Administrator | Eryk miał taką minę jakby uważał, że nieboszczyka należy pochować wraz z całym jego dobytkiem. Jakby sądził, że po drugiej stronie życia zmarłemu przyda się garść złota. Pieniądze potrzebne są żywym, nie umarłym. Chyba że nimi płaci się za pochówek czy modły.
I wnet się okazało, że bez względu na swe przekonania Eryk racji nie miał. List, testament w zasadzie, należało dostarczyć do rąk nieświadomej zmiany swego stanu cywilnego kobiety. I chociaż do Salkalten nie było daleko, to odszukanie pani Rettig mogło pochłonąć i czas, i pieniądze. A wdowie przyda się każdy grosz.
Zamiast się krzywić lepiej by złapał za łopatę i pomógł pochować nieszczęśnika. Będą wtedy mogli ruszyć dalej.
***
Vogelsang nie wyglądało na miasto dotknięte łaską Shallyi. Wprost przeciwnie - przygodny obserwator raczej mógłby sądzić, że miasto stało się ofiarą klątwy. Zdecydowanie nie przypominało miasta pamiętanego przez Alexa z ostatniej wizyty. Sam nie do końca wiedział, czy czasem nie lepiej by było ujrzeć tu ruiny i zgliszcza.
- Co tu się stało? - zwrócił się do ‘witającego’ ich strażnika.
Ten w pierwszej chwili zachowywał się tak, jakby nie pojął pytania.
- Co w tym dziwnego? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Wojna wszak była. Skończyła się, a my przetrwali.
Alex zdusił w sobie odpowiedź w stylu “Naprawdę? Czegóż to nie powiesz, dobry człowieku... Nie słyszałem nic o wojnie”. Zamiast tego wykrzesał z siebie nieco uprzejmości.
- Widziałem miasta, przez które przeszła wojna - wyjaśnił. - Żadne jednak nie wyglądało tak, jak to.
- A... - Ta literka, nieco przeciągnięta, oznaczała chyba, że strażnik wreszcie zrozumiał, o co chodzi Alexowi. - Gdy tylko doszły słuchy, o zbliżającej się nawale Chaosu, rajcy miejscy uciekli jako pierwsi, pozostawiając resztę na pastwę nadciągającej armii Nurgla. Wojska jednak nie zaatakowały od razu. Ja, wraz z dziewiątką innych strażników, schroniliśmy się w mieście razem z kobietami i dziećmi. W sumie jakieś dziewięćdziesiąt osób. Jakiś czas potem nastąpił atak. Mieszkańcy bronili się, lecz nie mieli żadnych szans. - Strażnik przerwał na chwilę. - Gdy cała armia opuściła miasto, my wróciliśmy. Miasto zastaliśmy takie jak jest teraz, ale nie mając innego wyboru postanowiliśmy w nim żyć.
Przez moment szli w milczeniu, rozglądając się na różne strony.
- To ratusz nasz piękny - powiedział po chwili strażnik. - Tam mieszka niziołek Faldwise, który zmienił go na stołówkę.
- A skąd bierzecie wodę? - spytał Alex.
- Studnie mamy - odparł zapytany.
Alex powziął postanowienie trzymania się na własnym wikcie, tudzież zrobienia wprawy po wodę gdzieś daleko, poza granice miasta.
- Świątynia Ulryka - opowiadał dalej przewodnik nie zwracając uwagi na to, że największy nawet kiep pojąłby, co to za budowla. - Tam stacjonujemy w dziesiątkę. Dowodzi nami szeregowiec Bart. Gdybyście mnie czasem szukali, to jestem Marc Stier.
- Alex.
Strażnik nie dał po sobie znać, czy usłyszał.
- Tam dalej - machnął ręką wskazując kierunek - jest cmentarz, gdzie mieszka Greta, starowinka, ale wciąż pełni funkcję grabarza, po swoim mężu nieboszczyku.
- Co to za dudnienie? - spytał Alex, gdy nietypowy dźwięk dobiegł do jego uszu.
- Dudnienie? - Strażnik najwyraźniej nic nie słyszał.
- No, stamtąd... - Alex wskazał domek.
- Zdawało wam się. - Strażnik pokręcił głową. - Nic nie słyszałem. Tam mieszka golibroda, Helmut.
Wzrok mówiącego spoczął na kilku osobach, które (jego zapewne zdaniem) koniecznie powinny odwiedzić ten przybytek.
- Ilu was tu w sumie mieszka? - spytał Alex. - W Vogelsangu?
Strażnik przez moment milczał, jakby liczył coś w pamięci.
- Prócz nas, strażników, jest pięciu mężczyzn, w tym golibroda i nizioł. Kobiet jest jakieś dwadzieścia pięć. - Najwyraźniej nie był pewien dokładnej liczby. Może kobietami się wcale nie interesował. - No i dzieci, ze czterdzieści. Drobiazg, co to broni w rękach utrzymać nie mógł. Inne zostały w mieście.
- Ostatnio - mówił dalej - liczba jakby się zmniejszyła. Co rusz ktoś znika. Samotnicy głównie. Pewnie poszli szukać innego, lepszego życia. No i dzieci parę zniknęło.
Małe dzieci raczej nie mogły sobie iść na poszukiwanie innego domu, ale strażnik, zdaje się, nie widział w tym nic dziwnego. Alex odpędził wizję niziołka, uzupełniającego w ten sposób zapasy.
- Chociaż ostatnio zniknęła cała trzyosobowa rodzina - strażnik zakończył wyliczankę. - Na pewno ruszyli w świat, po nowe życie.
Bez słowa sobie poszli... To było interesujące, ale Alex nie zamierzał spierać się ze strażnikiem.
- Tam możecie zamieszkać. - Marc wskazał dość okazały budynek, sprawiający wrażenie nietkniętego przez jakąkolwiek zgniliznę czy zarazę. - W razie czego wiecie, gdzie mnie szukać - powiedział, po czym najspokojniej w świecie odszedł, obojętny na to, co zrobią dalej.
Prośba Juliene była zdecydowanie nie na miejscu. Jak można było prosić kogokolwiek o pozostanie w tym cuchnącym zgnilizną mieście? Lepiej było zabrać i wyprowadzić stąd tych, co ocaleli, zanim zaczną się kolejne zaginięcia.
Pozostanie tutaj było po prostu sprzeczne z logiką. Należał zabrać list, sakiewkę i ruszyć do niezbyt odległego w końcu Salkalten podejmując się szlachetnej misji dostarczenia wieści o losach Borisa, oficera Królewskiej Armii.
- Zostanę - powiedział Alex, wbrew wszelkiemu rozsądkowi. |