Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2012, 07:30   #263
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Góry Mgliste, lipiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bGkBHKaGM5w[/MEDIA]



Wejście do podziemi zionęło zbitą czernią. Mroczną czeluścią nie do przebicia dla ludzkiego oka. Skwiercząca pochodnia oświetlała kilkanaście stóp całkiem nieźle, natomiast pozostałych kilka już znacznie słabiej. Poza okręgiem blasku panowała zawieszona w przestrzeni ciemność. Chropowate skały pokryte były mchem, lecz im głębiej schodzili wąskim tunelem podziemnej rozpadliny ściany były nagie i wyczuć można było pod palcami wilgoć.

Cadarn szedł w środku tuż za jeńcem, z przodu zaś Dunlandczyk z pochodnią. Pochód zamykał drugi z jego ludzi. Ilekroć dochodzili do rozwidlenia lub, gdy korytarz miał więcej jak dwie odnogi, Półork bez namysłu ruchem ręki wskazywał drogę. Dopiero teraz barbarzyńca zdał sobie sprawę, że pozostawienie szpiega przy życiu okazało się nieocenionym kluczem, bez którego eksploracja podziemi byłaby niemożliwa, a w każdym razie wymagałaby znacznie większych nakładów ludzkich, niż trójka Dunlandczyków oraz bardzo dużo czasu, którego nie mieli.

W pewnym miejscu korytarz zwężał się do tego stopnia, że dalsza wędrówka wymagała poruszania się bokiem. Kiedy z trudem rośli barbarzyńcy przecisnęli się przez szczelinę blask pochodni rozświetlił olbrzymią jaskinię o wysoko zawieszonym sklepieniu. Pierwszy z ludzi Cardana o mało sie spadł w przepaść po wyjściu z rozpadliny, gdyż ta kończyła się pionową ścianą. Zachwiał sie nie tracąc jednak równowagi. Aż strach pomyśleć co by się mogło stać gdyby zabrakło pochodni. Atmosfera w podziemiach nie była przyjazna i wszyscy Dunlandcy wojowie zdawali sobie sprawę, że nie należą do tego miejsca. W dole stało, niczym nieskazitelna tafla czarnego lustra, martwe jezioro. Cisza jaka wypełniała grotę zdawała się krzyczeć piskliwym dźwiękiem w ludzkich uszach. Ani jedna z kropelek, jakie wcześniej słyszeli często, nie mąciła jakby zawieszonego w bezruchu krajobrazu.

Półork ostrożnie, nie robiąc gwałtowanych ruchów ręką wskazał na skalną półkę, która łagodnie opadała wzdłuż ściany. Zejście nie było szerokie i umożliwiało poruszanie się z przyklejonym ciałem do nagiej skały, a oparcia dla stóp było w sam raz i ani krztyny więcej. Zważywszy na to, że znajdowali się tak wysoko nad dnem groty, że nie było widać dokładnie jej dna, Cadarn zawahał się zanim ponaglił kolumnę do zejścia.

Półork, jakby czytając w jego myślach, wskazał daleko na lewo, w kierunku ich planowanej wędrówki.

- Tam, dwieście stóp dalej, jest wejście do tunelu, który zaprowadzi do ruin. – powiedział skwapliwie potrząsając głową, którą nieco przekrzywił przyglądając się bez zmrużenia powiek dla Dunlandczyka.

Barbarzyńca wypuścił ciężko powietrze z potężnej piersi. Teraz już wiedział do czego potrzebne były półorkowi wolne ręce. Bez dodatkowego wsparcia się nimi o szczeliny w skalnej ścianie dalsze przemieszczanie się w celu pokonania tego trudnego odcinka szlaku, byłoby samobójstwem. Musiał jednak podjąć decyzję.











Derenhelm wraz z trójką Rohirimów i młodym Gondorczykiem, który przewodził ich wyprawie, po godzinie opuścili na końskich grzbietach Isengrad. Krótkowłosy prowadził zbrojnych pewnie w znajomym sobie kierunku. Galopowali wzdłuż lasu u podnóża góry, później za wzniesieniem pokonali strumyk i wkrótce zwolnili, bo kopyta wierzchowców grzęzły w rozmytej nocną ulewą łące, która kończyła się bagnistą knieją. Jechali stępa pomiędzy drzewami omijając zdradzieckie rozlewiska. Po kilku godzinach marszu, podczas którego niejednokrotnie musieli schodzić z siodeł, znaleźli się u podnóża znajomej Derenhelmowi góry. Ruszyli za przewodnikiem, który póki co bez wahania wybierał drogę, która była całkiem świeża w jego pamięci. Konie z coraz większym trudem poruszały się w pochyłym terenie.

Wspięli się na szlaku wijącym się między głazami na tyle wysoko, aby w dole mieć przed sobą ciemnozielone korony gęstego lasu, który ciągnął się jak przepastne morze. Derenhelm zdawał sobie sprawę,że wkrótce dotrze do miejsca, w którym zaniechał dalszego tropu. Po kilkunastu minutach wędrówki znalazł się dokładnie w tym punkcie u rozwidlenia zastanawiając się, którą odnogę wybrać teraz. Sięgając pamięcią zdawał sobie sprawę, że ten tren był zaznaczony na mapie w Isengardzie, którą podejrzał podczas wcześniejszej rozmowy.

- To tutaj zawrócił z powrotem. – przemówił po raz pierwszy od czasu wyruszenia z Isengardu.

Młody Gondorczyk rozwinął przed sobą pergamin i przyglądał się mu przez dłuższą chwilę. Potem skonsultował się z jednym z tropicieli i obaj potrząsając głowami byli w czymś zgodni.

- Idźmy w lewo. – powiedział dowódca.

Był to kierunek, który Derenhelm wybrałby również, gdyby miał pewność co do tego, czyim tropem podążał rano. Więc jednak wybrałby dobrze. Musieli mieć tę mapę w komnaty lorda. A rano to nie była kozica górska, co tędy przeszła. Ruszyli gęsiego dalej.

Po pewnym czasie, gdy dalsza podróż w towarzystwie koni zaczynała się być wręcz niemożliwą dla czworonożnych stworzeń przywitało ich niespokojne rżenie. Za zakrętem uwiązany do korzenia górskiego pnącza stał uwiązany czarny rumak. Pościg zrobił tak samo z wierzchowcami i tym razem wszyscy byli pewni, że są na dobrym tropie. Pieszo podjęli już teraz niemal wspinaczkę, którą dalsze przemieszczanie się pod górę zaczęło przypominać.

Im oczom ukazał się szerszy szlak, na który się wdrapali. Biegł równolegle do pionowej ściany, która wyrosła przed nimi. Wkrótce szli wzdłuż urwiska i nim doszli do miejsca gdzie skalna półka zakręcała, pochód zatrzymał się na znak oficera. Przyglądał się mapie. Na kamieniach widoczne były ślady świeżej krwi, które nie umknęły tropicielom i Derenhelmowi.

- Tam! – wskazał ręką dowódca w kierunku niewielkiej rozpadliny w skałach, która zdawała się być wejściem do jaskini.

Jeden z tropicieli ostrożnie ruszył śladem kropel krwi, które zraszały głazy. Zatrzymał się niedaleko za skałą jak wryty po czym odruchowo odwrócił głowę z wyraźnym obrzydzeniem. Wszyscy dobywając mieczy dobiegli na to miejsce. Zastali tam zmasakrowane trupy, w których od razu rozpoznali Dunlandzkich górali. Trupy potężnych wojowników miały odrąbane ręce i nogi, a z ich tułowi wykrojone były mięśnie piersi i boki, z których wystawały okrwawione żebra. Cierpienie zastygłe na nieruchomych twarzach barbarzyńców jakby nasuwało na myśl, ze musieli być długo przytomni podczas umierania. Smród jaki teraz uderzył z bliska ich nozdrza był nie do wytrzymania. Człowiek kryje w sobie niesamowicie wiele paskudztwa, które teraz wylało się z rozprutych flaków. Aż dziwnym było, że padliną nie zainteresowały się jeszcze żadne zwierzęta. Patrząc na niebo Derenhelm dostrzegł kołujące nad nimi na niebie stado kruków.

- Dziękujemy ci za pomoc Derenhelmie. – odezwał się do niego Gondorczyk. – My ruszamy do jaskini, którą mam rozkaz zbadać. Jeżeli chcesz możesz iść ze mną lub wracać z jednym z ludzi z powrotem do Isengardu. Co mówisz?











Harondor, sierpień 251 roku



Kiedy fala opadła jak po wielkiej bitwie kurz, to na ile się dało, przeszukano wyspę i znaleziono w zniszczonym lesie setki, jeśli nie tysiące trupów. Ciała Haradrimów jak i Gondorian leżały razem w bagnie, którym stał się po rozlanej wodzie ten fragment lądu na rzece. Nigdzie jednak wśród niech nie znaleziono elfów, których Andaras kazał wypatrywać w sposób szczególny.

Wiadomym było, że tysiące zbrojnych leży w zbrojach na dnie rzeki, którego przepatrywanie zajęłoby niesamowicie dużo czasu, którego Haradzki król nie chciał tracić. Rannych załadowano na tabory, które daleko na tyłach armii wcale nie odniosły szkód, gdyż fala choć wysoką była, to ograniczoną masę wody posiadała i rozlała się całkiem; wytrąciła, nim poważniej zaszkodziła rozciągniętej na kilkanaście mil armii Haradu, co przetaczała się przez wąwóz. Im głębiej w dół rzeki, tym mniejsze spustoszenie magiczna ściana wodnego żywiołu zrobiła. Mimo wszystko tysiące koni i ludzi których Andaras stracił dotknęły go o tyle mocno, że to były jego najwierniejsze klany. Sól pustyni, plemiona jego przybranego ojczyma jak i Nizara, które łącząc się były trzonem, sercem i duszą Bliskiego Haradu. Zdawał sobie jednak sprawę, że mogło być znacznie gorzej. Mimo wszystko mógł nazwać tę niespodziewaną na taką skalę bitwę, zwycięstwem. Żałował tylko, że Trolharta nadal była nieprzytomna, a ciała jej brata, Kashira nie odnaleziono. Wiedział, że przyjdzie mu wspominać dawne dni i napisać bardzo smutny list do samego ich ojca, który sam był na łożu śmierci. Bał się myśleć co się stanie jeśli starego Haradrima dobije tragiczna nowina utraty syna. Czy wystarczy mu siły tchu w piersiach by wydmuchać z Głosu Południa jedność tamtych klanów?



W podróży przez otwarte przestrzenie pustynnego krajobrazu niegościnnego Harondoru, w krainie, gdzie ziemia jeśli nie była pustynią, to ubita i spękana, rozważał w myślach słowa Dagoratha, z którym się rozmówił przy wysyłaniu specjalnego kruka do Herumora.

- Małżeństwo z Trolhartą po śmierci jej ojca dałoby ci silniejsza pozycję na południu królu. - zauważył kapłan grobowym głosem.

Taka opcja była kusząca i odpychająca zarazem.

Zwiadowcy w piątym dniu po przekroczeniu wąwozu, o zmierzchu przynieśli wieści, że przed nimi w stronę miasta, które z marszu miała zdobyć armia Haradu, ciągną uciekinierzy z granicznej twierdzy. W większości kobiety, starcy i dzieci z niewielką liczbą zbrojnych. Kilka oddziałów lekkiej jazdy miało szanse ich dogonić nim tamci ludzie dotrą do miejsca przeznaczenia.

Tego wieczoru Trolharta na dłużej ocknęła się słaba i zielona na wyniszczonej twarzy chorobą. Jej przekrwione oczy były całe czerwone w miejscu białek i a usta miała spuchnięte jakby ją szerszeń w wargi ukąsił, gdy prosiła skrzeczącym głosem o wodę.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline