Dzień pracy portowej był już w pełni, gdy cała ta opisana powyżej fascynująca zbieranina indywidualności usłyszała zbliżające się do portu, dudniące po bruku ulic równym krokiem buciory żołnierzy marines.
Do dzielnicy portowej wmaszerował cały oddział - dziesięciu ludzi i sierżant. Białe mundury, wyprane i wyprasowane lśniły w słońcu czystością.
Marynarze ustawili się dwójkami w szeregu, a sierżant przespacerował się wzdłuż nich, oceniając ich postawę. Gestykulując żywo wydał kilka rozkazów, po czym odszedł w kierunku knajpy przy której widzieć można Keigara, by zająć wraz z nimi dogodne stanowisko obserwacyjne.
Trzech z marines ruszyło wzdłuż brzegu, rewidując po kolei statki handlowe i pasażerskie. Większość kapitanów niechętnie okazywała dokumentację, a niektórzy posuwali się nawet do odmowy, ale w końcu, ze strachu być może, każdy swoje papiery okazywał.
Trzech kolejnych zajęło się patrolowaniem knajpek portowych, oraz prywatnych domów miejscowej ludności. Dwaj ostatni zaś marines ruszyli środkiem ulicy portowej, rozglądając się bacznie.
W chwili, gdy Yokko miał właśnie dorzucić do puli, marynarze spadli na hazardzistów jak grom z jasnego nieba i potrząsając groźnie muszkietami zmusili ich do porzucenia gry i z uniesionymi w górze rękoma udania się wraz z nimi. Tak, Yokko też musiał. Colette i Luven mogli obserwować to wszystko z bezpiecznej odległości, gdy nagle jeden marynarz z grupy rewidującej okręty podszedł do nich.
- Poproszę o państwa dokumenty.- Rzucił z niedbałym akcentem.
Tymczasem na kei, gdzie Francis tak hardo prezentował swoją broń i muskuły, zaczął gromadzić się tłum gapiów. W końcu jeden, odważniejszy, zebrał się w sobie i rzucił w głowę ryboluda na wpół nadgryzionym jabłkiem.
- Wynoś się stąd, przybłędo! Nie chcemy tu takich jak ty, dziwadeł!-
__________________ " - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika". |