrup, z wielką kosą w dłoniach, która zdobiona była czyimiś kośćmi, oraz zaczepioną na łańcuchu klepsydrą. Kościotrup miał na sobie czarną, starą, luźną szatę z kapturem, zapinaną pod szyją na łańcuch i klamrę w kształcie czaszki.
Wyglądał naprawdę przerażająco, ale co gorsza pojawił się między nimi zupełnie nagle i niespodziewanie, w dodatku w towarzystwie blasku piorunów.
Chochliki momentalnie zamilkły i kucając nisko znalazły się za Argeną. Dergo również skrył się za jej ramieniem, piszcząc coś jak skamlący piesek. Brat Tadeusz natomiast siedział nieruchomo przyglądając się istocie z mieszaniną zaciekawienia i fascynacji, oraz mimo wszystko strachu. Argena zachowała spokój i odłożyła trzymany w rękach kubek z zupą na ziemię, gotowa sięgnąć po swój miecz.
- Broń... Nie... - powiedział kościotrup zimnym głosem, odczytując intencje demonicy.
- Dobrze - odpowiedziała zadowolona Argena. Z takim przeciwnikiem mogło nie być zbyt łatwo. - Kim jesteś i z czym przychodzisz? - spytała.
- Strażnik... Gra... o życie... - kostuch najwidoczniej odpowiedział na zadane mu pytania, choć zrobił to pomijając budowanie całych zdań. Machnął tylko nieznacznie ręką, a spod ziemi wyłonił się okrągły zrobiony cały z posklejanych i ściśle do siebie przylegających kości. Zaraz potem pojawiły się tam dwa kościane krzesła z wysokimi oparciami.
Argena poczuła uścisk Dergo, gdy panicznie wystraszony złapał mocniej jej ramię za którym się chował.
- Strażnikiem czego jesteś? - spytała Argena nie podnosząc się z miejsca.
- Tego czego szukasz... - odpowiedział martwym głosem.
Wstała i stanęła przed kościotrupem. Okazali się być nieomal tego samego wzrostu, co dla Argeny było rzadko spotykanym zjawiskiem. Szkielet wskazał jej jedno z miejsc i ta je zajęła. Nie sądziła, że krzesło z kości, może okazać się być wygodne, choć w tych okolicznościach już nic nie potrafiło jej zdziwić... Nawet to, że zanim się obejrzała, jej przeciwnik siedział już po drugiej stronie stolika.
- Reguły? - spytała konkretnie.
- Rzucam... ty rzucasz... mam więcej, giniesz... ty masz więcej, możesz iść dalej... tyle samo, gramy dalej... - wyjaśnił kościsty olbrzym.
- A jeśli odmówię gry? - spytała Argena, gotowa już podjąć walkę, nawet z silniejszym, niż zdawać się na ślepy los.
- Ucieczka... Nie... Jesteś tu... - powiedział. Mimo wszystko miał rację. Gdyby Argena miała skłonności do poddawania się, czy szukania okrężnej drogi, z pewnością nie dotarła by tak daleko.
- Z tym muszę się akurat zgodzić - odpowiedziała Argena.
Ten nic już nie powiedział, a jego koścista ręka, wyciągnęła spod szaty dość dziwną, podłużną czaszkę. Szkielet potrząsną trzymaną w dłoni czaszką, aż coś w niej zagrzechotało, a następnie gwałtownie położył czaszkę na stoliku. Podniusł ją powoli, pozostawiając dwie szare kości do gry. Jedna z nich wskazywała trzy oczka, drugie zaś tylko jedno.
Argena odetchnęła z ulgą, nie mniej jednak jeszcze nie wszystko się rozstrzygnęło. Dergo i Tadeusz stanęli za nią, przyglądając się temu co działo się na stole. Chochliki zaś zgromadziły się koło jej łydek. Demonica wzięła bardzo nietypowy, zbudowany z jakiejś egzotycznej czaszki kubek do gdy w kości. Ten zagrzechotał cicho, jakby miał coś w środku, choć kobieta nic do niego nie wrzuciła. Zerknęła do środka i na dnie czaszki dostrzegła dwa sześcienne obiekty zdobione w czarne kropki.
Zmarszczyła nieznacznie brwi, nie wiedząc, czy nie ma czasem do czynienia z oszustwem. Po czym potrząsnęła czaszką i jednym ruchem położyła ją na stoliku. Od razu postanowiła, że jeśli wyrzuci mniej niż cztery oczka, to nie odda swego życia ot tak, a sięgnie szybko po miecz i podejmie walkę.
Podniosła czaszkę do góry, zostawiając na stoliku dwie kości, które wskazywały pięć i dwa oczka. Razem miała siedem, czyli więcej niż jej kościsty przeciwnik.
- Wygrałaś... Droga wolna... - powiedział beznamiętnie szkielet, po czym wstał z miejsca.
Argena niemiłosiernie cieszyła się ze zwycięstwa, choć pokazała po sobie zaledwie wyraźny uśmiech zadowolenia. Kościsty Strażnik wstał, więc i ona to zrobiła. Głupio by było, gdyby ten usunął swoje krzesła, podczas gdy ona siedziała na jednym z nich.
Zaraz potem, stolik i oba krzesła rozpadły się na setki małych kostek, które cicho upadły na ziemię, aby następnie zniknąć w niej zupełnie jakby nurkowały pod wodę.
Zanim Argena zdążyła coś powiedzieć, kościotrup zniknął pomiędzy blaskami piorunów, tak samo nagle jak się pojawił.

Mogli iść spać, choć po takich przeżyciach chyba każdy miał by problem z zaśnięcie. Dergo stał tu na czele listy, bo przez dobre parę minut przytulał się wystraszony do kobiety.
Posiedzieli przy ognisku, gadając i rozważając na różne sprawy. Potem leżeli spokojnie, prowadząc ciche rozmowy. W końcu dopadła ich senność i usnęli.

Następnego dnia wstali dość późno, ale wiedzieli, że udało im się pokonać kolejną przeszkodę. Zwłaszcza Argena była z tego zadowolona, gdyż jej cel znajdował się już coraz bliżej.
Po zjedzeniu przyrządzonego i podanego przez chochliki śniadania, ruszyli w dalszą drogę. Ku głowie wilka. Ku Koronie Władzy.
 
Mekow jest offline