Reinhard z uznaniem spojrzał na starania Viraelela i Marathira. Przynajmniej oni wiedzieli, że najpierw trzeba zająć się końmi, potem bronią a na koniec sobą. Elfy zupełnie inaczej przystępowały do koni, niż giermek był przyuczony, toteż spoglądał ciekawie na ich pracę i dopytywał o szczegóły. Jako najsłuszniej zbudowany z nich trzech wziął na siebie przytrzymywanie kopyt podczas sprawdzania, czy kamyki i inne nieczystości nie dostały się pod podkowy.
Kiedy konie były oporządzone, a elfy zaczęły rozmawiać między sobą, postanowił zająć się czymś innym. Z trudem przychodziło mu zmienić przyzwyczajenia - w drużynie ojca, a potem wuja, każdy wiedział, czym ma się zająć podczas każdego etapu podróżowania. Reinhard zajmował się końmi i oczekiwał, że gdy skończy, drewno będzie zebrane a woda naniesiona, przedpole oczyszczone z krzaków i wyznaczone zostanie miejsce załatwiania swoich potrzeb, dowódca zaś ustali warty. To było trudne zadanie do osiągnięcia z indywidualistami i mieszczuchami. Póki co, Michael udał się na rekonesans, a Eckhardt poszedł poszukać wody. Należało więc nanieść drewna i rozpalić ogień.
Reinhard zwrócił się do Ullego:
-Pomożesz mi nanieść chrustu na ognisko?
Po czym poprosił Viraelela:
-Ma na imię Chretien - wskazał swego wierzchowca - czasem bywa kapryśny, ale generalnie ma swoje lata i ceni spokój. Mógłbyś na niego zerknąć, jak pójdę po opał?
Czekał na odpowiedź obu mężczyzn. |