Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2012, 16:27   #12
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Okoliczności były aż sprzyjające... zbyt sprzyjające. Ekwipunek przykładnie spakowany w wór i postawiony nieopodal katafalku, zapalone kaganki... zupełnie jakby ktoś chciał, żeby therańczyk łatwo i szybko uciekł z kostnicy. Brakowało tylko jeszcze jakiegoś dramatycznego zdarzenia – zabójcy może? Albo małej Amy, przybywającej bratu z odsieczą.

W każdym razie, coś tu było nie tak. Dziwne zabójstwo, błyskawiczne aresztowanie maga, środki bezpieczeństwa podjęte wcześniej, żeby zabezpieczyć się przed jego „zmartwychwstaniem”... tylko po to, aby teraz ułatwiać mu ucieczkę? I przy okazji prowokować wszystkie te tajemnicze kulty, o których rozprawiała wcześniej dwójka śledczych, do działania. Bo elf jakoś wątpił, żeby ktoś, kto zadał sobie tyle trudu, by go wpakować w trudną sytuację, zechciał zostawić jego „truchło” bez odpowiedniej atencji.

Zamierzał więc wrzucić swój dobytek do sakwy therańskiej, uwinąć się szybko z ekwipunkiem i bogactwami Gelathaina, a później zmykać z kostnicy... I jak zwykle ostatnimi czasy, prawie nic z tego nie wyszło. Ledwo nachylił się nad całunem, gdy zauważył jakiś cień przy drzwiach. Ciemna sylwetka wsunęła się trochę do wnętrza kostnicy, wchodząc w krąg światła rzucanego przez kaganek. Pierwszy w oczy rzucił się obnażony sztylet, z którego wciąż kapała krew. Tyle iluzjoniście wystarczyło, żeby sklasyfikować go jako wroga. Potężna muskulatura, paskudna gęba, wredny uśmiech... - na to prawie nie zwrócił uwagi.

Obdarzył swego wroga tylko jednym spojrzeniem. Mgliście zastanowił się, czy Theranin... ale był zbyt pretensjonalny i nieprofesjonalny. Zresztą, to nie grało roli – liczyło się tylko, żeby pokonać tego skurwysyna, nim ów go zabije. W mgnieniu oka sięgnął więc po dostępną adeptom magię, próbując osłabić mu percepcję. Sukces! Mógł tylko sobie winszować sukcesu.

To go nie kosztowało czasu. Po tym jednak przeszedł tkania wątków do zaklęcia zawartego w jednej ze swoich matryc. To już kosztowało go aż nazbyt dużo czasu. Tkał więc jak szalony, zamierzając ją skończyć, zanim tamten ruszył się z miejsca... I udało się!
- Nigdy nie lekceważ ptactwa... – sarknął w ramach komponentu werbalnego, rzucając zaklęcie.
Pisk, wizg... i jak na komendę przez uchylone drzwi wleciały trzy jastrzębie, oblatując zabójcę. Ów cofnął się, próbując desperacko odsunąć się poza zasięg szponów lub odpędzić od atakujących ptaków. Średnio mu się to udawało – gdy jeden cofał się poza zasięg sztyletu, następny przypuszczał szybki atak na wątrobę...

Skoro zabójca nie zerwał zawieszenia niewiary, efekt nieco odciążył iluzjonistę i dał Awicennie kilka chwil na złapanie oddechu. Oznaczał też tyle, że magia się przeciwnika ima. I bardzo dobrze – bo przez ułamek sekundy rozważał różne alternatywy dla magicznego pojedynku. Właściwie, inne opcje były dwie – mógł zwielokrotnić siłę swego głosu i spróbować wezwać pomoc albo spróbować fortelu, ośmielić wroga kilkoma iluzyjnymi płomieniami, chwycić lampkę ze ściany... i spróbować mu wmówić, że kostnica płonie jedynie iluzyjnie.

Jednak podpalanie kostnicy (i przeniesienie się ognia na świątynkę obok) przyciągnęłyby pytania ze strony stróżów sprawiedliwości, a skórka nie była warta wyprawki. Tak, słabość wroga była bardzo dobra...
- To teraz inaczej się pobawimy, skurwysynu... - mruknął, rozluźniając nieco uchwyt na kukri Sonoksa. Już bardziej zrelaksowany – w końcu wróg walczył z wiatra... jastrzębiami – zabrał się za drugie zaklęcie. Tym razem – za czar duszący.
Tyle... że wróg najwyraźniej postanowił, że do końca współpracować nie będzie. Zrozumiałe, choć dziwne, że zajęło mu to aż kilkanaście sekund. Widać nigdy wcześniej nie spotkał się z taką magią. Tak czy owak, żwawo ruszył w kierunku elfa. A przynajmniej tak zamierzał – bo zawsze któryś z jastrzębi zbliżył się zbyt blisko jego oczu. Na każde dwa kroki w przód, musiał się cofnąć o półtora kroku... a sam Awicenna przezornie się oddalał, splatając kolejny wątek.

Przez chwilę działo się bardzo mało... ot, napastnik i iluzjonista się poruszali po komnacie w żółwim tempie. Niby muskularnemu mężczyźnie udało się dobyć sztyletu... ale gdy tylko zaczął składać się do rzutu, nagle okazało się, że któryś z ptaków był tuż koło jego ręki, więc musiał ją zabierać, nim drapieżnik mu ją rozdziobał.

Aż wreszcie impas został złamany. Ktoś inny gwałtownie wpadł do środka, a swą bytność zaczął od wyprowadzenia ciosu w rękę nożownika. Kobiece kształty... czyżby kobieta, z którą naradzał się łucznik...? Zaraz, te włosy... Ama?! Skąd ona się wzięła? Przecież nie widział jej od lat! Ba wedle ostatnich doniesień siostrzyczka miała być w Vivane, a nie w okolicach Pyros!Zresztą, ojciec zawsze ją rozpieszczał – nie puściłby jej samodzielnie do Barsawii? Czyżby podobieństwo... a może ktoś robił sobie z niego żarty?

Gorzej, że niedoszły zabójca nie zamierzał uszanować spotkania rodzinnego i bezczelnie zaatakował Amalteę. Próbował ciąć w twarz, a tylko obawa o własną twarz – zagrożoną kolejnym atakiem ptaszydła – najwyraźniej mu przeszkodziła. Na szczęście Awicenna był już na tyle wytrenowany, aby chwila zdumienia nie przeszkodziła mu w tkaniu wątków.

Siostra cięła, wróg próbował ciąć... przez chwilę się kotłowało, ale doświadczenie intruza z jednej strony, a awicennowa magia z drugiej strony, uniemożliwiało wyrządzenie sobie nawzajem krzywdy. Aż wreszcie, sztylet przypadkiem zahaczył o ptaka. I jastrząb się rozwiał w nicość, pozostawiając rodzeństwo bez ochrony.

Iluzjonista prawie się tym nie zmartwił – kończył splatać wątki następnego czaru. I to dla odmiany taki, który mógł coś tamtemu zrobić. Tyle, że ów postanowił przejść do ataku – zignorował fortel Amy, wziął zamach i rzucił sierpowatym sztyletem w maga. I ów oberwał kosę w żebra sekundy po tym, jak zakończył robotę przy wątkach.
- Żeby cię... – syknął przez zaciśnięte zęby, chwytając się za bok. Szczęśliwie, broń ledwo przebiła skórę i ześlizgnęła się po żebrze. Od ciała Awicenny odpadł amulet osłabienia ciosów – niewątpliwie to właśnie po stronie tego zabezpieczenia leżała zasługa za to, że sierpowaty sztylet nie wyrządził mu krzywdy.
Jednak ból bólem, a czar z dokończonymi wątkami nie mógł dużo czekać. Powrócił więc do poprzedzającej rzucanie zaklęć zabawy w „młodego geometrę” - części magicznego rzemiosła, której Awicenna znienawidził sobie najbardziej. Trzymetrowy okrąg czaru, ustawienie Amy, ustawienie zbója... na papierze wychodziło całkiem zgrabne zadanie, ale papier nie miał później pretensji, że rąbnęło się sojusznika!

Na szczęście, problem również szczególnie trudny nie był - więc iluzjonista rzucił czar, wybrawszy uprzednio centrum jego efektu nieco za swoimi plecami. Tak, by objęło zbira, a siostrę już niekoniecznie. I niech się męczy - w tej chwili elf życzył tamtemu strasznych męczarni.

Indywiduum przystanęło, charknęło... słowem, poddało się mocy magii. Musiało minąć jeszcze trochę czasu, nim wyimaginowany brak powietrza dopełni swego, ale elf mógł już odetchnąć. Teraz tylko pozostało zadecydować, co z takim fantem zrobić – bo, że nie odda go śledczym, to było pewne. Zbyt dużo pytań i zbyt dużo zmartwychwstań. A poza tym, Barsawia nie była Therą – na losie żadnego z niezależnych państewek nie zależało mu na tyle, żeby nadstawiać za nie własny kark. Bo niby co innego miałoby pchać go do przekazania mordercy władzom? Chęć zemsty za Gelathaina? Bah, nic ważnego im nie powie, sądząc z fanatycznego zacięcia. A zabić mogą go sami. Ba!, mógł przekazać im pewną dozę wiedzy... ale o Awicennie. Ot, rzucanie z więzienia „therańskim szpiclem” może nie było specjalnie wiarygodne, ale w połączeniu z dobytkiem oskarżanego i jego wcześniejszymi kłamstwami...

… a może pozostawało coś więcej niż rozważanie losów wroga? Przeciwnik najwyraźniej nie zważał na swoje życie – i podpalił kostnicę. Wyjął z zanadrza jakąś fiolkę, niepomny na to, że Ama z zapałem próbowała pchnąć go w dłoń, i rzucił nią w ścianę... sekundę przed tym, jak miecz uderzył w jego rękę. Fiolka musiała zawierać jakąś wyjątkowo palną substancję, bo ściana wnet zajęła się ogniem.

Magik zmełł przekleństwo w ustach. Pozostawało rzucić się do ucieczki, korzystając z tego, że zaklęcie znacznie spowalniało przeciwnika. Wpierw jednak... jak dobrze, że worek z gelathainowym dobytkiem znajdował się w zasięgu lewej ręki! Nikt nie chciał, by dorobek życia trubadura się spalił...

Chwyciwszy worek z bogactwami, skierował się ku drzwiom. Priorytety były proste: dotrzeć do odrzwi – w razie potrzeby wyrąbując sobie drogę kukri – chwycić Amę, wyjść i zamknąć za sobą. Ot, proste. No, ale dziewczyna bawiła się w bohaterkę..
- Zostaw go - krzyknął do siostry, widząc, że ta próbuje ogłuszyć swego oponenta. Nie było na to czasu – jeśli tylko się prędko stąd nie wydostaną...
Nie czekając na jej reakcję, iluzjonista ruszył do przodu. Uszedł nawet kilka kroków, zanim tamten wyszarpnął z pochwy następny sztylet. Czyli - nawet tracąc świadomość - nie zamierzał spasować. Cóż, można było się spodziewać – i tak musiał wykończyć elfy, jeśli miał uciec bez świadków.

A w najlepszym interesie rodzeństwa było, żeby mu to uniemożliwić. Awicenna prędko zastanowił się, czy nie dostroić którejś z matryc do zaklęć bojowych, lecz wesoło trzaskający ogień uzmysłowił mu, że ma na to zbyt mało czasu. Pozostawało użycie broni białej.

Elf skorzystał z tego, że próbującemu złapać oddech przeciwnikowi magia utrudniała nawet myślenie, o poruszaniu się nawet nie wspominając. Zaklęcie zazwyczaj odbierało przeciwnikom gdzieś połowę ich szybkości. Wystarczało żeby obejść go w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Zachodził go od prawej strony - tak, aby rękę, w której trzymał sztylet, odgradzało od niego jego własne ciało.

Powinno dać to jakąś dozę ochrony... a przynajmniej tak elf myślał - nie znał się szczególnie na walce wręcz. Wiedział tyle, by zwrócić się do przeciwnika prawym bokiem oraz wziąć szeroki zamach. No i ciąć. Wściekle, silnie – byle dotrzeć do nieprzyjaciela. Nie to, co amowe płazy – to, że miecz do płazowania nie służy.

Zamachnął się, mierząc trochę poniżej żeber. Zbój byłby uniknął ciosu, lecz jednocześnie z drugiej strony podjęła swój atak Ama, wytrącając go z równowagi. Zakrzywione ostrze Awicenny trafiło, przecięło odzienie i weszło głęboko w ciało poniżej żeber. Miecz dziewczyny również znalazł swój cel, żłobiąc ranę po drugiej stronie cielska. To już było dla napastnika zbyt dużo – osunął się na kolana, obficie brocząc krwią. Siły opuszczały go w szybkim tempie. Już dwie sekundy później nawet nie klęczał – leżał, tracąc przytomność.

Pozostawało tylko chwycić elfkę i ulotnić się z siostrą (oraz dobytkiem Gelethaina, oczywiście!) zanim zlecą się gapie.
 
Velg jest offline