Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2012, 16:41   #31
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
Beatrice nie czuła uderzenia, nie czuła też postępującej senności. Po prostu jak zaczarowana rejestrowała zdarzenia przez pewien czas, aż do... no właśnie, kiedy? Nie wiedziała kiedy straciła przytomność, jednak teraz obudziła się w zupełnej ciemności. Bez względu czy oczy Leżała na czymś miękkim i gładkim, a gdzieś w oddali słychać było melodyjne allegro katowanych skrzypiec.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HBtfdgoA9Ww&feature=fvsr [/media]

No nie, teraz wszyscy będą się śmiać ze mnie, że zachowałam się jak zwykła panna z dworu, pomyślała ze złością, gdy tylko bieg jej myśli przybrał kształt bardziej linii prostej, zamiast plątających się okręgów. Usiadła sprawdzając czy wszystko z jej ciałem jest w porządku. Co najbardziej ją martwiło, to, że nie mogła sobie przypomnieć jak znalazła się w takim położeniu. Wstała w końcu i zaczęła iść w jakimkolwiek kierunku w otaczającej ją ciemności. Stąpając ostrożnie krok po kroku powoli posuwała się do przodu.

I pierwszym na co natrafiła dłonią był ciężki baldachim. Trochę zajęło jej znalezienie wyjścia z welurowego więzienia, jednak gdy to się udało okazało się, że poza nim nie jest o wiele jaśniej. Nadal siedząc na łóżku zaczęła ostrożnie lustrować rękami otoczenie dookoła, by ostatecznie stuknąć kilkoma palcami o stolik nocny na którym niewidzialna ręka ustawiła lampę naftową i zapałki. Odrobina światła przyniosła jej trochę otuchy, jednak nie na długo. Już z pierwszymi promieniami panna Valiarde zauważyła, że prawdopodobnie ta sama niewidzialna ręka dobrodusznie przyniosła paterę owoców. Przypuszczalnie miało to miejsce kilka miesięcy temu. Dawno temu jabłka, gruszki i winogrona zamieniły się w czarnawą maź wzbierajacą na dnie miski od góry przyprószoną przez czas białą, puchatą pleśnią.

Światło nie było na tyle mocne, by oświetlić w całości pokój. Krocząc po nim szybko przekonała się, że meble są pokryte grubą warstwą kurzu, lustra wyglądały jak mleczne okna, za którymi przemykają niewyraźne ludzkie sylwetki. Pod jedną ze ścian znalazła roztrzaskane w drzazgi krzesło - widać nie tylko Beatrice odczuwała frustrację goszcząc w tym pokoju. Okna, jak można było się spodziewać zostały szczelnie zabite deskami.

Ktokolwiek ją tu umieścił, raczej nie życzył jej dobrze, więc walenie w drzwi i krzyki o wypuszczenie jej stąd, prawdopodobnie będą działaniami bezcelowymi. Cała zirytowana na siebie, jak mogła wpędzić się w taką głupią sytuację podeszła do jednego z okien i przyjrzała sie dokładniej, sprawdziła swe kieszenie, przekonując się o braku noża, czy czegokolwiek ostrego, co tylko wzmogło stopień zirytowania. Zaczęła chodzić po calym pokoju, dokładnie go zwiedzając, patrząc czy nie ma czegoś, co pomogłoby jej podważyć gwoździe.

Drzwi, co ciekawe, zamknięte nie były. Po ich otwarciu smyczkowy utwór stał się wyraźniejszy. Korytarz niknął w mroku zarówno po jej prawej jak i lewej stronie.
Zaciekawiona podążyła w stronę z której pochodziły miłe dźwięki. Ktokolwiek słucha dobrej muzyki, nie może być na wskroś zły.

Beatrice szła powoli ciemnym, zakurzonym korytarzem. Z mijanych przez nią ścian zwisały płatami podarte tapety. Momentami wyglądało to jakby jakiemuś zwierzęciu przestał odpowiadać roślinny wzór na granatowym tle. Oparte o odrapane ściany, stały obrazy, które ktoś porzucił w połowie wieszania. Większość z nich przedstawiała pośmiertne portrety bladych, ubranych na czarno ludzi, o długich szponach i zapadniętych oczach. Część była zniszczona przez czas, część ktoś umazał gęstą farbą, której kolor trudno było rozpoznać w migocącym świetle lampy. Raz wydawała się całkiem czarna, to znowu lśniła czerwienią.

Ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywała drżenie rąk i brnęła dalej na miękkich kolanach. Gdy wreszcie dotarła do wielkich rzeźbionych, na w pół otwartych drzwi, zza których dobywały się dźwięki skrzypiec, muzyka nieoczekiwanie ucichła, a nagły podmuch zimnego wiatru zgasił płomień lampy. Dookoła zapanowała ciemność, głębsza niż zwykle, bo przed chwilą wypełniało ją światło - oczy Beatrice bardzo powoli pozbywały się poblasków i przyzwyczajały do mroku.

- Witaj, Beatrice - męski głos przerwał ciszę. Nie wiedziała skąd dobiegał. Miała wrażenie, że może stoi za nią, ale równie dobrze mógł mówić do niej z drugiej strony salonu. Najbardziej poruszyło ją to, jak wypowiadał jej imię. Wydawało się sprawiać mu wielką przyjemność, jakby warte było wypowiadania - Jak się masz, Beatrice?
Nie wiedząc w którą stronę się obrócić, zaczęła kręcić się w kółko, usiłując niemalże przełamać ciemność, by odnaleźć właściciela głosu. Wysiłała oczy niemal do bólu, cały czas je trąc, zgubiła już nawet kierunek, gdzie znajdował się jej ‘pokój’.
- Gdzie ja jestem? - głośno zapytała, starając się by jej głos brzmiał jak najbardziej hardo, chociaż w środku cała się trzęsła.
- U mnie w domu - szept odezwał się tuż nad jej uchem. Lub może tylko tak się jej zdawało. Odwróciła się po raz n-ty i dopiero wtedy poczuła trwogę. Jej dłoń dotknęła czegoś chłodnego i miękkiego. To była chyba dłoń. A może... Odsunęła się raptownie, lecz obcas zahaczył o dywan. Poleciała do tyłu. Chciała upaść. Pragnęła, by wreszcie ten koszmarny surrealizm się skończył.
- Ty drżysz, Beatrice - rzeczywistość zadrwiła z niej. Wisiała nad podłogą w najczulszym, najdelikatniejszym i jednocześnie najbardziej przerażającym miłosnym uścisku jaki mogła sobie wyobrazić.

Zdało jej się, że to małżonek jej z grobu wstał i ją przytula, tak miły był to dotyk. Aż przez ułamek sekundy zaczęła się w nim roztapiać, lecz zaraz do głosu doszła rzeczywistość, przypominając, że martwi powinni leżeć w grobach, co natomiast było smutnym faktem, to to, że niektórzy z nich, ale nie jej mąż, mieli jeszcze zbyt dużo sił, by udać się na wieczny spoczynek. Zastanawiała się, czy nie została złapana na zwierzątko domowe do zabawy, bo obiadu raczej nie puszczaliby tak wolno, ale kto ich wie. Jednak wszystkie te myśli biegły gdzieś bocznym torem, a jej umysł zaprzatała jedna: WYDOSTAĆ SIĘ STĄD, powtarzana w kółko jak mantra, odbijająca się od ścian umysłu i niemal doprowadzająca ją do obłędu. Wyrwała się z zimnego objęcia i zaczęła iść po prostu przed siebie, byle dalej, wiedząc, że to i tak nie ma sensu, gdyż nigdy nie pokona swojego przeciwnika.

Co dziwne, nikt jej nie powstrzymywał. A po kilku krokach w lepkiej czerni wdzierającej się do jej płuc z każdym oddechem ręką poczuła chropowatą powierzchnię. Znowu kroczyła korytarzem. Wyraźnie czuła gałązki roślinnych ornamentów. Poczuła syk suchej siarki, a po chwili przed nią pojawił się płomyk światła zapałki. Cecilia sprawnym ruchem umieściła płomień we wnętrzu lampy naftowej i z łagodnym uśmiechem obnażającym nieznacznie jeden z kłów, podała ją Beatrice.
Z mocno wątpiącą miną kobieta chwyciła lampę. Nie mogła jednak wytrzymać w milczeniu i niewiedzy co się dzieje dookoła.
- Dlaczego mnie tu trzymacie? - powoli się uspokajała i zaczynała przyzwyczajać do tego miejsca, na tyle, by jej głos mógł popłynąc juz zupełnie spokojnie, a lampa nie drgała z mocnym wychyleniem.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain

Ostatnio edytowane przez Martadiana : 28-03-2012 o 17:21.
Martadiana jest offline  
Stary 04-04-2012, 20:49   #32
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Para łowców zaczęła kierować się w stronę wyjścia z parku. Oswald wciąż nie bardzo rozumiał to wszystko, co stało się przed chwilą. Próbował poukładać sobie to w głowie, jednak jego własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Był w szoku, cały się trząsł i w dodatku nie miał pojęcia co dalej. Dwaj mężczyźni szli w ciszy zaledwie przez moment, w końcu jeden z nich postanowił zabrać głos.
- Boisz się - powiedział Nicholas. - Ja też.
Spojrzał jeszcze raz na zwłoki poległego łowcy.
- Ja - Oswald zaczął ale doszedł do wniosku, że nie wymyśli sensownej odpowiedzi. Bał się i było to widać już na pierwszy rzut oka. Postanowił więc przemilczeć sprawę.
- Wy mieliście konie, prawda? To nawet lepiej, sam tego automobilu, czy jak to zwą nie potrafię obsługiwać. Strzepnij dłonie i spróbuj klasnąć lub strzelić palcami, przestaną się trząść - poradził.
- Tak - powiedział starając się opanować drżenie głosu.
Spojrzał na zmasakrowane zwłoki łowcy i niemal od razu odwrócił wzrok.
- Nie wiem gdzie on zostawił swojego. Mój powinien stać tu niedaleko - po tych słowach spróbował rady towarzysza. Obawiał się, że może przy tym wyglądać dość głupio ale w tej chwili nie miał nic do stracenia.
- Konie mają to do siebie że lubią się trzymać razem. Jeśli go nie przywiązał pewnie stoją sobie razem i obgadują ludzi - Zażartował Nikko próbując obrócić uwagę drugiego łowcy. - Wiesz mnie na pierwszym polowaniu w terenie ręce latały o tak - Pomachał gwałtownie dłońmi w powietrzu. - Potem przestają, uwierz mi.
Oswald odruchowo uśmiechnął się na widok pantomimy stworzonej przez towarzysza niedoli. Nie był to może najbardziej wyrafinowany sposób na uspokojenie kogoś po przeżytej traumie ale wydawał się działać. Początkujący łowca zyskiwał coraz większą kontrolę nad swoim ciałem i potrafił już mówić całkiem normalnym głosem.
- Skoro tak mówisz, to oba konie powinny być kilkanaście metrów stąd - powiedział po czym jego wzrok ponownie uciekł w stronę leżącego ciała. - Nie wydaje ci się, że nie powinniśmy go tak tutaj zostawiać? - spytał.
- Nie damy rady go zabrać nie zwracając na siebie uwagi. Później coś się wymyśli.
- No dobrze, rozumiem - powiedział po chwili, choć pozostawienie kogoś w ten sposób przychodziło mu z trudem.

Niedługo potem, na linii wzroku zjawił się biegnący Cornelius. Kulejący starszy pan, poruszający się najszybciej, jak mógł stanowił iście pocieszny widok – szybko jednak zauważył łowców. Nie był sam. Dopiero teraz oszołomieni wydarzeniami łowcy zauważyli więcej twarzy. Niektórzy wysłannicy Zakonu szli od strony drzew, inni kroczący w pośpiechu za ogarami przeszukiwali teren. Park w groteskowy sposób powrócił do życia. Jednak nadal dookoła było dojmująco cicho, a potępieńczy wiatr z niemal rozmyślną złośliwością wślizgiwał się za kołnierze i rozkloszowane palta.

- Gdzie są pozostali? – rzucił z miejsca – I co dokładnie się stało?
- Wampiry - odparł kwaśno Amerykanin. - W dodatku takie, które po postrzale zajmuje kilka sekund na zaleczenie ran
- To wiem. Wiem, że jest tu Demetrius Caine - przeszedł do konkretów - Zabrali Beatrycze?
- Tak - odezwał się zamszowy alt za plecami Oswalda. Wszyscy odnieśli niemiłe wrażenie, że ruda kobieta musiała się tam zmaterializować, gdyż przed chwilą jeszcze nikt się tam nie znajdował. Lady Drucilla przybliżyła się o kilka kroków pozwalając, by obcasy wydały charakterystyczny stukot na biało-czarnych polach. Lekko kołysząc biodrami zajęła miejsce obok chudego mężczyzny. Wiatr wypełnił nozdrza Taylora ciepłymi nutami zapachowymi jej perfum i patrząc na niego badawczo odpowiedziała - Cecilia Salander została zamieniona w wampira.
Intonacja sugerowała, że jest ona pełną i satysfakcjonującą odpowiedzią. Wszystko powinno być jasne. Jednak gdy spojrzenie przemknęło po zmęczonych licach młodych mężczyzn, postanowiła dobrodusznie sprostować tym razem kierując swoje słowa do jedynego mężczyzny, który tej nocy zmrużył oczy - Caine i Salander zabrali pannę Valiarde do wampirzej fundacji na obrzeżach miasta.
- Jak ja tęsknie za zwykłym "posól i spal" - mruknął Nikko. - A pani to...?
- Drucilla - spojrzała bystro w kierunku rozmówcy - Poznaliśmy się w w biurze Sullivana.
Nikko poczuł się trochę głupio nie rozpoznając kobiety od razu.
- Proszę o wybaczenie, to była ciężka noc... i jeszcze się nie skończyła. Swoją drogą, skąd pani wie co tutaj zaszło? I co to za super-wampir z tego Caina?
- Stary, grecki. Niespełna tysiąc lat... z okresu naporu kalifatu arabskiego na bizantyńczyków, jak się nie mylę – sprecyzował Valiarde, po czym prychnął - Mógłby mieć i dwa tysiące, i tak zamierzam mu wyrwać Beatrycze... - mogło być za późno, ale... nie, nie będzie o tym myślał! - Wy też powinniście - zwrócił się do łowców - Bo przemienienie Cecylii wskazuje, że sprawa ma związek z tym miłośnikiem demonów pod podłogą.
Nikko westchnął tylko. Nie wiedzą nawet gdzie szukać. Nie mają na razie nic...
Amerykanin podszedł powoli do miejsca z którego zniknęła Beatrice. Chwaląc w myślach gazowe latarnie wypatrywał jakiś śladów. Wampiry poruszają się szybko, czasem szybciej niż jest to w stanie dostrzec ludzkie oko, ale ciągle stąpają po ziemi. Zawsze coś mogły zgubić. Jakaś kartka, kawałek materiału, cokolwiek. Jeśli coś można było znaleźć na murawie, to Nikko na pewno to odnajdzie.
Latarnie wbrew pozorom nie dawały już oszałamiającej ilości światła. Nie z powodu zużycia gazu lub wadliwego działania. Łowcy najzwyczajniej nie zauważyli kiedy niebo z czarnego zaczęło zmieniać swoją barwę w odcienie szarości. O czym zapomniał zmęczony łowca - wampiry także poruszały się bezszelestnie i zwinnie. Trochę jak elfy, które zgodnie z podaniami nie zostawiają śladów na śniegu. Toteż poszukiwania Nikko nie mogły zakończyć się inaczej jak porażką. Drucilla w ciszy przyglądała się podchodom swojego kolegi po fachu. Podniosła spojrzenie na Taylora i cicho przypomniała:
- Ja wiem, gdzie on mieszka. Spędziłam nad tym całą noc, ale już znam odpowiedź.
Nikko zaklął szpetnie. Nie znalazł kompletnie nic.
- Dobra... ktoś ma jakieś pomysł? Mnie się skończyły.

Oswald wolał zostawić sprawy w rękach bardziej doświadczonych łowców. Miało to sens tym bardziej, że teraz, gdy stres związany z ostatnimi wydarzeniami zaczynał go opuszczać, zaczęło o sobie dawać znać zmęczenie. Próbował odgonić od siebie wizję ciepłego łóżka oraz smacznego posiłku. Jeżeli łowcy mogli coś zrobić, by pomóc porwanej kobiecie, musieli działać natychmiast.
- Jeżeli pani wie, gdzie oni mogą się teraz znajdować, to proszę nas tam zaprowadzić. Nie możemy tracić ani chwili. - Wypowiadając te słowa przypomniał sobie o zabitym, którego zostawili przy szachownicy. Nie chciał, by podobny los spotkał kogokolwiek z pozostałych. – Musimy się pośpieszyć. Powinniśmy też chyba zabrać ze sobą jak najwięcej osób.
Miał nadzieję, że nikt z obecnych nie będzie oponował. Być może ktoś bardziej doświadczony wymyśli nawet jakiś plan. Nie mogli w końcu po prostu zaatakować szturmem siedziby wampirów. Sam nie był jednak w stanie niczego wymyślić. Wiedział jednak, że stanie w miejscu na nic im się nie przyda. Musieli działać, choćby to działanie miało być nagłe i nieprzemyślane.
 
Ozo jest offline  
Stary 11-04-2012, 15:17   #33
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Alexander odwiedził wszystkie miejsca, w których doszło do porwać, zaginięć, czy jak to można nazwać. Był na peronie czwartym, tam gdzie zniknęła mała Gabriela przeszedł go chłodny dreszcz. W męskiej ubikacji jego oddech zaczął być widoczny, jako kłęby pary.
W kawiarence, na miejscu Sandru Gregier zmarzły mu pośladki. Rose i Dorian, którzy zginęli za peronu pierwszego, zostawili po sobie mroźny przeciąg, a w miejscu gdzie stała najnowsza zdobycz porywacza znalazł kałużę zimnej wody, jakby coś przed chwilą się tam roztopiło.
Alexander odetchnął z ulgą, to był duch. Dżinna mógłby nigdy nie odnaleźć wśród pomiejskich kanałów, a tak, wiedział jak załatwić ducha - dowiedzieć się kto zginął na nowym dworcu w tragiczny sposób, znaleźć szczątki, posypać solą i spalić.
Jedynym problemem mógł być los dzieci - czy duch je zabił? Czy może trzyma gdzieś, jeszcze żywe? Zawsze mógł spróbować wywabić ducha z ukrycia i uwięzić go w kręgu z opiłków żelaza. Może się wygada, zimny drań.
Tak czy siak, czas dowiedzieć się do jakiego tragicznego wydarzenia doszło ostatnimi czasy. Ziewnął. Nie pisał się na polowanie na ducha, który wcale, ale to wcale nie musi się okazać prostym w szukaniu. Zaczął podpytywać obsługę stacji, gdy było trzeba, przedstawiając się jako asystent dyrektora. Nikt mu więcej nie powie, niż znudzona obsługa tego molocha.
Pierwsza osoba, którą spotkał wydała mu się obiecującym źródłem informacji - kobietę pracującą, sprzedającą z kosza kanapki na dworcu. Była w średnim wieku, całkiem dobrze ubrana, więc i kanapki musiały być niezłe. Właśnie gawędziła z klientem, ożywiona, usta jej się nie zamykały. Ona będzie wiedziała co w trawie piszczy. Tylko od czego by tu zacząć?

Alex odczekał aż kobieta skończy z klientem rozmowę na temat wartości odżywczych, po czym sam podszedł i uśmiechnął się.
- Dzień dobry, fantastycznie wyglądają te kanapki sama pani robi? - zapytał z dobrze udawaną ciekawością - Poproszę jedną.
- Oczywiście, że sama - uśmiechnęła się szeroko kobieta, musiała bardzo lubić to zajęcie. Alexander pomyślał przez chwilę, że jeszcze trochę, a odpadnie jej czubek głowy. Wyjęła z koszyka sporych rozmiarów zawiniątko i wetknęła młodzieńcowi do ręki - Pierwsza na koszt firmy. Na pewno wróci pan po następną - była bardzo pewna siebie.
- Na pewno - uśmiechnął się raz jeszcze w podziękowaniu - W ogóle, słyszała pani? Nie jestem pewien czy to pewne, ale mój znajomy mówił, że podobno ktoś niedawno umarł, tu na stacji, nie słychane. Nieprawdaż? - zagaił od niechcenia.
- Oooooch - westchnęła teatralnie kobieta - To dopiero była heca. Spadł z peronu, prosto pod nadjeżdżający pociąg - skrzywiła się, ale zaraz potem wzruszyła ramionami - Ale jakby mnie kto pytał, to nie żałuję go ani trochę. Był stary jak świat. I do tego sfiksowany. Przychodził na dworzec od kiedy go wybudowali i opowiadał, że teraz to wnuki na pewno przyjadą go odwiedzić. Łaził taki mizerny. Codziennie go widziałam. Męczył się staruszek, więc dobrze że w końcu te swoje męki ukrócił - kiwnęła energicznie głową, raz jeszcze pewna swego.
- Niesamowite - wyraził zaskoczenie. Było tak jak sądził, a że dziadek czekał na wnuki, było skutkiem porywania dzieciaków - Właściwie, z którego spadł peronu? Aż strach tam teraz chodzić - zapytał. Więc albo pozostawało znaleźć szczątki, albo poczekać aż duch znowu będzie chciał porwać dzieciaka i go złapać.
Kobieta bez zająknięcia wskazała mu drogę na peron trzeci, komentując:
- Właściwie to między trzecim, a czwartym, tak w trzech czwartych drogi - uśmiechnęła się szeroko i zajęła kolejnym klientem. Alexander skinął głową w podzięce po czym ruszył we wskazane miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez necron1501 : 11-04-2012 o 16:36.
necron1501 jest offline  
Stary 14-04-2012, 01:42   #34
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
W wampirzej fundacji

- Beatrice, jeszcze się nie domyśliłaś? Gdybyśmy chcieli cię zabić, to dawno już byś nie żyła osuszona do ostatniej kropelki krwi - przekrzywiła głowę przyglądając się dziewczynie, jakby chciała zarejestrować każdą, nawet najdrobniejszą reakcję - Jesteś tutaj dlatego, bo Caine chce zamienić cię w wampira.
Jej mózg zamarł. Każda komórka zamarła ze zgrozy. Jedyne do czego była zdolna to powolne wysuwanie stóp do tyłu i cofanie się, miarowe, na pozór spokojne, po prostu tak się przeraziła, że nie była zdolna do paniki. Wzrok jak był, tak został oparty na spiczastym uśmiechu Cecilii, nawet oddech spowolnił, gdy przetrawiała szokującą wiadomość.
- Nie - wyjąkała ledwo słyszalnym szeptem. Cofając się doszła plecami do ściany, oparła się nie będąc pewna sił w nogach - Nie możecie.
Umysł powoli zaczynał odzyskiwać sprawność. Musi się stąd wydostać. Ciasne korytarze przyprawiały ją o plamy przed oczami, zaczynało jej brakować tlenu i czuła, że sufit całym swym brudnym ciężarem na nią spada. Zaczęła biec przed siebie w ciemny korytarz.
- Nie wydostaniesz się stąd - głos Cecilli rozbrzmiał gdzieś z tyłu. W jej słowach nie dało się znaleźć złośliwej satysfakcji czy prostego, ludzkiego smutku. To był fakt. Natomiast kobieta na skraju histerii biegła przed siebie. Korytarz skręcał. Zawsze w prawo. Chociaż obrazy wydawały się różne po szóstym załamaniu i skręcie łowczyni nie była w stanie biec dalej. Panicznie łykała kolejne hausty powietrza, jednak zdawało jej się, że dookoła znajduje się tylko próżnia. Oddychała szybko, a jednak - dusiła się.

- Oddychaj spokojnie, bo stracisz przytomność - odezwał się spokojnym głosem blondyn zakrywając swoje przyrodzenie kawałkiem zdecydowanie za małego ręcznika, który nie mógł objąć jego bioder. Mężczyznie zdawało się to nie przeszkadzać choćby w najmniejszym stopniu.


Zaczęła zginać się w pół i nawet nie iść, a wykonywać ruchy pośrednie między pionowym a poziomym posuwaniem się naprzód, wspierając się jedną ręką o ścianę, a drugą szarpiąc bluzkę pod szyją. Nie miała nawet siły odwrócić głowy w kierunku mężczyzny, nie mówiąc już nic o potrzebnej energii na oburzenie się. Jakby było mało, że brakuje jej tlenu, to ściany pomieszczenia zaczęly się dla niej zwężać i zamykać dookoła, w głowie się kręciło, a w końcu nie będąc w stanie podnieść stóp potknęła się o fałdę w zakurzonym dywanie i upadła.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem. W końcu dał za wygraną, podszedł w kilku mokrych krokach do Beatrice i wyciągnął rękę by pomóc jej wstać. Niestety, oznaczało to, że miał o jedną rękę mniej by trzymać ręcznik w strategicznej pozycji.

Jednak Beatrice nie widziała już nic, z zamkniętymi oczami wtapiała się w kurz dywanu szepcząc: powietrza, powietrza. Bez wątpienia znajdowała się w szoku, cała jej hardość, z której tak słynęła na szerokich salonach wyparowała wraz z zamknięciem w czeluściach wampirzej posiadłości, pozwalając klaustrofobii grać nie tylko pierwsze, ale i ostatnie skrzypce w orkiestrze jej uczuć.
Usłyszała westchnięcie mężczyzny i poczuła, jak ją podnosi i bez większego wysiłku stawia na równe nogi. Kiedy już znajdowała się na odpowiedniej wysokości dostała w twarz mokrą dłonią. Skóra zapiekła i nagły ból odwrócił jej uwagę od natłoku myśli. To było jak przebudzenie z wyjątkowo męczącego koszmaru, jak uszczypnięcie we śnie.
- Oddychaj, kobieto - nakazał spokojnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem i podniósł rękę by wymierzyć jej kolejny policzek.
Ból przypomniał jej o rzeczywistości, gdzie się znajduje i kim jest. Momentalnie się cofnęła, by uniknąć kolejnego trzeźwiącego impulsu. Poza zasięgiem mężczyzny, przygladając się jego twarzy, zaczęła sobie przypominać starą mantrę, której nauczyła ją niańka, gdy zaczęły się jej problemy z przebywaniem w małych pomieszczeniach. Uspokojona, zaczęła wracać do swojego normalnego stanu ducha, a mianowicie, irytacji na sama siebie i swoje tchórzostwo. Po kilku oddechach zapytała go:
- Gdzie tu jest wyjście?
- Chyba nie sądzisz, że Ci powiem? Jesteś niebrzydka, ale to ciut za mało bym chociaż rozważał popsucie planów Cainowi.
W myślach tupnęła nogą, niebrzydka, a on to kto niby jest, jakiś pieprzony Michał Archanioł czy co? Przyjrzała się mu lepiej. Nie wyglądał na wampira, co zatem tutaj robił, spacerując beztrosko niczym kura w kurniku? Nie wyglądał na kogoś, kto by chciał się dołączyć do ucieczki, więc zdecydowanie obróciła się na pięcie i szybkim marszem zaczęła iść przed siebie, myśląc, że przecież te korytarze MUSZĄ się gdzieś kończyć.
Asher westchnął i chwytając swój ręcznik z podłogi ruszył za młodą kobietą. Może i słowo Caine’a było w tym domu święte, ale niektórzy nie szanowali żadnych świętości. Miał nadzieję, że jego zabawa w niańkę zostanie mu zaliczona w poczet zasług. Dobrze było mieć po swojej stronie Demetriusa Caine’a.



Mężczyzna podbiegł trochę, strząsając stygnące krople wody ze złocistej skóry. Zdecydowanie nie wyglądał na wampira, ani nawet na żywiciela. Nie był anemiczny, nie był blady, nie był też elegancko ubrany. Głównie dlatego, że w ogóle nie był ubrany, ale nawet gdyby był, byłoby to ubranie niegodne wampira. Uśmiechnął się do swoich myśli i rzucił okiem na damę, u boku której przechadzał się po Gnieździe, ona była ubrana na czarno - bardzo wampirycznie.
- To, co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu, jak to? - zapytał z lekkim rozbawieniem. Cała sytuacja była według niego przekomiczna.
Wesoły ton głosu mężczyzny tylko bardziej ją rozjuszył, gdyż dla niej cała ta sytuacja bynajmniej nie wydawała się zabawna, ba, wręcz zakrawała na miano tragicznej. Słysząc pytanie podniosła tylko podbródek wyżej i pewnym, szybkim krokiem dalej kontynuowała marsz.
- Szukam wyjścia.
- Już minęłaś. Kilka razy. Wiesz, rzucają tutaj na nowych iluzje - wzruszył ramionami. Jego to już nie dotyczyło.

- Aaaa - krzyknęła wkurzona, jednocześnie kopiąc z całej siły w ścianę. Czuła się bezsilna, bez broni, bez towarzysza sprzyjającego jej, bez chociażby cienia migoczącgo w oddali wyjścia. Nie wiedząc co robić obróciła się o 180 stopni i zaczęła zaglądać we wszystkie drzwi jakie po drodze znalazła i obchodzić pokoje, wiedząc, że nic tam nie znajdzie. Ale nie mogła po prostu siedzieć na miejscu! Zastanawiała się, czy ludzki umysł, nietrenowany, jest w stanie przebić się przez iluzję.
- Wiesz, myślę, że dobrym pomysłem byłoby napisanie listu pożegnalnego. Wiesz, takiego dla rodziny. Skoro Caine cię tutaj chce... to raczej nie wyjdziesz stąd nie spełniając jego oczekiwań.
- Ani mi się śni! - głos Beatrice brzmiał hardo, lecz ona sama biła się z myślami, nie mogła do świadomości dopuścić, że ta zabawa może się jednak źle skończyć, lecz coś w podświadomości jej mówiło, że jedyna nadzieja jaka jej została, to funkcja matematyczna.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie zbiegała ona w nieskończoność do 0.
- No to... co zamierzasz? - zapytał wreszcie blondyn, raczej konwersacyjnie.
Młoda kobieta bynajmniej nie była w nastroju do pogawędki.
- Zamierzam, zamierzam, a ch.. go obchodzi co ja zamierzam - mruczała pod nosem chodząc od drzwi do drzwi, od pokoju, do pokoju, rozglądając się też za czymkolwiek ostrym, chociażby kawałkiem drewna, a słowa z jej ust płynące mogłyby do zawału doprowadzić kochanego ojczulka, nie wiedział przecież, że dziecię jego spędzało popołudnia nie tylko bijąc się z chłopcem kuchennym, ale i podsłuchując rozmowy służby.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 14-04-2012 o 09:14. Powód: Zapomniałam dodać...
Eyriashka jest offline  
Stary 14-04-2012, 09:15   #35
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Park w Zurichu
Drucilla uważnie obserwowała swoich towarzyszy, nie czuła się z nimi zbyt pewnie. Staruszek, naukowiec i kowboj, brzmiało to jak początek głupiego dowcipu. Gdyby jej tu nie było, nie uwierzyłaby sama. Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby zaangażować w to jakichś silnorękich łowców. Zawsze mogła się skontaktować z tą dziką trójką, ale oni z kolei byli nieprzewidywalni. Nie czułaby się z nimi bezpieczniej niż w norze zmiennokształtnych.
I tak źle, i tak niedobrze. Trudno, musiała sobie radzić z tym co ma. Wpakowała ich do swojego powozu i nakazała woźnicy jechać do Muhlenbach.

- Od strony lasu, Fiore - zaznaczyła. Chciała im najpierw pokazać wampirze gniazdo, jak oni to teraz nowocześnie nazywali? - Fundacja mieści się w starym zamku, Siege au Lac.
Drucilla wysunęła spod siedziska ciężki kufer pełen jej osobistych skarbów i otworzyła go nogą. Koniec z ugrzecznioną damulką, zaczynało się polowanie na wampiry.
Wewnątrz skrzyni znajdowała się spora kolekcja ostrzy z rozmaitych materiałów. Było srebro, zawsze w modzie, zimne żelazo na wróżki, polerowana kość na formorian i jeden specjalny sztylet, którym nie miała zamiaru się dzielić z nikim, więc chwyciła go od razu i wprawnym ruchem wsunęła do rękawa sukni. Poza tym w kufrze lśniły różnokolorowe fiolki.
- Możecie wziąć po jednej małej, granatowej - wskazała pięć miniaturowych buteleczek - To na pobudzenie i dodaje trochę siły. No i proponuję zaopatrzyć się w krew nieboszczyka - gruby słój był prawie pełen.
- No i w ogóle, weźcie co chcecie - lepiej żeby byli odpowiednio wyposażeni, jeżeli miała z tego wyjść żywa.
W końcu powóz zatrzymał się pod osłoną drzew. Drucilla odchyliła firankę i wskazała łowcom Siege, zaniedbane, ponure miejsce. Pozornie niewielkie, jednak skrywające ogromne przestrzenie i sieć zapętlonych korytarzy. Podzieliła się z łowcami, tym co wiedziała.
- Wszystkie drzwi i okna są zabezpieczone przed słońcem. Boczne wejścia są, ale większość w użyciu, korzystają z nich wampiry i thralle. Z pojawieniem się Caine’a, większość silnych wampirów wyemigrowała czasowo na wieś - nie mogły znieść obecności alfy, ale to chyba było zrozumiałe - Więc tyle dobrego. Mimo to mamy w środku pełne gniazdo i labirynt, w którym trudno się połapać - nabrała powietrza i z niepokojem kontynuowała obserwację rezydencji - Jakieś sugestie?
Siege au Lac
Mężczyzna wyprostował się i przemknął spojrzeniem po dziewczynie. Jakby chcąc z innej perspektywy ocenić jak z takiego maleństwa może wyciec taka rzeka przekleństw. Mimo to nie wyglądał na zniesmaczonego, wręcz przeciwnie. Usta odsłoniły zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Matka ostrzegała mnie przed takimi dziewczynami jak ty.
- Ktoś ci dawno kopa w dupę nie zasadził, Asher? - odezwał się spokojny alt Cecili, która z godnością weszła w krąg światła, gdzie zatrzymała się idealnie wpasowując się w martwe, nieruchome wnętrze domu. Jeżeli zdawała sobie sprawę z paniki, a może nawet paranoi, jaką przejawiała Beatrice biegając po korytarzach, to nie pozwoliła, by ta myśl wypełzła choć cieniem na jej oblicze. Jedyną rzeczą odróżniającą Cecilię od porcelanowej lalki, było jej spojrzenie. Bystre, czujne i chłodne. Asher rzachnął się nabierając powietrza niezbędnego do riposty, jednak natrafiając wzrokiem na twarz Salander natychmiast zmienił zdanie.
- Jakbyście się nudziły, to jestem u siebie w pokoju - powiedział i ruszył w stronę pierwszych, lepszych drzwi. Beatrice nie wiedziała, czy było to rzeczywiście wejście do jego sypialni czy jedynie wydostał się poza obręb iluzji rzuconej na korytarz. Zostały same, a Cecilia niezwłocznie przeszła do sedna:
- Dość już tych histerii. Caine chce cię widzieć, Beatrice - wypowiedziała jej imię z manierą starego wampira i nie czekając ruszyła korytarzem, który panna Valiarde przebiegła tego dnia co najmniej kilka razy. Dalsze ucieczki nie miały sensu, Cecilia bez większych skrupółów użyłaby siły jeżeli coś miałoby stanąć na drodze woli Caine’a. Ciężko było stwierdzić czy fakt, że tym czymś mogłoby być wątłe ciałko młodej szatynki, działałby jako dodatkowy bonus czy raczej uprzykrzyło obowiązek.
Wampir czekał rozparty w wysłużonym fotelu o podniszczonym obiciu. Umilał sobie czekanie obserwacją karmazynowej ścieżki zostawianej przez kroplę krwi. Jednak nie dało się dostrzec rany, z której ta krew mogła pociec. Odwrócił głowę w stronę wchodzących kobiet.
- Usiądź, Beatrice - uśmiechnął się spokojnie wskazując sąsiedni fotel - Dziękuję, Cecilio.
Na twarzy Salander zarysowała się sugestia uśmiechu.
- Proszę bardzo, Caine - wychodząc zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Beatrice całkowicie na pastwę wiekowego krwiopijcy.

Dworzec w Zurichu
Czysto, brak śladów. Nawet krew zmyto. Nic. Frustrujące zero, urywające całkowicie śledztwo i pozostawiające młodego Valiarde z pustymi rękami. Z reguły zadania były prostsze. Z reguły coś po prostu ujawniało się i chciało go zabić. Może gdyby znowu był pięcioletnim chłopcem... Westchnął na tę idiotyczną myśl. Mógł wrócić do miejsca zbrodni...

Tymczasem dookoła dalej mijały minuty. Pociągi pojawiały się przy peronach, konduktorzy gwizdali, ludzie biegali, bagaże gubiły się pozostawiane bez opieki. I w tym całym zgiełku i chaosie Alexander dostrzegł wesoło podskakujące z nogi na nogę dziecko. Radosna, blondyneczka o rozwichrzonym włosie. Spod granatowego płaszczyka z nienajtańszego materiału wystawała plisowana spódniczka w szkocką kratę i białe rajstopki o lekko zabrudzonych piszczelach i kolanach. Wszystko to wieńczyły lakierki o lśniących klamerkach wydające w tłumie charakterystyczny rytm kroków rozbrykanego dziecka. Samotnego dziecka. Jakby na sygnał, gdzieś w oddali rozległo się wołanie:
- Marie? Marie?! - pomimo zgiełku łowca nie miał najmniejszego problemu z dosłyszeniem w głosie narastającej paniki matki czy też opiekunki. Problemu nie miał także z dostrzeżeniem osobliwości jaką była ignorancja przechodniów mijających podskakującą blondyneczkę.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 16-04-2012, 12:50   #36
 
Dragor's Avatar
 
Reputacja: 1 Dragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłość
Nikko wziął do ręki małą buteleczkę i przyjrzał się jej zawartości podejrzanie. Raz, tylko raz zapalił fajkę z wujem Joego Pędzącego Wiatru, jego przyjaciela z dzieciństwa. Potem widział fioletowe myszki latające na motylich skrzydełkach żaglujące butelkami z whisky. Buteleczka strasznie mu przypominała to zdarzenie. Stary szaman skręcał się ze śmiechu długo po tym jak łowca doszedł do siebie.
Jednak nie był już pierwszej świeżość, a do walki z wampirami potrzebował wszystkich swoich sił i umiejętności. Postanowił zażyć "lekarstwo" tuż po przybyciu na miejsce.
Nim wyruszyli dorożką Nikko odzyskał z automobilu swoją torbę, a co za tum idzie maczetę i parę innych przydatnych rzeczy. Wszystkie noże do rzucania oraz ostrzę maczety namaścił Krwią nieboszczyka. Lepiej przygotować się nie mógł.

Podczas jady wyciągnął spod koszuli swój amulet. Był to woreczek w którym znajdowały się trzy kości ozdobione piórami. Joe Pędzący Wiatr, indian ze szczepu Kruka podarował mu go gdy opuszczał brytyjskie kolonie za oceanem, by zostać łowcą. Joe, jego rówieśnik sam uczył się na szamana, ale nosił chrześcijańskie imię. Nadała mu je jego matka, która jako dziecko została przygarnięta przez szczep gdy jej rodzina zginęła w bliżej niewyjaśnionych przyczyn podczas podróży w poszukiwaniu swojego miejsca w nowym świecie.

Amulet miał przynosić szczęście i chronić przed złymi duchami. Teraz młody łowca był prawie pewny że tylko dzięki niemu przeżył atak wampirów. Według wszelkich praw nieba i ziemi powinien gryźć ziemię, ale mimo to... Nikko zacisnął w pięści woreczek i w myślach podziękował duchom ziemi i powietrza do których należały kości i pióra oraz wielkiemu Manitu, tak jak go Joe nauczy. Jeśli by tego nie zrobił amulet mógł stracić moc.


Zond przyjrzał się uważnie zamczysku. Nie podobało mu się perspektywa błąkania się po labiryncie w nieznanym otoczeniu, ale chodziło tu o ludzkie życie... z resztą jak zawsze.
- Myślę że powinniśmy się podzielić na grupy, jedna zawsze będzie skręcać w prawo, druga w lewo. Żebry wrócić do punktu wyjścia wystarczy odwrócić się i zmienić knurek skrętków na przeciwny... najlepiej teraz póki jest jasno, jeśli przyjdzie nam uciekać będziemy mieli większe szanse - zaproponował rewolwerowiec.
 
__________________
Gallifrey Falls No More!

Ostatnio edytowane przez Dragor : 16-04-2012 o 18:36.
Dragor jest offline  
Stary 24-04-2012, 18:38   #37
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
Beatrice opadła na fotel, wiedząc, że opór na nic sie tu nie zda. Bezczynność denerwowała ją, nie znosiła siedzieć w miejscu czekając co się stanie, lecz jej ciało nie działało jak perpetuum mobile. To całe bezsensowne bieganie zupełnie ją wymęczyło, a brzuch też dawał znać, że dawno już nic nie jadła.
- Jestem głodna - powiedziała hardo patrząc wampirowi prosto w oczy. Miała świadomość, że brak jej sił, by stawić czoła komukolwiek w tym budynku, a robienie z siebie rozhisteryzowanej panienki nie pomoże, pora więc wrócić do jej naturalnego sposobu bycia. To, że zamiast w ciasnym korytarzyku znajdowała się teraz w przestronnym gabinecie, miało też większe znaczenie niż była w stanie przyznać- Nie karmicie swoich więźniów?
- Z reguły nie ma takiej potrzeby, Beatrice - wampir odpowiedział przyglądając się kobiecie.
Choć odsunięty był od niej o dobre półtora metra mogłaby przysiąc, że ktoś pogładził ją po ramieniu. Możliwe, że było to tylko nieprzyjemne złudzenie. Caine natomiast wstał ze swojego miejsca i spokojnym krokiem podszedł do fotelu zajmowanego przez Beatrice. Zawieszając na niej spojrzenie nie mógł powstrzymać łagodnego uśmiechu, w którym nawet przestraszona kobieta nie mogła doszukać się wrogości.
Szpakowaty wampir nachylił się nieznacznie i powoli, bez pośpiechu rozpoczął rozpinanie czarnej sukni. Guziczek po guziczku, aż do ukazania się śnieżnobiałej, gładkiej skóry, która teraz obnażona odczuwała dotyk z większą intensywnością. Nawet lekkie zawirowania powietrza zdawały się być pieszczotą. Pochylił się z nabytym stuleciami spokojem. Nie był tą sytuacją rozbawiony, zażenowany czy zniecierpliwiony, a mimo to Valiarde mogłaby przysiąc, że czerpie z niej swoistego rodzaju przyjemność starca otwierającego kolejną butelkę wybitnej whisky.
Nie było jej źle, ba, zaniepokoiła się jak bardzo łaknęła czułości, nie zwierzęcego pożądania widocznego w oczach baronów, lecz dotyku delikatnego, spokojnego. Od śmierci męża nie istniało dla niej coś takiego jak bliskość z drugim człowiekiem, pomijając ojca i brata rzecz jasna, ale oni też zaliczali się do innej kategorii. Uśmiech wampira uspokoił ją, nie było w nim zapowiedzi krzywdy. Jednak po chwili w umyśle pojawił się impuls, słowo odbijające się po jego wnętrzu: Charles, Charles, Charles. Zerwała się na równe nogi.
- Łapy precz! - krzyknęła, cofając się pod ścianę i pospiesznie zapinając guziki.
- Beatrice - wyprostował się znad fotela i skierował swoje kroki do wdowy, głos wampira był wciąż spokojny i cierpliwie tłumaczył - Jesteś moja. A to czy będzie bolało zależy w dużej mierze od twojej decyzji.
Stała opierając się plecami o ścianę, obserwując mężczyznę, niepewna jak zareagować. No przecież wampira nie pokona! Trybiki w jej umyśle kręciły się szybciej i szybciej, ale to nic nie dawało, nie przychodził jej do głowy żaden pomysł ratunku swego człowieczeństwa.
Uśmiechnął się jeszcze raz. Spokojnym ruchem odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk włosów i założył za ucho. Jego dłoń spoczęła na miękkim policzku. Przesunął kciukiem po linii szczęki i delikatnie odchylił głowę Beatrice. Dłoń powędrowała w dół i mijając nerwowo pulsującą tętnicę, spoczęła na obojczyku.
Objął ją ramieniem, by już nie uciekała i pochylił się nad swoją ucztą. Czuła jego oddech na skórze. Poczuła też wibracje, które wywołał jego niski, ironiczny śmiech.
- A tatuś już tak blisko - powiedział niemal z żalem. Czy to dlatego, że podświadomie chciał by mu przerwano? Czy może raczej spóźnienie łowców psuło mu efekt dramatyczny? Beatrice nie dane było dokładne rozważenie tych dwóch opcji. Kły wampira zaburzyły jej cały tok rozumowania. Nie czuła bólu, nawet gdy przebijały skórę. To była czysta ekstaza.
A nawet coś więcej. Podczas gdy zazwyczaj umysł wygląda jak przestrzeń, w której biegnie jeden bądź kilka strumyków myśli i uczuć, u niej jego wnętrze wyglądało jak spienione morze, jak bałwany fal pędzące z prędkością światła, stworzone wyłącznie z obezwładniających uczuć i odczuć, nie było miejsca na myśli. Przyjemność rozlała się po jej ciele, oddając je całkowicie we władzę Cainowi.
Spojrzał na swoją zdobycz z lubością rejestrując każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy. Pocałunek jaki nastąpił tuż po przejściu na ciemną stronę mocy był delikatny, a Beatrice smakowała własną krew. Caine, co może wydać się dziwne, wyglądał na zadowolonego. Szczęśliwego nawet.
Oszołomiona kobieta oblizała usta.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain
Martadiana jest offline  
Stary 24-04-2012, 21:00   #38
 
Dragor's Avatar
 
Reputacja: 1 Dragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłość
Propozycja łowcy niezbyt przypadła Oswaldowi do gustu.
- Nie wydaje mi się, żeby dzielenie się na grupy było dobrym pomysłem. I tak jest nas tutaj niewielu, a mamy zamiar wpakować si w gniazdo pełne os. Jeżeli chcemy wyjść z tego cało, to powinniśmy trzymać się razem.
- To żaden plan. Ale może się ruszymy?! - Nikko nawiedziła wizja Beatrice jako świeżo przemienionego wampira. Natychmiast ją odrzucił.
- Tak, ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia - odpowiedział zdenerwowany, po czym duszkiem wypił zawartość niewielkiej buteleczki.
Zanim wyszedł na zewnątrz, wziął jeszcze z kufra jedno z ostrzy, które zanurzył we krwii nieboszczyka.
Nikko poszedł w jego ślady i wypiją swoją. Z maczetą w dłoni czuł się całkiem pewnie. Zawsze drugą rękę miał wolną, by sięgnąć po mniejszy nóż. W swoim zwykłym ubraniu i z zakrwawionym ostrzem musiał wyglądać jak rasowy psychol.
- Idziemy - powiedział i szybkim krokiem, prawie biegnąc podążył ku wejściu do zamku.
- Racja – ale zanim łowca ruszył ku Fundacji, zatrzymał się na chwilę – Tylko wyślijmy do Zakonu informację o siedzibie wampira. Jeśli nam się nie uda, to będą mogli to siedziszczce spalić... - rzekł, i ruszył znów.
 
__________________
Gallifrey Falls No More!
Dragor jest offline  
Stary 25-04-2012, 12:29   #39
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Invertatum Inutrem - zwane również wodą życia lub kopniakiem w butelce; eliksir o błyskawicznym działaniu, w standardowej dawce dodający energii i wzmacniający pijącego na 3 do 5 godzin (w zależności od intensywności podejmowanych przez niego następnie czynności); pierwszy, prymitywny przepis odkryty został w Benevento, wśród manuskryptów zarekwirowanych tamtejszym czarownicom w roku pańskim 1204; potencjalne efekty uboczne obejmują: euforię, nagły spadek energii po wyczerpaniu działania, krwawienie z odbytu i innych otworów ciała.

Nikko, Oswald & Cornelius


Nikko, Oswald, Cornelius Valiarde i Lady Drucilla, dodawszy sobie nergii błekitnym eliksirem, ruszyli ku wampirzej siedzibie. Było to proste, niezbyt subtelne i z góry skazane na porażkę posunięcie. Gdy tylko wychynęli zza skrywającej ich do tej pory roślinności, ich oczom ukazał się pierwszy wampir. Kroczył spokojnie, leniwie, wlokąc za sobą pokrwawioną koszulę i grzebiąc czymś między zębami. Był dość daleko, zmierzał prosto do drzwi wejściowych.
No tak, to była pora powrotu do legowiska po całej nocy balowania. Nieciekawie, zwłaszcza, że dalej, od strony miasta, dostrzegli kolejne dwa okazy. Tym razem wyglądały one jak młode kobiety, szły pod wystrzępionymi, koronkowymi parasolkami i zdawały się być pochłonięte rozmową. To nie wszystko, niecałe pięćdziesiąt metrów od miejsca gdzie stała grupa, pojawił się kolejny najedzony wampir. Ten wyglądał na dość młodego. Gdy tylko wyszedł z lasu, przeciągnął się, ziewnął smacznie, pokazując szereg ostrych ząbków, umorusanych jeszcze krwią i wciągnął wielki chaust świeżego, porannego powietrza. A wtedy zamarł, pociągnął nosem i błyskawicznie odwrócił głowę w stronę dochodzącej go woni, ku gotowym do walki łowcom. Kiedy jego wzrok padł na grupkę ludzi, wyglądało to jakby stracił nad sobą panowanie, wyszczerzył się jak dzikie zwierze, syknął jak wściekła kotka i skoczył, a był to skok pełen świeżo zdobytej energii i zaniósł go prosto na ojca Beatrice.
Nogi Corneliusa ugięły się pod ciężarem młodego krwiopijcy, chyba skręcił kostkę, ale nie dane mu było zbyt długo nad tym rozpaczać. Wampir, bez chwili zwłoki zacisnął szczękę na grdyce Valiarde i szarpnął. Drugi raz tej nocy popłynęła krew łowcy.



Beatrice


Beatrice czuła się jak wybudzona z długiego, głębokiego snu. Wszystko dookoła zdawało się ostrzejsze, intensywniejsze i te zapachy! Wszystko miało swoją woń, nie koniecznie przyjemną, ale dla nowonarodzonej, w każdym przypadku ciekawą. No i jeszcze dźwięki, bardzo dokładnie słyszała bicie swojego serca i krew szumiącą w żyłach Caine’a.
Pozwoliła zmysłom rozkwitnąć. Wyczuwała obecność innych wampirów, każdy był odrobinę inny, jednak to jej towarzysz był najbardziej wyjątkowy. Mówiąc kolorami, byłby spokojnym granatem, podczas gdy dookoła pełno było żywych, ostrych fioletów, czerwieni i różów.
Na skraju jej postrzegania natomiast widniały cztery białe sylwetki, lśniące i pociągające, jak świeże bułeczki, albo soczyste owoce, jabłka, w które chciałaby zatopić zęby i poczuć tryskający sok na podniebieniu. Przez chwilę w jej serce wkradł się niepokój, jedna z tych białych postaci była jej znajoma, to był … ojciec.
Wszystkie te odczucia i przemyślenia przemknęły przez świadomość Beatrice w ułamku sekundy. Nie minęła chwila, a jej nowe, potężne zmysły uspokoiły się i odrobinę przytłumiły. Wciąż miały swój nowy charakter, ale nie sięgały już równie daleko, jak przed chwilą.

- Witaj ponownie, Beatrice - wymruczał Caine, prosto w podrażnioną skórę jej karku.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 25-04-2012 o 13:05.
F.leja jest offline  
Stary 26-04-2012, 20:03   #40
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Nie mieli planu, a jednak pchali się prosto do siedziby wampirów. To nie mogło skończyć się dobrze. Mimo wszystko próbowali. Już po pokonaniu kilku kroków grupa mogła dostrzec pierwsze wampiry. Co gorsza, one także dostrzegły – a właściwie wywęszyły – ich. Młody chłopak z ostrymi jak brzytwa zębami nie tracił czasu. Rzucił się na grupę łowców, gdy tylko ich zlokalizował. Zdawał się działać całkiem sensownie, bo zaczął od wykończenia najsłabszego w grupie – podstarzałego Corneliusa. Oswaldowi nie specjalnie się to spodobało. Wiedział, że następny w kolejce może być właśnie on. Bez wahania pochwycił więc oburącz pożyczone ostrze i zaatakował krwiopijcę, jeszcze zanim ten zdążył oderwać się od swojej ofiary. Celował w szyję. Wiedział, że skrócenie bestii o głowę będzie najlepszym rozwiązaniem. W razie niepowodzenia zwykłe zranienie także przyniosłoby jakiś skutek. Wszystko dzięki krwi, którą dostarczyła im Lady Drucilla. Powinna ona osłabić wampira na tyle, by bez problemu można było ściąć mu głowę. Taylor miał nadzieję, że walka pójdzie im dość sprawnie, choć sam niezbyt pewnie czuł się z bronią białą w ręku. Starał się zachować spokój mimo adrenaliny, która zaczynała w coraz większych ilościach płynąć w jego krwiobiegu. Nie zamierzał zaatakować pozostałych bestii. Wolał poczekać aż one to zrobią. Nie narażał się wtedy na atak z zaskoczenia. Mógł bronić się dźgając i tnąc ostrzem. Mówi się, że najlepszą obroną jest atak. Oswald w tej chwili modlił się, żeby to obrona okazała się najlepszym atakiem.
 
Ozo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172