Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2012, 23:03   #11
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ta noc w Selenthiel mogła przejść do legendy.
Niestety przeszła jedynie do plotek opowiadanych latami. I do domysłów, co wtedy zdarzyło się naprawdę.
Ale o tym... później.
Póki co, w "Zerwanej Cumie" zabawa się rozkręcała się z każdą chwilą.


Co jak co, ale obietnica darmowej wyżerki i alkoholu ściągała do tawerny, każdego adepta. A przynajmniej każdego, kto się adeptem mienił.
Wojaków tu było wielu, nawet paru magów się trafiło. Pili jedli i gadali. Pomiędzy nimi był i Jhink i Kerkillis.
Obaj przybyli do tego miejsca z różnych powodów.
Choć napełnienie kałduna darmowym żarciem należało do tych powodów. Co prawda głównym i jedynym daniem tego wieczoru były



raki.
Gotowane we wrzątku w całości, siekane i smażone z masłem, szczypce raków umieszczone w polewce. Raki przygotowane na sto i jeden sposobów wypełniały wąski stół z darmowymi jedzeniem.
Można zjeść wszystko, o ile miało się ochotę na raki. Te dziwne menu było ponoć kaprysem Scalora, który innych potraw poza rakami nie jadał. Tak głosiła plotka która zaczęła krążyć w karczmie.
Cóż.. skorupiaki bywały smaczne, o ile nie jadło się ich codziennie.
Zaś sam Scalor zaś krążył pomiędzy adeptami i nie-adeptami, tu kogoś spytał, tu z kimś porozmawiał, tam poflirtował.
Wybierał swe rybki z tego stawu ostrożnie. Niczym czapla polująca na płyciźnie.
W tym celu podszedł i do Jhinka i do Kerkilisa. Obaj bowiem wyglądali na osoby, które umiały radzić sobie w różnych sytuacjach.

W tym celu podszedł i do Jhinka i do Kerkilisa. Obaj bowiem wyglądali na osoby, które umiały radzić sobie w różnych sytuacjach.

Na pierwszy ogień poszedł Jhink, bowiem mimo obładowania bronią, godnego wędrownego handlarza orężem, wyglądał bardziej sympatycznie.
I został błędnie wzięty za... zbrojmistrza.
-Interesuje cię może wyprawa w nieznane w poszukiwaniu skarbu? Skarbu co prawda mającego niezbyt długą historię, za to wartą uwagi. -spytał Scalor.-Przyda się ktoś znający na broni.

Podobny błąd uczynił także względem Kerkilisa, biorąc orka za wojownika. Co jednakże w tym przypadku niezupełnie odbiegało od prawdy.
-Wydajesz się być obeznany z bronią ? A z dżunglą? Serwos to niebezpieczne miejsce, ale dla śmiałych adeptów bardzo zyskowne. A i właśnie taki zysk chciałbym zaproponować, tym którzy podejmą się misji na moim okręcie.-rzekł wesołym tonem t’skrang.


A Pustułka, bawiła się na całego. Jadła raki, piła, śmiała się i żartowała z marynarzami Czarnej Mewy. Wspominali razem dobre i złe chwile na statku. Atak na łowców niewolników tuż pod nosem dwóch therańskich bat, pijany rajd nad Morzem Śmierci, kiedy to Saragass musiał udowodnić załodze Gryfiego Szponu która to podniebna galera była szybsza. Bo musiał. Bo byłoby niegrzecznie nie poprzeć swych słów o wyższości Mewy nad Szponem dowodem na prawdziwość tej tezy. To była sprawa honoru, ambicji i zakładu o całą beczkę najlepszego therańskiego wina.
Wspólne żarty, wspólne opowieści, wspólna przeszłość która się właśnie kończyła.

A w innym miejscu przeszłość wracała do właścicieli.
Amaltea zaś zbliżała się do kostnicy miejskiej. Przybytek ten służył do przygotowania zmarłych do pochówku. Zwykle był strzeżony przez jednego strażnika.
Zazwyczaj bowiem pilnowanie zmarłych nie wiązało się z żadnym ryzykiem i nie wymagało czujności.
Tym razem jednak było inaczej. Tym razem oprócz jednego elfiego strażnika, było dwóch włóczników.
Ale żaden osobnik z tej trójki nie przykładał się do swej roboty.
I to był ich błąd. Ostatni jaki popełnili w życiu.

Na oczach zbliżającej się Amaltei, z mroków tuż za trójką leniwych strażników wynurzył się zakapturzony osobnik. Uzbrojony w sztylet o czarnej stali zaatakował. Pierwszy zginął jeden z włóczników. Napastnik błyskawicznie poderżnął mu gardło. Drugi wykorzystując zasięg swej broni wykonał pchnięcie. Jednakże zakapturzony uchwycił dłonią drzewce włóczni i trzymając je zaatakował. Sztylet rozorał krtań wywołując obfite krwawienie. I szybką acz bolesną śmierć.
Został tylko strażnik z kolczastą pałką. Jego nerwowe ruchy świadczyły, że tak naprawdę nigdy nie używał owej broni w boju. I zawsze był to zwykły straszak.
Zakapturzony osobnik dopadł go błyskawicznie i szybkim pchnięciem w brzuch zakończył i żywot tego elfa.
Po czym wszedł do kostnicy.
Amaltea przez chwilę tylko zastanawiała się czemu te trzy elfy nie wzywały pomocy. Czyżby coś zasnuło ich umysły? Czyżby strach sparaliżował ich gardła? Czy może był inny powód?
Cokolwiek by nie było, w kostnicy był morderca. I być może trup Awicenny.

Iluzjonista “budził” się w różnych podejrzanych miejscach odkąd opuścił domowe pielesze. Kostnica elfów nie była pod tym względem niczym wyjątkowym.
Całe szczęście, że elfi śledczy był tak miły, że zostawił cały ekwipunek Awicenny przy jego “zwłokach”. Co jeszcze bardziej interesujące, podobnie uczynił w przypadku Gelathaina. Ekwipunek ciekawskiego barda był ładnie spakowany obok katafalku na którym leżały jego zwłoki.
Ale gdy tylko Awicenna się do nich zbliżył, ktoś wszedł do kostnicy.


Mężczyzna uzbrojony był w dziwny zakrzywiony sztylet wykuty z czarnego metalu.Jego zbroja skórzana zdobiona była dziwnymi ornamentami.A jego twarz pokryta była mozaiką rytualnych blizn.
Określenie typ spod ciemnej gwiazdy pasowało do niego aż za dobrze. Zwłaszcza, że ostrza sztyletu skapywały na ziemię kropelki krwi.
Typek ów widząc iluzjonistę uśmiechnął się złośliwie i ruszył do ataku w całkowitym milczeniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2012 o 13:13. Powód: małe rozszerzenie posta
abishai jest offline