Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2012, 13:35   #164
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Eryk miał taką minę jakby uważał, że nieboszczyka należy pochować wraz z całym jego dobytkiem. Jakby sądził, że po drugiej stronie życia zmarłemu przyda się garść złota. Pieniądze potrzebne są żywym, nie umarłym. Chyba że nimi płaci się za pochówek czy modły.
I wnet się okazało, że bez względu na swe przekonania Eryk racji nie miał. List, testament w zasadzie, należało dostarczyć do rąk nieświadomej zmiany swego stanu cywilnego kobiety. I chociaż do Salkalten nie było daleko, to odszukanie pani Rettig mogło pochłonąć i czas, i pieniądze. A wdowie przyda się każdy grosz.
Zamiast się krzywić lepiej by złapał za łopatę i pomógł pochować nieszczęśnika. Będą wtedy mogli ruszyć dalej.

***

Vogelsang nie wyglądało na miasto dotknięte łaską Shallyi. Wprost przeciwnie - przygodny obserwator raczej mógłby sądzić, że miasto stało się ofiarą klątwy. Zdecydowanie nie przypominało miasta pamiętanego przez Alexa z ostatniej wizyty. Sam nie do końca wiedział, czy czasem nie lepiej by było ujrzeć tu ruiny i zgliszcza.
- Co tu się stało? - zwrócił się do ‘witającego’ ich strażnika.
Ten w pierwszej chwili zachowywał się tak, jakby nie pojął pytania.
- Co w tym dziwnego? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Wojna wszak była. Skończyła się, a my przetrwali.
Alex zdusił w sobie odpowiedź w stylu “Naprawdę? Czegóż to nie powiesz, dobry człowieku... Nie słyszałem nic o wojnie”. Zamiast tego wykrzesał z siebie nieco uprzejmości.
- Widziałem miasta, przez które przeszła wojna - wyjaśnił. - Żadne jednak nie wyglądało tak, jak to.
- A...
- Ta literka, nieco przeciągnięta, oznaczała chyba, że strażnik wreszcie zrozumiał, o co chodzi Alexowi. - Gdy tylko doszły słuchy, o zbliżającej się nawale Chaosu, rajcy miejscy uciekli jako pierwsi, pozostawiając resztę na pastwę nadciągającej armii Nurgla. Wojska jednak nie zaatakowały od razu. Ja, wraz z dziewiątką innych strażników, schroniliśmy się w mieście razem z kobietami i dziećmi. W sumie jakieś dziewięćdziesiąt osób. Jakiś czas potem nastąpił atak. Mieszkańcy bronili się, lecz nie mieli żadnych szans. - Strażnik przerwał na chwilę. - Gdy cała armia opuściła miasto, my wróciliśmy. Miasto zastaliśmy takie jak jest teraz, ale nie mając innego wyboru postanowiliśmy w nim żyć.
Przez moment szli w milczeniu, rozglądając się na różne strony.
- To ratusz nasz piękny - powiedział po chwili strażnik. - Tam mieszka niziołek Faldwise, który zmienił go na stołówkę.
- A skąd bierzecie wodę?
- spytał Alex.
- Studnie mamy - odparł zapytany.
Alex powziął postanowienie trzymania się na własnym wikcie, tudzież zrobienia wprawy po wodę gdzieś daleko, poza granice miasta.
- Świątynia Ulryka - opowiadał dalej przewodnik nie zwracając uwagi na to, że największy nawet kiep pojąłby, co to za budowla. - Tam stacjonujemy w dziesiątkę. Dowodzi nami szeregowiec Bart. Gdybyście mnie czasem szukali, to jestem Marc Stier.
- Alex.

Strażnik nie dał po sobie znać, czy usłyszał.
- Tam dalej - machnął ręką wskazując kierunek - jest cmentarz, gdzie mieszka Greta, starowinka, ale wciąż pełni funkcję grabarza, po swoim mężu nieboszczyku.
- Co to za dudnienie?
- spytał Alex, gdy nietypowy dźwięk dobiegł do jego uszu.
- Dudnienie? - Strażnik najwyraźniej nic nie słyszał.
- No, stamtąd... - Alex wskazał domek.
- Zdawało wam się. - Strażnik pokręcił głową. - Nic nie słyszałem. Tam mieszka golibroda, Helmut.
Wzrok mówiącego spoczął na kilku osobach, które (jego zapewne zdaniem) koniecznie powinny odwiedzić ten przybytek.
- Ilu was tu w sumie mieszka? - spytał Alex. - W Vogelsangu?
Strażnik przez moment milczał, jakby liczył coś w pamięci.
- Prócz nas, strażników, jest pięciu mężczyzn, w tym golibroda i nizioł. Kobiet jest jakieś dwadzieścia pięć. - Najwyraźniej nie był pewien dokładnej liczby. Może kobietami się wcale nie interesował. - No i dzieci, ze czterdzieści. Drobiazg, co to broni w rękach utrzymać nie mógł. Inne zostały w mieście.
- Ostatnio
- mówił dalej - liczba jakby się zmniejszyła. Co rusz ktoś znika. Samotnicy głównie. Pewnie poszli szukać innego, lepszego życia. No i dzieci parę zniknęło.
Małe dzieci raczej nie mogły sobie iść na poszukiwanie innego domu, ale strażnik, zdaje się, nie widział w tym nic dziwnego. Alex odpędził wizję niziołka, uzupełniającego w ten sposób zapasy.
- Chociaż ostatnio zniknęła cała trzyosobowa rodzina - strażnik zakończył wyliczankę. - Na pewno ruszyli w świat, po nowe życie.
Bez słowa sobie poszli... To było interesujące, ale Alex nie zamierzał spierać się ze strażnikiem.
- Tam możecie zamieszkać. - Marc wskazał dość okazały budynek, sprawiający wrażenie nietkniętego przez jakąkolwiek zgniliznę czy zarazę. - W razie czego wiecie, gdzie mnie szukać - powiedział, po czym najspokojniej w świecie odszedł, obojętny na to, co zrobią dalej.


Prośba Juliene była zdecydowanie nie na miejscu. Jak można było prosić kogokolwiek o pozostanie w tym cuchnącym zgnilizną mieście? Lepiej było zabrać i wyprowadzić stąd tych, co ocaleli, zanim zaczną się kolejne zaginięcia.
Pozostanie tutaj było po prostu sprzeczne z logiką. Należał zabrać list, sakiewkę i ruszyć do niezbyt odległego w końcu Salkalten podejmując się szlachetnej misji dostarczenia wieści o losach Borisa, oficera Królewskiej Armii.
- Zostanę - powiedział Alex, wbrew wszelkiemu rozsądkowi.
 
Kerm jest offline