Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2012, 23:03   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ta noc w Selenthiel mogła przejść do legendy.
Niestety przeszła jedynie do plotek opowiadanych latami. I do domysłów, co wtedy zdarzyło się naprawdę.
Ale o tym... później.
Póki co, w "Zerwanej Cumie" zabawa się rozkręcała się z każdą chwilą.


Co jak co, ale obietnica darmowej wyżerki i alkoholu ściągała do tawerny, każdego adepta. A przynajmniej każdego, kto się adeptem mienił.
Wojaków tu było wielu, nawet paru magów się trafiło. Pili jedli i gadali. Pomiędzy nimi był i Jhink i Kerkillis.
Obaj przybyli do tego miejsca z różnych powodów.
Choć napełnienie kałduna darmowym żarciem należało do tych powodów. Co prawda głównym i jedynym daniem tego wieczoru były



raki.
Gotowane we wrzątku w całości, siekane i smażone z masłem, szczypce raków umieszczone w polewce. Raki przygotowane na sto i jeden sposobów wypełniały wąski stół z darmowymi jedzeniem.
Można zjeść wszystko, o ile miało się ochotę na raki. Te dziwne menu było ponoć kaprysem Scalora, który innych potraw poza rakami nie jadał. Tak głosiła plotka która zaczęła krążyć w karczmie.
Cóż.. skorupiaki bywały smaczne, o ile nie jadło się ich codziennie.
Zaś sam Scalor zaś krążył pomiędzy adeptami i nie-adeptami, tu kogoś spytał, tu z kimś porozmawiał, tam poflirtował.
Wybierał swe rybki z tego stawu ostrożnie. Niczym czapla polująca na płyciźnie.
W tym celu podszedł i do Jhinka i do Kerkilisa. Obaj bowiem wyglądali na osoby, które umiały radzić sobie w różnych sytuacjach.

W tym celu podszedł i do Jhinka i do Kerkilisa. Obaj bowiem wyglądali na osoby, które umiały radzić sobie w różnych sytuacjach.

Na pierwszy ogień poszedł Jhink, bowiem mimo obładowania bronią, godnego wędrownego handlarza orężem, wyglądał bardziej sympatycznie.
I został błędnie wzięty za... zbrojmistrza.
-Interesuje cię może wyprawa w nieznane w poszukiwaniu skarbu? Skarbu co prawda mającego niezbyt długą historię, za to wartą uwagi. -spytał Scalor.-Przyda się ktoś znający na broni.

Podobny błąd uczynił także względem Kerkilisa, biorąc orka za wojownika. Co jednakże w tym przypadku niezupełnie odbiegało od prawdy.
-Wydajesz się być obeznany z bronią ? A z dżunglą? Serwos to niebezpieczne miejsce, ale dla śmiałych adeptów bardzo zyskowne. A i właśnie taki zysk chciałbym zaproponować, tym którzy podejmą się misji na moim okręcie.-rzekł wesołym tonem t’skrang.


A Pustułka, bawiła się na całego. Jadła raki, piła, śmiała się i żartowała z marynarzami Czarnej Mewy. Wspominali razem dobre i złe chwile na statku. Atak na łowców niewolników tuż pod nosem dwóch therańskich bat, pijany rajd nad Morzem Śmierci, kiedy to Saragass musiał udowodnić załodze Gryfiego Szponu która to podniebna galera była szybsza. Bo musiał. Bo byłoby niegrzecznie nie poprzeć swych słów o wyższości Mewy nad Szponem dowodem na prawdziwość tej tezy. To była sprawa honoru, ambicji i zakładu o całą beczkę najlepszego therańskiego wina.
Wspólne żarty, wspólne opowieści, wspólna przeszłość która się właśnie kończyła.

A w innym miejscu przeszłość wracała do właścicieli.
Amaltea zaś zbliżała się do kostnicy miejskiej. Przybytek ten służył do przygotowania zmarłych do pochówku. Zwykle był strzeżony przez jednego strażnika.
Zazwyczaj bowiem pilnowanie zmarłych nie wiązało się z żadnym ryzykiem i nie wymagało czujności.
Tym razem jednak było inaczej. Tym razem oprócz jednego elfiego strażnika, było dwóch włóczników.
Ale żaden osobnik z tej trójki nie przykładał się do swej roboty.
I to był ich błąd. Ostatni jaki popełnili w życiu.

Na oczach zbliżającej się Amaltei, z mroków tuż za trójką leniwych strażników wynurzył się zakapturzony osobnik. Uzbrojony w sztylet o czarnej stali zaatakował. Pierwszy zginął jeden z włóczników. Napastnik błyskawicznie poderżnął mu gardło. Drugi wykorzystując zasięg swej broni wykonał pchnięcie. Jednakże zakapturzony uchwycił dłonią drzewce włóczni i trzymając je zaatakował. Sztylet rozorał krtań wywołując obfite krwawienie. I szybką acz bolesną śmierć.
Został tylko strażnik z kolczastą pałką. Jego nerwowe ruchy świadczyły, że tak naprawdę nigdy nie używał owej broni w boju. I zawsze był to zwykły straszak.
Zakapturzony osobnik dopadł go błyskawicznie i szybkim pchnięciem w brzuch zakończył i żywot tego elfa.
Po czym wszedł do kostnicy.
Amaltea przez chwilę tylko zastanawiała się czemu te trzy elfy nie wzywały pomocy. Czyżby coś zasnuło ich umysły? Czyżby strach sparaliżował ich gardła? Czy może był inny powód?
Cokolwiek by nie było, w kostnicy był morderca. I być może trup Awicenny.

Iluzjonista “budził” się w różnych podejrzanych miejscach odkąd opuścił domowe pielesze. Kostnica elfów nie była pod tym względem niczym wyjątkowym.
Całe szczęście, że elfi śledczy był tak miły, że zostawił cały ekwipunek Awicenny przy jego “zwłokach”. Co jeszcze bardziej interesujące, podobnie uczynił w przypadku Gelathaina. Ekwipunek ciekawskiego barda był ładnie spakowany obok katafalku na którym leżały jego zwłoki.
Ale gdy tylko Awicenna się do nich zbliżył, ktoś wszedł do kostnicy.


Mężczyzna uzbrojony był w dziwny zakrzywiony sztylet wykuty z czarnego metalu.Jego zbroja skórzana zdobiona była dziwnymi ornamentami.A jego twarz pokryta była mozaiką rytualnych blizn.
Określenie typ spod ciemnej gwiazdy pasowało do niego aż za dobrze. Zwłaszcza, że ostrza sztyletu skapywały na ziemię kropelki krwi.
Typek ów widząc iluzjonistę uśmiechnął się złośliwie i ruszył do ataku w całkowitym milczeniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2012 o 13:13. Powód: małe rozszerzenie posta
abishai jest offline  
Stary 31-03-2012, 16:27   #12
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Okoliczności były aż sprzyjające... zbyt sprzyjające. Ekwipunek przykładnie spakowany w wór i postawiony nieopodal katafalku, zapalone kaganki... zupełnie jakby ktoś chciał, żeby therańczyk łatwo i szybko uciekł z kostnicy. Brakowało tylko jeszcze jakiegoś dramatycznego zdarzenia – zabójcy może? Albo małej Amy, przybywającej bratu z odsieczą.

W każdym razie, coś tu było nie tak. Dziwne zabójstwo, błyskawiczne aresztowanie maga, środki bezpieczeństwa podjęte wcześniej, żeby zabezpieczyć się przed jego „zmartwychwstaniem”... tylko po to, aby teraz ułatwiać mu ucieczkę? I przy okazji prowokować wszystkie te tajemnicze kulty, o których rozprawiała wcześniej dwójka śledczych, do działania. Bo elf jakoś wątpił, żeby ktoś, kto zadał sobie tyle trudu, by go wpakować w trudną sytuację, zechciał zostawić jego „truchło” bez odpowiedniej atencji.

Zamierzał więc wrzucić swój dobytek do sakwy therańskiej, uwinąć się szybko z ekwipunkiem i bogactwami Gelathaina, a później zmykać z kostnicy... I jak zwykle ostatnimi czasy, prawie nic z tego nie wyszło. Ledwo nachylił się nad całunem, gdy zauważył jakiś cień przy drzwiach. Ciemna sylwetka wsunęła się trochę do wnętrza kostnicy, wchodząc w krąg światła rzucanego przez kaganek. Pierwszy w oczy rzucił się obnażony sztylet, z którego wciąż kapała krew. Tyle iluzjoniście wystarczyło, żeby sklasyfikować go jako wroga. Potężna muskulatura, paskudna gęba, wredny uśmiech... - na to prawie nie zwrócił uwagi.

Obdarzył swego wroga tylko jednym spojrzeniem. Mgliście zastanowił się, czy Theranin... ale był zbyt pretensjonalny i nieprofesjonalny. Zresztą, to nie grało roli – liczyło się tylko, żeby pokonać tego skurwysyna, nim ów go zabije. W mgnieniu oka sięgnął więc po dostępną adeptom magię, próbując osłabić mu percepcję. Sukces! Mógł tylko sobie winszować sukcesu.

To go nie kosztowało czasu. Po tym jednak przeszedł tkania wątków do zaklęcia zawartego w jednej ze swoich matryc. To już kosztowało go aż nazbyt dużo czasu. Tkał więc jak szalony, zamierzając ją skończyć, zanim tamten ruszył się z miejsca... I udało się!
- Nigdy nie lekceważ ptactwa... – sarknął w ramach komponentu werbalnego, rzucając zaklęcie.
Pisk, wizg... i jak na komendę przez uchylone drzwi wleciały trzy jastrzębie, oblatując zabójcę. Ów cofnął się, próbując desperacko odsunąć się poza zasięg szponów lub odpędzić od atakujących ptaków. Średnio mu się to udawało – gdy jeden cofał się poza zasięg sztyletu, następny przypuszczał szybki atak na wątrobę...

Skoro zabójca nie zerwał zawieszenia niewiary, efekt nieco odciążył iluzjonistę i dał Awicennie kilka chwil na złapanie oddechu. Oznaczał też tyle, że magia się przeciwnika ima. I bardzo dobrze – bo przez ułamek sekundy rozważał różne alternatywy dla magicznego pojedynku. Właściwie, inne opcje były dwie – mógł zwielokrotnić siłę swego głosu i spróbować wezwać pomoc albo spróbować fortelu, ośmielić wroga kilkoma iluzyjnymi płomieniami, chwycić lampkę ze ściany... i spróbować mu wmówić, że kostnica płonie jedynie iluzyjnie.

Jednak podpalanie kostnicy (i przeniesienie się ognia na świątynkę obok) przyciągnęłyby pytania ze strony stróżów sprawiedliwości, a skórka nie była warta wyprawki. Tak, słabość wroga była bardzo dobra...
- To teraz inaczej się pobawimy, skurwysynu... - mruknął, rozluźniając nieco uchwyt na kukri Sonoksa. Już bardziej zrelaksowany – w końcu wróg walczył z wiatra... jastrzębiami – zabrał się za drugie zaklęcie. Tym razem – za czar duszący.
Tyle... że wróg najwyraźniej postanowił, że do końca współpracować nie będzie. Zrozumiałe, choć dziwne, że zajęło mu to aż kilkanaście sekund. Widać nigdy wcześniej nie spotkał się z taką magią. Tak czy owak, żwawo ruszył w kierunku elfa. A przynajmniej tak zamierzał – bo zawsze któryś z jastrzębi zbliżył się zbyt blisko jego oczu. Na każde dwa kroki w przód, musiał się cofnąć o półtora kroku... a sam Awicenna przezornie się oddalał, splatając kolejny wątek.

Przez chwilę działo się bardzo mało... ot, napastnik i iluzjonista się poruszali po komnacie w żółwim tempie. Niby muskularnemu mężczyźnie udało się dobyć sztyletu... ale gdy tylko zaczął składać się do rzutu, nagle okazało się, że któryś z ptaków był tuż koło jego ręki, więc musiał ją zabierać, nim drapieżnik mu ją rozdziobał.

Aż wreszcie impas został złamany. Ktoś inny gwałtownie wpadł do środka, a swą bytność zaczął od wyprowadzenia ciosu w rękę nożownika. Kobiece kształty... czyżby kobieta, z którą naradzał się łucznik...? Zaraz, te włosy... Ama?! Skąd ona się wzięła? Przecież nie widział jej od lat! Ba wedle ostatnich doniesień siostrzyczka miała być w Vivane, a nie w okolicach Pyros!Zresztą, ojciec zawsze ją rozpieszczał – nie puściłby jej samodzielnie do Barsawii? Czyżby podobieństwo... a może ktoś robił sobie z niego żarty?

Gorzej, że niedoszły zabójca nie zamierzał uszanować spotkania rodzinnego i bezczelnie zaatakował Amalteę. Próbował ciąć w twarz, a tylko obawa o własną twarz – zagrożoną kolejnym atakiem ptaszydła – najwyraźniej mu przeszkodziła. Na szczęście Awicenna był już na tyle wytrenowany, aby chwila zdumienia nie przeszkodziła mu w tkaniu wątków.

Siostra cięła, wróg próbował ciąć... przez chwilę się kotłowało, ale doświadczenie intruza z jednej strony, a awicennowa magia z drugiej strony, uniemożliwiało wyrządzenie sobie nawzajem krzywdy. Aż wreszcie, sztylet przypadkiem zahaczył o ptaka. I jastrząb się rozwiał w nicość, pozostawiając rodzeństwo bez ochrony.

Iluzjonista prawie się tym nie zmartwił – kończył splatać wątki następnego czaru. I to dla odmiany taki, który mógł coś tamtemu zrobić. Tyle, że ów postanowił przejść do ataku – zignorował fortel Amy, wziął zamach i rzucił sierpowatym sztyletem w maga. I ów oberwał kosę w żebra sekundy po tym, jak zakończył robotę przy wątkach.
- Żeby cię... – syknął przez zaciśnięte zęby, chwytając się za bok. Szczęśliwie, broń ledwo przebiła skórę i ześlizgnęła się po żebrze. Od ciała Awicenny odpadł amulet osłabienia ciosów – niewątpliwie to właśnie po stronie tego zabezpieczenia leżała zasługa za to, że sierpowaty sztylet nie wyrządził mu krzywdy.
Jednak ból bólem, a czar z dokończonymi wątkami nie mógł dużo czekać. Powrócił więc do poprzedzającej rzucanie zaklęć zabawy w „młodego geometrę” - części magicznego rzemiosła, której Awicenna znienawidził sobie najbardziej. Trzymetrowy okrąg czaru, ustawienie Amy, ustawienie zbója... na papierze wychodziło całkiem zgrabne zadanie, ale papier nie miał później pretensji, że rąbnęło się sojusznika!

Na szczęście, problem również szczególnie trudny nie był - więc iluzjonista rzucił czar, wybrawszy uprzednio centrum jego efektu nieco za swoimi plecami. Tak, by objęło zbira, a siostrę już niekoniecznie. I niech się męczy - w tej chwili elf życzył tamtemu strasznych męczarni.

Indywiduum przystanęło, charknęło... słowem, poddało się mocy magii. Musiało minąć jeszcze trochę czasu, nim wyimaginowany brak powietrza dopełni swego, ale elf mógł już odetchnąć. Teraz tylko pozostało zadecydować, co z takim fantem zrobić – bo, że nie odda go śledczym, to było pewne. Zbyt dużo pytań i zbyt dużo zmartwychwstań. A poza tym, Barsawia nie była Therą – na losie żadnego z niezależnych państewek nie zależało mu na tyle, żeby nadstawiać za nie własny kark. Bo niby co innego miałoby pchać go do przekazania mordercy władzom? Chęć zemsty za Gelathaina? Bah, nic ważnego im nie powie, sądząc z fanatycznego zacięcia. A zabić mogą go sami. Ba!, mógł przekazać im pewną dozę wiedzy... ale o Awicennie. Ot, rzucanie z więzienia „therańskim szpiclem” może nie było specjalnie wiarygodne, ale w połączeniu z dobytkiem oskarżanego i jego wcześniejszymi kłamstwami...

… a może pozostawało coś więcej niż rozważanie losów wroga? Przeciwnik najwyraźniej nie zważał na swoje życie – i podpalił kostnicę. Wyjął z zanadrza jakąś fiolkę, niepomny na to, że Ama z zapałem próbowała pchnąć go w dłoń, i rzucił nią w ścianę... sekundę przed tym, jak miecz uderzył w jego rękę. Fiolka musiała zawierać jakąś wyjątkowo palną substancję, bo ściana wnet zajęła się ogniem.

Magik zmełł przekleństwo w ustach. Pozostawało rzucić się do ucieczki, korzystając z tego, że zaklęcie znacznie spowalniało przeciwnika. Wpierw jednak... jak dobrze, że worek z gelathainowym dobytkiem znajdował się w zasięgu lewej ręki! Nikt nie chciał, by dorobek życia trubadura się spalił...

Chwyciwszy worek z bogactwami, skierował się ku drzwiom. Priorytety były proste: dotrzeć do odrzwi – w razie potrzeby wyrąbując sobie drogę kukri – chwycić Amę, wyjść i zamknąć za sobą. Ot, proste. No, ale dziewczyna bawiła się w bohaterkę..
- Zostaw go - krzyknął do siostry, widząc, że ta próbuje ogłuszyć swego oponenta. Nie było na to czasu – jeśli tylko się prędko stąd nie wydostaną...
Nie czekając na jej reakcję, iluzjonista ruszył do przodu. Uszedł nawet kilka kroków, zanim tamten wyszarpnął z pochwy następny sztylet. Czyli - nawet tracąc świadomość - nie zamierzał spasować. Cóż, można było się spodziewać – i tak musiał wykończyć elfy, jeśli miał uciec bez świadków.

A w najlepszym interesie rodzeństwa było, żeby mu to uniemożliwić. Awicenna prędko zastanowił się, czy nie dostroić którejś z matryc do zaklęć bojowych, lecz wesoło trzaskający ogień uzmysłowił mu, że ma na to zbyt mało czasu. Pozostawało użycie broni białej.

Elf skorzystał z tego, że próbującemu złapać oddech przeciwnikowi magia utrudniała nawet myślenie, o poruszaniu się nawet nie wspominając. Zaklęcie zazwyczaj odbierało przeciwnikom gdzieś połowę ich szybkości. Wystarczało żeby obejść go w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Zachodził go od prawej strony - tak, aby rękę, w której trzymał sztylet, odgradzało od niego jego własne ciało.

Powinno dać to jakąś dozę ochrony... a przynajmniej tak elf myślał - nie znał się szczególnie na walce wręcz. Wiedział tyle, by zwrócić się do przeciwnika prawym bokiem oraz wziąć szeroki zamach. No i ciąć. Wściekle, silnie – byle dotrzeć do nieprzyjaciela. Nie to, co amowe płazy – to, że miecz do płazowania nie służy.

Zamachnął się, mierząc trochę poniżej żeber. Zbój byłby uniknął ciosu, lecz jednocześnie z drugiej strony podjęła swój atak Ama, wytrącając go z równowagi. Zakrzywione ostrze Awicenny trafiło, przecięło odzienie i weszło głęboko w ciało poniżej żeber. Miecz dziewczyny również znalazł swój cel, żłobiąc ranę po drugiej stronie cielska. To już było dla napastnika zbyt dużo – osunął się na kolana, obficie brocząc krwią. Siły opuszczały go w szybkim tempie. Już dwie sekundy później nawet nie klęczał – leżał, tracąc przytomność.

Pozostawało tylko chwycić elfkę i ulotnić się z siostrą (oraz dobytkiem Gelethaina, oczywiście!) zanim zlecą się gapie.
 
Velg jest offline  
Stary 02-04-2012, 22:15   #13
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Jhink. Jedyna persona skłonna wadzić sobie długim łukiem na karczemnej wyżerce. Na ogół w dłoni, czasem tylko przewieszany bywał, wzdłuż kołczanu, na elfią modę. Albo odstawiany nieopodal, gdy niewysoki człowiek zajmował obie dłonie aktywnym ucztowaniem. Na skos pleców pojemny kołczan na niemal metrowe strzały świadczył, iż łucznictwo było dla niego czymś więcej niż okazyjną koniecznością. Płaszcz narzucony na ramiona i okrywający kołczan sprawią, że normalnie wytworzyła by się pod zasobnikiem z strzałami ciężka do zbadania przestrzeń. Jednak w barowej zawierusze, siedząc, pijąc i dworując, ukrycie mniej wydajnym bywa dlatego obserwator powiesiwszy na Płowym spojrzenie dość długie do wniosku dojść mógł, iż wzdłuż kołczanu przytroczona jest lekka, a zatem łatwiejsza do ukrycia kusza. Dająca strzelcowi wiekszą swobodę w ciasnych przestrzeniach od niewygodnego w ścisku łuku. Całość dopełniało uzbrojenie na pasie. Z lewej strony dobry do wszystkiego jednoręczny toporek. Służący zapewne do drwa rąbania, kotwiczek abordażowych ścinania i wielu innych codziennych czynności na odganianiu się od wroga kończąc. Z prawej za to niewielka tarcza. Puklerz zaledwie zdatna zarówno strzelcowi jak lekko zbrojnemu. Na koniec pejcz, bat. Znów niemal pod płaszczem schowany. Z pasków skórzanych, mocnych, acz pozbawiony jakowyś makabrycznie raniących zakończeń. Ot widać w walce osobnik ten wolał przeciwników na wiele sposobów na dystans trzymać. Zapewne z przyczyn czysto higienicznych, bo to wiadomo co za cholera może się do człowieka na polu bitwy przylepić? Ale wśród kufli brzędęku? Nie. Tu nie szukał dystansu. Nie tworzył przepaści by od reszty gości się grodzić. Przeciwnie! Każde rzucone słowo. Toast. Przyśpiewka. Spotykały się z żywiołową reakcją jeśli tylko tchu starczało. Więc płowa czupryna co rusz blask kaganków łapała, jak i wąs wilgotny co chwilę w trunkach umaczany.

-Interesuje cię może wyprawa w nieznane w poszukiwaniu skarbu? Skarbu co prawda mającego niezbyt długą historię, za to wartą uwagi. -spytał Scalor.-Przyda się ktoś znający na broni.
- Za młodym jeszcze by prawdziwym zbrojmistrzem się mienić kapitanie.
- mówiąc to Jhink pominął fakt iż niechętne oko i z czterdzieści wiosen przypisać mu mogło - Co wcale nie umniejsza atrakcyjności pańskiej oferty, a nic nie ucieszyło by mnie bardziej jak poznawanie okolic z brzuchem pełnym i liczną kompanią. A jeśli by i coś nadto skapło w wyprawy wyniku z pogardą się nie spotka. Na cóż więc mieli byśmy polować, że wartość posiadając z przed pogromu nie pochodzi? - czekając na odpowiedź zwrotną przełamał jedno z biednych stworzonek i jął zajmować się jego pożywnym odwłokiem.

-Po drodze na pewno znajdzie się parę okazji do zarobku. Osady nad dopływami do jeziora Pyros, cierpią na nadmiar problemów i zapewne na nadmiar towarów, którymi chętnie zapłacą za ich rozwiązanie.- odparł zachęcająco Scalor.- Jeśliś nie zbrojmistrz, to kto?
-Myślę, że udało by mi się zawstydzić paru tutejszych z wysokiego ludu
. - mówiąc to szarpnął łagodnie przecinającą mu pierś cięciwe - Ale nie jest to celem mojej tu obecności. Ludzie to zaradna rasa kapitania. A moim zdaniem im później odniesie się rany tym większa szansa na szczęśliwe zakończenie choć bynajmniej nie unikam walki w starciu, ale jeśli wraz z mym łukiem możemy zmusić przeciwnika do zastanowienia nad swym planem to z ochotą pomagam stojąc w drugiej linii oddając laur bohatera tym z przodu.

-Radzisz sobie na łodzi więc. A jak poza nią? Potrzebuję ludzi, którzy poradzą sobie z dżunglą i jej zagrożeniami wszelakiego rodzaju.- mruknął Scalor przyglądając się krytycznie Jhinkowi.

- Przeżyłem już dość długo kapitanie nie piastując dziatek i nie uprawiając ziemi. - blondyn wzbogacił swą odpowiedź o wzruszenie ramionami - Nigdy nie zamierzałem dorównać dzikusom w ich zrozumieniu dżungli, ale żyłem na jej pograniczu i nie raz z wody uciekałem w jej objęcia, jak i z niej na bezpieczną powierzchnię wody. Jak Pasje dyktowały. A cóż za łupy kapitan obieca jako zachętę do wyprawy potrzebującej takiego teatru. - tu gest Jhinka objął całą salę.

-W ładowniach statku można znaleźć różne ciekawe rzeczy. No i zapłata za trudy niezależna od wyników, o jedzeniu nie wspominając.- t’skrang mówił lekko nerwowym, ale i płenym ekscytacji tonem. Widocznie widział w tej wyprawie profity. I to duże sądząc z nerwowych ruchów jego ogona.
- Ha! Z takimi warunkami sprzeczać się nie zamierzam. Jeśli kapitanowi pasuję - tu rubasznie trzasnął t’skranga w ramię - to ma mnie na swoim pokładzie. Płowym mnie zowią, skąd? Zgadnąć nie trudno. - przeczesawszy czuprynę opróżnił kufel świętując udany kontrakt.

-Świetnie...załatw swe sprawy na lądzie w przeciągu dwóch dni, a potem zamustruj się na Smoczej Tancerce. Moi ludzie będą już powiadomieni na temat Płowego.- jaszczur przyjacielsko klepnął Jhinka po plecach, po czym udał się na poszukiwanie kolejnych kandydatów na swych pracowników.
 

Ostatnio edytowane przez carn : 02-04-2012 o 22:26.
carn jest offline  
Stary 05-04-2012, 18:27   #14
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Amaltea spodziewała się, że dostęp do kostnicy będzie utrudniony. Przez cała drogę, w każdej chwili, w której zdołała nie rozmyślać o losie swojego brata (a nie było tych chwil aż tak dużo), snuła plany, w jaki sposób dostać się do budynku, nie budząc podejrzeń. Może wpuszczali zwyczajnych gapiów? A jeśli nie, to może zadziała łapówka? (Mechanizm działania “opłat dodatkowych” rozpracowała już dawno, jeszcze w domu, i dobrze wiedziała, że potrafią otwierać pozornie zamknięte na głucho drzwi). A może lepiej powiedzieć prawdę i przyznać się do bycia krewną Awiego? I poprosić o wydanie ciała rodzinie? A może jednak nie krewną, tylko, powiedzmy... kochanką? Pomysły i plany mnożyły się w jej głowie niczym stadko napalonych królików, ale jak na złość żaden nie zyskiwał znaczącej przewagi nad konkurentami.

Ostatecznie, gdy jej oczom ukazała się brama prowadząca na dziedziniec świątyni Garlen, była przygotowana na to, że będzie musiała improwizować. Miała nadzieję, że nie zbłaźni się z bardzo przed strażnikami - tyle dobrego, że była ich tylko (a może aż?) trójka, a o tej porze dziedziniec był praktycznie opustoszały. Wzięła głęboki wdech i właśnie miała przekroczyć bramę, gdy trzy szybkie jak błyskawica ciosy powaliły jej niedoszłych rozmówców, jakby były to bezbronne dzieci.

Dziewczyna zamarła z uchylonymi z zaskoczenia ustami, wciąż opierając się jedną ręką o filar łuku wieńczącego wejście na teren świątyni. Bardziej zaskoczona, niż wystraszona, już miała zawołać głośno straże, gdy uświadomiła sobie, że wokół nie ma nikogo - a najbliższy odpowiednik straż, jaki widziała w tej okolicy, leży właśnie kilkadziesiąt metrów od niej, w kałuży krwi. Tymczasem morderca zniknął w drzwiach kostnicy, zapewne zamierzając się na dobytek zmarłych... Lub niekoniecznie zmarłych. A jeśli to drugie, to może niekoniecznie na dobytek?

Nie było czasu, żeby szukać pomocy, trzeba było działać!

Dystans, który dzielił ją od kostnicy, pokonała w kilka chwil. Dopadła do drzwi, ale zamiast wtargnąć do środka, przystanęła na chwilę, by sprawdzić, czy można jeszcze pomóc leżącym na ziemi mężczyznom.

Krew wsiąkła już w podłoże, pozostawiając tylko rozległe, ciemne plamy. W przytłumionym świetle wieczoru coraz trudniej już było rozróżniać kolory - dziewczyna z niejakim zdziwieniem uświadomiła sobie, ze nawet ta, która plamiła ubrania mężczyzn, była raczej czarna niż czerwona. Ta myśl przyczepiła się do niej jak rzep i krążyła po głowie przez cały czas, gdy patrzyła na ziającą dziurę poderżniętego gardła, wykrzywioną w grymasie przerażenia twarz, i drugą twarz, i porzuconą w środku ciemnej plamy na ziemi kolczastą pałkę...

Krew nie była czerwona. Krew była czarna.

W przedziwny sposób ta myśl pozwoliła jej stłumić nadchodzące mdłości, zastępując je uderzającą do głowy furią. Szarpnęła bogato zdobiony uchwyt drzwi lewą ręką, z mieczem w prawej dłoni, przygotowana do ataku. Oczywiście przez cały czas miała nadzieję, że Awi żyje i ma się dobrze, ale mimo wszystko stado krążących po pomieszczeniu drapieżnych ptaków zaskoczyło ją mocno. Nie na tyle mocno jednak, by przeoczyła stojącą tuż przed nią postać, oganiającą się przed atakującymi ją dziobami i szponami. Trudno było nie rozpoznać mordercy, który zaledwie chwilę temu pozbawił życia trójkę niewinnych ludzi. Tacy nie zasługiwali na honorowy pojedynek. Zasługiwali na wydanie ich w ręce władz i sprawiedliwą karę za swoje zbrodnie! Dlatego też nie czekała, aż zbir poradzi sobie z rozwścieczonymi (i zapewne nieistniejącymi) jastrzębiami. Korzystając z chwilowej przewagi ruszyła na wroga, zamierzając wytrącić mu z ręki broń.

Dziewczyna rozpędziła się, by z impetem zaatakować, wyprowadziła pchnięcie godzące w dłoń i prawie jej się udało. Ostrze zostawiło krwawy ślad na nadgarstku mężczyzny. Ten spojrzał na nią dzikim, szaleńczym spojrzeniem - jakby nie był człowiekiem, a wściekłym psem w ludzkiej postaci. Zacisnął jednak mocniej dłoń na sztylecie i obróciwszy się płynnie, zaatakował, mierząc ostrzem w szyję Amaltei. A przynajmniej taki miał zamiar. Pikujący na jego twarz jastrząb zmusił go do odskoczenia i poniechania ataku na elfkę.

Dziewczyna odruchowo wykonała zgrabny półobrót, usuwając się z linii zamarkowanego ciosu. Korzystając z faktu, że dzięki temu przeciwnik nie zasłaniał już jej widoku na pomieszczenie, omiotła wzrokiem kostnicę. Awicenna stał pod ścianą po drugiej stronie, w okolicach ciała jakiegoś innego elfa (zapewne tego otrutego trubadura, o którym mówiono) i wyglądał, jakby rzucał jakiś czar. Co było zresztą w tej sytuacji całkowicie logiczne, jeśli tylko pominąć plotki, jakoby leżał martwy. Oczywiście domyślała się, że stado jastrzębi było jego sprawką, ale i tak poczuła, że wydaje z siebie mimowolne westchnienie ulgi. A jeśli chodzi o bardziej świadome akcje - przypuściła kolejny atak, tym razem starając się raczej zranić, niż rozbroić typa. Nie wyglądał na osobnika, z którym bezpiecznie byłoby się cackać.
Chybiła, ostrze minęło o kilka centymetrów ciało mężczyzny, który ostrzem swego sierpowatego sztyletu postanowił się pozbyć swego utrapienia. I przeciął jednego ptaka, zaskoczony tym że cios przeszedł gładko przez bestię, jakby ta... nie istniała.

To wystarczyło. Iluzja opadła i widmowe jastrzębie znikły.

Nagłe zniknięcie iluzji zaskoczyło również Amalteę, choć tylko na krótką chwilę. Wykorzystała fakt, że na jej twarzy zagościł wyraz zdumienia, a powieki odruchowo rozwarły szerzej i jednym tchem zakrzyknęła:
- Prawdziwy za tobą!
Jednocześnie odsunęła się lekko w bok, udając, że odsuwa się od wyimaginowanego zagrożenia znajdującego się za plecami mężczyzny. Niezależnie od tego, czy zbir nabierze się na jej blef, następnym razem zamierzała zaatakować go z boku.

Nie nabrał, ale też i nie zamierzał atakować. Cofnął się nieco i zerknąwszy na Awicennę sięgnął do pochew ze sztyletami ukrytych za plecami. Dobył jednego z nich i płynnym ruchem cisnął w iluzjonistę, trafiając gp w bok. Ostrze wbiło się w ciało i ześlignęło po najniższym z żeber, omijąc witalne organy. Jednocześnie miecz Amaltei dosięgnął boku mężczyzny znacząc jego ciało krwawą raną. Dziewczyna kątem oka zauważyła, że jej brat właśnie rzucał jakiś czar.

Awicenna z miejsca, w którym stał, nie mógł dokładnei obserwować przeciwnika, ale Amaltea, patrząca na zbira z bliska, widziała dobrze jego zachowanie. Mężczyzna jedną ręką chwycił się za szyję, jakby próbował zerwać niewidzialne okowy ze swej szyi, jego oczy wybałuszyły się... Ale on sam się uśmiechał. Mimo, że walczył o oddech, uśmiechał się upuszczając sztylet z dłoni, sięgając po jakąś glinianą butelkę i ciskając ją w kaganek. Rozprysła się z głośnym trzaskiem o niego i o drewnianą ścianę, zapalając ją w oka mgnieniu. Ten szaleniec nie dbał o swe życie, dopóki mógł kogoś zabrać ze sobą. W tym przypadku elfie rodzeństwo!

Dziewczyna widząc, że mężczyzna sięga po jakiś przedmiot, wyprowadziła cios, ale dosięgnął ręki zbira ułamek sekundy po tym, jak łatwopalna substancja pokryła najbliższą ścianę. Najwyraźniej rozorana dłoń nie zrobiła na nim większego wrażenia, niż dusząca magia Awicenny, więc Ama niewiele myśląc rąbnęła go płazem miecza w tył głowy. Chybiła paskudnie, najwyraźniej ten typek nie zamierzał się poddawać i nie chciał być pojmany żywcem. Uniknął ciosu i choć próbował złapać oddech, to jednak ważniejsze dla niego było ubicie któregokolwiek z nich. (Choć najwyraźniej preferował “martwego” iluzjonistę). Chwycił za sztylet i wyraźnie zamierzał znów wbić go w ciało Awicenny. Elf najwyraźniej się bawił w jakieś okrążanie przeciwnika, ale za to kazał siostrze darować sobie podchody. Ama widząc, że jej brat, pomimo raczej nikłego obycia z bronią, szykuje się do ciosu, nie mogła przecież jednak tak po prostu się wycofać! Widząc, że przeciwnik pomimo utrudnień w postaci iluzyjnych czarów świetnie radzi sobie z unikami, tym razem postanowiła podejść do sprawy całkowicie poważnie. W chwili, gdy Awicenna wymierzył cios w bok przeciwnika, elfka chlasnęła go mieczem z drugiej strony.

Zarówno kukri iluzjonisty jak i miecz Amy zrobiły swoje. Polała się krew. Ciosy te zadały głębokie i ciężkie rany. A sam przeciwnik osunął się na podłogę dogorywając powoli. Nie było już czasu na nic. Ogień ogarnął ścianę, a sala była zadymiona.

- Awi, pomożesz mi go podnieść? - elfka z coraz bardziej bezradną miną to rozglądała się po ogarniętym pożogą pomieszczeniu, to patrzyła na krwawiące ciało leżące u jej stóp.
- Ama, on umiera – stwierdził Awicenna stanowczo, patrząc na upływ krwi. – Nie zdołamy... Chodź... – syknął i chwycił Amę, gdy jakaś płonąca, mała belka spadła zbyt blisko.
- Ale... - zaprotestowała słabo, nie opierając się jednak, gdy brat wyprowadzał ją na zewnątrz. Zauważyła, że Awicenna w pewnym momencie się nawet zawahał, ale nie mogła wiedzieć, że rozważał odcięcie umierającemu... palca? Zachowanie go dla jakiegoś ksenomanty mogło przynieść dużo więcej informacji... ale coś go powstrzymywało.

Brat z zaciętą miną ciągnął ją ku wyjściu, tak, że ledwo zdążyła chwycić pozostawioną przy wejściu gitarę. Ogień rozprzestrzeniał się po drewnianym budynku zastrzaszająco szybko. Amaltea nie znała się na pożarach, ale nawet ona wiedziała, że za chwilę zapewne pojawi się na dziedzińcu tłum gapiów. Nie, żeby w tej chwili obchodziły ją tego konsekwencje.

- Zabiliśmy człowieka... - powiedziała ponuro, ni to do niego, ni to do siebie. Zupełnie, jakby ten fakt wymagał należytego podkreślenia, albo jakby chciała wypchnąć z siebie tę myśl i móc zająć się czymś innym... Na przykład zadaniem tej setki pytań, które kłębiły jej się po głowie.
- Ama, chciał zabić nas – odpowiedział brat, nawet nie zwalniając – I był cholernie zdeterminowany, by nie dać się wziąć żywcem. - Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na siostrę. – A reszta... później. Kiedy będę mieć pewność, że nie napatoczy się żaden śledczy. – Znowu ruszył, ciągnąć ją za sobą po ulicy.
- Kto to w ogóle był, znałeś go? I co na wszystkie Pasje robiłeś, udając trupa w kostnicy?! - Elfka całkowicie zignorowała ostatnie słowa brata.
- Później - syknął Awicenna, niespokojnie spoglądając na drzwi mijanego domu. Na gusta iluzjonisty wyglądały zbyt bardzo, jakby się zaraz miały otworzyć. Na wszelki wypadek nawet zmienił imidż...

Amaltea krytycznym spojrzeniem oceniła nowy wizerunek Awicenny. Wysoki, niezbyt urodziwy ork z żadnej strony nie przypominał jej brata i uznała, że tyle środków ostrożności naprawdę powinno mu wystarczyć.

- I czemu niby mielibyśmy unikać śledczych? Przecież to on zaatakował?... - To był tylko początek pytań, które miała w zanadrzu.

Awicenna najwyraźniej nie podzielał jej opinii co do bezpieczeństwa, bo tylko po raz kolejny kazał jej być cicho i przełożyć rozmowę na bliżej nieokreślony termin, kiedy “będą bezpieczni” i “zejdą ludziom z oczu”. Zaprotestowała jeszcze kilka razy, ale ponieważ nic w ten sposób nie ugrała, ostatecznie pozwoliła bratu postawić na swoim. Przynajmniej na razie.
 
Serika jest offline  
Stary 05-04-2012, 18:44   #15
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Kiedy tylko znaleźli się w bezpiecznym oddaleniu od kostnicy, Awicenna przystanął. Upewnił się, że nikt nie słucha, zostawił worek na ziemi, popatrzył w twarz siostry – ot, zacięta twarz żądnej wyjaśnień Amaltei...
- Słuchaj, nie wiem, kto to był – zaczął – Ani czego chciał. Pewnie zamordował Gelathaina, za co śledczy uwziął się mnie zapuszkować – wzruszył ramionami, dając znak, że wiele więcej nie wie – To też robiłem w kostnicy – unikałem aresztowania. - zamyślił się, po czym dodał - I o ile domysły stróżów były jawne, wiąże się to z jakimiś kultami. - Awicennowa twarz wyrażała dostateczne powątpiewanie, żeby dało się uwierzyć, że nic więcej o nich nie wie.
Ama przyglądała mu się spod zmarszczonych brwi. Widać było, że cała sprawa wyjątkowo jej się nie podoba i spodziewała się bardziej wyczerpujących wyjaśnień. Przetrawiła jednak informacje, powstrzymując się (wreszcie!) od komentarzy i pozwalając Awicennie skończyć myśl.

A , później podszedł do siostry...
- A co ważniejsze - Ama, do licha!, skąd się tu wzięłaś? Miałaś być w Vivane! Wiesz, że tatko pewnie już się o ciebie zamartwia? - powiedział, ściskając wreszcie siostrę na powitanie; nie baczył przy tym na to, że jakiś przechodzień spieszący ku kostnicy-widowisku zmierzył ich zdziwionym wzrokiem - Nie mówiąc już o guwernantce...
- Ja? Zwiedzam, oczywiście! I nie martw się, w nic strasznego się nie wpakowałam. A tatko i guwernantka przecież wiedzą, gdzie jestem. - Wiedzieli, zostawiła im w końcu wiadomość. A że nie zamierzała wnikać, czy to pochwalali, to już inna sprawa. - Uznałam, że zanim zacznę gdzieś poważnie pracować, muszę poznać trochę świata, poszerzyć horyzonty... No wiesz, podróż edukacyjna. Zresztą jako adeptka muszę się przecież rozwijać, słyszałeś, że osiągnęłam już drugi krąg? - W głosie dziewczyny wyraźne pobrzmiewała duma. - A ty co tu robisz? Przecież miałeś pomagać wujkowi Boecjuszowi, a ty tak sobie podróżujesz?...
- Już widzę, jak stareńka Hewelia godzi się na twą bytność – sarknął Awicenna – „Panienka wiedzieć powinna, że dorosłość od latek dwudziestu się zaczyna! Wcześniej to bez przyzwoitki iść nie przystoi!” – momentalnie przybrał przygarbioną pozę a'la stara, zgrzybiała i pedantyczna krasnoludka guwenerka Amy... choć to wyglądało pociesznie, jeśli wziąć pod uwagę jego nową physis. Głos za to wydatnie naśladował – I miałem. Zaraz, nie mówili ci? – mówił spokojnie... aż wreszcie na końcu dało znać zdziwienie. Czyżby oni naprawdę nie powiedzieli nic rodzinie?
- Czego nie mówili? - Sądząc po wyrazie twarzy dziewczyny, naprawdę nie miała o niczym pojęcia.
- No, myślę, że mogę to powiedzieć dzielnej siostrzyczce, która ma już przecie drugi krąg – pogładził trochę włosy Amaltei. – Wujek Boecjusz uznał, że za dużo i zbyt źle mówię o starym kręciołku Medarim, który kupczy Arbitorium. I dał mi wakacje krajoznawcze, zanim oberwę jakąś oficjalną proskrypcją. Cała ta nudna polityka, która zawsze ci wychodziła uszami.
W miarę, jak elfka słuchała słów iluzjonisty, jej brwi marszczyły się coraz mocniej. Źle mówił?... Wakacje?... PROSKRYPCJĄ?!
- Awi... - wydusiła w końcu z siebie. - Czy ja dobrze rozumiem, że wujek... Że wujek oskarżył cię o zdradę? - Patrzyła na niego z całkowitym niedowierzaniem, jakby właśnie wyrosła mu trzecia ręka albo rogi na głowie.. Choć nie, z racji na profesję byłoby to znacznie bardziej prawdopodobne, niż rewelacje, którymi ją właśnie poczęstował. Dziewczyna była wyraźnie zszokowana.
Awicenna westchnął. No i jak miał to wyjaśnić siostrzyczce? Bo wiedział, że musiał – inaczej niedługo gotowa była zakwalifikować go jako zdrajcę.
- Słuchaj, nie wujek – wzruszył rękoma – Byłaś kiedyś poza Therą i Vivane? Ja byłem, Boecjusz też był... Imperium wykonało kupę dobrej roboty, ale... – spojrzał na dziewczynę. Będą problemy... - „Świetlisty Fundament” nijak się do tego ma. Nic dziwnego, kiedy do roboty biorą się Argenti i Medari... – prychnął. Przecież wszyscy z ich Domu wiedzieli, że przedstawiciele wymienionych Domów odpowiadali za połowę nieszczęść w imperium, z kwaśnieniem mleka włącznie...
Chwilę pomilczał, nim dokończył. Namysłu wcale nie ułatwiała mu kobiecina, która wychyliła się z okna nad nimi. Z jej wrzasków wynikało, że najwyraźniej nie życzyła sobie „włóczęgów”, więc musieli jak niepyszni odejść ileś kroków jak niepyszni, by nie dostać pomyjami.
- I to chciałem zmienić. Wuj też, ale twierdził, że brak mi cierpliwości – machnął ręką, żeby zaklasyfikować tą opinię jako farmazon całkowity – I ostatecznie kazał mi zebrać dupę w troki i poznać Barsawię, zamiast ryzykować, że któryś z innych Domów to wykorzysta. Bo – sarknął – nikomu nie przeszkadza głoszenie, że Imperium sra. Ale opinia, że najwyższy gubernator i generał-arbiter srają? Toż to karygodne!
Amaltea przyglądała mu się przez dłuższy czas w milczeniu. Potrzebowała czasu, żeby uporządkować sobie otrzymane informacje, choć sądząc po jej nieco zagubionej minie, chyba nie wychodziło jej to tak dobrze, jak by chciała. W końcu zapewne uznała, że nie ma co dywagować nad nudną polityką, skoro brat zapewnia, że nic takiego nie zrobił.
- Ale... Będziesz mógł normalnie wrócić, prawda? - upewniła się.
- A pewnie, Anreaux wierci i nudzi się na stołku, więc pewno niedługo władze się wymienią – stwierdził pogodnie – Tyle, że mam tu jeszcze sporo spraw do załatwienia... – westchnął.
Nagle, coś go tknęło...
- Ej, Ama, będziesz w stanie sobie tu poradzić? – bo jeśli siostra, uciekając z domu, zwyczajnie zapomniała wziąć sakiewki...
- No jasne, że będę! Jestem dorosła! - powiedziała z wielką pewnością siebie w głosie. - Tylko słuchaj, skoro już na Ciebie wpadłam... - to zabrzmiało nieco zbyt niewinnie, by Awicenna nie podejrzewał, że spotkanie nie było zupełnie przypadkowe. Zwłaszcza, wypowiadając kolejne zdanie, dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem rozkosznego szczeniaczka, który właśnie obserwował kawałek kiełbasy. - Mógłbyś mi pożyczyć trochę pieniędzy?
Awicenna wybuchnął śmiechem, zagłuszając na chwilę krzyki i odgłosy dobiegające od zbiegowiska przed świątynią Garlen. Siostrzyczka wcale się nie zmieniła tak bardzo, jak myślał. Przybyło jej tylko trochę wzrostu, ale duchem ani trochę nie wydoroślała!
- A słuchaj, może chciałabyś spróbować zarobić trochę pieniędzy? – uśmiechnął się lekko – Słyszałem, że jakiś Scalor ma rekrutować ochroniarzy za kupę monet... a ja, no, i tak muszę stąd się jakoś wydostać. Może też zechcesz się zaciągnąć? Wiesz, nie chciałaś kiedyś zostać marynarzem?
I w ten sposób mógłby mieć baczenie na „siostrzyczkę”, nie uwłaszczając równocześnie jej „dorosłości”.
- Marynarzem! Jasne, że bym chciała! - entuzjazm w głosie dziewczyny brzmiał całkowicie szczerze. - Tylko pieniądze z tego będą dopiero za jakiś czas, prawda?... A ja w sumie chciałabym zapłacić za tę gitarę - skrzywiła się.
- Zapłacę – powiedział, przyglądając się krytycznym okiem gitarze Amy. Jak dużo mogła być warta obdrapana gitara? - Jak tylko powiesz mi, gdzie ją kupiłaś.
Skoro mowa była o pieniądzach, to był czas najwyższy, żeby zajrzeć do gelathainowego wora. Na pierwszy ogień poszła sakiewka trubadura, z całkiem pokaźną ilością srebra w środku. Awicenna przesypał ją do swego mieszka, nie bacząc na tęskny wzrok, którym elfka obrzuciła sakiewkę. Nim zajrzał głębiej, stanął tak, żeby zasłonić worek od strony pobliskich krzaków, z których nagle wyłoniła się zapijaczona i oblepiona liśćmi elfia twarz.
Później było już bez rewelacji – trochę korespondencji, którą prędko przełożył do pojemnika na zwoje ze swoich manatek. Kryształ i kawałek ostrza z dziwacznego metalu, które prędko trafiły do sakwy therańskiej – magicznie zmniejszającej wagę oraz miejsce zajmowane przez przedmioty. Atrament sympatyczny, który włożył do kieszeni. I reszta, którą postanowił wyrzucić.
- Chyba musimy pójść do „Zerwanej Cumy”. T'skrang ma tam rekrutować ludzi – wzruszył rękoma, kończąc wreszcie inwentoryzację – Będzie problem z potwierdzeniem mej tożsamości – nie chcę przecież dostawać tyle, co przeciętny i nieznany iluzjonista!, lecz... to chyba da się zrobić. Spotkałem tam jedną kobietę, która mogłaby potwierdzić... – pogładził brodę, patrząc na malowniczą łunę roztaczaną przez płonącą w oddali kostnicę.
- Jeśli ktoś może potwierdzić, a jednocześnie nie będzie chciał cię wydać władzom, to sprawa chyba załatwiona. Jeśli nie... Zawsze możesz się pod kogoś podszyć, prawda? - Amaltea wzruszyła ramionami, uznając problem za mało istotny. Miała większy! - No i skoro idziemy do karczmy, chyba będziesz musiał mi coś postawić. Chyba, że zupełnie przypadkiem uda mi się odzyskać sakiewkę. - Nie chciała się przyznawać, że dała się tak perfidnie obrobić, ale z drugiej strony odnalezienie bandy Hruska była szalenie kuszące.
- Odzyskać sakiewkę? Ama, na smocze wrzody, co się stało?
- Jakby ci tu powiedzieć... Wszystko wskazuje na to, że moje zapasy gotówki zmieniły dzisiaj właściciela. Na pewnego orka i jego kolegów. Wiem, jak wyglądają i nawet jak się nazywają, ale uznałam, że kwestia brata na katafalku ma zdecydowany priorytet nad poszukiwaniem zguby - Starała się, żeby nie zabrzmiało to specjalnie dramatycznie, ale już czekała na ochrzan.
Chyba, że braciszek poczuje się winny, że odstawiając martwego przeszkodził jej w odzyskiwaniu gotówki.
-Trzeba będzie się tym zająć... – ciężko westchnął Awicenna, czekając, aż przechodzący nieopodal nich elfi żul powróci w swoje krzaki; dopiero, kiedy w zasięgu słuchu nic nie było, odezwał się znów do siostry - Napadli cię? - zapytał się z troską.
- Niezupełnie. Pogadaliśmy trochę, pozwiedzaliśmy port, a potem się zorientowałam, że moja sakiewka zamiast złota i srebra zawiera złom. Biorąc pod uwagę, że koledzy zmyli się bez pożegnania, to prawie na pewno oni... Tylko nie mam pojęcia, co ja im zrobiłam - ponurym głosem zdała krótką relację. Wstydziła się straszliwie, że dała się tak podejść, ale trudno, czasem trzeba było przełknąć dumę. I tak dobrze, że słyszał to tylko Awicenna, bo chwilowo w okolicy nie było żywego ducha. Chyba, ze liczyć żula, ale ten nie zdradzał od paru minut oznak życia.
- Myślałby kto, że przybyło ci więcej niż głowa wzrostu – lekko pacnął siostrzyczkę po głowie – Nic im nie zrobiłaś. Pewnie żyją ze złodziejstwa. Wiesz, no, ładna panienka to miłe towarzystwo jednego dnia, ale jej sakiewka to gwarant dobrego jedzenia przez następny tydzień. Kto był tak zuchwały?
W odpowiedzi Ama opisała dokładnie Hruska i jego kolegów, nie zapominając wspomnieć, gdzie dokładnie ich spotkała i gdzie widziała ich po raz ostatni. Starała się skupiać na ważnych sprawach, ale w jej opowieści wyraźnie przebijał się zachwyt nad portem oraz duma z wyniku rozprawy z rumem.
 
Velg jest offline  
Stary 09-04-2012, 18:10   #16
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
O ile dzielnica portowa zdawała się Amaltei barwna i interesująca, tawerna wprawiła ją w całkowity zachwyt. Wyszorowane do białości deski podłogi, zawieszona pod sufitem gęsta rybacka sieć, długie stoły - to wszystko idealnie wpisywało się w Amowe wyobrażenie Prawdziwej Tawerny, takiej z opowieści o dzielnych żeglarzach, którzy przybijali do portu, by pić rum, śpiewać szanty i flirtować z pięknymi kelnerkami. Sama tawerna była zresztą niczym wobec barwnego towarzystwa, które się w niej zebrało! Ludzie, elfy, orki i t’skrangi jedli, pili, toczyli burzliwe dyskusje, wznosili toasty i generalnie wyglądali jakby w jednym miejscu zebrała się nagle cała śmietanka najciekawszych osobowości okolicy. Ot, choćby ta kobieta z tatuażami, siedząca na kolanach wielkiego trolla i wymachująca nabitym na widelec rakiem! Albo wysoki, smukły t'skrang w stroju we wszystkich chyba kolorach tęczy i opaską na oku, opowiadający o czymś z takim zaangażowaniem, że w opowieść zaangażowane było całe jego ciało, a ogon wymusił na pozostałych gościach pozostawienie całkiem sporej wolnej przestrzeni za jego plecami. Albo potężny troll, górujący nad otoczeniem nie tylko zwalistą sylwetką, ale też ogromnym toporem, którym nie zdołałby się posługiwać przeciętnie zbudowany Dawca Imion. Albo, żeby daleko nie szukać, sam właściciel przybytku...

- A, słuchaj – szepnął Awicenna, wyciągając siostrzyczkę poza krąg świateł – Widzisz tamtą kobietę? O, tę z kwiecistym tatuażem? - zapytał, zwracając głowę ku Pustułce, która, nachylona nad stołem, groziła łysemu orkowi rakiem nabitym na czubek długiego noża. Ama skinęła głową, już wcześniej zwróciła uwagę na dziewczynę. – Będzie płynąć ze Scalorem, a ja i tak muszę jej złożyć podziękowania. Zaraz wrócę, chyba, że też chcesz pogwarzyć.
- A pewnie, że chcę! Chyba, że koniecznie chcesz z nią zamienić kilka słów sam na sam, chociaż w tym lokalu i tak masz marne szanse - Ama mrugnęła do brata z łobuzerskim uśmiechem, na chwilę przerywając intensywne rozglądanie się po imprezie. Spróbowała już raków, ale bardziej niż morskie przysmaki fascynowało ją tutejsze barwne towarzystwo. Tylko obecność Awicenny powstrzymywała ją przed szybkim zawarciem kilku nowych znajomości. - Właściwie nie powiedziałeś mi, skąd się znacie - zauważyła, łapiąc elfa za rękę, gdy ten zaczął się odwracać w stronę namierzonego celu.

Z pomysłu chodzenia w postaci orka Awicenna już zrezygnował – brak mu było cierpliwości, żeby symulować powolne i ociężałe ruchy przynależne tej konkretnej posturze. Siostra świadkiem, że przesłuchującego go wcześniej łucznika próżno było w tej izbie szukać! A trzykrotnie prędzej by się zdradził niedostosowaniem zachowania do przebrania, niż pozostając w zwykłej postaci. W ramach zabezpieczeń tylko zakrył płaszczem ranę. Nie chciał, by ktoś szczególnie zainteresował się jej pochodzeniem.

- Oj, to grobowo nudne sprawy - odpowiedział Amie z uśmiechem, odwracając się ku Aune i machając jej lekko, gdy tylko stwierdził, że skierowała wzrok w tym kierunku.

Zauważyła go. Rzuciła łysemu nóż z nabitym rakiem, powiedziała coś do towarzyszy, którzy natychmiast wzięli swoje kufle w ręce. Z kolan trolla weszła na ławę, wzięła krótki rozbieg i skoczyła płaskim, niemożliwym skokiem ponad głowami siedzących. Wylądowała pół sali dalej, na jednym z krótszych stołów, tuż obok iluzjonisty. Awicenna puścił się biegiem ku stołowi, w który rąbnęła kobieta. Skorzystał z nagłej próżni – nadlatująca Aune sprawiła, że kilka osób się nagle odsunęło – i bezczelnie usiadł na stole, tuż koło Pustułki, pozostawiając osłupiałą siostrę samej sobie.

- Skaczesz tak dobrze, jak ja umieram – rzucił wesoło.
- Umierasz tak często, jak ja skaczę? - zaśmiała się w odpowiedzi.
- A jakże! – iluzjonista również się zaśmiał – Z miłości, z ciekawości, z niecierpliwości... a o mych śmierciach bohaterskich trubadurzy mogliby pisać hurtem! A przy okazji – poznaj Amalteę, moją siostrę – wskazanie, która to dziewczyna, było zbędne.

Podekscytowana elfka, która zapewne nigdy wcześniej nie widziała Powietrznego Łupieżcy... tego nie dało się przeoczyć. Ama najpierw otworzyła usta w wyrazie zdumienia i podziwu, następnie pozbierała szczękę z podłogi, ale za to wyszczerzyła się w bardzo szerokim uśmiechu, a na końcu wyciągnęła rękę w kierunku Aune. Widać było, że pokaz możliwości zrobił na niej naprawdę duże wrażenie.

- Amaltea, fechmistrzyni drugiego kręgu. Bez skłonności do częstego umierania, przynajmniej na razie - przedstawiła się, rozgwieżdżonym wzrokiem wpatrując się w kobietę.

Pustułka wzięła dłoń elfki w swoją – szorstką, poznaczoną zgrubieniami i odciskami wieloletniej, fizycznej pracy – i uścisnęła mocno, pewnie.

- Aune. Aune Sala – do imienia dorzuciła jeszcze nazwisko, przyglądając się z ciekawością to Amie, to jej bratu. - Słyszałam o tobie.
- Naprawdę?... - elfka wyraźnie się zdziwiła. Dopiero co przybyła do miasta, a najbliższą okolicę też widziała tylko przejazdem. Nie przypuszczała, że plotki o tym, z kim rozmawiała, z kim się pojedynkowała i komu pomogła, tudzież zrujnowała reputację, roznoszą się tak szybko.

Awicenna zgrabnie podniósł się, stając na stole. Skoro już i tak ściągali na siebie lwią część uwagi, mógł przynajmniej prezentować się godnie!

- A to bardzo możliwe. Guwenerka już pewno połowę Barsawii obiegła, o tobie wykrzykując – uśmiechnął się.

Amaltea przewróciła oczami i przysiadła na brzegu stołu, żeby nie odstawać za bardzo od towarzystwa. Guwernantka chyba dostałaby zawału, gdyby to widziała, ale na szczęście była gdzieś daleko.

- Jestem dorosła! - prychnęła. - I Hewelia nie będzie mi zabraniać podróżować gdziekolwiek chcę. - Słowa były przeznaczone tylko dla Awicenny, ale powiedziane nieco zbyt głośno - tak, że stojąc bądź siedząc blisko, dało się je usłyszeć.
- Tylko raków nie podepcz – fuknęła ostrzegawczo piratka. - O guwernantce nic nie wiem – powiedziała do elfiej dziewczyny, podając jej przezornie usuniętą z zasięgu stóp iluzjonisty tacę z jedzeniem i sadowiąc się obok. - Na południe od Urupy zagrałam z ludzkim kupcem o opowieści. Jak mu było... A! Rotaro Wielki. Przydomek prawdziwy, bo olbrzym był z niego tak ciężki, że aż lina trzeszczała. Tłuszczu miał zresztą tyle, że i kilka beczek sadła dałoby się wytopić. Jedna z jego historii była o tobie – wyjaśniła, sprawnie zgarniając z tacy niesionej przez córkę Kresa kilka pełnych kufli.

Ama kojarzyła kupca - kupowała u niego kilka eliksirów przed wyruszeniem w podróż. Był sympatyczny, rubaszny i bardzo ciekawski - tak bardzo, że oni się obejrzała, wyciągnął z niej, skąd przyjechała, z kogo zrobiła po drodze idiotę i dlaczego nie może się. doczekać, aż zobaczy Barsawię na własne oczy. Tyle dobrego, że opowieści o tym, kto dla odmiany z niej zrobił idiotkę, dyskretnie pominęła - istniała więc szansa, że nie krążą po okolicy. Chyba, że sprzedał je kupcowi ktoś inny, oczywiście.

- W takim razie masz nade mną przewagę, bo plotki omijają mnie złośliwie, przez co jakimś cudem udało mi się przeoczyć opowieści o Aune o imponującym skoku - roześmiała się elfka, sięgając po kufel, w ostatniej chwili zmieniając zdanie i ostatecznie częstując się rakiem. - Mam przynajmniej nadzieję, że ta opowieść okazała się być warta twojego czasu!

Awicenna kucnął – na tyle, by szybkim ruchem wziąć jeden ze zgarniętych przez Aune kufli.

- Podejrzewam, że na opowieści będzie dużo czasu. I dobrze, bo tutejsza dzieciarnia powiedziała już chyba wszystko o mnie, a nic o Aune... A skacze chyba nie gorzej od legendarnej Pustułki – rzucił ze śmiechem, odpędzając od swego miejsca jakiegoś wstawionego orka – Chyba dołączasz do załogi Scalora?
- Va! Już dołączyłam - przymrużyła podkreślone złotą barwiczką oczy i posłała iluzjoniście kpiące spojrzenie. - Mówiąc po prawdzie, to tylko dzięki tej Pustułce Scalor mnie chciał na swoim pokładzie. Właśnie dlatego, że nie jestem gorsza od niej a ona nie jest lepsza ode mnie.
- Pustułce...? – na początku się zdziwił, lecz wnet zrozumiał. Słowa, te oczy, legenda... Roześmiał się gromkim śmiechem – Zanim umrę, każę sobie wyryć epifatum, że miejsce mojego niegdysiejszego pochowku odwiedzały takie sławy! – spojrzał z rozbawieniem – Choć nikt mi nie uwierzy, boć brakowało jej przepięknych, osławionych rogów... – westchnął z dobrze imitowaną boleścią.

Amaltea dopiero po chwili zorientowała się, o czym mówił jej brat. Jeśli do tej pory wpatrywała się adeptkę rozgwieżdżonym wzrokiem, to teraz w jej oczach tańczyły słońca i księżyce. Nie przerywała konwersacji, ograniczając się do cichego “łał!” pod nosem i pozwalając Pustułce odpowiedzieć..

- Dlatego w epitafium koniecznie nie zapomnij o nich wspomnieć. - Przechyliła drewniany kufel i wychyliła prawie połowę jego zawartości. Sapnęła zadowolona i otarła przedramieniem mokre od miodu usta. - Nie ma dobrej opowieści bez przynajmniej jednej pary rogów.
- Będą wielkie. I zawsze splamione krwią wrogów – parsknął lekko – Później będę musiał prosić cię do tańca na tym stole – inaczej ma legenda będzie niekompletna, nawet jeśli wreszcie naprawię wszystkie niesprawiedliwości świata, od therańskich poczynając – stwierdził pod wpływem impulsu. Ot, kaprys.
- Najpierw porozmawiajcie ze Scalorem. To tamten t’skrang - pokazała palcem przepasanego zieloną szarfą kapitana. - Rekrutuje od zachodu słońca i jeśli chcecie się załapać, lepiej zróbcie to teraz. Widziałam, że dogadał się z tym pucułowatym blondaskiem - przesunęła palec na uzbrojonego w długi łuk człowieka, siedzącego niedaleko. - Możliwe, że z Płomienistą Nissą i tym ksenomantą, co wygląda jakby nigdy słońca nie oglądał, także - wskazała na kolejnego konkurenta. - Kto jeszcze? A! Tamten ork w kącie i stojący obok elf, co na fechmistrza wygląda. I tamta wojowniczka. Szkoda, że nie widzieliście jak strzeliła w twarz marynarza, który przypadkiem szarpnął ją za ogon. Bo po to tu jesteście, prawda? Żeby na “Smoczą Tancerkę” się dostać?

Ama w milczeniu wodziła wzrokiem po wymienionych osobistościach, próbując zapamiętać co ważniejsze osoby i już wyobrażając sobie, jak się z nimi zapoznaje. W myślach niemal skonstruowała już sobie dokładny obraz przyszłej dzielnej kompanii i jej dzielnej wyprawy.

- Ha. I owszem – Awicenna zeskoczył ze stołu, lądując przy Pustułce – A skoro już o tym... wiadomo, po co tylu zbiera? Bo nawet piraci tu tylu adeptów nie mają. Jakby się na jakąś wojnę gotował... – powiedział już ciszej, ignorując pełen urazy wzrok, którym obrzucił go ork, którego przez dobre pięć minut uprzednio odganiał od siedzenia przy swoim miejscu na stole.
- Potrzebuje grupy wypadowej na ląd. Małej, ale skutecznej. Od czterech do ośmiu osób, zależy kogo znajdzie. O szczegóły jednak jego spytać musicie. Ja wiem tyle, że zapłacił ile zażądałam. Reszta to drobiazgi - wzruszyła niefrasobliwie ramionami absolutnie nieprzejęta potencjalnym ryzykiem wyprawy.

- Zgadza się na ile ktoś zażąda? To muszę mieć duże żądania – zażartował, przygotowując się do odejścia w stronę Scalora. – Oby szybko poszło, inaczej słynna pogromczyni dopadnie wszystkie raki beze mnie – mrugnął okiem, odchodząc ku t'skrangowi i nie widząc już pełnego namysłu spojrzenia Pustułki.

Amaltea podążyła za nim i gdy odeszli kawałeczek, zawiesiła się bratu na ramieniu.

- Widziałeś, widziałeś? - pisnęła cicho. - Pustułka, ta Pustułka! I moglibyśmy być z nią na jednej wyprawie! Jest strasznie fajna! - W zasadzie powinno jej przeszkadzać, że w nowej znajomej nie było ani odrobiny arystokratycznego blichtru, ale elfka zupełnie o to nie dbała. Aune skakała, opowiadała i częstowała rakami - w dowolnej kolejności. To wystarczało. - Ale jeśli ten Scalor rekrutuje takich adeptów, to naprawdę myślisz, że będzie chciał ze mną rozmawiać?

Nie to, żeby się czuła gorsza, ale jej sława w końcu mogła jeszcze nie sięgnąć w te okolice! A jedna opowieść jeszcze nie czyni legendy.

- A myślisz, że bym przedstawiał ci kogoś nudnego i nieciekawego? Pustułka była świetną kompanką przez cały okres naszej znajomości! – żachnął się, zupełnie przemilczając, że zna ją ledwo pół dnia – I przyjmie. Nie ma siły. A jak będzie się opierał, to mu opowiesz o swoich wyczynach – uśmiechnął się konspiracyjnie. - O, tam jest|!

Oboje ruszyli w kierunku wskazanego przez Aune t’skranga. Ama, wciąż uwieszona na ramieniu brata, naprawdę miała nadzieję, że rozmowa zakończy się pomyślnie. Przygoda była na wyciągnięcie ręki i nawet wizja Awicennowej kontroli, która z pewnością nie będzie zupełnie bezproblemowa, nie mogła zmniejszyć jej entuzjazmu.
 
Serika jest offline  
Stary 09-04-2012, 20:47   #17
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Dopiero spotkanie ze siostrą uzmysłowiło iluzjoniście, jak bardzo zmienił się przez dwa lata spędzone w prowincji barsawiańskiej. Gdy po raz ostatni opuszczał Wielką Therę, był modelowym arystokratą – no, na tyle, na ile jest to możliwe dla dysydenta i osoby dość rubasznej. A teraz odruchowo opuszczał nawet „prowincję” przed „Barsawią” - jakby był jakimś niedouczonym tłumokiem. Awicenna coś czuł, że przed powrotem do domu będzie musiał trochę przejrzeć swój słownik...

Ale najpierw trzeba było dożyć momentu, w którym mógłby powrócić do Miasta. Czyli – w przełożeniu na teraźniejszość – rozmówić się z Scalorem Tryskinem, aby zdobyć miejsca na pokładzie „Smoczej Tancerki”.

T'skranga wypatrzył dość łatwo. Scalor właśnie kończył rozmowę z jakimś... czarodziejem? No, o ile można było wnioskować z abstrakcyjnych wzorów na szatach. A smętnie opadający, tryskinowy ogon, świadczył, że rozmowa nie przebiegała po myśli kapitana. Dopiero po chwili t'skrang zauważył podchodzące rodzeństwo.

- Witajcie, drodzy... hmm... droga zakochana parko?
- Ha, niestety więzy pokrewieństwa trzymają mnie na wodzy – odpowiedział na powitanie Awicenna, wzdychając teatralnie - A szkoda, bo sławna Amaltea to w równym stopniu dobra towarzyszka mężczyzny, jak i nieustraszona wojowniczka? Nie mów, że o niej nie słyszałeś!
- Niewątpliwie to zaszczyt mieć tak uroczą siostrzyczkę, ale łączy się z tym obowiązek opędzania od niej natrętnych niczym muchy adoratorów? - rzekł Scalor, uśmiechając się czarująco - przynajmniej w swoim mniemaniu. Chwilę później wykonał układ dziwnych wygibasów, które zapewne miały być ukłonem. Jego ogon ze świstem przecinał powietrze. - Amaltea, Amaltea...to imię wydaje się znajome. Wygrałaś może jakiś turniej ostatnio, moja droga?
Elfka, do tej pory przyglądająca się Scalorowi z uwagą, słysząc pytanie wyraźnie się rozpromieniła.
- Nawet organizowałam! Ale nie tutaj. Tutaj wygrałam tylko główną nagrodę trzy tygodnie temu w Omarcie, ale musimy się chyba zgodzić, że nie było to wielkie wydarzenie na miarę bohaterskiego czynu. - Małe, lokalne turnieje były dobrym źródłem zarobku, ale niekoniecznie wielkiej sławy. - Poza tym czuję się zaszczycona komplementem, ale muszę zauważyć, że od natrętnych adoratorów jestem w stanie opędzać się zupełnie samodzielnie. I... również witam - przypomniała sobie, z karygodnym opóźnieniem, o tym, że o maniery należy dbać zawsze i wszędzie.
- Skromność nie przystoi podczas takich rozmów jak ta - rzekł wesołym głosem t’skrang i wyszczerzywszy zęby, dodał: - Acz... w połączeniu z niewinnością dodaje ci uroku, młoda damo.
Ama skinęła głową z uśmiechem zdradzajacym, że komplementy t’skranga trafiały w jej gust.
- Przeto właśnie dlatego los pobłogosławił mnie powołaniem iluzjonisty - by łatwo strzec piękna przed oczami niegodnych - odpowiedział iluzjonista, nie odnosząc się do słów siostrzyczki, po czym konspiracyjnie mrugnął i rzekł już w języku t'skrangów - I gotów jestem powiedzieć, że jest pod wrażeniem. Aż gotowa byłaby chyba rozpowiadać o waszej śmiałości, hojności i zuchwałości nawet w swoim odległym domu! - „wsród t'skrangów sycz jak t'skrang“... na Scalora wizja sławy ciagnącej się w dalekie strony chyba powinna dobrze podziałać.
- Iluzjonista? A godność twa, przyjacielu? - spytał Scalor z zaciekawieniem przyglądając się i Awicennie. - I czyż równie, czy bardziej chwacki niż siostra? Bo też i wyprawa dla chłopów na schwał jest... No i dziewcząt na schwał też.

- A to się zmienia... – mówił po t'skrangowemu, aby jeśli ktoś by przypadkiem usłyszał rozmowę, to jej nie zrozumiał – Choć zazwyczaj zwą mnie Awicenną – popatrzył uważniej na Scalora – I w mieście już o mnie całkiem sporo słyszano od czasu, kiedy umarłem – uśmiechnął się kpiąco – A sądzę, że kiedy znajdą truchło skaryfikowanego zabójcy-kultysty, to usłyszą jeszcze więcej.

Awicenna ani trochę się nie zawahał – jak na dłoni widać było bijącą od niego pewność.

- To powinno dobitnie świadczyć o moich umiejętnościach. Kwestią jest więc bardziej, co oferujesz... i do czego dążysz tą wyprawą – odwrócił się gwałtownie i teatralnie therańczyk – Bowiem jeśli wyprawa będzie nieopłacalna i nieciekawa, mogę zgoła mniej teatralnie skorzystać z innego parostatku.
- No nie wiem. Liczę na to że przynajmniej ta piękna panna zaszczyci mój okręt swą obecnością. - rzekł t’skrang wesoło kierując swe słowa do Amaltei. Po czym znów spojrzenie oczu spoczęło na Awicennie. - Co oferuję? Sekret. Ogólnie rzecz biorąc wyprawę, po... okręt i jego zawartość. Nic więcej nie powiem, poza jednym... wyprawa będzie wielce zyskowna. I tylko od ciebie zależy czy i ty zdecydujesz się dołączyć i coś przy tej okazji zarobić.
- Czyli obiecujesz nieznaną część nieznanego łupu? Oj, to może być mniej niż miska owsianki – westchnął teatralnie elf – Nie, chcę przynajmniej wiedzieć, jaką część obiecasz. Bo na nieznaną część i kilka kości ze statku to możesz łapać Burka, a nie mnie... – westchnął znów.
- Wybrzydzasz straszliwie - mruknęła cicho Ama. Przysłuchiwała się konwersacji i z coraz bardziej niechętną miną patrzyła na brata - Dajmy spokój zyskom, liczy się przygoda!
- Ach... Czyż iluzjonista nie powinien być Dawcą Imion, który umie dostrzec możliwości płynące z sytuacji? - spytał z lekką ironią w głosie t’skrang biorąc w łapę gotowanego na parze raka. - Podróż statkiem z wiktem i opierunkiem, misje po drodze do zrealizowania i łup, dla ktorego ja narażam swój okręt. Możliwości i zysk, które...-przesunął rakiem przed twarzą Awicenny. - ...są czymś więcej niż tylko tym co widać przez oczami. Mógłbym ci prawda zaproponować sumkę, ale potem nie narzekaj jeśli uznasz, że cię oszukałem.
- Mówisz, jakbyś chciał, żebym skrócił sobie wycieczkę w połowie – obojętnie podsumował część o wikcie i opierunku Awicenna – A to wcale kusząca wizja. Ale ponieważ widzę, że inaczej do konkretnych umów nie dojdziemy... Chcę tyle, co Pustułka. – zarzucił propozycją. Nie przypuszczał, by kobieta ceniła się nisko, więc...
-Tyle, że... ona nie zażądała nic dla siebie - rzekł, wzruszając ramionami Scalor.
- Nie szkodzi – stwierdził iluzjonista – Jakoś nie przypuszczam, by odeszła ze statku niezadowolona – uśmiechnął się kpiąco – A przynajmniej – sądząc z jej sławy – jej zadowolenie byłoby najlepsze dla losów wszystkich.
- Wątpisz w moją hojność lub honor? - spytał kapitan Tryskin z ciekawością w głosie uśmiechając się niemalże wyzywająco. - Albo... co gorsza, w moją reputację? Zapewniam, że stratny nie będziesz na tej wyprawie. Masz na to słowo szlachcica.
- Nie, ale w wysokie wymogi Aune wierzę równie mocno – mrugnął okiem – Jeśli zaś w to nie wierzysz, to poczekaj – gdzieś tu mam kilkanaście stron poematów o kobietach kapryśnych, pióra mego zmarłego kompana... – zażartował... - Swoją drogą, gdzie dostaliście tyle raków? - rozejrzał się z zaciekawieniem. Niby pytanie nie mieściło się w temacie rozmowy, ale Awicennę nurtowało, skąd w małym Selenthiel znalazło się tyle skorupiaków na kolację.
- O to trzeba by gospodarza spytać, ale jak znam życie to z dopływów do Pyros. Owoce rzeki, że tak powiem. Raków jest pełno, a mój lud ma wprawę w ich łowieniu - odparł z pewną dumą Scalor.
- Więc... skoro powiadasz, że ręczysz za moje zadowolenie, to chyba mogę pominąć kłótnię o warunki na pokładzie, towarzyszy podróży i rodzaj raków w śniadaniu... i zwyczajnie zaliczyć się w poczet załogi – wyciągnął rękę ku Scalorowi, aby przypieczętować umowę. Nie, by nie mógł się handlować jeszcze dłużej – ale najwyraźniej jaszczuroludź był istnym wzorcem t'skranga, więc ponad słowo szlachcica nic by nie wyciągnął.
- Cóż... zrozumiesz więcej jak już wypłyniemy poza osadę - odparł enigamtycznie t’skrang, uśmiechając się tajemniczo i ściskając dłoń iluzjonisty. I spojrzał na Amalteę, uśmiechając się i dodając: - Rozumiem że i ciebie, górski fiołeczku, mogę zaliczyć w poczet załogi?
- Tak jest, kapitanie! - wykrzyknęła radośnie Amaltea, skupiając na siebie spojrzenia sporej części pobliskich ucztujących.
-Więc wypijmy za to.- rzekł radośnie t’skrang nalewając wina do trzech kielichów.-A potem stawcie się w ciagu dwóch dni na pokładzie “Smoczej tancerki”, a ja zaś... muszę jeszcze połowić parę talentów do tej wyprawy.
Ujął jeden kielich w dłoń i rzekł głośno.-Za sławę, bogactwo i powodzenie. Oby nigdy nas te trzy córki szczęścia nie opuszczały.
- Taa... – mruknął Awicenna – Sława, bogactwo i powodzenie, choćby nam same Pasje w oczy dmuchały! – wzniósł toast, chwytając jeden kielich tuż po tym, jak opuścił ręce t'skranga. Chwycił dość żywiołowo, godzi się powiedzieć - gdyby Scalor nie był niezłej budowy, to mógłby się zatoczyć. Awicenna jednak nie przejął się tym, podniósł naczynie do ust i wychylił większą część jego zawartości. Wreszcie, niby przypadkiem, zasłonił usta dłonią, aby nie czynić gospodarzowi afrontu zbyt jawnie zlizując ostatnie krople wina.
- Za sławę, sławę i sławę! I przygodę godną bohaterów!... Oraz łupy! - dołączyła do toastu Amaltea. W przeciwieństwie do brata jednak, nie wychyliła kielicha do dna, tylko jak przystało na dobrze wychowaną panienkę, najpierw powąchała dyskretnie delikatny aromat wina, ciekawa jego bukietu, a dopiero potem skosztowała trunku.
Wypiwszy trunek jednym haustem Scalor odstawił z impetem kielich na stół i rzekł.-No to... bawcie się dobrze na imprezie. A mnie niestety obowiązki wzywają. Bohaterowie się sami nie zbiorą, prawda?
Po czym pożegnawszy się chwiejnym wygibasem w ramach ukłonu, oddalił się łowić nowe “rybki”.

Awicenna krytycznym okiem spojrzał na kielich. Był miedziany. Całkiem ładny, ale irytująco wytrzymały. Przebić gestu kapitana i rozbić go na kawałki się nie dało. Odłożył więc kielich w tempie normalniejszym.

- Zbierzcie więc bohaterów – powiedział z uśmiechem – A ja mogę wam powiedzieć, że to z pewnością był najdostojniejszy toast, jaki kiedykolwiek widziały te kielichy!

Pożegnawszy się, iluzjonista odszedł w swoją stronę. Wypadało nie tracić czasu i porządnie pożegnać się ze wszystkimi urokami lądu - bo następną noc spędzić miał już pewnie na pokładzie 'Smoczej Tancerki'.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 09-04-2012 o 20:49.
Velg jest offline  
Stary 10-04-2012, 23:44   #18
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wieczór był taki jak chciała.

Było wino. Było jasne piwo i miód spływający do gardła aksamitną strugą.
Były raki rozpływające się na języku słodkawym posmakiem białego mięsa.
Był Scalor przemykający pomiędzy gośćmi jak zwinna, rzeczna ryba.

Byli nieznani jej adepci wszelkich ras i dyscyplin. Korowód barwnych postaci: nizinnych trolli, filigranowych wietrzniaków, porywczych orków czy przysadzistych krasnoludów. Fechmistrzów i wojowników, bardów i czarodziei. Zakładała się sama ze sobą kogo spośród nich wybierze kapitan Smoczej Tancerki. Bladego jak mleko ksenomantę w szacie ozdobionej haftem przedstawiającym smoczą czaszkę? Gibkiego elfiego fechmistrza? Pyzatego jasnowłosego wojownika, którego nieproporcjonalnie długi łuk, prawie haczył o drewniany sufit tawerny?

Brodatego iluzjonistę, jeśli temu znudzi się spanie pod białym całunem w kostnicy?

Była też jej załoga. Niecała, ale przecież nie spodziewała się wszystkich. Nie każdemu pasowało trzymać się martwego statku i kapitana, który ostatnim zniszczeniem górniczej baty naraził się Therze bardziej niż zwykle. Nie każdemu w końcu pasowała także Pustułka: zbyt młoda, zbyt zapalczywa, zbyt nieprzewidywalna w swoich reakcjach jak na ich gusta. Mówili, że Sargass przez nią zaczął inaczej latać. Szybciej, bardziej agresywnie, bardziej jak łupieżca. Mówili, że na większe cele się porywa i więcej jest skłonny ryzykować. Mówili, że źle mu doradza, że zły ma na niego wpływ. Mówili, że jest zawzięta i przez to zgubi kiedyś siebie i innych.
Nie wszystkich więc się spodziewała i nie wszyscy przyszli pożegnać się z nią.

Ale na tych, z którymi dzieliła teraz pity miód, patrzyła z uśmiechem i prawdziwą sympatią. Kryształy świetlne kładły na ich ogorzałych twarzach chłodny, błękitny poblask, stwarzały wrażenie podwodnego świata pełnego zapachu gotowanych raków, żywicy i potu.

Kulas, który napchał sobie policzki jedzeniem tak bardzo, że wyglądał jak ogarnięta paniką wiewiórka.
Kafka, któremu splątana lina zmiażdżyła niedawno dłoń i teraz próbował nabić na malowniczy, inkrustowany srebrem hak gotowanego raka.
Asset nazywany Ser Serkiem, równie młody, co wpatrzony ślepo w swojego kapitana.
Ślepy o najbystrzejszych oczach, który – jak stwierdziła niedawno Pustułka – naprawdę potrafił po omacku zdjąć z kogoś ubranie i zbroję w niespełna minutę.
Gładki o skórze tak upstrzonej piegami, że zdawały się opalenizną.
Chudy Darggah, który był już w połowie drogi do cichego zaśnięcia pod jedną z ław.
Vern o dużych dłoniach, które uratowały ją kiedyś przez trzystu metrowym upadkiem.
Bolh, który przycupnął ostrożnie na zbyt małym dla niego stołku, ostrożnie ściskał w wielkiej jak bochen dłoni zbyt mały dla niego kufel i robił wszystko, by nie zniszczyć żadnego innego ze zbyt małych dla niego przedmiotów.
Czteropalcy Krass. Śniady Gaspode. Bolin. Derka... Ponad trzydzieści znajomych twarzy. Inni przychodzili, wypijali kolejkę i znikali jak sen złoty. Ci – rozsiedli się wygodnie przy dwóch długich ławach i nie wyglądali jakby mieli zamiar ruszyć się choćby o krok.

Gdy z nimi latała czuła, że płyną na tej samej fali wiatru. Nie było tak samo jak z klanem, ale wystarczająco blisko tego uczucia, żeby mogła być szczęśliwa.
Jeśli zdobędzie własny statek... >Gdy< zdobędzie własny statek – poprawiła się leniwie, odrywając głowę kolejnemu rakowi i wysysając z niej ostry sos - podkradnie ich Sargassowi.
Kogo jeszcze wybrałaby dla siebie? Rozparła się wygodniej na ławie, rozejrzała się raz jeszcze po sali.

- Chcielibyście z nią latać? - spytała się swoich „chłopców”, pokazując raczym ogonem starszą od siebie ludzką kobietę w czerwonej szacie wyszywanej w wijące się płomienie. Stek soczystych bluzgów, którymi zasypywała nieznanego im orka, z łatwością rozchodził się po tawernie.

- A ona to kto? - zainteresował się Derka, szacując jasnowłosą magiczkę wzrokiem.
- Nissa.
- >Ta< Nissa? Podpalaczka?
- Ognista Furiatka?
- Obłąkana Sucz od Porażki Pathasa?
- No, ale rufę to ma niezłą
– zacmokał z uznaniem Ślepy.
- I dziób też niczego sobie.
- A te dwa galiony
... - gest Kulasa nie mógł być już bardziej wymowny. - Ale latać? Nie. Przelecieć? Całkiem, kurwa, chętnie. Mógłbym jej tą rufę tak ślicznie przeorać swoim...
- Spróbujesz? Teraz? Dzisiaj?
- Zanim skończy się miód?
- A spróbuję, co mi tam.
- Postawisz na siebie srebro?
- A postawię, co mi tam
– obiecał, a towarzystwo aż zawyło z uciechy.

Srebro zaczęło przechodzić z rąk do rąk, kończąc w jednej z kieszeni Bolha, który jak zawsze trzymał zakłady. Aune popatrzyła raz jeszcze na wąskie wargi Nissy wyrzucające z siebie nieskończony potok bluzgów i postawiła przeciwko Kulasowi. To zdecydowanie nie były usta do całowania, do sprawiania mężczyźnie przyjemności. Nawet jedzenie nimi musiało wyglądać dziwnie. Wielce niewłaściwie nawet. Im dłużej Pustułka patrzyła na nie, tym bardziej była przekonana, że służą jedynie do świdrowania krzykiem uszu innych Dawców Imion.

Paszcza Grenshara była zupełnie inną kwestią. Ozdobiona złamanym kłem, istniała chyba tylko po to, by gadać o wspaniałości głowy, na której tkwiła. Grenshar był w końcu wspaniałym piratem, władcą nieba i rzek. Grenshar był doskonałym wojownikiem i - nawet jeśli jego bohaterskich czynów jakoś nikt za bardzo przytoczyć nie potrafił - samą swoją obecność na pokładzie jakiegokolwiek statku wyceniał na marne trzysta sztuk złota.

Władczyni Żywiołów i ten masywny, jasnowłosy troll byli jedynymi adeptami, których rozpoznawała po imieniu. I choć sama żadnego z nich nie wzięłaby na swój drakkar, mogła podać kilku kapitanów, którym z przyjemnością podrzuciłaby te dwa, urokliwe zgniłe jajeczka.
Krzykliwą Pożogę i Zwiastun Ruchłego Bankructwa.

Bawiła ją myśl, że mogłaby ich polubić.
Bawiła ją myśl, że mogłaby spróbować wziąć ich na swój statek, wygrać dla siebie, przekonać, zdobyć. Pozyskać do załogi.

Cholernie ciekawa była czy Scalor ma wystarczająco środków i desperacji, żeby w ogóle o nich myśleć.


* * *


Wieczór płynął odmierzany kolejnymi toastami i wspomnieniami. W przeciwległym kącie cicho brzdąkała na lutni blada i zwiewna elfka, Kres z uśmiechem na dziobie odszpuntowywał coraz to nowe beczułki a jego żona klęła jak stary marynarz, próbując nadążyć z przygotowywaniem kolejnych półmisków jedzenia.

Aune to z ciekawością przyglądała się kolejnym rozmówcom Scalora, to spod lekko zmarszczonych brwi obserwowała Grenshara, to z jakąś niecierpliwością zerkała ku wejściowym drzwiom.

Kiedy tylko przykolebał się do nich Hurimm - odruchowo zdając dziewczynie raport z postępów przy rekonstrukcji Mewy i kolejnych dwóch kłótni z Angro - Pustułka szturchnęła trolla w bok i władowała mu się na kolana, robiąc na ławie miejsce krasnoludowi. Bolh jak to Bolh, warknął niezadowolony, ale przesunął ramiona tak, żeby było jej wygodniej. Popatrzył tylko wilkiem - tym charakterystycznym spojrzeniem, jakim czasem właściciel obdarza zasypiającego na nim, bezczelnego kota. I z równie charakterystyczną bezradnością ofiary kociego ataku, zastygł w prawie całkowitym bezruchu. A dziewczyna cmoknęła go w policzek, rozsiadła się wygodnie i zaraz wdała się w kłótnię z Czteropalcym o pościg i starcie z Gryfim Szponem.

- Sterburta! - łysy ork gniewnie potrząsnął nożem, na którego czubku niepewnie zakolebał się gotowany rak.
- Przejście od dołu i bakburta! - Aune przesunęła swojego raka, ilustrując spotkanie dwóch statków.
- Jaka bakburta? Ona wtedy była zawietrzna! Zawietrzna!
- A ścianę pamiętasz? Hurimm zachwycał się złocistym krzemieniem! Powiedz mu!
- To nie było tam. Krzemień był na wschód od
...

Problem z Gryfim Szponem polegał na tym, że nawet teraz - po dobrych kilku tygodniach - nie byli w stanie ustalić jednej, spójnej wersji wydarzeń. Zaczęło się od wspólnego świętowania, skończyło na wyzwaniu, locie, w którym omal nie skasowali obydwu statków i naprawdę koszmarnym kacu kolejnego dnia. Do tego dnia spór o szczegóły tamtej nocy stanowił niezbędny element dobrej zabawy, tak jak każde spotkanie ze Szponem nie mogło się obyć bez pijaństwa i następnych zakładów.

- A nie zaszliśmy przypadkiem Gryfa od pawęży? - wtrącił się Asset, przerywając mrukliwy monolog krasnoluda.

Popatrzyli po sobie. Popatrzyli na niego. Wycelowali w niego raki.

- Bakburty!
- Sterburty!
- Pawęży, zaraza by was jedna!


Kłótnia szybko zbliżyła się niebezpiecznie do walki na noże, ześlizgnęła w zwyczajowe groźby, wyzwiska i wyzwania, które uchodziły płazem tylko dlatego, że padały z ust przyjaciół.

Gdy jednak ponownie uniosła głowę, żeby obejrzeć kolejnego rozmówcę Scalora, po przeciwległej stronie sali zobaczyła brodatego iluzjonistę, machającego do niej ręką.

- Dobra, załoga, kufle w dłoń – zakomenderowała, rzucając nóż Krassowi i wskakując na ławę. - Muszę dokończyć jedną sprawę.

Moment później siadała na stole i uśmiechała się do Awicenny.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 12-04-2012, 00:22   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Imprezka się rozkręciła.
Alkohol szumiał w głowach coraz bardziej. Dawcy Imion rozmawiali, pili śmiali się, wymieniali doświadczeniami.
-Barmanka ze Złotego Rogu, mówię ci... łatwa, wystarczy połechtać po tyłeczku, a daje się zaciągnąć do łóżka, każdemu, ale bohaterowi... K’Tenshini szykują się do odbicia skradzionych niall, jak myślisz, po co stoi w porcie?... Będzie wojna... “Rubinowy miecz” to kiepski okręt, za powolny. Nie da rady dwóch shivoam na raz. Mój miecz to coś co każdą w prawie w drżenie... Chyba ze śmiechu... Kuzyn twierdził, że widział adepta dzierżącego Zabójcę Horrorów... Przeklęci Zabójcy Horrorów, spalili wioskę na wschód on Czarnego Szczytu, nie oszczędzili nikogo... Gówno nie zabójcy, prawdziwi pracują pojedynczo lub we dwóch...
Może jakiś Kult Żywych Legend?... Słyszałem, jak kult Topora Rarogassa popełnił zbiorowe samobójstwa by ich krew obudziła zaklętą w broni moc... Bzdura... Nie popełnili samobójstwa. To inny kult ich wyrżnął.
Ponoć Poszukiwaczy Serca ktoś wybija. Jednego po drugim... I dobrze im tak, wielbicielom krwawych elfów. Głupiś... Oni nie cierpią cierniowców. Krwawa Puszcza wiesza każdego Poszukiwacza, którego złapią jej agenci. Ponoć krwawe elfy rodzą się z drzew jak jabłka. A tam... bzdura, wszak królowa krwawych elfów bierze sobie kochanków... Słyszałem że rządzi jeszcze od czasów Pogromu... Ja słyszałem, że dłużej...Kto był przed Alachią?... Chyba Sabrissa... To nie jest przypadkiem adeptka co ostatnio pobiła Rothgara?... To była Pustułka... Jaskółka?... Dobry ptaszek, jeśli się go odpowiednio przyrządzi.-

Tematy rozmów przeplatały się między sobą niczym barwny kobierzec.Szum rozmów zaś łączył się z pijackimi przyśpiewkami, odgłosami picia i jedzenia. Oraz muzyką tutejszych grajków.

To całe przyjątko niewątpliwie było okazją do nacieszenie się urokami Selenthiel. I do pożegnania miasta. Bo choć Awicenna nie był niczemu winny, to tłumaczenie tego władzom miasta mogło zająć zbyt wiele czasu. A i ucieczka z miejsca... zdarzeń, nie dodawała iluzjoniście wiarygodności. Nie wspominając już o poprzednich niezbyt wiarygodnych czynach.
Wpadanie więc w łapy tutejszych władz, nie było więc dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że miał jeszcze na głowie siostrę, którą musiał się zaopiekować. No i trzeba było znaleźć miejsce do spania, bo przecież do tamtej karczmy wrócić nie mógł. Ale póki co Awicenna na był na barsawiańskiej zabawie.
Był alkohol, byli adepci przechwalający się zwycięstwami i licytujący na czyny. Były wreszcie adeptki.
Na przykład jak ta młoda, nieco pucułowata elfia dzierlatka.



Co jednak nie odbierało jej uroku. Ciemnobrązowe oczy i obfity jak na elfkę biust który... na pewno ładnie się prezentował bez okrywającej go ciemnej sukni. Jasnoczerwony płaszcz okrywał nie tylko jej ciało. Jego część zakrywała w połowie pięknie zdobioną . I słodki w brzmieniu głosik, który żarliwie bronił Poszukiwaczy Serca przed współrozmówcą... kimkolwiek oni byli.
Śliczna i dysponująca wiedzą, która mogła zainteresować Awicennę. W dodatku trubadurka. Tego był pewien.
Oczywiście problemem, była... siostra. Głupio tak czarować uroczą adeptkę na oczach młodszej siostrzyczki, nieprawdaż?

Iluzjonista rozejrzał się i... zauważył, że jego siostrzyczka zdołała się już w mieszać w tłum zapewne.
I rzeczywiście. Zauważył ją. Jasna czupryna włosów Amaltei była łatwa do zauważenia.
A i co mogło grozić młodej elfce wśród tylu bohaterów?
Niech się zabawi pod czujnym okiem brata. Jednym czujnym okiem. Drugie bowiem rozglądało się po adeptkach.

Niemniej Awicenna się mylił. Amaltea nie zapuściła się pomiędzy Dawców Imion w celach stricte poznawczych. Oprócz poznawania życia herosów Barsawii, głównie z ich przechwałek, powodem oddalenia się Amy była znajoma twarz. Chyba zobaczyła Hruska pomiędzy nowo przybyłymi. Chyba.
Ta niepewność spowodowała, że elfka nie pognała powiadomić brata o swym spostrzeżeniu.
Bo co jeśli, to nie był Hrusk? Co wtedy?
To byłby blamaż przed bratem. Pozostało więc upewnić się wpierw czy miała rację, a potem powiadomić brata.
Choć... samotne wymierzenie sprawiedliwości i potem pochwalić się bratu, również kusiło.
Póki co było samotne przedzieranie się przez tłumek i wypatrywanie Hruska. Spojrzenie Amy wędrowało po twarzach Dawców Imion i...tak!
Amaltea w duchu skakała z radości. Tak! To był Hrusk! I był blisko drzwi karczmy!
I zaraz może wyjść, by zniknąć w ciemnościach nocy!
Młoda fechtmistrzyni gorączkowo rozważała wszelkie możliwe opcje. Mogła pognać do brata, ale ryzykując tego że Hrusk jej ucieknie. Mogła śledzić tego młodego orka, zostawiając Awicennę w karczmie.
Mogła krzyczeć, ale w karczmie panował spory harmider. Mogła zrobić wiele innych rzeczy, ale... cokolwiek miałaby zrobić, musiała to zrobić to szybko.

Nie ona jednak zerkała w kierunku Hruska. Także i Jhink to czynił. Wiedział, że prędzej czy później ktoś taki jak ten orczy młodzik pojawi się w karczmie. Sala pełna pijanych adeptów, którzy mieli magiczne przedmioty przy sobie i sakiewki... czasem nawet całkiem pełniutkie.
Okazja dla złodzieja. Adepta. Jhink potrafił rozpoznać adepta tej dyscypliny, współpracował z nimi często. I ów młody ork niewątpliwie adeptem był. Początkującym, ale niezłym.
Dwie pierwsze ofiary nie zorientowały się że ich okradziono. Zbyt zajęte flirtem, nie zauważyły braku sakiewek.
Podobnie jak kolejne trzy ofiary. Młody ork z łupem zaczął się wycofywać w kierunku drzwi. Zaś Jhink...
Pięć sakiewek to jednak sporo monet, prawda?

Pustułka tego nie widziała, bo już wyszła z karczmy. A właściwie została wyciągnięta na zewnątrz.
Wpierw jednak siedziała wśród swych kamratów i oglądała przedstawienie zatytułowane Kulas podrywa pannę ogniste cyce.”
Byli zbyt daleko by słyszeć co mówią, mogli jedynie obserwować ich mimike. Ale cóż to był za problem dla pijanej załogi.
-Ach...Nissa moje lędźwie płoną.- Ślepy podkładał raz głos Kulasa, raz piskliwie naśladował kobiecy głos Nissy.-Ależ, czy twe zamiary są szczere?
Spojrzenie krytyczne mistrzyni żywiołów sprawiło, że Kulas coś powiedział, co Ślepy zinterpretował jako.- Szczerze chcę ci pokazać moją maczugę, przed którą klękają wszystkie karczmarki stąd aż po Wrota Throalu.
Nissa wybuchła śmiechem głośnym i pełnym drwiny. Coś rzekła, ale gwar rozmów zagłuszył wszytko, to jednak Ślepy “odczytał” z jej ruchów warg.- Pewnie w inny sposób jej znaleźć nie mogą.
-Kiepsko mu idzie. Wystawiłaś Kulaska Pustułko. Wiadomo było, że baba co się tak ceni jak ona, nie lezie do łóżka z każdym.-
mruknął Vern, a Bohl parsknął ze śmiechem.- Przecie wzroku mu nie zabrała, widziały Kulasa gały na kogo się pakowały.
-Nie bądź taka zimna ryba.-
Ślepy “przetłumaczył” kolejne słowa Kulasa wywołując rechot załogi. Po czym skomentował.- A jednak jest.
Bo też i "zimna ryba" Nissa purpurowa z wściekłości chlusnęła winem, prosto na krocze Kulasa.

I po sprawie. Monety zmieniły właścicieli.
Niemniej zanim ośmieszony Kulas zbliżył się do stołu Pustułki, pole widzenia dziewczyny zasłonił uradowany i najwyraźniej podchmielony Scalor.
-Witaj moja droga Aune, świetny pomysł z tym przyjęciem! Byłaby z ciebie świetna shivalallalllahala.- wybełkotał w końcu słowo, którego dziewczyna właściwie nie zrozumiała.
-Ale, ale... musisz kogoś poznać! Koniecznie. Wszak nie poznałaś mojej miłości. Mojej cudownej ! Mojej Smoczej Tancerki!- rzekł głośno i nie dawał się przekonać do zmiany decyzji. To że było ciemno i zwiedzanie okrętu o tej porze nie ma większego sensu, również nie miało znaczenia dla pijanego t’skranga.
Był był pijany ze szczęścia, choć wino wielce się przyczyniło do tego stanu.

Pustułka więc zdecydowała się wyjść z nim. A po drodze wysłuchiwała jak wspaniałym i bardzo zwrotnym statkiem jest “Smocza Tancerka”. Jak nowatorska to konstrukcja. Jak Scalor musiał rywalizować z innymi t’skrangami o dowództwo nad tym okrętem. Bo choć on był kapitanem to Smocza Tancerka należała do jego niall. Wtedy też Pustułka zrozumiała, czemu Saragass wybrał powietrze na swój żywioł. Jego okręt należał tylko do niego.
A idąc pijany Scalor głośno zastanawiał się dlaczego. Po czym zwierzył się Aune w zaufaniu z lęku który go trapił. Strachem przed wysokością.-Nie jest to lęk tylko mój. Boi się każdy z nas. Każdy t’skrang. I każdy z nas walczy z nim wspinając się po linach i skacząc z jednej na drugą. Saragass posunął się w tej walce daleko, skoro wybrał żywot na powietrznym okręcie.-
Powoli dochodzili do dumy Scalora, Smoczej Tancerki, był to handlowy parostatek t’skrangów zaopatrzony w ogniste działa i silnik parowy umieszczony na rufie. Tak samo jak i nadbudówkę oraz koło łopatkowe. Wzorem V'strimońskich shimoram Smocza Tancerka posiadała maszt i żagiel, co uniezależniało ją od zapasów drewna.
Był dość wąski i miał dość małe zanurzenie, co pozwalało mu płynąć daleko w górę.

Więcej mogła by dojrzeć z pokładu, gdyby miała okazję. Ale nim ta się pojawiła, uwagę obojga przykuła przepychanka koło trapu.


Rosły ludzki mężczyzna w uzbrojony w dziwaczny długi miecz o nadmiernie przedłużonej rękojeści, wyraźnie kłócił z zostawionymi na straży okrętu podwładnymi Scalora. Groził im dłonią okrytą stalową rękawicą i wykrzykiwał coś o “traktowaniu przyjaciół kapitana jak byle kogo, zwłaszcza...tak znamienitych jak on”.
- Ragham! Co ty tu robisz? Nie miałeś przypadkiem... K’tenshiny w porcie, a ty się awanturujesz?- zaśmiał się Scalor.
-Ba! To tylko kolejny krok na Drodze do sławy.- zaśmiał się znajomy t'skranga. Po czym zwrócił uwagę na Aune.- Ty też nie tracisz czasu. Zdobycz czy rekrutka?
-Pustułka.-
rzekł w odpowiedzi Scalor.
-Pustułka? Niemożliwe. A gdzie ma rogi? W opowieściach jest wyższa. I grubsza. Ta tutaj to przy niej chucherko.-mruknął Ragham przyglądając się dziewczynie, która próbowała sobie przypomnieć, gdzie słyszała to imię.
Pewnym naprowadzeniem mogła tu być gałka z ognistego opalu kończąca rękojeść owego miecza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-04-2012 o 14:02. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 20-04-2012, 13:43   #20
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Ama, bądź ostrożna! - krzyczał jej ponad głowami ludzi – Nie wpadnij w jakąś kabałę! - dodawał...

A ona – jak zwykle – tylko się uśmiechała i odkrzykiwała, że jest dorosła. I że się przecież nie zgubi w tłumie. Zupełnie jak każdy brat oraz każda siostra. Zupełnie zwyczajne było też to, że chwilę później Awi – w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – zajął się swoimi sprawami, a Amaltea wpakowała się w niezłe tarapaty.

Trochę jeszcze patrzył na siostrę, ale przeważnie skupiał swoje uwagę na lokalnym elemencie żeńskim. Siostra miała przecież swój Drugi Krąg i mogła odstraszyć większość podejrzanych indywiduów kłębiących się w karczmie.

Szczególną uwagę przykuwała młoda dziewczyna, która najwyraźniej postawiła sobie za cel bronienie Poszukiwaczy Serca. Nie z uwagi na urodę – niezwykła pięknością nie była w żadnym wypadku! - ale przez jej koneksje z sektą, o której Therańczyk nasłuchał się z kostnicy... A jej dyskurs był zaiste przedni!

-Widziałaś kiedyś krwawego elfa? - wykłócał się z nią jakiś brodacz. Pytanie było chyba stricte retoryczne, bo po chwili odpowiedział - Ja widziałem. Coś koszmarnego. Toć to niewiele się od Horrora różni. A Poszukiwacze Serca nie chcą z nimi walczyć...tylko zmienić. Dobre sobie!
-Bo to Serce Rasy!, to Smocza Puszcza. To nasza królowa – żarliwie odpowiedziała dziewczyna - Dawna magia może przywrócić jej pierwotny blask. Odczynić zło.
-Bajki! Oni nie chcą się zmienić. Łudzisz się, dziewuszko. Uwierzyłaś w te opowiastki, które sama głosisz - zaśmiał się głośno mężczyzna i z lekką pogardą rzekł.- Tylko w jeden sposób można oczyścić tamto miejsce. Ogniem i mieczem. Nie ma innego sposobu.
-Nieprawda. Nieprawda. Pod ty całym plugastwem nadal bije szlachetne serce naszej rasy.- zaperzyła się dziewczyna, nie zważając na to, że przyciąga uwagę całej okolicy. Jakiś t'skrang, dwa orki już wskazywał ją palcami... ale wszystko wskazywało na to, że trubadurka tego nie zauważyła. Ba!, chyba gotowa była urządzić jeszcze większą scenę - zacisnęła palce na kubku z winem tak mocno, że Awicenna był niemal pewien, iż zamierza oblać mężczyznę...
Prowokować dryblasa... iluzjonista prawie klął. Nie miał zamiaru dołączać do sporu. Zwłaszcza, że z linią Poszukiwaczki Serca się nie zgadzał pasjami.

Bo jak to mówią? „Im dalej w las, tym więcej drzew...?”Awicenna przypomniał sobie opowieść Nereka Półtorarękiego, myśliwego nieopodal gór throalskich. Nerek był całkiem dobrym człowiekiem, ale miał tendencję do tęgiego picia. A głowę miał słabą – więc kiedy tylko umoczył usta w alkoholu, wnet zbierało mu się na wielkie wynurzenia, a czasami nawet szaleństwa. Wieść gminna niosła nawet, że takiemu szaleństwu zawdzięczał swoje przezwisko – demonstracje, że „ha, wino to tylko paniusiom zaszkodzi! Dajcie mi, hik, siekierkę! To pokażę, że tak zetnę i stuletni dąb!” nie były najszczęśliwszym wyborem. Iluzjonista miał z nim styczność podczas jednej z jego pijackich biesiad – i usłyszał na czym polega jego praca. Ścinał chore drzewa, żeby choroba się nie rozniosła. Pilnował, żeby kłusownicy nie wybili połowy zwierzyny... ale, oczywiście, jego puszcza była zbyt duża, by mógł pilnować jej środka. Słuchając dialogu elf czuł się, jakby rozmowa zabrała go właśnie do samego serca takiej puszczy – tam, gdzie nadzwyczaj naturalne choroby się pleniły, a dobrostanu lasu nikt nie doglądał. Taaaak, poglądy Poszukiwaczy Serca stanowczo wymagały rewizji. Na to jednak czasu nie miał... Bo sytuacja lada chwila mogła się wymknąć spoza kontroli!
- Uspokój się – syknął elf, zrywając się ze swego kąta i ruszając ku dysputantom. Nic sobie nie zrobił z tego, że po drodze musiał w gwałtowny sposób roztrącić kilka elfich parek – Biesiada jeszcze nie w porze, gdy uchodzą oblani goście i zęby na podłodze. A heroiczna ofiara z ząbków nic Puszczy nie pomoże.
Dziewczyna nie doceniła. Z ukosa spojrzała z ukosa na Awicennę, jakby chciała go zbić... a jak się już odezwała, to w jej głosie pobrzmiewała wyraźna pretensja.
- A ty kimże jesteś, że masz czelność wtrącać się w czyjeś dysputy?
- Biesiadnikiem na portowej zabawie – Awicennę odpowiedź kobiety lekko zaskoczyła. Czego się spodziewała – łagodnej braci zgromadzonej? - Algazali, jeśli chodzi o imię. Źle wybrałaś miejsce, jeśli żywiłaś nadzieję na prywatny dyskurs... - wymownie spojrzał na zgromadzonych dookoła drabów, którym najwyraźniej nie spodobało się, że elfka krzyczała im do uszu... i na jej rozmówcę.
Dziewczyna chyba uznała to za kraniec bezczelności, bo sprawiała wrażenie, jakby zachłysnęła się czystym powietrzem. Elf wykorzystał przerwę w rozmowie na sięgnięcie po kufel miodu, nie przejmując się gapiami...

-A co z ciebie za elf, skoro pozwalasz... skoro nawet nie próbujesz stanąć w obronie najważniejszego miejsca dla swej rasy?- odparła wreszcie dziewczyna, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Iluzjonista zaś zakrztusił się miodem, widząc taką reakcję. Histeryczka jakaś? To histerii tylko jej dodać mogło, że jakiś ork o paskudnej mordzie zaśmiał się szyderczo z „elfiej siksy”...
-Realista zapewne. Smocza Puszcza to przeszłość – odmruknął ciszej jej brodaty rozmówca, któremu najwyraźniej nie uśmiechało się robić głośnej sceny przy ludziach - Niewiele się różni od Złoziemia obecnie. Jedno wielkie Plugastwo.
Przez moment Therańczyk czuł się, jakby ktoś zdzielił go młotem między oczy. Tubylcy... Barsawianie... Czemu – po przeszło osiemdziesięciu latach od otworzenia się Throalu na świat – wciąż nie mogli przejść do porządku dziennego z królową Alachią? I nawet nie chodziło mu o krytykę – ba!, zupełnie nie o to chodziło. Tylko, no... Barsawiańskie elfy mogły się nie zgadzać, ale wciąż uporczywie wracały w swoich rozmowach do tego tematu. Jakby bez tego tematu nie potrafili żyć.

Zresztą, niezbyt rozumiał, skąd elfom z Barsawii wzięły się tezy o wyjątkowości ich królowej. Wznieśli miasteczko w lesie, ustanowili hegemonię królowej nad elfami z Barsawii... i już im się uwidziało, że cała rasa elfów podziela prowincjonalny zachwyt nad Smoczą Puszczą. Prowincjusze! Niedoczekanie ich! - Theranie w trakcie swoich wojaży odwiedzili wiele lądów, a napotkane elfy nic nie były w stanie rzec o królowej z Puszczy.
- A co chcesz z tym najważniejszym miejscem zrobić? - zripostował wreszcie, mrużąc oczy – Przemienić... i co? Stwierdzić, że Alachia niczym nie zawiniła i jest łaskawą królową całej elfiej rasy? - dopytywał się z autentycznym zaciekawieniem. Bo i pytanie było dla niego nadzwyczaj ciekawe – na Therze najwyższy gubernator, który popełniłby takie głupstwo, straciłby wszelką szansę na reelekcję!
Zdecydował się zignorować, że burzy swoje szanse u dzierlatki. Ładnych dziewuszek były przecież tysiące... a odpowiedzi przychodziły dość rzadko.
-Odwrócić Rytuał Cierni. Odwrócić zło które zmieniło królową i całą puszczę.- wybąkała zdziwionym tonem dziewczyna. Jakby nikt nie zadał jej nigdy wcześniej takiego pytania.
-Już widzę jak kolczaste ścierwa stają się miłe i szlachetne. Dla nich już za późno – a wtedy zaatakował ją brodacz...
- Ja nie o tym – Awicenna zignorował przytyk mężczyzny. Ani trochę nie obchodziła go ta warstwa kłótni – bo była w pełni ideologiczna. A elfowi krwawe elfy były całkowicie obojętne...
Wolał, aby krzykacze podzielili się jakimiś konkretami – jak chcą zrealizować swoje zamiary...? Bo jeśli dyskurs miał utrzymać się na poziomie „jeśli miałbym wojska – których nie mam! - i sprzyjające okoliczności, to na Krwawą Puszczę bym poszedł...”, to Awicenna wolał wykorzystać te nieistniejące wojska, aby obwołać się imperatorem na Wielkiej Therze. Zdrowiej i z dala od domorosłych ideologów.
Wierzę, że jest to możliwe – zwrócił się cieplejszym głosem do dziewczyny. Bo w sumie, czemu nie miałoby być możliwe? Oczywiście, potrzebne środki były zupełnie inną kwestią... - Ale latopisy mówią, że Alachia była królową upartą i nieustępliwą. I zignorowała głosy, które ją ostrzegały. Dlaczego sądzisz, że po odwróceniu Rytuału Cierni by się zmieniła? I nie doprowadziła do kolejnej katastrofy? - starał się, żeby w jego tonie było słychać autentyczną ciekawość, a nie przyganę. Bo i to, jak Poszukiwacze Serca chcieli obejść się z lekkomyślną królową, mogło być bardzo ciekawe.
- Alachia nie była taka jak jej poprzedniczki, ale była wielką królową. A Pogrom zmusił ją do trudnych wyborów. Rytuał Cierni był takim trudnym wyborem i...- westchnęła smętnie dziewuszka. Mówiła ciszej niż wcześniej, więc zainteresowanie ichnią debatą zaczęło maleć - Rytuał mógł za wiele zmienić. Wyglądasz na maga. Chyba rozumiesz...?
- Iluzjonista, to kuglarz. Nie będzie wiedział – stwierdził kategorycznie człowiek, po czym dodał.- Bez urazy panie , ale wzorce to chyba czarodzieje znają.
- Iluzjonista, nie iluzjonista... rozsądku chyba po dyscyplinach się nie mierzy – odpowiedział mu Awicenna – I nie, nie chodzi mi o Rytuał Cierni. Żyje, nie? A póki żyje, to jest nadzieja... - mruknął. Bo w sumie... była to prawda. Potężni czarodzieje potrafili wiele zrobić. A zmiany we wzorcu... raczej nie była tak rozwzorcowana jak niektórzy Theranie – Ale podle kronik doradcy Alachii podnosili larum już przed Pogromem. Że drzewny kaer nie wystarcza, że wzorce kaeru ziemnego mogą być therańskie, ale są skuteczne... O to mi chodzi.
- Chodzi o to że Rytuał Cierni mógł wypaczyć wzorzec Alachii i elfów w Puszczy. I stąd niechęć do pozbycia się skazy - warknęła z irytacją w głosie elfka, znów przykuwając spojrzenia.
- Rozumiesz?- spytał drugi z rozmówców..
A więc rozważać motywy przemienionych im się zachciało? Zmian Prawdziwego Wzorca, które miałyby justyfikować niechęć do pozbycia się stygmatu krwawych elfów...? Po prawdzie, to było całkiem nowatorskie – samemu Therańczykowi na myśl nie przyszłoby, aby rozważać inne motywacje elfów z Krwawej Puszczy. Bo czyż można było spodziewać się, że ktokolwiek poczytalny i o zdrowym ciele chciałby ponosić cenę Rytuału Cierni...?

Ale to nadal nie czyniło tej wymiany zdań sensowną! Ale chyba przypominanie, że problemy z Alachią sięgały wcześniej niż Rytuał Cierni mijało się z celem...

Notabene, „nie była taka, jak jej poprzedniczki”. Taaaak, trubadurka... Jakby królowe Smoczej Puszczy zapisały się dobrze w historii! Ale w sumie... nie jego sprawa.


- Tak, rozumiem. Mógł wypaczyć – wzruszył rękoma iluzjonista - Ba, teraz to zrobił niemal na pewno! W nazwach jest moc, a stulecie nazywania ich krwawymi elfami, a ichniego dominium Krwawą Puszczą dopełniły dzieła.
Rozejrzał się powoli po rozmówcach.
- Zmienić ich zapewne można. Pytanie tylko, czy otrzymasz tą samą królową, która panowała przed wiekami...- Awicenna potarł brodę w zamyśleniu, kończąc swoją wypowiedź.
-Co z ciebie za elf ? - dziewczyna się obruszyła, mocno, głośno i na zawsze!, z tego co mógł stwierdzić rzeczony elf. A mierzyła iluzjonistę tak złowrogim spojrzeniem, że ork, który wcześniej śmiał się szyderczo, zaczął się głośno zastanawiać, czyje zęby ozdobią karczemną podłogę.
Elf chciał jej coś odpowiedzieć. Coś – bo nie był do końca pewien, jak mógłby temu zaprzeczyć... czy ona sama nie chciała tłumaczyć zmianami Wzorca duchowej przemiany królowej Alachii...? Dlaczego więc...? Zresztą, sam mógł na to znaleźć odpowiedź! - bo przejmowanie się niewygodnymi konsekwencjami burzyło całość wizji.

Na szczęście, niemal natychmiast wciął się drugi z dyskutantów – człowiek około lat czterdziestu, pokryty już siecią zmarszczek. Pyzate policzki, czerwona szarfa w pasie, orczy kindżał wepchnięty za tą szarfę... - wyglądał prawie jak rzeczny pirat. A to on spróbował uspokoić elfkę!
- Nie ma się o co spinać, Ylianis. On mówi to, co myśli. Jak każdy wolny Dawca Imion.
Ylianis nawet nie wysłuchała do końca – wstała, zła niczym osa, potrąciła kilku gapiów, i ruszyła w tłum kłębiący się przy darmowych rakach. I poszła. Przez chwilę Awicenna przyglądał się jej z nietęgą miną – jakby była jakimś pudelkiem, który obraził się na świat i poszedł gryźć wielkiego ogara... Ale potem tylko westchnął – dziewczyna najwyraźniej była młoda, niedoświadczona i bardzo ideologiczna, więc raczej nie wiedziała nic o sprawie ze śmiarcią Gelathaina.
- Mówiąc szczerze, z całym szacunkiem dla tradycji – Awicenna rozłożył ręce szeroko – Alachia nie wydawała mi się najlepszą królową i przed Pogromem. I nie wydaje mi się, żeby wszystkie elfy ponownie uznały jej zwierzchnictwo, nawet gdyby wróciła calusieńka i nienaruszona... - zwrócił się do człowieka z brodą, jednocześnie intensywnie próbując wypatrzyć swoją siostrę w tłumie. Gdzie ona się podziała?!
-A pies chędożył królów i królowe.- zaśmiał się brodacz, wzruszając ramionami. Następnie dodał ciszej - I te ich lahale, czy jak je tam zwą t’skrangi. Polityka to zło... Jak i politycy. Krwiopijcy zbierający podatki.
I w sumie tyle treści. Zamierzał się rozpytać brodacza o jego poglądy – i o to, skąd weźmie siły potrzebne do zniszczenia Krwawej Puszczy. Ale odpowiedź już miał – z „chędożonej przez psa polityki”. Ale, z drugiej strony, z tym człowiekiem mógł przynajmniej miło porozmawiać.

- Podatki to cna rzecz – wzruszył ramionami elf, uśmiechając się zawadiacko – Dużo pieniędzy w jednym miejscu i szlachetny cel każdego mężczyzny. Powinieneś kiedyś spróbować – zażartował, zupełnie nie dbając o to, że olbrzym miał szansę potraktować sugestię poważnie.
-Może kiedyś. Gartham jestem. -rzekł w odpowiedzi brodacz uśmiechając się wesoło.-Adept ale i kupiec, kiedy jest okazja. Zbrojmistrz oczywiście. - Nalał wina do drewnianych kubków które stały przy nim. - Obecnie zatrudnienia szukam, ale statek chyba sobie odpuszczę.
- Nie zrobi sobie nic? - zmienił temat i zapytał się o elfkę. Mimo wszystko nie chciał, żeby potem znaleziono ją z rozbitą głową... Zwłaszcza, że trochę przypominała mu bardziej histeryczną i gorszą wersję siostry. A skoro już o tym mowa... Poszukał wzrokiem i Ylianis, i Amy. Jakby na złość, żadnej widać nie było! Zaczynał się martwić o Amalteę... – I no, kapitan nabrał wody w usta. Trudno było cokolwiek z niego wyciągnąć.
- Trubadurki, elfki, baby... - rzekł kpiąco Gartham popijając wina.- Za bardzo rozemocjonowane - A Awicenna skinął mu głową, choć „rozemocjonowanie” nie dominowało jego zdaniem w tutejszym elfim ludzie.
Zerknął w kierunku biesiadników.- Nie. Nic jej nie będzie. Mocna w gębie, ale niezbyt wojownicza. Nie zrobi nic głupiego.
- A słuchaj, widziałeś tu może jasnowłosą elfkę? Dobrze ubraną, no... w kolorach szarości i błękitu? - zapytał się, biorąc kubek. Swoją drogą, pić w portowej karczmie wino z kubków... guwenerka Amy by dostała zawału – Siostra się tu kręci, a nie chcę, by ktoś jej mieszek skradł.
-Nie wiem. Sporo się elfek dziś naoglądałem. Nawet tutaj.- mruknął brodacz drapiąc się za uchem.- Więcej szczegółów brachu.
- Wysoka, mojego wzrostu, bardzo długie, jasne włosy, mieczyk u pasa... - wymienił kilka cech szczególnych - No, i pewnie rozpytuje każdego o najprzeróżniejsze kwestie, bo jest strasznie ciekawa świata.
-Taka młoda? Gdzieś tu sie kręciła.- mruknął zbrojmistrz, rozglądając się dookoła.- Może jakiś bohater ją zauroczył? I poszli... chyba ci nie muszę tłumaczyć, co dalej?
- Wątpię – uśmiechnął się wesoło Awicenna, rozglądając się po sali - Musiałby wpierw zaspokoić ciekawość Amy, a to trudne zadanie.
-Eeee tam. A bo to mało to chełpliwych Dawców Imion chodzi po Barsawii?- spytał retorycznie zbrojmistrz.
- A co do twego zajęcia - czyżbyś był tym kupcem, który zbił krocie na rakach? - zainteresował się elf - I – jeśli można pochlebić swojej dumie – skąd wiedziałeś, że jestem iluzjonistą? Moja sława rozniosła się już tak daleko?
- Magów łatwo rozróżnić po dyscyplinach, nieprawdaż?- Gartham wskazał palcem na wyszyty na szacie wzór, będący matrycą czarów.
- No, nie wiem... - spojrzał krytycznie po swoim ubiorze i zażartował – Psotnego czarodzieja-szaławiły nigdy nie widziałeś? Takiego, co się w fatałaszki innych dziedzin przebrał?
- Nie... żadnego w szatkach iluzjonisty. Niby słyszałem o ludziach, co ponoć dwie dyscypliny naraz praktykują, ale żadnego nie spotkałem. A i psotnych czarodziei też nie - odparł Gartham i wzdrygnął się na wspomnienie kogoś.- Zresztą od czarodziei to się trzymam z dala, zwłaszcza krasnoludzkich.
Awicenna już chciał podtrzymać rozmowę i zapytać o tego krasnoludzkiego czarodzieja, lecz wtedy wśród ucztujących mignęła mu siostra. I machnęła. I chyba prychnęła, ewidentnie starając się przykuć jego uwagę. Wymówił się więc prędko i ruszył ku siostrze.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 30-04-2012 o 15:29.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172