Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2012, 17:02   #8
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Do stoczni szła wolnym, rozkołysanym krokiem kogoś, do kogo należy przynajmniej pół świata. Szeroki uśmiech, którego nie próbowała nawet ukryć, jednoznacznie wskazywał, że druga połowa znajduje się na wyciągnięcie ręki, że jest równie łatwa do zdobycia jak cukierek wyrwany z ręki dziecka.

Z przyjemnością wdychała zapach portu: rozgrzanego upałem drewna, ryb i wodorostów, słodkich przypraw i smoły służącej do uszczelniania poszycia statków i łodzi. Z przyjemnością wystawiała twarz do słońca, obserwowała jego rozbłyski w rozsrebrzonej tafli jeziora i w przybrudzonych zdobieniach zdobycznych mieczy. Krótka walka rozluźniła ją i przegoniła zalegającą w mięśniach sztywność. Znowu dobrze czuła się w swoim ciele – po raz pierwszy od dziewięciu dni, po raz pierwszy odkąd zeszła na ląd.

W tej chwili była zadowolona, prawie szczęśliwa.
Ten krótki moment zanim zobaczy poczerniały szkielet Mewy – był doskonały.


* * *


Swojego kapitana dostrzegła już z daleka. Szkarłatny atłas kubraka, zieleń jedwabnej koszuli, śnieżna, prawie paląca w oczy biel koronek. Brakowało tylko ciężkich pierścieni na palcach, które teraz – w pełnym słońcu – zdawałyby się maleńkimi słońcami. Jego towarzysz dobrze komponował się z Saragassem i Aune przyglądała mu się z nieskrywaną ciekawością. Jego zielonkawa łuska kojarzyła jej się z kolorem ocienionej przez korony drzew rzeki. O ile fechmistrzowski szpikulec tylko przypuszczalnie były symbolem jego dyscypliny, o tyle ręce dawały niepodważalne świadectwo, że pracą fizyczną nie zwykł się brzydzić.

Gdy Scalor Tryskin zaczął się giąć w ukłonach tak dziwnych i fantazyjnych, że przypominało to niemal jakiś egzotyczny rodzaj tańca, Pustułka rzuciła przewieszony przez plecy wór na deski pomostu. Pięćdziesiąt kilo żelaznych gwoździ i nitów z głuchym łomotem walnęło w twarde drewno. Moment potem do gwoździ dołączył pas z dwoma miecza Ratghara. Saragass posłał broni zaniepokojone spojrzenie, ale nie skomentował. Wyszczerzyła do niego zęby w pozornie uspokajającym uśmiechu i dopiero potem skinęła głową Scalorowi.

- Vod'arr, kapitanie – zwyczajowe powitanie trolli wyszło z jej ust zupełnie naturalnie, odruchowo. - To zaszczyt poznać tego, kogo nazywają Pogromcą Rzecznych Piratów, Partnerem Trzech Domów – wymyślone na poczekaniu przydomki, ześlizgiwały się z jej języka równie gładko. - Piewcą Zguby Hengyhoke, Zieloną Dumą Domu Smoczego Księżyca...

- Scalor planuje wyprawę w górę jednego z dopływów jeziora Pyros – przerwał jej Saragass zanim zdążyła się na dobre rozkręcić i przekroczyć granicę uprzejmości, a Aune natychmiast spoważniała - i ku temu potrzebuje kilku osób, które mogłyby posłużyć za grupę wypadową w głąb lądu. Swoich ludzi posłać nie może, bo niewielu spełnia odpowiednie warunki ku temu, więc poszukuje zainteresowanych zarobkiem adeptów. Pomyślał o mnie, ale ja ruszyć się nie mogę stąd z wiadomych powodów.

- Kiedy? - spytała bez większych ceregieli.

- Za dwa dni, muszę zebrać grupę - odparł Tryskin równie konkretnie. Podobało jej się to. - Zarobek pewny, ale zadanie ryzykowne.

- Va! - prychnęła lekceważąco, wysunęła wyzywająco podbródek. - Jeśli zginę to w powietrzu, a nie w jakiejś bagnistej rzece czy na zarobaczonych mokradłach. Nie będzie tu ryzyka. Nie dla mnie.

- I dobrze. Potrzebni są pewni siebie Dawcy Imion, a Saragass potwierdza twoje umiejętności. Pytanie czy się na to piszesz?


Kapitan Smoczej Tancerki wydawał się wielce zadowolony z siebie. Nieprzystojnie wręcz. Pokryty zieloną łuską dziób wykrzywił w grymasie, który u człowieka byłby zawadiackim uśmiechem. U ptakopodobnej jaszczurki - nieodmiennie budził iskrę fascynacji. Aune przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Czy się pisze? Popatrzyła na żałosny wrak pięknej kiedyś galery, popatrzyła na Saragassa, kryjąc czułość głęboko na dnie oczu.

- Pytanie czy wynagrodzisz dowodzącemu “Czarną Mewą” utratę najlepszego żeglarza w załodze, kapitanie – odpowiedziała po prostu, wsuwając kciuki za skórzany pas. - Pytanie czy po wypłynięciu udostępnisz mu swoich szkutników i swój dok remontowy. Słyszałam także, że w twoim magazynie kurzą się liny, z których słynie dom Ishkarat. Pojawia się więc pytanie czy przestaną – dodała ze słodyczą, która lepiła się do jej głosu jak mógłby lepić się rozlany miód do szorstkiego kamienia. - Twoja odpowiedź jest moją odpowiedzią.

- Ishkarat nie udostępnił mi darmo swych lin. Ot, po prostu ich okręt miał drobny... wypadek
- wywrócił oczami, a Pustułka sama nie wiedziała czy wzruszyć ramionami, roześmiać czy dopytać o szczegóły tego zdarzenia.

Zresztą czy musiała pytać? Niechęć Domu Koła i Domu Smoczego Księżyca była prawie legendarna. Obydwa kochały okazywać to graniczące z nienawiścią uczucie za pomocą szczęku stali i kul ognia wypluwanych przez zamieszczone na statkach działa. Krótko mówiąc żyły ze sobą jak pies z kotem lub Dom V’strimon z Domem K’tenshin.

- To nie tylko wartościowy towar w tych stronach ale i okupiony krwią. Zasługuje na dodatkową cenę. Potrzebuję adeptów, Pustułko. I to nie takich co Rzekę wybrali na swój dom. Nie marynarzy mi brak, ale wojowników i magów. Walczących. Jeśli się zgodzę, pomożesz mi ich znaleźć?

Saragass popatrzył na Aune, uśmiechnął się z wdzięcznością, przewidując odpowiedź.

- Pomogę – powiedziała krótko, patrząc ponad jego ramieniem i przymrużając oczy. - Darrgah! - ryknęła na całe gardło, aż Scalorowi zadźwięczało w uszach. O tak, zdecydowanie miała parę w płucach i do wrzeszczenia na załogę była przyzwyczajona. - Widzę cię, franco jedna! - Niski człowiek aż podskoczył i podszedł bliżej, próbując ukryć za plecami pustą do połowy flaszkę. Syknęła z irytacji. Dorrgah był świetnym szkutnikiem i dobrym żeglarzem, niestety tylko dopóki trzymał się z daleka od butelki. - Idź do „Zerwanej Cumy”, powiedz Kresowi, że potrzebuję jego tawerny na dzisiejszy wieczór. Niech świeże beczki wytoczy i ryby przygotuje. Uczta będzie. I raki – dodała, w momencie absolutnego natchnienia. - Powiedz mu, że raków chcę. Dużo. Potem zadbaj o to, żeby rozniosło się po mieście. Kapitanie – zerknęła przez ramię na Scalora ten zaciąg otwarty ma być?

- Jak typowy najem ochroniarzy.

- Dobrze. Darrgah, pobiegasz i poopowiadasz, że na uczcie kapitan Scalor Tryskin załogantów na „Smoczą Tancerkę” szukać będzie. Nie marynarzy jednak. Adeptów do ochrony towaru. Powiesz, że ja z nim już ubiłam interes i był tak zyskowny, że „Mewę” z miejsca zostawiłam. Bez wahania. I teraz świętować zamierzam. Rozumiesz?


Wytrzeszczył oczy, ale pokiwał wygolonym łbem.

- Jeśli uwiniesz się z tym przed trzecim dzwonem i wieść się dobrze rozniesie, dostaniesz swoją dniówkę. A teraz oddaj tą flaszkę i idź już.

Przez moment patrzyła jak odchodzi. Koszula łopotała za nim jak zbyt luźny żagiel i Aune zdała sobie sprawę, że Darrgah schudł tak bardzo, że alkohol może nie być jego jedynym problemem. Podłapała wbite w siebie, uważne spojrzenie Tryskina.

- Nie martw się, kapitanie - uśmiechnęła się do niego szeroko, szturchając stopą leżące na ziemi miecze. - Srebro mam. Nie wykosztujesz się. A ja i tak z załogą chcę się pożegnać. Nic na tym nie stracisz.

- Nie martwię.

- Aune
- odezwał się w końcu Saragass głosem niemal namacalnie ciężkim od emocji, porzucając chyba po raz pierwszy grzecznościową formę, którą zazwyczaj się do niej zwracał. - Obawiam się, że nie będę mógł uczestniczyć w tym pożegananiu. Nie mogę zos...

- To oczywiste, kapitanie
- przerwała mu w pół słowa, zanim zdążył wybuchnąć potokiem uprzejmych słów - Na nasze pożegnanie będzie czas jutro. I na mnie teraz czeka robota - wskazała podródkiem wrak Mewy. - I na was wasze kapitańskie sprawy. Zwołam ludzi na trzeci dzwon.

Chwyciła miecze, chwyciła wór za skórzany pas i przerzuciła przez ramię. Odeszła od nich lekkim krokiem, prawie pomachała beztrosko, zupełnie nie poruszona tą nagłą odmianą jej losu.


* * *


Po raz pierwszy od rozpoczęcia remontu Mewy wyszła ze stoczni, gdy słońce jeszcze nie kryło się za horyzontem. Przemowy kapitana do załogi wysłuchała jednym uchem i bez większego zdziwienia - Saragass w widoczny sposób bardziej przeżywał jej odejście niż ona sama. I nie chodziło nawet o to, że zgodą na wyprawę spłaciła wszystkie długi wdzięczności względem niego tak bardzo, że teraz on był jej dłużnikiem. T’skrang nie lubił tracić członków załogi, nie lubił tego przelotnego uczucia samotności, irytującego wrażenia braku. Mówiąc prosto: Saragass łatwo do Dawców Imion się przywiązywał i napawających go smutkiem pożegnań szczerze nie znosił. Beztroski i nieodmiennego uśmiechu Aune po prostu nie rozumiał. I to wyprowadzało go z równowagi jeszcze bardziej.

Nadzorowanie dalszej roboty zostawiła Vernowi - spokojnemu człowiekowi o nieskończonych pokładach cierpliwości, głębokim głosie i rękach, którymi mógł niemal kruszyć kamienie. Poradzi sobie? Świetnie. Będzie dobrą osobą na jej miejsce. Nie opanuje tej watahy wałkoni? Też dobrze. Kapitan będzie wiedział, żeby wybrać kogoś innego. A ona jeszcze zdąży mu kolejnego dnia tyłek przetrzepać za spartaczoną dniówkę.

Sprzedaż mieczy Rathgara zajęła jej sporo czasu. Jak zwykle zresztą. Nigdy jakoś nie udało jej się pojąć sensu tych ceregieli, handlowych przekomarzanek. Skoro powiedziała płatnerzowi, że za miecze wielkoluda chce siedemdziesiąt srebrnych monet, to chyba oczywistym było, że dokładnie takiej sumy oczekuje. Skoro oczekuje, to chyba oczywiste i całkowicie zrozumiałe, że powinna dokładnie tyle dostać. Czy mówiła niewyraźnie? Nie. Czy ten głupi Dawca Imion w skórzanym fartuchu był głuchy albo cierpiał na niedowład umysłowy? Nie i nie. Więc dlaczego nie mógł ustąpić jej od razu? A tak znowu musiała wysunąć podbródek, spleść ramiona na piersiach, wbić w niego spojrzenie ciężkie od niewypowiedzianych obietnic i ze skrajną ostentacją dać do zrozumienia, że nie opuści jego lokalu, dopóki nie dostanie czego chce. Płatnerzowi trzeba jednak oddać sprawiedliwość: przez pół dzwonu walczył jednocześnie z oślim uporem i Pustułki, i swojego kilkuletniego syna, który koniecznie chciał zobaczyć “pana Awicennę, o którym mówiła mamusia”. W końcu jednak przehandlował te dwa nieszczęsne orcze tasaki za siedemdziesiąt srebrników i przynajmniej dwie godziny świętego spokoju.

- Weźmiesz go do tej kostnicy? Przypilnujesz? - spytał zanim wręczył jej sakiewkę.

- Wezmę, wezmę - obiecała, zgarniając srebro błyskawicznym ruchem - Tak po prawdzie to ja też chciałam zobaczyć tego wielkiego bohatera co dał się ubić jak idiota.

Potem Aune popatrzyła na chłopca. Chłopiec popatrzył na Aune i zaraz potem wyciągnął do niej rączki, zasypując gradem pytań.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 27-03-2012 o 17:38.
obce jest offline