Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2012, 16:41   #31
Martadiana
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
Beatrice nie czuła uderzenia, nie czuła też postępującej senności. Po prostu jak zaczarowana rejestrowała zdarzenia przez pewien czas, aż do... no właśnie, kiedy? Nie wiedziała kiedy straciła przytomność, jednak teraz obudziła się w zupełnej ciemności. Bez względu czy oczy Leżała na czymś miękkim i gładkim, a gdzieś w oddali słychać było melodyjne allegro katowanych skrzypiec.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HBtfdgoA9Ww&feature=fvsr [/media]

No nie, teraz wszyscy będą się śmiać ze mnie, że zachowałam się jak zwykła panna z dworu, pomyślała ze złością, gdy tylko bieg jej myśli przybrał kształt bardziej linii prostej, zamiast plątających się okręgów. Usiadła sprawdzając czy wszystko z jej ciałem jest w porządku. Co najbardziej ją martwiło, to, że nie mogła sobie przypomnieć jak znalazła się w takim położeniu. Wstała w końcu i zaczęła iść w jakimkolwiek kierunku w otaczającej ją ciemności. Stąpając ostrożnie krok po kroku powoli posuwała się do przodu.

I pierwszym na co natrafiła dłonią był ciężki baldachim. Trochę zajęło jej znalezienie wyjścia z welurowego więzienia, jednak gdy to się udało okazało się, że poza nim nie jest o wiele jaśniej. Nadal siedząc na łóżku zaczęła ostrożnie lustrować rękami otoczenie dookoła, by ostatecznie stuknąć kilkoma palcami o stolik nocny na którym niewidzialna ręka ustawiła lampę naftową i zapałki. Odrobina światła przyniosła jej trochę otuchy, jednak nie na długo. Już z pierwszymi promieniami panna Valiarde zauważyła, że prawdopodobnie ta sama niewidzialna ręka dobrodusznie przyniosła paterę owoców. Przypuszczalnie miało to miejsce kilka miesięcy temu. Dawno temu jabłka, gruszki i winogrona zamieniły się w czarnawą maź wzbierajacą na dnie miski od góry przyprószoną przez czas białą, puchatą pleśnią.

Światło nie było na tyle mocne, by oświetlić w całości pokój. Krocząc po nim szybko przekonała się, że meble są pokryte grubą warstwą kurzu, lustra wyglądały jak mleczne okna, za którymi przemykają niewyraźne ludzkie sylwetki. Pod jedną ze ścian znalazła roztrzaskane w drzazgi krzesło - widać nie tylko Beatrice odczuwała frustrację goszcząc w tym pokoju. Okna, jak można było się spodziewać zostały szczelnie zabite deskami.

Ktokolwiek ją tu umieścił, raczej nie życzył jej dobrze, więc walenie w drzwi i krzyki o wypuszczenie jej stąd, prawdopodobnie będą działaniami bezcelowymi. Cała zirytowana na siebie, jak mogła wpędzić się w taką głupią sytuację podeszła do jednego z okien i przyjrzała sie dokładniej, sprawdziła swe kieszenie, przekonując się o braku noża, czy czegokolwiek ostrego, co tylko wzmogło stopień zirytowania. Zaczęła chodzić po calym pokoju, dokładnie go zwiedzając, patrząc czy nie ma czegoś, co pomogłoby jej podważyć gwoździe.

Drzwi, co ciekawe, zamknięte nie były. Po ich otwarciu smyczkowy utwór stał się wyraźniejszy. Korytarz niknął w mroku zarówno po jej prawej jak i lewej stronie.
Zaciekawiona podążyła w stronę z której pochodziły miłe dźwięki. Ktokolwiek słucha dobrej muzyki, nie może być na wskroś zły.

Beatrice szła powoli ciemnym, zakurzonym korytarzem. Z mijanych przez nią ścian zwisały płatami podarte tapety. Momentami wyglądało to jakby jakiemuś zwierzęciu przestał odpowiadać roślinny wzór na granatowym tle. Oparte o odrapane ściany, stały obrazy, które ktoś porzucił w połowie wieszania. Większość z nich przedstawiała pośmiertne portrety bladych, ubranych na czarno ludzi, o długich szponach i zapadniętych oczach. Część była zniszczona przez czas, część ktoś umazał gęstą farbą, której kolor trudno było rozpoznać w migocącym świetle lampy. Raz wydawała się całkiem czarna, to znowu lśniła czerwienią.

Ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywała drżenie rąk i brnęła dalej na miękkich kolanach. Gdy wreszcie dotarła do wielkich rzeźbionych, na w pół otwartych drzwi, zza których dobywały się dźwięki skrzypiec, muzyka nieoczekiwanie ucichła, a nagły podmuch zimnego wiatru zgasił płomień lampy. Dookoła zapanowała ciemność, głębsza niż zwykle, bo przed chwilą wypełniało ją światło - oczy Beatrice bardzo powoli pozbywały się poblasków i przyzwyczajały do mroku.

- Witaj, Beatrice - męski głos przerwał ciszę. Nie wiedziała skąd dobiegał. Miała wrażenie, że może stoi za nią, ale równie dobrze mógł mówić do niej z drugiej strony salonu. Najbardziej poruszyło ją to, jak wypowiadał jej imię. Wydawało się sprawiać mu wielką przyjemność, jakby warte było wypowiadania - Jak się masz, Beatrice?
Nie wiedząc w którą stronę się obrócić, zaczęła kręcić się w kółko, usiłując niemalże przełamać ciemność, by odnaleźć właściciela głosu. Wysiłała oczy niemal do bólu, cały czas je trąc, zgubiła już nawet kierunek, gdzie znajdował się jej ‘pokój’.
- Gdzie ja jestem? - głośno zapytała, starając się by jej głos brzmiał jak najbardziej hardo, chociaż w środku cała się trzęsła.
- U mnie w domu - szept odezwał się tuż nad jej uchem. Lub może tylko tak się jej zdawało. Odwróciła się po raz n-ty i dopiero wtedy poczuła trwogę. Jej dłoń dotknęła czegoś chłodnego i miękkiego. To była chyba dłoń. A może... Odsunęła się raptownie, lecz obcas zahaczył o dywan. Poleciała do tyłu. Chciała upaść. Pragnęła, by wreszcie ten koszmarny surrealizm się skończył.
- Ty drżysz, Beatrice - rzeczywistość zadrwiła z niej. Wisiała nad podłogą w najczulszym, najdelikatniejszym i jednocześnie najbardziej przerażającym miłosnym uścisku jaki mogła sobie wyobrazić.

Zdało jej się, że to małżonek jej z grobu wstał i ją przytula, tak miły był to dotyk. Aż przez ułamek sekundy zaczęła się w nim roztapiać, lecz zaraz do głosu doszła rzeczywistość, przypominając, że martwi powinni leżeć w grobach, co natomiast było smutnym faktem, to to, że niektórzy z nich, ale nie jej mąż, mieli jeszcze zbyt dużo sił, by udać się na wieczny spoczynek. Zastanawiała się, czy nie została złapana na zwierzątko domowe do zabawy, bo obiadu raczej nie puszczaliby tak wolno, ale kto ich wie. Jednak wszystkie te myśli biegły gdzieś bocznym torem, a jej umysł zaprzatała jedna: WYDOSTAĆ SIĘ STĄD, powtarzana w kółko jak mantra, odbijająca się od ścian umysłu i niemal doprowadzająca ją do obłędu. Wyrwała się z zimnego objęcia i zaczęła iść po prostu przed siebie, byle dalej, wiedząc, że to i tak nie ma sensu, gdyż nigdy nie pokona swojego przeciwnika.

Co dziwne, nikt jej nie powstrzymywał. A po kilku krokach w lepkiej czerni wdzierającej się do jej płuc z każdym oddechem ręką poczuła chropowatą powierzchnię. Znowu kroczyła korytarzem. Wyraźnie czuła gałązki roślinnych ornamentów. Poczuła syk suchej siarki, a po chwili przed nią pojawił się płomyk światła zapałki. Cecilia sprawnym ruchem umieściła płomień we wnętrzu lampy naftowej i z łagodnym uśmiechem obnażającym nieznacznie jeden z kłów, podała ją Beatrice.
Z mocno wątpiącą miną kobieta chwyciła lampę. Nie mogła jednak wytrzymać w milczeniu i niewiedzy co się dzieje dookoła.
- Dlaczego mnie tu trzymacie? - powoli się uspokajała i zaczynała przyzwyczajać do tego miejsca, na tyle, by jej głos mógł popłynąc juz zupełnie spokojnie, a lampa nie drgała z mocnym wychyleniem.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain

Ostatnio edytowane przez Martadiana : 28-03-2012 o 17:21.
Martadiana jest offline