Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2012, 15:02   #16
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Maura & Kelly

Waltera nie było w salonie, a Doris nie miała ochoty na poznawanie krewnych i znajomych królika. Wyszła na taras, zgasiła papierosa na barierce i rozejrzała się. Wątpiła, by Walter zaszył się z jakąś damą w buduarze lub zaczepiał pokojówki- nie widziała go też wśród salonowych lwów. Pewnie więc opuścił budynek- a jakże, ujrzała go z tarasu, na trawniku przed pałacem.
Zarzuciła na ramiona jedwabny szal w kolorze księżycowej mgły i ruszyła ku przyjacielowi przez mroczną połać trawnika.

Właściwie miał nadzieję na to, że jego przyszywana narzeczona przyjdzie. Walter nie był odludkiem, ale nie lubił zgromadzeń osób, które, jak wiedział, są sobie obojętne, często co najwyżej udają uprzejmość oraz prowadzą bezsensowne rozmowy. Co innego grono znajomych, dobra lampka szampana oraz łono natury. Lubił Doris, choć wiedział, że bez specjalnej wzajemności i, może za wyjątkiem zajętego dyskusją Thora, znał ją lepiej, niż innych gości.

Podniósł się na fotelu, gdy podeszła.
- Piękne gwiazdy oraz pomimo wszystko nieco ciszej – wyjaśnił.
- Urwijmy się stąd- mruknęła, zdmuchując niesforny lok, który opadał jej na nos - Nikogo prawie niż znam, jest nudno jak na rozgrzeszeniu dziewicy, a jakiś lew salonowy zjadł mi kanapkę. Gdzie się podziały stare, angielskie maniery? Znasz jakieś miejsce, gdzie możemy uciec na wagary, Walterze?
- Zjadł ci kanapkę? - nie zrozumiał Walter. - Aaa, znaczy kelner roznosił, planowałaś wziąć jakąś z tacy właśnie, tymczasem ktoś ciutkę cię wyprzedził porywając zdobycz - załapał. - Ale co do urwania się, masz we mnie wspólnika - przyjął entuzjastycznie pomysł. Zdecydowanie impreza zaczynała mu się podobać, skoro mógł ją zostawić za plecami. wprawdzie nie znał terenu, ale ... - Thor kiedyś opowiadał mi, że jest tu całkiem niezłe jeziorko oraz wyspa nieopodal jednego z brzegów. Ponoć można gdzieś na brzegu znaleźć niewielka przystań oraz łódkę. Może masz ochotę popływać? - spytał. - Wiosłowanie biorę na siebie, tylko musielibyśmy wziąć jakąś lampę.
- Mówisz do właściwej osoby – zapewniła- Jestem doskonałym złodziejem lamp! Zaczekaj chwileczkę i popilnuj moich butów! Nie chciałabym, by jakiś książę połasił się na mój pantofelek.

Zzuła wieczorowe, maleńkie pantofelki, rzucając je w trawę obok Waltera, wcisnęła mu w dłonie swoją jedwabną chustę i pobiegła w stronę pałacu jak psotny chochlik, znikając po chwili w mroku. Minęło trochę czasu, nim powróciła – niosła lampę naftową z długim uchwytem w kształcie kabłąka, solidnie osłoniętą obudową przed wiatrem.


- Ukradłam z domku ogrodnika- wyznała, lekko zdyszana, z łobuzerskim uśmiechem- Możemy iść na wyprawę!
- Dobrze, ale załóż buty - przypomniał jej. - To ponoć kilkaset metrów stąd, za parkiem, czyli pewnie w tamtym kierunku. Fiu fiu, jednak masz rozmaite talenty - udało mu się uśmiechnąć, jednak także on cieszył się na ich wyprawę na tajemniczą wyspę. Nawet, jesli nie była to Tajemnicza wyspa z powieści Juliusza Verne'a, tylko niewielka połać ziemi na jeziorze nieopodal Hastings Hall. Wziął lampę od dziewczyny, zapalił i trzymając rosnący oszklony pomieniek lewą ręką, prawe ramię podał pannie Peel. - wobec tego orlice oraz orły do boju - zaintonował ruszając.
- Po trawie w wieczorowych szpilkach?- spojrzała na niego tak, jakby zaproponował jej coś zdrożnego - Walt ... one kosztowały tyle, co roczna pensja twojego szofera. A poza tym obcasy wbijałyby się w ziemię. Nic z tego, idę boso. W końcu to Anglia, nie Grenlandia.- ujęła buciki w rękę za srebrzyste paseczki i nic sobie nie robiąc z rosy, nachyliła się ku niemu, by zabrać narzutkę z jego rąk. Ich twarze zbliżyły się... W tym samym momencie błysnął flesz.
- Tam!- wskazała krzaki nieopodal nich, przez które przedzierała się jakaś wysoka postać, po czym wydarła lampę z rąk Walta- Sukinsyny!
- Złodziej, łapać złodzieja! - krzyknął Walter, doskonale sobie zdając sprawę, że ów złodziej, to co najwyżej chciałby skraść nieprzyzwoitą fotkę. Jednak skoro władował się na prywatny teren tak właśnie mógł go potraktować. - Zlodziej, mam go, Dora! - przyładował kopniaka pomiędzy nogi zaskoczonemu osobnikowi, który właśnie usilował podnieść aparat fotograficzny. Nie zdążył.
- Aaaaaaugh - wyrwało mu się, zaś oczy trafionego butem reportera na moment przypominały zakrętki od słoików swoją wielkością.
- Och, to chyba nie złodziej - uprzejmie wtedy stwierdził Montagu. - Czyżby reporter?
- przypadkiem stanął mu na aparacie. Jakby nie było, nocą mogą się zdarzyć takie prozaiczne pomyłki.
Doris przyjrzała się twarzy zbolałego i sponiewieranego napastnika, skoro tylko dobiegła do nich ze swoją lampą, butami i szalem, powiewającym za nią jak skrzydła Nike.
- Manchester Guardian- powiedziała mściwie - Znam was na pamięć. Jakże nam przykro, że pan Montagu wziął pana za złodzieja. To ten szkocki temperament, bronił posiadłości przyjaciół... Ale służba już się panem zaopiekuje – z oddali widać było sylwetki ludzi, zmierzających w ich stronę. Doris spojrzała na Walta- pora, by zmykać.
Nic nie mówiąc, ruszyła boso przez trawnik, jej sylwetka wtopiła się w mrok.


Jezioro westchnień stanowiło całkiem spore, choć płytkie rozlewisko, porośnięte trzciną, szuwarami i lilią wodną, która cudownie wyglądała pod padającymi na nią promieniami księżycowego światła. Od strony Hasstings Hall otoczone było parkiem, który stopniowo przechodził od lewej strony w wierzbowy las. Od pozostałych stron jeziora dotykały łąki oraz pokryte nieskażoną zielenią ugory. Niekiedy chłopi zyskiwali pozwolenie lorda Hastingsa, by wypasać tutaj swoje bydło, jednak akurat w noc wesela krów nie było. Zresztą gdyby nawet, znajdowałyby się znacznie dalej. Najciekawszym miejscem an jeziorze była niewielka wysepka. Thor opowiadając wspomniał, że tutaj pierwszy lord Hastings jeszcze za czasów Wilhelma zdobywcy spalił oraz zniszczył gniazdo pogańskiej magii, ponoć uprawianej za cichym pozwoleniem poprzednich włodarzy tych ziem. Normanowie jednak nie cackali sie z jakąkolwiek magią. Ich czary były silne, bo stalowe oraz ostre. Kto poddał im się, zażywał spokoju, kto nie, powinien liczyć na ich pomstę. Właściwie Thor nie wiedział, czy to legenda, czy nie, ale wchodząc na pomost, gdzie była przywiązana łódka, Walt wspomniał Doris na temat tej historii.

- Wolę pogańską magię niż te hieny z gazet... - Doris usiadła w łodzi, kładąc swoje buty pod nogami i podtrzymując jedną ręką lampę. Blask zatańczył po wodzie jak mała, baśniowa wróżka. Jedwabny szal na ramionach, zupełnie niestosowny na taką wyprawę, nadawał jej wygląd zagubionej czarodziejki.- Mogę ci świecić, Walt i recytować Tennysona. Znasz 'Panią z Shalot'?
Miękkim głosem podjęła:

- A gdy się wreszcie kończył dzień,
Zepchnęła łódź i legła weń.
Szeroki strumień poniósł hen
Panią na Shalott.

Suknia jej luźna, śnieżnobiała
Miękko wzdłuż łodzi burt leżała.
Pod liśćmi świeca zamierała
Mroczna noc z wolna zapadała
I ogarniała Camelot...

Wyciągnęła się w łodzi, nadal podtrzymując lampę i zamknęła oczy, słuchając, jak Walter chlupie wiosłami. Potem westchnęła.
- Ale ze mnie wariatka, prawda, Walt?

Uśmiechnął się lekko.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - potwierdził dwornie wskakując do łodzi, która zachybotała się pod jego stopami. Położył lampę na przodzie oraz podał jej rękę.- Madame, prosimy. inna rzecz, że jeden mój znajomy mówił: Gdybym był przeciętniakiem, mówiliby żem wariat, skoro zaś jestem księciem, mówią żem oryginał! Dlatego Doris, zawsze myśl na swój temat zawsze wyłącznie jako o kobiecie oryginalnej, nigdy wariatce - uśmiechnął się. - Ja także lubię Tennyssona oraz legendy arturiańskie, do których nawiązuje ten utwór. Widziałas obrazy Waterhouse'a przedstawiające ową damę?
- Widziałam... nawet pozowałam młodemu Bedfordowi do portretu jako Pani z Shalott. Nie wiesz, jak trudno jest leżeć pięć godzin na dwóch krzesłach, podczas gdy polewają cię wodą, by podkreślić kształty...- uśmiechnęła się w mroku, wpatrując w fioletowiejące niebo- Walt... chcę byś coś wiedział. Wiem, że mi uwierzysz, bo nie mam potrzeby kłamać. Książę Oskar nigdy nie był moim kochankiem. Dlatego tym bardziej bolą te... głupstwa w gazetach. I ojciec... on przejął się naprawdę. Dziękuję, że chcesz pomóc... ale wybacz mi, jeśli część tego brudu spłynie na ciebie. Po prostu...- ucichła. Czy to aura, czy spokój nocy, czy jakieś dziwne moce wyspy ku której płynęli- Doris otworzyła się w końcu.

Wiosłował zawzięcie, jak każdy mężczyzna chcący udowodnić swoją męską siłę.
- Wiesz, dlatego właśnie mnie do tego wzięli. Większość reporterów po jakimś czasie się zaziewa. Wiem, co mówią na mój temat. Mają nawet trochę racji. Nie martw sie Doris, przecież po to ma się znajomych, żeby pomagali, prawda? Tacy przyjaciele, którzy są tylko wtedy, kiedy towarzyszy ci powodzenie, to funta kłaków warte oprychy. Cieszę się, że mogę ci pomóc, choć przyznaję, że ojciec oraz lord Thompson mnie zaskoczyli tą właśnie prośbą. Cóż, mam nadzieję, że się uda. Natomiast co do księcia, naprawdę od początku w to nie wierzyłem. Ten pruski arystokrata oraz ty? Nie było siły - powiedział z przekonaniem. - Zaś co do leżenia - nagle stanęły mu przed zwierciadłem wyobraźni smukłe kształty Doris, które podkreślały przylegające do ciała suknie. Chyba lekko się zaczerwienił, jednak nocą nie było widać. - Co zaś do leżenia, wyobrażam sobie, jak starałaś się powstrzymać ziewanie podczas tego pozowania do obrazu lady.

Łódź zaszurała ocierając rosnące przy wyspie trzciny.
- Wysiądziemy na chwilę, czy opływamy?
- No jakże nie wysiąść! Może jakieś nimfy czy wróżki spotkamy?- leniwie wysunęła się z łodzi, biorąc w garść wieczorową suknię, jej łydki i stopy zachlupotały na płyciźnie, gdy brnęła do brzegu. Zatrzymała się z lampą, która wzięła z dziobu, czekając na mężczyznę. Była w niej żywiołowość i pewna dzikośc, nieco leniwa, jak u leśnego kota. Znalazłszy się na trawie, wśród bagiennych storczyków, szuwarów i słodko pachnącego tataraku, brnęła dalej, ku wyłaniającemu sie z mroku pagórkowi. I nagle zasmiała się- bo to było zabawne, uciec tak z przyjęcia, jak dwoje wagarowiczów, pobic reportera, narazić się na potworne spekulacje. Cóż, zostawiali za sobą zastraszającą smugę skandalu, to pewne.

Dalej trzciny nie pozwalały dopłynąć. Wyskoczył za nią z łodzi. Woda nie była zimna, najwyżej buty oraz spodnie się potem wysuszy. Ona szła pierwsza natomiast Walter ciągnął łódź. Wreszcie obydwoje wyszli na brzeg. Sama wyspa nie była duża. Składała się z niewielkiego pagórka, na którym rosła kępa wiekowych, pokręconych starością drzew. Ich gałęzie, poruszane nocnym wiatrem szumiały dziwną pieśń.
- Tutaj rzeczywiście wygląda dziwnie - przyznał rozglądając się. Jednak miejsce owo miało swoją urokliwą urodę. Tajemniczą nieco, ale bardzo czystą, naturalną, promieniującą przyrodą. Wiał wiatr, szumiały drzewa, pluskaly fale, niekiedy zaś ptaki nocne śpiewały swoją pieśń.
- Siądźmy sobie i po prostu posiedźmy.- zaproponowała, wydostając sie na szczyt pagórka. Było tu sucho, wonna trawa polyskiwała w mroku jakimiś bielejącymi kwiatami. Lampa rzucała chybotliwe cienie. Dziewczyna opadła na trawę, a jej udo błysnęło złotawo w rozcięciu mokrej, zmiętoszonej sukni.- Jak nam się zechce pogadać, to pogadamy, a jak nie, będziemy milczeć. Mam nadzieję, że żadna dama nie spoliczkuje mnie jutro, że egoistycznie zagarnęłam cię dzisiaj dla siebie, Walterze...
Poklepała trawe obok siebie, zapraszając, by usiadł. Jak prosto i dobrze rozmawiało sie z Walterem- tchnęło od niego poczucie solidności, a także, co przyznała niespodziewanie- całkiem miły, męski urok.

- Żadna dama mnie raczej nie zna, ani również ja żadnej, poza tobą. Dlatego nie sądzę, zamiast tego jednak przypuszczam, że kilku panów może mnie wyzwać na pojedynek, albo przynajmniej myśleć na ten temat. Widziałem, jak niektórzy gentlemani lub pseudogentlemani jedli cię wzrokiem. Oczywiście przy okazji wcinania twoich kanapek - stwierdził dziwnie nieokreślonym tonem siadając obok oraz wpatrując sie w jej twarz. Pozwalając sobie przy okazji, zerknąć na smukłe udo, ale głównie patrzył na twarz oraz oczy. - Ciekawe ... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle przerwał. - Doris, czy mi się zdaje, czy to ktoś ... - wskazał dłonią. Gdzieś daleko, na przeciwległym brzegu jeziora pojawiła się druga łódź, niewielka. Jakaś ledwo widoczna postać sterowała nią odpychając się kijem. Łódź wypłynęła kilka metrów chowając się za szuwarami. Tam, już naprawdę ledwo widoczna przystanęła, potem znowu wróciła planując płynąc powrotną trasą.

- Powieś ich głowy na murach zamku Hastingsów - wzruszyła niefrasobliwie ramionami. Przyjrzała się łodzi dośc ponuro.
- Tylko nie Nasz Nieustraszony Reporter...- jęknęła, a potem pociągnęła Walta na trawę- Kryć się!
Wsunęła lampę głębiej w trawę i zarośla, kładąc się obok Waltera na brzuchu i opierając brodę na dłoniach. - Jak byłam mała, zawsze chciałam mieć swego rycerza...- szepnęła, uśmiechając się nikle- Jak Ginewra... albo Izolda...
Przycupnął za nią obserwując.
- Gdy byłem mały, zawsze chciałem być Garetem. Tak, wolałem Gareta od Lancelota, Gaweina oraz innych. On jako jeden z nielicznych potrafił połączyć ideały rycerstwa walki oraz miłości. Ech, czasy się zmieniają, ale idee młodości nieraz pozostają w nas, jednak póki jesteśmy razem, Sir Walter oraz jego mocne ramie jest do twoich usług, o pani - stwierdził najpierw zadumany, potem zaś uśmiechnięty naśladując rycerską przysięgę. Inna rzecz, że Montagu miał taki głupi zwyczaj, że naprawdę staral się dotrzymywać słowa i jego obietnica wsparcia Doris stanowiła dla niego coś bardzo ważnego. Raz ze względu na obietnicę, ale dwa, na osobistą sympatię. - Ale jeśli to rzeczywiście reporter, to całkiem odważny z niego gość. Niemniej, nie damy mu szansy na odniesienie zwycięstwa. Musiałaś mieć naprawdę nieciekawie przez tych pismaków, nawet nie wiem, jak to wytrzymywałaś - przyznał przypuszczając, że on chybaby zaczął się szybko wściekać.
- Musiałam... ze względu na ojca.- przewróciła się na plecy i zaczęła gryźc jakąś zerwaną trawkę, patrząc w gwiazdy- Znasz go... to go omal nie złamało. Wszyscy zaczeli domagać się jego dymisji. To byłby koniec...
Coś załaskotalo ją po nagim brzuchu, sięgnęła dłonią i ściągnęła jakieś owadzie stworzenie. Westchnęła.
- Chyba pora na nas... bo zaczną cię podejrzewać o porwanie...w niecnym celu.
Wstała, wspierając się na ramieniu przyjaciela. Jej oczy błysnęły.
- Sir Walterze... przyjmuję twoją służbę, a oto moja kokarda. Noś ją godnie.- zawiązała mu na szyi swój szal i parsknęła dziewczęcym, całkiem wesołym śmiechem. A potem pobiegła w stronę łodzi.

Popędził za nią. Wywalił się po drodze potykając na kawałku gałęzi oraz tłukąc nosem w piach. Po chwili już płynęli ponownie łódką w kierunku przystani. Świecił księżyc nad jeziorem Hastings Hall.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 30-03-2012 o 15:09.
Maura jest offline